Ocena użytkowników: 3 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Nalot jak polowanie z nagonką
Okupacyjna noc z 11 na 12 maja 1944 roku dla kilkuset mieszkańców Lublina zakończyła się tragicznie. Niewiele znaczące pod względem militarnym miasto zostało zbombardowane przez eskadrę ok. 150 sowieckich bombowców. W pozornie bezsensownym ataku bomby posypały się nie na obiekty o znaczeniu strategicznym, lecz na ludność cywilną właśnie układającą się do snu. Zginęło ok. 200 mieszkańców miasta. Wielokrotnie więcej odniosło rany.

- Celem nalotu było zadanie możliwie największych strat wśród ludności cywilnej, by w ten sposób sparaliżować ducha oporu wobec zbliżającego się nowego okupanta - uważa inż. Stefan Przesmycki, historyk amator, więzień ubeckiej katowni na Zamku Lubelskim, absolwent i były nauczyciel dęblińskiej Szkoły Orląt, który od lat gromadzi dokumentację związaną z tym tragicznym epizodem II wojny światowej.

Piekło w majowy wieczór

To był ciepły wiosenny wieczór. Mieszkańcy Lublina kończyli kolację, szykowali się do snu. Front stał w odległości zaledwie 150 km od miasta, nad którym wielokrotnie pojawiały się sowieckie samoloty rozpoznawcze. Częste alarmy lotnicze potęgowały psychozę strachu. Liczono się z możliwością nalotu, w pobliżu domów kopano rowy przeciwlotnicze.
Stefana Przesmyckiego nalot zastał w trakcie odrabiania lekcji przy świetle karbidówki. - W pewnym momencie w domu zrobiło się dziwnie jasno, wyjrzałem za okno i oniemiałem, na dworze było widno jak w dzień - wspomina. Cała rodzina razem z krewnymi, którzy zamieszkali u nich po ucieczce z okolic Beresteczka przed bandami UPA mordującymi Polaków, wybiegła z domu i ukryła się w zagłębieniu terenu. Sowiecka bomba trafiła w dom, a raczej w ruiny, jakie pozostały po niemieckim bombardowaniu z 1939 roku.
Jak wspomina pracujący na nocnej zmianie Ryszard Kister, dowódca komórki AK w lubelskim węźle kolejowym, warkot nadlatujących od strony Świdnika samolotów rozległ się ok. godz. 22.00. Samolotów nie było widać, gdyż niebo zasnuwały chmury. Sowieci najpierw zrzucili dużą liczbę bomb oświetlających, tzw. flar, spadających powoli na spadochronach. Potem rozległ się odgłos wystrzałów artylerii przeciwlotniczej, a następnie silne detonacje bomb.
Sowiecki nalot rozpoczął się od bombardowania wschodnich części miasta, a więc Głuska, Abramowic, okolic obozu koncentracyjnego na Majdanku, przemieszczając się w kierunku centrum. Szczególnie dużo bomb zrzucono w dzielnicach Dziesiąta, Kośminek, na obrzeżach Starego Miasta oraz w gęsto zaludnionych okolicach ulic Misjonarskiej, Podwala i Ruskiej. Bombardowano głównie domy mieszkalne i ich otoczenie. Stefan Przesmycki na podstawie zgromadzonych materiałów wyróżnia 5 tzw. stref śmierci, gdzie zginęło najwięcej mieszkańców miasta. Jedną z nich był niezabudowany plac przy ulicach Zemborzyckiej, Bychawskiej i Dziesiątej, gdzie na zgromadzonych ludzi posypały się bomby odłamkowe, inną - łąki nad rzeczką Czerniejówką, gdzie schronili się ludzie z bombardowanych domów, jeszcze inną okolice ul. Podwale, gdzie szczątki ludzkie dosłownie fruwały w powietrzu.
