
 Rozmowa z Robertem Larkowskim 
Z panem Robertem Larkowskim rozmawia Natalia Julia Nowak, przedstawicielka najmłodszego pokolenia polskich felietonistów.
Nie żyje publicysta związany m.in. z tygodnikiem "Tylko Polska", czasopismem "Szczerbiec" i portalem Konserwatyzm.pl.
		 Robert Larkowski, publicysta  narodowo-radykalny, nie żyje. Informację opublikowaną na jednym z blogów  katolickich[1] potwierdzają krewni Zmarłego oraz Redaktor Naczelny  tygodnika “Tylko Polska” (periodyku, z którym Larkowski był przez wiele  lat związany).
 
 Jestem wstrząśnięta, gdyż Robert Larkow
 Wielki szok, ogromna strata. 
 Robercie, spoczywaj w pokoju. 
Natalia Julia Nowak,
22 lipca 2013 roku
[1] http://glostradycji.blogspot.com/2013/07/zmar-robert-larkowski.html
[2] http://www.goldenline.pl/forum/1268324/robert-larkowski-tanczaca-z-hienami-przedruk-za-zgoda-autora/
[3] http://lubczasopismo.salon24.pl/prawica/post/254612,rozmowa-z-robertem-larkowskim
Za: http://njnowak.nowyekran.net/post/96009,zmarl-robert-larkowski
Rozmowa z Robertem Larkowskim 
Z panem Robertem Larkowskim rozmawia Natalia Julia Nowak, przedstawicielka najmłodszego pokolenia polskich felietonistów.
		 Pan Robert Larkowski, urodzony 9 lipca  1966 roku, to utalentowany i obdarzony wszechstronnymi zainteresowaniami  publicysta, który - poprzez wieloletnią współpracę z prasą prawicową -  zyskał spory rozgłos oraz uznanie w środowiskach narodowych i  patriotycznych. Dzisiaj dowiemy się, jak wygląda codzienna praca tego  arcyciekawego człowieka, poznamy sekrety jego warsztatu  dziennikarskiego, a także odkryjemy źródła inspiracji twórczych i  refleksji światopoglądowych. Przekonamy się również, w jaki sposób  rozpoczął swoją przygodę ze słowem pisanym oraz kogo uważa za swój  autorytet. Ponadto sprawdzimy, jaką muzykę i literaturę najbardziej  sobie ceni. Gorąco zapraszamy do przeczytania wywiadu z jednym z  najlepszych niezależnych publicystów III Rzeczpospolitej!
 
 Z panem Robertem Larkowskim rozmawia Natalia Julia Nowak, przedstawicielka najmłodszego pokolenia polskich felietonistów.
 
 
 NATALIA JULIA NOWAK: Dzień dobry, panie Robercie. Chciałabym  zadać Panu kilka pytań, gdyż jest Pan doświadczonym publicystą, który  miał okazję współpracować z wieloma czasopismami. Pytanie pierwsze:  kiedy zainteresował się Pan publicystyką i kiedy zaczął Pan publikować  swoje artykuły na łamach prasy? Ile miał Pan lat w momencie swojego  debiutu prasowego? 
 
 ROBERT LARKOWSKI: Dzień dobry, Natalio. No cóż, można mnie nazwać  „weteranem” publicystycznego fachu, ponieważ mając obecnie 44 lata  zaczynałem swoją przygodę z piórem jeszcze w okresie schyłkowego PRL-u,  oczywiście w prasie podziemnej, tyle że nie powiązanej z głównymi  ośrodkami opozycji. Była to raczej inicjatywa wydawania małego organu  grupy ideowej, której byłem liderem. Skromne środki własne kręgu  przyjaciół, gazetka prymitywna, wiadomo jakie były czasy. Ile miałem lat  w chwili tego „debiutu”? Trudno sobie dokładnie przypomnieć. Myślę, że  około 18. Natomiast debiut w oficjalnej, legalnej prasie, to schyłek  1990 r. Przypomniałem sobie taki epizod, jakiś czas po ukazaniu się na  rynku „Gazety Wyborczej”, toczyłem z nią polemikę w formie listownej,  dwa z nich nawet opublikowano. Ciekawostką w moim „dorobku” jest  zdobycie wyróżnienia w konkursie na krótkie opowiadanie, które ogłosiło w  1978 r. „Słówko” - dodatek dla dzieci i młodzieży „Słowa Powszechnego”  (dziennika Stowarzyszenia PAX). Opowiadanie nie miało nic wspólnego z  polityką, dotyczyło wieczerzy wigilijnej. Nie było publikowane, więc nie  uznaję tego za debiut, jednakże moje nazwisko pierwszy raz ukazało się w  ogólnopolskiej prasie. Miałem wtedy, jak łatwo obliczyć, 12 lat. 
 
