Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
To było chore od początku. Były minister, niesławnej pamięci Radek Sikorski wykazywał nadzwyczajną aktywność dyplomatyczną w pewnych obszarach, niekoniecznie najważniejszych dla interesu państwa, ale za to zawsze kojarzących się z wydawaniem dużych pieniędzy. W 2013 r. odtrąbił swój dyplomatyczny sukces - powołał Fundację Solidarności Międzynarodowej (a na jej prezesa swego zastępcę Krzysztofa Stanowskiego).

Wśród form jej działalności wymienia się wspieranie organizacji pozarządowych, niezależnych mediów, a także udzielanie kredytów i pożyczek dla opozycjonistów na Białorusi i Ukrainie. Dopiero jednak lektura statusu Fundacji pozwala zrozumieć, w jakim celu ją powołano. Trudno pozbyć się wrażenia, że celem było skierowanie przeznaczonych na pomoc środków budżetowych MSZ na konto Fundacji i uczynienie z prezesa Fundacji organu decyzyjnego w zakresie dystrybucji pieniędzy. W statucie czytamy: „w przypadku państw niedemokratycznych lub o niestabilnej sytuacji politycznej ich rozdział będzie się odbywał bez organizowania przetargów publicznych”.

A zatem Stanowski sam decyduje, komu i za ile wydziela pieniądze. Jeśli konkurs jest organizowany to „ze względu na szczególne warunki polityczne w krajach, do których adresowana jest pomoc, Zarząd może zdecydować o nie zamieszczaniu informacji na ten temat”. Kibicowała temu „Wyborcza”, pisząc: „Fundacja jest tworem szczególnym, agencją rządową, ale zarejestrowaną jako fundacja ze względu na niezbędność elastyczności w działaniu (…) powołano ją mając na uwadze ograniczenia instytucjonalne administracji rządowej, aby dzielić się solidarnie tym, co mamy”. +++
Pracowników MSZ wyrażających wątpliwość co do tak „solidarnego” dzielenia się publicznym groszem, i to „bez ograniczeń instytucjonalnych”, dyskretnie i szybko przesunięto na inne stanowiska, jednego wyciszono zwalniając z pracy. W lutym 2013 r. Zarząd Fundacji podjął w takim właśnie trybie decyzję o dofinansowaniu kilkudziesięciu tajemniczych projektów na łączną kwotę 22 mln zł. Żeby było weselej, władze Fundacji chełpiły się: Przebieg konkursu był monitorowany pod kątem przejrzystości przez Grupę Zagraniczną. Po sprawdzeniu w sieci, kto to, okazało się, że są nią organizacje, które konkurs wygrały. Sam proces powstawania Fundacji i to, co się wokół niej dzieje włos jeży na głowie. Miliony rozdawane są bez jakiegokolwiek nadzoru, bez żadnego zewnętrznego audytu, często organizacjom, które zarejestrowały się na dwa dni przed ogłoszeniem konkursu.

Przypomnijmy – Krzysztof Stanowski to były wiceminister edukacji w rządzie PO; na stanowisku tym zarzucono mu defraudację publicznych pieniędzy: jako Prezes Fundacji „Wiedzieć Jak” wygrał organizowany przez siebie w Ministerstwie konkurs i otrzymał 650 tys. zł publicznej dotacji. Mimo tego, a być może właśnie dlatego, Sikorski dobrał sobie go na zastępcę, i to mimo wyraźnego oporu premiera, który z podpisaniem nominacji zwlekał przez pół roku. W MSZ Stanowski powtórzył manewr z MEN - przydzielił sobie nadzór nad tzw. pomocą rozwojową, czyli „zreorganizował” jej dystrybucję poprzez wyprowadzenie przeznaczonych na nią pieniędzy z MSZ do Fundacji, a po odejściu z MSZ stanął na jej czele. W MEN był współorganizatorem przewrotu ideologicznego w szkolnictwie, pedagogicznym dywersantem, rzecznikiem wdrożenia w programach szkolnych ideologii „społeczeństwa otwartego” i „pedagogiki wstydu”. Wcześniej, jako naczelnik ZHR zajmował się dożynaniem watahy, czyli wypatroszaniem organizacje z wartości patriotycznych.

Co wspólnego z solidarnością międzynarodową i to na Wschodzie ma Stanowski? Otóż ma. Najlepiej ilustruje to jego wypowiedź dla „Polityki”: doradztwo na Wschodzie to sprawa delikatna, także pod względem etnicznym i historycznym. Ale mamy swoje sposoby, aby dobrać właściwych ludzi do tej pracy. Już na etapie zgłoszenia patrzę, jak ktoś pisze na przykład o Ukrainie. Czy „sąsiedzi”, czy „Kresy”.