W zbombardowanych częściach miasta przeżyli ci, którzy szybko schowali się w schronach i piwnicach, a nie uciekali na zewnątrz domów.
Dużo szczęścia mieli pogrążeni we śnie członkowie rodziny Lebiedzińskich mieszkającej przy ul. Rejtana. Od śmierci uratował ich ojciec, który nakazał wszystkim domownikom natychmiast zejść do piwnicy. Ledwo się tam znaleźli, w dom uderzyła bomba. Przysypało jedynie najmłodszego Jerzego Lebiedzińskiego, który schodził jako ostatni i znajdował się jeszcze na schodach do piwnicy. Na szczęście chłopcu poza paroma niegroźnymi ranami i potłuczeniami nic się nie stało.
- Od śmierci dzieliło mnie kilkadziesiąt sekund, gdyż nad pokojem po uderzeniu w szynę stropową eksplodowała bomba odłamkowa i zasypała całe mieszkanie odłamkami - mówi Jerzy Lebiedziński. - Przez wiele lat nie mogłem opanować strachu i drżenia ciała na odgłos lecącego samolotu. Nasz dom został odbudowany, lecz już nigdy nie czułem się w nim bezpiecznie. Obok wybudowałem swój dom, w którym mieszkam do dziś - opowiada pan Jerzy.
Wiele osób znalazło schronienie w rowach przeciwlotniczych. Należał do nich Zbigniew Matysiak, który ukrył się w wykopie położonym między Zamkiem Lubelskim a pobliską ul. Targową. Schowany widział, jak jeden z samolotów w locie nurkowym z niewielkiej wysokości zrzucił bomby na oświetlone wcześniej dwie kamienice przy ul. Targowej. W zbombardowanych domach runęły ściany od podwórza, a pozostały frontowe od ulicy.
"W kamienicach tych zginęło mnóstwo ludzi, między innymi pani Gogacz i pani Niewiadomska, mama mojego kolegi, a dwie jego siostry zostały ranne" - wspomina Matysiak w relacji udzielonej inż. Przesmyckiemu. "Jedna miała wybite oko, a druga urwane nogi. Niewiadomscy zostali wyrzuceni z mieszkania podmuchem bomby przez drzwi balkonowe".
Jeszcze tragiczniej brzmi relacja Adama Kuszewskiego, mieszkańca zbombardowanego budynku przy ul. Misjonarskiej. Na posesję posypały się bomby właśnie wtedy, gdy rodzina Kuszewskich opuściła mieszkanie.
"Biegliśmy w popłochu - opowiadał po latach Kuszewski - wpadłem w gorący jeszcze lej. Kiedy z niego wyszedłem, podmuch z drugiej bomby rzucił mnie w inne miejsce".
Adam Kuszewski oprócz oparzeń nie odniósł większych obrażeń. Takiego szczęścia nie miał jego ojciec, 33-letni Włodzimierz Kuszewski, znany w okresie międzywojennym kolarz, któremu odłamek rozerwał czaszkę.
"Matka została ranna w biodro, ciotka draśnięta w piętę, babka dostała odłamkiem w kostkę prawej nogi, a brat półtoraroczny na rękach matki był dosłownie poszatkowany odłamkami. Z jelit dziecka wyjmowano strzępy koca, w który było owinięte" - wspominał po latach pan Adam.
Po pierwszej fali nalotów niebo nad Lublinem uspokoiło się i wielu ludzi, myśląc, że to koniec bombardowania, zaczęło wracać do domów. Tymczasem nad miasto nadciągnęła kolejna eskadra, obracając w ruiny następne domy.
Powrót do domu o mało nie zakończył się tragicznie dla Władysława Znakowskiego i jego ojca.
"Pod koniec bombardowania poszliśmy do mieszkania i tam położyliśmy się na siennikach, a za chwilę nadleciał samolot i nagle gwizd bomby i okropny huk tak, że poderwało sufit, który się na nas zawalił. Mnie nic się nie stało, tylko ojcu przygniotło nogi" - opowiadał.