 NJN: Jakie problemy porusza Pan w swoich tekstach? Czy ma Pan  jakieś ulubione zagadnienie, czy też stara się Pan być autorem o  wszechstronnych zainteresowaniach? O jakich sprawach nigdy Pan nie  pisał?
 
 RL: Jestem typowym „zwierzęciem politycznym”, raczej drapieżnym,  stąd ogólnie i szczegółowo pojęte zagadnienia polityczne, interesowały  mnie i interesują najbardziej. Tak krajowe, jak i międzynarodowe.  Przeważają niezbyt długie teksty, poruszające tematy doraźne. Niekiedy  piszę głębsze analizy natury politologicznej, ideowej i geopolitycznej.  Oprócz tego zdarzało mi się zajmować notkami  wspomnieniowo-biograficznymi (swoistymi, rozszerzonymi nekrologami),  historią, ekonomią, rolnictwem, sportem, zagadnieniami służby zdrowia,  mam na koncie przeprowadzanie wywiadów, recenzje książek i filmów,  mówiąc szczerze - sporo tego było. O czym nigdy nie pisałem? Myślę, że  nie udzielałem porad sercowych i gastronomicznych, co jest teraz w  modzie, lecz pewnymi doświadczeniami mógłbym się i w tych dziedzinach  podzielić. 
 
 NJN: Czy ma Pan ulubionego publicystę - kogoś, kto jest dla Pana autorytetem i wzorem do naśladowania? Jeśli tak, to czy mogę poznać nazwisko tej osoby?
 
 RL: Przyznam się, bez fałszywej skromności, że nie mam jakiegoś  współczesnego autorytetu i wzoru do naśladowania, chociaż cenię na  przykład dość bliskiego mi ideowo Stanisława Michalkiewicza. Za warsztat  i błyskotliwość, szanuję Rafała Ziemkiewicza o bardziej od moich,  umiarkowanych poglądach. Śmiem twierdzić, co nie jest tylko moją opinią,  ale i sporego grona czytelników o różnych zawodach i stopniu  wykształcenia, iż dopracowałem się przez te wszystkie lata aktywności  publicystycznej własnego, niepowtarzalnego stylu. Natomiast wzorem z  przeszłości, jest dla mnie niewątpliwie Adolf Nowaczyński, odważny i  niezrównany publicysta, znany z bardzo ciętego pióra, co zresztą  sprawiło, iż był kilkakrotnie pobity przez przeciwników politycznych (w  wyniku czego stracił oko), i miał na koncie pojedynek. Swoją drogą,  trochę mistrza Nowaczyńskiego w tym względzie przypominam… Zresztą A.  Nowaczyński był również znany jako dramaturg, pisarz, poeta, krytyk  literacki, satyryk i działacz polityczny oraz społeczny. Cenił  niezmiernie talent i twórczość Stanisława Wyspiańskiego.
 
 NJN: Jak dużo czasu poświęca Pan na pisanie artykułów? Czy pisze  Pan każdego dnia? Jeśli tak, to ile godzin dziennie poświęca Pan na  tworzenie swoich tekstów? Działa Pan w zaciszu własnego domu, czy też pracuje Pan w siedzibach redakcji czasopism?
 
