Ale oprócz tego premier uważa, że główny problem Platformy to wewnętrzna walka w obliczu zbliżających się wyborów w partii. Powszechne głosowanie wszystkich członków partii na przewodniczącego miało dać Tuskowi nowy impuls do umocnienia swojego przywództwa i poprawienia nadszarpniętego wizerunku lidera.
Premier doskonale zdaje sobie sprawę, że w przypadku zgłoszenia kontrkandydatur Grzegorza Schetyny i Jarosława Gowina jego zwycięstwo jest niemal pewne. Frakcje prawicowa i lewicowa będą się niejako znosić we wzajemnej konkurencji, a Tusk może spokojnie zagrać rolę człowieka kompromisu i zwyciężyć przygniatającą większością głosów.
Huśtanie koalicją
Oczywiście wszystko to jest realne, ale Tusk, zdaje się, nie wziął do końca pod uwagę czynnika pogarszającej się sytuacji gospodarczej w kraju. Napięcia wewnętrzne, które do tej pory spokojnie mógł rozegrać na swoją korzyść, teraz wydają się niszczyć wewnętrznie partię. To na skutek tych napięć z rządu został usunięty Gowin.
Nie ulega wątpliwości, że w pewnym momencie były minister sprawiedliwości sam podgrzewał wokół siebie medialną atmosferę, konstatując, że wyrzucenie go z rządu za „przekonania konserwatywne” będzie mu absolutnie na rękę w konfrontacji wyborczej z Tuskiem. W wyborach na przewodniczącego będzie mógł skupić wokół siebie wszystkich działaczy o konserwatywnych poglądach. Jego zaś odpowiedzialność za popełniane obecnie błędy w różnych ministerstwach w rządzie praktycznie nie istnieje.
Po drugiej stronie bardzo misterną grę prowadzi Grzegorz Schetyna. Grupa skupiona wokół niego ma lewicowe poglądy i bardzo liczy na potknięcia premiera, tak aby w niedalekiej przyszłości doprowadzić do koalicji bądź to z SLD, bądź z Ruchem Palikota. Uderzenie w PSL związane z aferą wokół Serafina wpisuje się w kontekst raz za razem prowokowanych skandali w odniesieniu do ludowców.
Wszystko to ma w perspektywie doprowadzić do zachwiania koalicji PO – PSL, która co rusz trzeszczy w posadach. Rozbicie koalicji oznaczałoby potężną klęskę Tuska i prawdopodobną zmianę lidera w partii (najprawdopodobniej nowym przywódcą byłby Schetyna).
Wydaje się, że media lewicowe z dużą łaskawością spoglądają na projektowaną w przyszłości koalicję Platformy z SLD lub z Ruchem Palikota. Niesubordynacja ludowców w głosowaniu nad „związkami partnerskimi” nie spodobała się luminarzom nowej lewicy. Stąd dość miarowe uderzenia medialne w obecny układ koalicyjny.
Oczywiście powstaje zasadnicze pytanie, kto będzie realnym partnerem Platformy po kolejnych wyborach: SLD czy Ruch Palikota. Konsekwentne próby „Gazety Wyborczej” i Aleksandra Kwaśniewskiego, aby ożywić palikotowców, okazują się nieskuteczne. SLD mimo dużych strat na polu politycznej walki wydaje się uzyskiwać przewagę.
Dla samej Platformy bezpieczniejszym koalicjantem byłby Palikot, gdyż trudno by go było w prosty sposób oskarżyć o dziedzictwo postkomunizmu. Bagaż, który ciąży na Sojuszu, jest wciąż ważny dla szerokich kręgów społecznych. Jednakże obecnie SLD ma większą siłę społeczną, a Palikot skandalista budzi wyłącznie niesmak. W sytuacji kryzysu gospodarczego ludzi denerwują nieustanne tęczowe marsze i zmagania o „wolne konopie”.
Budapeszt nad Wisłą
Oczywiście wszystkie scenariusze pisane na Czerskiej mogą spełznąć na niczym, ale pod warunkiem, że prawica odrobi lekcję domową. Nie chodzi tu tylko o sprawność propagandową i grę polityczną. Chodzi również o zbudowanie alternatywnej wizji odbudowy Polski. Wizji, która nie będzie prostym powieleniem scenariuszy Unii Europejskiej. O wiele lepsze byłoby, gdyby był to scenariusz wzorowany na Budapeszcie.
Mądre przygotowanie się do przyszłego rządzenia może przekonać wielu wyborców, którzy uważają (przede wszystkim z powodu kreowanego wizerunku medialnego), że prawa strona sceny politycznej nie nadaje się do spokojnego sprawowania władzy. Taki pogłębiony namysł nad stanem sytuacji społecznej może pozwoli uniknąć błędów przeszłości, kiedy to rząd i Sejm zostały rozwiązane większością prawicowych głosów.
Możliwość „zgrania się” lewicy jest natomiast realna. Potęgujące się napięcie na linii Palikot – Miller może w perspektywie skończyć się czymś w rodzaju afery Rywina, kiedy to zmagający się rywale będą chcieli publicznie wzajemnie się zdyskredytować. Konflikt zaś w PO może doprowadzić (zwłaszcza gdy kryzys gospodarczy będzie się pogłębiał) do rozpadu partii i wykreowania nowych bytów politycznych.
Autor jest kierownikiem Katedry Historii Systemów Politycznych XIX i XX wieku KUL, wykładowcą w WSKSiM w Toruniu.
Prof. Mieczysław Ryba
Za: Nasz Dziennik