Panika i sznur trumien
Nazajutrz w zbombardowanych częściach miasta zaroiło się od trumien. Zapamiętała to doskonale 16-letnia wówczas Janina Pedo, uczennica szkoły handlowej przy ul. Lubartowskiej, która rankiem postanowiła wybrać się do rodziców mieszkających w podlubelskiej wiosce, aby uspokoić ich, że przeżyła nalot.
"Trumny stały na tej uliczce, która wiedzie przez Bramę Trynitarską na Stare Miasto... Niektórzy zabici leżeli w trumnach, niektórzy na ziemi przykryci prześcieradłami. Ilu ich było, nie wiem, przeraziłam się" - stwierdza kobieta w relacji przekazanej Stefanowi Przesmyckiemu.
Część ciał jeszcze w nocy zawieziono ciężarówkami na cmentarz przy ul. Unickiej. "Zwłoki leżały na ziemi pokotem w całej kaplicy przy ul. Unickiej i koło kaplicy poprzykrywane gazetami. Nie potrafię określić liczby zabitych... Chodziło się i odkrywało twarze, płosząc roje much. Po lewej stronie od wejścia znaleźliśmy ojca i brata" - wspomina Adam Kuszewski.
Po nocnym nalocie w mieście zapanowała panika. Ludzie pakowali dobytek i uchodzili z miasta w obawie przed kolejną masakrą. Wobec absencji znacznej liczby pracowników gubernator okręgu lubelskiego SS-Grupenführer dr Wendler 14 maja wydał odezwę do ludności nakazującą powrót do pracy pod rygorem surowych sankcji. Odezwę wydrukowała 16 maja 1944 r. lokalna gadzinówka "Nowy Głos Lubelski".

Cel - polska ludność cywilna
Sowieckie bombardowanie Lublina nie doczekało się zainteresowania badaczy naszych dziejów po 1989 roku. Temat podjął dopiero inż. Stefan Przesmycki, w którego rodzinny dom pamiętnej majowej nocy trafiła jedna z sowieckich bomb. Po wieloletniej kwerendzie w archiwach, księgach parafialnych, zebraniu relacji świadków i skonfrontowaniu tego materiału z własnym doświadczeniem oraz wiedzą lotniczą Przesmycki wydał monografię pt. "Bombardowanie Lublina przez lotnictwo sowieckie 11 V 1944" poświęconą nieznanemu epizodowi II wojny światowej, który zwiastował Polsce zmianę okupacji z niemieckiej na sowiecką. Stefan Przesmycki nie ma wątpliwości, że o ataku bombowym na Lublin zadecydowały względy polityczne, a nie militarne.
- Celem nalotu było zadanie możliwie największych strat wśród ludności cywilnej, by w ten sposób sparaliżować ducha oporu wobec nowego okupanta - uważa Przesmycki. Wskazuje, że w kilku okolicznościowych wzmiankach o bombardowaniu, jakie ukazały się do tej pory drukiem, jest mowa o ataku na cele militarne i przypadkowych stratach wśród ludności cywilnej, jednak wersja ta nie wytrzymuje krytycznej analizy przebiegu nalotu bombowego, rodzaju użytych ładunków i rozmieszczenia celów.
Przesmycki ustalił, że w czasie nalotu w mieście nie zostały zbombardowane żadne obiekty wojskowe. Nawet w rejonie węzła kolejowego, mającego strategiczne znaczenie dla wojska, nie doszło do poważniejszych zniszczeń. Dość powiedzieć, że upadły tam tylko 3 bomby, zabijając co prawda 3 osoby, ale nie powodując strat w infrastrukturze kolejowej. Zresztą w mieście nie stacjonowały duże siły wojskowe, nie istniał przemysł o znaczeniu strategicznym, Lublin nie stanowił dla nacierających Sowietów militarnego zagrożenia uzasadniającego godzinny atak lotniczy przy użyciu ok. 150 maszyn. O tym, że celem ataku była polska ludność cywilna, świadczy również fakt, iż lotnictwo sowieckie oprócz bomb burzących użyło głównie pocisków odłamkowych. Pierwsze z tych bomb służyły do niszczenia zabudowań, drugie do zabijania ludzi. W trakcie nalotu na Lublin najpierw za pomocą bomb burzących wypłoszono ludzi z domów, a następnie bombami odłamkowymi zaatakowano otoczenie budynków, gdzie zginęło najwięcej osób.
- Sowieccy lotnicy stosowali taktykę świadomego polowania z nagonką na ludzi - zauważa Przesmycki. - Tezę tę uprawdopodobniają fakty zrzucania bomb nie na budynki, lecz wokół kompleksów zabudowań.
Zdaniem byłego wykładowcy Szkoły Orląt w Dęblinie, podobny scenariusz Sowieci zastosowali już wcześniej podczas nalotu bombowego na Warszawę nocą z 13 na 14 maja 1943 roku. Zginęło wtedy ok. 1000 osób. W komunikacie sowieckim jest mowa o zbombardowaniu przez sowieckie lotnictwo węzła kolejowego, lecz według kronikarskich zapisów Ludwika Landaua, zniszczenia kolei nie były duże, a przerwa w ruchu nie trwała długo.
Dla zobrazowania morderczych skutków nalotów sowieckich na polskie miasta Przesmycki porównuje je z nalotami aliantów na miasta Rzeszy. Otóż w wielkim nocnym nalocie na Kolonię 30 maja 1942 r. wzięło udział ponad tysiąc samolotów, które zrzuciły prawie półtora tysiąca ton bomb, niszcząc 18 432 budynki i 106 zakładów przemysłowych, zginęło 469 osób.
- Gdy zestawi się te dane ze stratami po nalotach sowieckich, widać wyraźnie, że aliantom chodziło o spowodowanie strat materialnych, a Sowietom ludzkich - podkreśla Przesmycki.