 RL: Pisuję raczej w zaciszu domowym, praca w redakcji zdarzała mi  się epizodycznie. Ja potrzebuję spokoju i skupienia myśli, krzyki,  bieganina, „wiszenie” kogoś nad moim biurkiem i poganianie, doprowadza  mnie wprost do białej gorączki. Styl pracy mam dość trudny do  zdefiniowania. Potrafię murem przesiedzieć nad pisanym materiałem kilka  godzin, lecz zdarza się często, iż „wena” nie przychodzi na zawołanie,  ale dopada mnie na przykład o dziesiątej – dwunastej w nocy. Wtedy o  spaniu do rana nie ma mowy. „Weny” nie można wypuścić z głowy. Gdy  zacznie się ją odpychać, to przeważnie niezmiernie ciężko ściągnąć ją z  powrotem. Obecnie – ze względu na dość skomplikowane okoliczności  osobiste – zarzuciłem na pewien czas pisanie w tak szerokim zakresie jak  kiedyś, lecz to niedługo minie. Trudno określić w godzinach taką pracę.  Bywają dni posuchy, a później kilka dni i nocy (z przerwami) nagłego  zrywu. Niekiedy coś trzeba napisać „na już” i po prostu się do tego  zmusić. Nie jestem typowym wyrobnikiem pióra, raczej wolnym strzelcem,  ciężko byłoby mnie usadowić w kolektywie.
 
 NJN: Skąd czerpie Pan wiedzę  o opisywanych przez siebie sprawach? Czy sięga Pan tylko po te gazety, z  którymi jest/był Pan związany, czy też korzysta Pan również z innych  mediów (proszę powiedzieć, z jakich)?
 
 RL: Źródło czerpania tematów i informacji jest szerokie, nie  takie skromne jak kiedyś. Gazety własnej opcji i obozu „przeciwnika”,  nieprzebyte zasoby Internetu, gdzie znajdujemy zwały śmieci, ale i  ciekawe rzeczy na różnorakich stronach i portalach. Radio, telewizja –  to już informacja przetworzona, cuchnąca propagandą, ale na tym polega  doświadczenie, żeby szukać ziaren prawdy wśród plew niedomówień i  pospolitych kłamstw. Szerzej rzecz ujmując, nie ma właściwie w Polsce  neutralnych, niezależnych mediów elektronicznych i pisanych, każde służą  określonym kręgom politycznym i biznesowo-ekonomicznym w skali  krajowej, międzynarodowej i globalnej. Media niezależne, to margines.  Taka jest moja smutna uwaga. Na potrzeby tekstów bardziej analitycznych,  dotykających minionych zdarzeń politycznych i historycznych, sięgam po  „radę” do swej dość pokaźnej biblioteki osobistej lub do bibliotek  publicznych, specjalistycznych, w ostateczności do księgarń. W  ostateczności, ponieważ nie idę z głównym nurtem publicystycznych  potakiwaczy i koncesjonowanej opozycji (jestem tym „marginesem” - rybą  płynącą pod prąd), stąd zasoby materialne są u mnie skromne. Ogólnie  droga radykalnie „niepoprawnych” publicystów, to droga na swój sposób  cierniowa. Przekonałem się o tym dość dotkliwie.
 
 NJN: Czy zawsze marzył Pan o karierze publicysty? Jeżeli nie, to w  jakim zawodzie chciał Pan pracować, zanim zajął się Pan pisaniem i  publikowaniem własnych przemyśleń?
 
 RL: Nie była to u mnie kwestia marzeń, lecz pewnego wyzwania  wobec rzeczywistości. Pragnąłem ją opisywać, ale nie z punktu widzenia  zblazowanego i obojętnego ewentualnie wynajętego obserwatora, lecz  zjadliwego (nie bójmy się tego słowa) krytyka. Głaskanie po główkach  nigdy mnie w publicystyce nie pociągało. Poszedłem najwyraźniej w tym  „fachu”, wyboistą ścieżką swego mistrza Adolfa Nowaczyńskiego. Słowo o  korzeniach. Od dziecka miałem ów przysłowiowy „dryg” do pisania, z  czasem człowiek nabierał wiedzy, doświadczenia i stylu. Tak się  ukształtowałem. Kim chciałbym zostać, gdybym nie zajmował się  publicystyką? Pewnie politykiem, chociaż właściwie już nim bywałem.  Pozostają jeszcze reminiscencje z wczesnej młodości, pociąg do badania  starych kultur, odkrywania (dosłownie) zapomnianych cywilizacji –  archeologia? Kto wie… Za późno teraz o tym dywagować.
 
 NJN: Po jakie formy wypowiedzi pisemnej Pan sięga? Czytałam wiele  Pańskich felietonów, jednak zastanawiam się, czy uprawia Pan również  inne gatunki dziennikarskie, np. reportaże, wywiady, newsy. 
 
