Ocena użytkowników: 4 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Powszechnie wiadomo, że feralnej nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku, gdy tonął „Titanic” do końca grała orkiestra. Gdy oceaniczne fale wdzierały się na kolejne pokłady i jasne się stało, że wszystkie szalupy są już pełne, orkiestra zaczęła grać dla tych co pozostali na głównym pokładzie (i dla siebie) protestancki hymn „Być bliżej Ciebie,  o Boże mój”.

Ta scena została również utrwalona w obsypanym Oscarami przeboju kinowym Jamesa Camerona o tragicznym rejsie „Titanica”. Pojawia się tam również postać katolickiego księdza, który strwożonym wiernym cytuje Księgę Apokalipsy jako spełniającą się właśnie zapowiedź straszliwego kataklizmu.

Na pokładzie „Titanica” było w rzeczywistości trzech katolickich księży oraz jeden irlandzki seminarzysta. Tylko ten ostatni przeżył katastrofę. Trzech kapłanów znalazło się wśród ofiar tragicznej kolizji statku z górą lodową i wbrew obrazowi sprzedawanemu przez Jamesa Camerona nie zachowywali się oni jak jacyś protestanccy kaznodzieje, udowadniający z Biblią w ręku, że nadszedł „dzień Pański”. Zachowywali się jak katoliccy księża, trwający do samego końca z powierzonymi im ludźmi, niosąc im  nie słowa grozy, ale pocieszenie płynące z sakramentów i modlitwy.

Jednym z księży był dwudziestosiedmioletni ks. Józef Montwiłł (lit. Jouzas Montvila). Ten katolicki kapłan przez kilka lat pełnił posługę w parafii w Lubowie na Suwalszczyźnie. Jest uznawany za jednego z animatorów litewskiego odrodzenia narodowego na obszarze diecezji sejneńskiej, obejmującej Augustowskie oraz Suwalszczyznę. Na pokład „Titanica” zabrał około sześciuset rękopisów ludowych pieśni litewskich zebranych przez kleryków sejneńskiego seminarium duchownego.

Ksiądz Montwiłł nie znalazł się na żadnej szalupie uwożącej rozbitków z „niezatapialnego” statku. Pozostał do końca na pokładzie udzielając rozgrzeszeń in articulo mortis tym, dla których zabrakło miejsc w łodziach ratunkowych. Jeden z ocalałych, który był świadkiem tych chwil mówił potem, że ksiądz Montwiłł „wypełnił swoje powołanie do końca”. Odmówił wejścia na szalupę, gdy oferowano mu szansę uratowania życia.

Podobnie uczynił czterdziestojednoletni niemiecki benedyktyn ks. Joseph Peruschitz. Do końca udzielał absolucji oraz prowadził modlitwę różańcową.

W podróż do Nowego Jorku wybrał się „Titanikiem” również ks. Thomas Byles (ur. 1870). W Nowym Jorku miał udzielić ślubu swojemu młodszemu bratu Williamowi. Biografia księdza Bylesa jest jednym z dowodów na wielką siłę brytyjskiego katolicyzmu na przełomie XIX i XX wieku. Przyszły bohater z „Titanica” urodził się jako Roussel Byles w rodzinie protestanckiej (jego ojciec był, Alfred Byles, był znanym pastorem kongregacjonalnym). Droga do Rzymu rozpoczęła się dla Roussela podczas studiów w Oxfordzie (od 1889). W 1894 roku nastąpiła jego konwersja na katolicyzm. Po przyjęciu do Kościoła przyjął również nowe imię. Na cześć autora „Summy teologicznej” wybrał imię Tomasz (Thomas).

Po odbytych w Rzymie studiach teologicznych (1899 – 1902) Thomas Byles przyjął w Wiecznym Mieście święcenia kapłańskie 15 czerwca 1902 roku. W 1905 roku rozpoczął posługę jako wikariusz w jednej z parafii w Essex (kościół św. Heleny w Ongar). Stamtąd wyruszył 10 kwietnia 1912 roku do Southampton, gdzie w porcie czekał największy na świecie statek pasażerski. Ksiądz Byles miał zarezerwowany bilet w drugiej klasie, w której (jak również w klasie trzeciej) podróżowało  najwięcej pasażerów potrzebujących duchowej opieki katolickiego księdza: przede wszystkim Irlandczycy oraz Włosi (lub Amerykanie o tych korzeniach).

Niedziela 14 kwietnia 1912 roku była pierwszą niedzielą po Zmartwychwstaniu. Jak wiemy, dzisiaj jest to Święto Bożego Miłosierdzia. Tego dnia ksiądz Byles – i dwaj inni kapłani – odprawił swoją ostatnią Mszę Świętą. Świadkowie dobrze zapamiętali słowa, które kapłan wypowiedział wówczas podczas swojego ostatniego – jak się okazało – kazania. A mówił o groźbie stania się „duchowym wrakiem w czasach pokusy” i nawoływał do „korzystania z szalup ratunkowych w postaci modlitwy i sakramentów".

Gdy w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku rozpoczął się dramat pasażerów „Titanica”, ksiądz Byles uspokajał spanikowanych pasażerów, pomagał im wchodzić do szalup. Przede wszystkim jednak słuchał spowiedzi (potem udzielał absolucji in articulo mortis) i prowadził modlitwę różańcową na pokładzie. Dwukrotnie odmówił skorzystania z oferowanego mu miejsca na szalupie.

Uratowana z katastrofy, pasażerka trzeciej klasy Helen Mary Mocklare, która była świadkiem dwukrotnej odmowy przez ks. Bylesa opuszczenia wiernych zgromadzonych na pokładzie, zanotowała później: „Po tym, jak dostałam się do szalupy, która odpłynęła jako ostatnia i gdy powoli oddalaliśmy się od statku, wyraźnie słyszałam głos księdza i odpowiedzi wiernych na jego wezwania modlitewne. Stawały się one coraz słabsze i słabsze, aż mogłam rozróżnić tylko dźwięki  „Być bliżej Ciebie chcę, o Boże mój” oraz krzyki tych, którzy pozostali”.

Ciała księdza Thomasa Bylesa nigdy nie odnaleziono. Gdy parę miesięcy po tragedii „Titanica” jego brat William wraz ze swoją żoną przebywali w Rzymie w podróży poślubnej, zostali przyjęci na audiencji przez papieża św. Piusa X. Ojciec Święty miał wówczas powiedzieć, że uważa zmarłego księdza za „męczennika Kościoła”.

Być może w tych słowach papieża tkwi nie tylko odniesienie do słów Pana, który mówił, że „nie ma większej miłości, gdy ktoś oddaje życie swe za przyjaciół swoich”, ale również odniesienie do straszliwej atmosfery ostatnich chwil przed zatonięciem „Titanica”. I nie tylko chodzi tutaj o wdzierające się wszędzie fale i przechylający się okręt. W opowieściach wielu świadków  ostatnich chwil „Titanica” pojawia się bowiem relacja o naigrywaniu się przez niektórych pasażerów, ufnych w „niezatapialność” statku, z modlitwy różańcowej prowadzonej przez katolickich kapłanów na pokładzie „Titanica”. Klęczący ludzie mieli być – wedle tych relacji – otaczani przez „żartownisiów” przedrzeźniających ich modlitwę. A woda pokonywała w tym czasie kolejne grodzie.


Czy coś Wam to przypomina, Drodzy Czytelnicy?



Grzegorz Kucharczyk

 
 Nadesłał: Jacek