Jeśli „Kresy” to wiadomo, że nie ma go tam po co wysyłać. Tylko sprowokuje konflikty. Co wspólnego z solidarnością międzynarodową i to na Wschodzie ma wiceprezes zarządu Fundacji Marcin Wojciechowski? Otóż ma. Jest dziennikarzem „Wyborczej”. Jest też autorem filmów poświęconych dziejom Żydów na Wschodzie. Oprócz Stanowskiego i Wojciechowskiego w Zarządzie umieszczono Katarzynę Zakroczymską.

Ta z kolei zasłynęła wydaniem podręcznika „Kompas”, zbioru scenariuszy lekcyjnych do nauki o prawach człowieka. Dawno temu, w czasach tzw. IV RP podręcznik padł ofiarą niejakiego Romana Giertycha, który zakazał dystrybucji „Kompasu”, twierdząc że służy lansowaniu zasady współpracy między środowiskami uczniowskimi a homoseksualnymi. Sikorski mianował także Radę Fundacji. W jej skład weszli: Marek Borowski, Henryka Krzywonos, ks. Kazimierz Sowa, Henryk Wujec, Michał Boni oraz Adam Lipiński. Pozornie egzotyczny skład rady nie jest żadną osobliwością, bo nikogo już nie dziwi, że promocją wolności i demokracji w III RP zajmują się tajni współpracownicy bezpieki, ludzie Michnika i potomek Bermana. Dziwi natomiast, co w tym osobliwym gronie robi i dlaczego podejrzaną działalność Fundacji firmuje polityk PiS Adam Lipiński? Należy mieć tylko nadzieję, że prezes Fundacji nie pytał go nigdy o radę w jakiejkolwiek sprawie.

Wynagrodzenie członków Zarządu wynosi 408.000 zł., a to oznacza, że pobory mają wyższe niż minister. Był to kolejny szokujący przekręt służący finansowemu zabezpieczeniu się po utracie władzy. Dzięki odpowiednim zapisom w statucie, związani z Sikorskim członkowie zarządu utrzymają posady do 2021 r. Fundacja to przykład mechanizmu tajemnie realizowanego w wielu miejscach, szkodzącego polskiemu państwu i podatnikom. Priorytet nowego rządu to walka z korupcją. Jest nadzieja, że nie będzie symulowana, że nie będzie oszczędzany nikt. A okazja, aby ostatecznie rozprawić się ze spółką Stanowski & Sikorski nadarzyła się świetna - 25 października.

Solidarność międzynarodowa i to na Wschodzie kojarzyć się powinna z tamtejszymi Polakami. Ale tak nie jest. Weźmy na ten przykład Białoruś. Z uwagi na setki tysięcy żyjących tam Polaków, polityka wobec tego kraju winna być dziełem dogłębnie przemyślanym, wręcz finezyjnym. Tymczasem jest przykładem dyplomatycznego partactwa. Najwięcej pieniądzy Stanowski kieruje na Białoruś, ale źle tam gra. Dla zachowania niezbędnej dyskrecji zapewniającej bezpieczeństwo beneficjentom projektów, zadania realizowano za pośrednictwem organizacji pozarządowych. Ponieważ to kraj wrażliwy, informacji co to za organizacje i ile pieniędzy dostają nie udzielamy - tyle Stanowski.

Mało tego, publicznie na otwartym posiedzeniu sejmowej komisji wygadał, że wszystkie działania Fundacji mają charakter nielegalny i realizowane są w opozycji do reżimu. Fundacja funkcjonuje jawnie, niejawnie; jest komórką wywiadu polskiego; zatrudnia agentów? Na nasze wyczucie zatrudnia kwatermistrzów wojskowych z otoczenia Sikorskiego (których zresztą przy żłobie zostawił Schetyna), bo jej działalność przypomina inżynierię finansową praktykowaną w MSZ przy przetargach i sprzedaży ambasad. I na koniec pytanie: czy została powołana w imię solidarności, czy wykonuje robotę dywersyjną? Stanowski z Sikorskim utrzymywali, że to agenda rządowa, mniej upolityczniona i nie związana regułami dyplomatycznymi. Tymczasem powołał ją wiceprzewodniczący PO, a na jej czele stoi b. wiceminister, któremu pomaga dziennikarz „Wyborczej” i potomek Bermana. Nie bez związku z tym będzie przypomnienie, że w sierpniu 2003 r. Łukaszenko pogonił amerykańską fundację IREX, rzekomo wspierającą wolne media.