 RL: Felieton, esej – ogólnie publicystyka, to jednak mój główny  żywioł. Piszę też niekiedy szersze analizy i opracowania polityczne,  teksty ideowe, geopolityczne. Wspominałem o tym wyżej, tak samo jak o  epizodach prasowych, czyli przeprowadzaniu wywiadów, krytyce literackiej  i filmowej. Reportaże parę razy pisałem, lecz to nie mój żywioł. Newsy  są zbyt powierzchowne, lecz jeżeli trzeba, zrobi się i to. Jestem dość  wszechstronny. Z innych fascynacji literackich. Pociągało mnie tworzenie  wierszy, i to nie w formie „ubogich rymów częstochowskich”, raczej  głęboko egzystencjalnych utworów, które nie były rymowane (tzw. wiersz  biały). Znajomi poloniści i pewien krytyk literacki, radzili mi nawet  zająć się tym na poważnie. Sęk w tym, że ja tego „na poważnie” nie  traktowałem. Jestem pasjonatem zapominanej z wolna sztuki  epistolograficznej. Niestety, sms-y, maile, krótkie wpisy na portalach  internetowych, mordują dosłownie estetykę słowa, zdania, ich sens,  którego nie można zawrzeć w tak żałośnie ubogim przekazie. Szczególnie w  materii tak subtelnej, jak list miłosny. Podobno zdobyłem w ich pisaniu  dużą biegłość. Tak sądziły (sądzą?) ich odbiorczynie… Ocena w pełni  miarodajna. Ostatnio przemyśliwuję nad krótką powieścią, może małym  zbiorem opowiadań. Kto wie, zobaczymy. Trudno dzisiaj, coś takiego  wydać.
 
 NJN: Czy kiedykolwiek zdarzyło się Panu wystąpić w radiu lub w  telewizji? Jeśli tak, to kiedy, w jakiej stacji i w jakim  programie/audycji?
 
 RL: Z telewizją i radiem zetknąłem się, startując w wyborach  uzupełniających do Senatu (2004) i Sejmu (2005), pomniejszych  „incydentów” nie warto odnotowywać. Były to więc media publiczne, nie  prywatne. Audycje i spoty wyborcze, wywiady (przeważnie ostre),  konfrontacje na argumenty z rywalami politycznymi, kontakt ze studiem,  mikrofonem, kamerą „na żywo”, „świecznikiem” sceny politycznej i  dziennikarstwa. Z pewnością ciekawe doświadczenie, chociaż nie dla  wszystkich wskazane, ponieważ niejeden delikwent przed kamerą lub  mikrofonem po prostu „baranieje”, stres go unicestwia. Mnie, jako  praktycznie debiutantowi, poszło chyba nieźle.
 
 NJN: Proszę opowiedzieć o swoich prywatnych upodobaniach. Jakiego  rodzaju muzyki Pan słucha? Czy ma Pan ulubiony zespół i/lub wokalistę?  Jakie filmy i książki Pan lubi? Co Pan sądzi o serialach telewizyjnych i  czy ogląda Pan któryś z nich?
 