Sparaliżować ducha oporu
Inżynier Przesmycki, zastanawiając się nad przyczynami morderczych nalotów sowieckiego lotnictwa na Warszawę i Lublin, wskazuje dwa różne powody. W przypadku Warszawy nalot przeprowadzony z 12 na 13 maja 1943 r. mógł być reakcją na ujawnienie zbrodni katyńskiej i zerwanie przez Związek Sowiecki 25 kwietnia 1943 r. stosunków dyplomatycznych z rządem RP. Nalot na Lublin Przesmycki wiąże natomiast z faktem dużego nasilenia działalności podziemia niepodległościowego i antysowieckimi nastrojami na terenie Lubelszczyzny, o czym sowiecki wywiad był doskonale poinformowany m.in. przez agenturę w postaci Armii Ludowej.
Zdaniem Zofii Leszczyńskiej, historyka przywracającego polskiej pamięci narodowej losy bohaterów podziemia niepodległościowego po zajęciu Polski przez Sowietów, książka Stefana Przesmyckiego odsłania całkiem nieznany epizod II wojny światowej. Szczególnie wartościowe jest ustalenie listy ok. 200 ofiar śmiertelnych nalotu, a także dotarcie do bezpośrednich świadków.
- Przypuszczam, że faktyczna liczba ofiar była znacznie większa, gdyż zapewne wielu rannych, zwłaszcza w tamtych warunkach sanitarnych, umarło od odniesionych obrażeń po pewnym czasie - sądzi Zofia Leszczyńska. - Warto, aby w ślad za ujawnieniem kolejnej karty polskiej martyrologii poszła inicjatywa upamiętnienia męczeństwa i śmierci tych ludzi. Skoro w Lublinie mają swój pomnik i uroczystości ofiary niemieckiego nalotu na Lublin z 1939 r., to dlaczego odmawiać tego pierwszym ofiarom sowieckiego "wyzwolenia"? - pyta historyk.

Adam Kruczek

Za: http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20090511&id=my11.txt