Zdaniem władz białoruskich, organizacja działała na podobieństwo siatki szpiegowskiej, organizowała szkolenia dywersyjne, wzniecała konflikty narodowościowe (m.in. z Polakami). Swego czasu Łukaszenko odmówił sprzedania Berezowskiemu i Chodorowskiemu za bezcen swego przemysłu petrochemicznego, i... przegonił z Mińska fundację Sorosa. Jako narzędzie do brudnych rozgrywek w zdetronizowaniu „okrutnika” obrano wówczas Polskę. Notabene pracami studyjnymi (za pieniądze MSZ) nad przyszłością Białorusi zajmuje się fundacja Batorego i jej szef Aleksander Smolar. W programowych dokumentach pisze bez ogródek o konieczności zdetronizowania Łukaszenki.

Tenże Smolar stwierdził kiedyś: „polska polityka zagraniczna nie może być zakładnikiem interesów Polaków żyjących na Białorusi”. Notabene, Fundacja Batorego egzystuje głównie za nasze pieniądze, jest szczodrze zasilana z państwowej kasy. Pikanterii dodaje fakt, że z tych pieniędzy udziela dotacji organizacjom pozarządowym na inicjatywy dotyczące... społecznej kontroli instytucji publicznych, i że w jej strukturach działa Zespół Przeciw Korupcji.

Nawiasem mówiąc Smolar, czołowy ideolog środowiska KPP, w dużej części potomków tych, którzy przywędrowali z NKWD, zmienili nazwiska i wprowadzili w Polsce stalinowski terror, ma powiązania z Białorusią. Warto przypomnieć, że jego ojciec Hersz Smolar był członkiem Centralnego Żydowskiego Biura KC Komsomołu i później, z przydziału Kominternu, sekretarzem Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi. Władze II RP skazały go na 6 lat więzienia, z którego uwolniła go 17 września Armia Czerwona i zrobiła redaktorem dziennika „Białystokier Sztern” - żydowskiego organu komitetu obwodowego sowieckiej kompartii. W PRL był redaktorem naczelnym „Fołk Sztyme”, organu KC PZPR. Z układanki tej wynika, że członkiem władz Fundacji nie przypadkiem jest Konstanty Gebert. Jego ojciec Bogusław pełnił szczególnie niebezpieczną i wredną rolę w USA jako sekretarz generalny radykalnej kryptokomunistycznej organizacji finansowanej przez NKWD. Zagrożony aresztowaniem, w 1947 r. ucieka do PRL na pokładzie „Batorego” (i czy aby nie stąd nazwa Fundacji?).
Fundacja Batorego to manufaktura wyrafinowanej inżynierii finansowej.

Otóż, jak sama przyznaje, jej działania programowe dotowane są przez Fundację Solidarności Międzynarodowej, która - przypomnijmy - sama finansowana jest w 100 procentach przez MSZ RP. Mitem przy tym jest, że utrzymuje ją (i jej szefa) Soros. To prawda, że ją założył (w 1988 r. w N. Jorku) i niegdyś hojnie wspierał, ale dziś działa głównie za nasze pieniądze. Mało tego, finansuje działania Sorosa na Białorusi i Ukrainie, spłacając dług wobec niego. Nie tylko w różnoraki sposób korzysta z budżetu MSZ, wydaje się być także autorem strategii politycznej Sikorskiego.

To na spotkaniach w Fundacji, Sikorski w obecności dyplomatów zachodnich prezentował założenia polityki zagranicznej RP, wcześniej niż w Sejmie, i zawsze jakoś dziwnie współbrzmiały one z tezami Smolara i Sorosa. Przedstawiciele Fundacji brali też regularnie udział w naradach ambasadorów i konsuli generalnych z placówek w Rosji, na Ukrainie i Białorusi. Nie upokarza się publicznie kogoś takiego jak Sikorski (...) nie upokarza się publicznie osoby, która odegrała wybitną rolę w polskiej polityce zagranicznej – wrzeszczał oburzony Smolar w Radiu ZET, komentując wypowiedź Kopacz o zamiarach Sikorskiego ubiegania się o poselski mandat z okręgu Chobielin.

Dlaczego lichwiarze, tacy jak Soros wspierają lewaków? Dlaczego finansują ideologicznych wrogów, czyli jak mówił Lenin „sprzedają nam sznurek, na którym ich powiesimy”? W tym szaleństwie jest metoda. Z definicji i z natury, są kosmopolitami, dążą do rozkładu społeczeństw i państw, szerzą chaos. Soros i lichwiarze potrzebują ich do zbudowania światowej republiki rad. Tak jak potrzebują terrorystów poprawności politycznej. Dla przykładu, Stowarzyszenie przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii „Otwarta Rzeczpospolita”, które monitoruje „przestępstwa popełnione przez neofaszystów i skrajną prawicę”, w swych wyczynach wspomagane jest finansowo przez Fundację Batorego. Podczas wykładu w Węgierskiej Akademii Nauk angielski filozof Roger Scruton powiedział: „Istnieje sprzysiężenie przeciw waszemu krajowi (...) Węgrzy swą opinię jako kraju faszyzującego zawdzięczają na świecie głównie kręgom związanym z Sorosem”.