 RL: Upodobania? Pytanie dość szerokie. Z natury jestem właściwie  domatorem, chociaż lubię dalekie spacery, wyjazdy turystyczne, ale nie w  celu wylegiwania się na plaży, lecz aktywnego poznawania i zwiedzania  konkretnych miejsc. Preferuję zdecydowanie kraj ojczysty, acz moim  niespełnionym marzeniem, pozostaje wyprawa do Doliny Poległych pod  Madrytem. Gusta muzyczne, uwielbiam Ludwiga van Beethovena, Fryderyka  Chopina, Roberta Schumanna, Richarda Wagnera i Henryka Mikołaja  Góreckiego. Jego niedawną śmierć przyjąłem z dużym smutkiem. Jestem  koneserem chorałów gregoriańskich i marszy wojskowych. Pasjonuje mnie  tzw. nowa (zimna) fala z niezapomnianym Joy Division na czele i inne  zespoły tego nurtu i jemu pochodnych. Równą pasją darzę gatunek martial  industrial, na przykład grupy Laibach, Von Thronstahl, Triarii, Death in  June czy Arditi. W młodości, drugiej połowie swych lat nastoletnich,  byłem wiernym fanem AC/DC oraz Iron Maiden, teraz preferuję viking metal  i gothic metal. Słucham też kapel sceny RAC/NR. Z innej beczki, z  niezmiennym poruszeniem podchodzę do twórczości legend polskiej piosenki  Ewy Demarczyk, Czesława Niemena i Marka Grechuty, z bardów szczególnie  trafia do mego serca Przemysław Gintrowski. Pieśni Władimira Wysockiego,  to z kolei specjalna historia w moim życiu. Książki były i są moim  światem, jestem nimi otoczony od dziecka. Z racji zainteresowań –  powiedzmy - zawodowych, przeważają lektury o charakterze politycznym i  historycznym w różnych gatunkach literackich – od powieści faktu poprzez  prace o przekroju naukowym oraz popularnonaukowym do dzienników,  biografii i autobiografii. Ważna sprawa, od lat nie odkładam dzieł  Fiodora Dostojewskiego, wracam do nich ciągle, ogólnie bardzo cenię  literaturę rosyjską. Cóż jeszcze. Jestem zakochany w „Lalce” Bolesława  Prusa (nieźle to zabrzmiało), poezji naszych wieszczów, Zbigniewa  Herberta, twórczości poetów i pisarzy „przeklętych”. Moimi swoistymi  „opiekunami – bohaterami” są Andrzej Bursa i Marek Hłasko. Z polskich  pisarzy i poetów współczesnych, żyjących cenię Wiesława Myśliwskiego,  Jarosława Marka Rymkiewicza i Andrzeja Stasiuka. J.M. Rymkiewicz jest w  tym gronie literatem zdecydowanie najbardziej wszechstronnym. Lubię  poetę oryginała Marcina Świetlickiego i jego zespół „Świetliki”, ale  chyba już nie grają. Ze względu na heroiczną śmierć i postawę ideową,  otaczam nieomal kultem japońskiego pisarza Yukio Mishimę (zresztą otarł  się on o nominację do Literackiej Nagrody Nobla). Film „Mishima” Paula  Schradera z genialną muzyką Philipa Glassa, uważam za arcydzieło.  Polskie seriale telewizyjne, kojarzą mi się prawie wyłącznie z  tele-mele-nowelowym chłamem. Pierwszy wyjątek „prawie”, to serial „Czas  honoru”, z godnym pochwały przesłaniem, niezłym scenariuszem, solidnie  zagrany oraz kostiumowo i scenograficznie właściwie bez zarzutu. To  ostatnie jest dla filmu historycznego niezmiernie ważne, a mało kto z  widzów jest tym zainteresowany. Drugie „prawie”, było serialem  kryminalnym „Pit Bull”, pierwszym tak realistycznie pokazującym pracę i  życie osobiste policjantów Wydziału Zabójstw (chodziło o Komendę  Stołeczną Policji). Znakomita gra aktorów, fenomenalny w roli starszego  aspiranta „Gebelsa” (nie „Goebbelsa”) Andrzej Grabowski. Tak, tak –  kretyn Ferdynand Kiepski z popularnego, niestety, sitcomu „Świat według  Kiepskich”. Aktor o dużym talencie i potencjale dramatycznym, niestety,  wzorem paru kolegów o podobnych zdolnościach, woli robić z siebie  błazna, także w podrzędnym repertuarze kabaretowym. Znak czasu… 
 
 NJN: Kilka miesięcy temu odbyły się w Polsce wybory prezydenckie.  Czy mogę wiedzieć, na którego z kandydatów Pan głosował? Jeżeli nie  zagłosował Pan na żadnego z nich, to proszę się zastanowić, na kogo  oddałby Pan swój głos, gdyby w naszej Ojczyźnie panował przymus  wyborczy.
 
 RL: Z pełną świadomością i po głębokim przemyśleniu tego  problemu, nie uczestniczyłem w I i II turze wyborów prezydenckich.  Przymus wyborczy? Gdyby to groziło „tylko” krótką odsiadką, wolałbym ją.  Gorzej z karą pieniężną i jej wysokością. Najwyżej bym pożyczył. Tak na  poważnie, z toporem przystawionym do karku, chyba jednak – pomimo wielu  zastrzeżeń (ale ten topór...) - na Janusza Korwin-Mikke.
 
 NJN: Uprzejmie dziękuję za rozmowę.
 
 
 Listopad 2010 r.
Za: http://njnowak.nowyekran.net/post/9229,rozmowa-z-robertem-larkowskim
											