W 1991 r. Soros opublikował książkę, w której opisał swoją rolę w transformacji Polski, założenie Fundacji Batorego oraz spotkania z Jaruzelskim i ówczesnym premierem Rakowskim. Jego plan zakładał, iż rząd przekaże wszystkie przedsiębiorstwa agencji likwidacyjnej, która dokona ich przekształcenia w spółki akcyjne; z 25-30 proc. kapitału stworzy fundusze powiernicze zajmujące się obsługą zadłużenia kraju, których szefów mianują wierzyciele. Czymś porażającym było, że plan ten zaaprobował nie tylko rząd PRL, ale i tzw. doradcy „S” na czele z Geremkiem i Michnikiem. Plan, chociaż pod inną nazwą, wprowadzono w życie. Agencja Likwidacyjna działa do dziś, i to całkiem skutecznie. W podzięce za owe wiekopomne dokonania „Wyborcza” wyróżniła Sorosa tytułem Człowieka Roku, a Komorowski odznaczył Krzyżem Komandorskim. Małym tu pocieszeniem jest, że „filantrop” także w Moskwie otworzył fundację swego imienia, i nie trzeba było długo czekać, by za pośrednictwem „oligarchów” wykupił niemal całą Rosję.

Przypomnijmy, że w styczniu 2013 r. Sikorski odtrąbił swój inny wielki sukces dyplomatyczny - powołał Europejski Fundusz na rzecz Demokracji (i swego zastępcę na stanowisko dyrektora wykonawczego tego przedsięwzięcia). Oznajmił: Fundusz ma służyć wspieraniu przemian demokratycznych u południowych sąsiadów UE. O jakie „wspieranie” chodziło, świadczyć może triumfalny tytuł „Wyborczej”: „Polak pomoże krzewić demokrację u sąsiadów Unii”. Kim jest ów Polak? To Jerzy Pomianowski, do MSZ przyszedł (prosto z zasobów IPN) w 1990 r. Był jednym z komisarzy politycznych u Geremka. Znany skądinąd z bardzo wyluzowanego stosunku do pieniędzy publicznych Sikorski zadeklarował na rzecz Funduszu 5 milionów euro i na jego siedzibę budynek polskiej ambasady w Brukseli.

Dzięki niezawodnej w takich sytuacjach „Wyborczej” wiemy, że Fundusz jest „ciekawą hybrydą”, fundacją prywatną na prawie belgijskim, ale zarządzaną „na sposób europejski”, który pieniądze wydaje „elastycznie z ominięciem unijnych rygorów”, a Pomianowski decyduje o szybkim przekazaniu potrzebującym do 30 tysięcy euro. Coś nam się jednak wydaje, że pupilek „Wyborczej” pieniędzy nie trwoni i nie przekazuje w niegodne ręce arabskich sąsiadów-antysemitów, a zarządzane „odpowiednio na sposób europejski”, fundusze wróciły do ojczyzny (chociaż niekoniecznie na konto MSZ). Jaki związek z interesem Polski ma 5 milionów euro i budynek ambasady?

Przyjemność odpowiedzi na pytanie pozostawmy nowemu ministrowi sprawa zagranicznych i… nowemu szefowi CBA. Koszty przedsięwzięcia spółek Stanowski & Sikorski i Pomianowski & Sikorski pokrywają podatnicy, obywatele kraju, gdzie 35 proc. dzieci przychodzi na świat w rodzinie ledwo wiążącej koniec z końcem, gdzie trzy miliony ludzi żyje w skrajnym ubóstwie, gdzie pół miliona dzieci wychodzi z domu do szkoły bez śniadania, a za chlebem wyemigrowało dwa miliony młodych. Na przykładzie fundacji jak w soczewce widać swoisty „układ”, wokół którego przewija się dziwny krąg ludzi z Sikorskim na czele. Prezes Kaczyński miał kiedyś trafny termin „układ”, ale co miał na myśli? A może lepiej nie dawać argumentów do ręki zwolennikom teorii spiskowych (np. takiemu nowemu ministrowi obrony), i po prostu Agencję Likwidacyjną wraz z zapleczem złożonym z „mędrców” pewnej świętej góry zlikwidować?

Krzysztof Baliński
(artykuł ukazał się 27 listopada w „Warszawskiej Gazecie”)





Przeczytaj także:

"Apelujmy więc do nowo wybranego prezydenta i przyszłego rządu o zdelegalizowanie piątej kolumny, jaką jest ta żydowska organizacja (loża B’nai B’rith). Czy będzie stać was na odwagę, jaką mieli przedwojenni polscy politycy? Będziecie mieli wielką szanse naprawić swój własny błąd popełniony osiem lat temu."
- Mirosław Kokoszkiewicz (kokos26)