Ocena użytkowników: 4 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Tragiczna śmierć Lecha Kaczyńskiego nie może nam przysłonić tego, że za patriotycznym frazesem często szła realizacja polityki całkowicie sprzecznej z polskim interesem narodowym, w wielu przypadkach noszącej znamiona zdrady.

Milczenie na temat rozwoju kultu OUN-UPA na Ukrainie, upominanie Polaków na Litwie za nieposiadanie litewskich flag, potępienie Operacji „Wisła”, wycofanie patronatu nad obchodami 65. rocznicy Rzezi Wołyńskiej i wypowiadane publicznie kłamstwa na jej temat – a wszystko to uzasadniane „doktryną” Giedroyca, do której każdy uczciwy Polak powinien odczuwać wstręt – oto dorobek polityki wschodniej Lecha Kaczyńskiego.

Kiedy Wiktor Juszczenko ogłaszał Romana Szuchewycza i Stepana Banderę bohaterami Ukrainy, Lech Kaczyński wyraził oficjalnie „zdumienie”. Był to albo blef, albo przejaw poruszania się w innej rzeczywistości przez ówczesnego prezydenta. Jak bowiem wyjaśnić zaskoczenie Lecha Kaczyńskiego państwowym uznaniem kultu ukraińskich zbrodniarzy przez Wiktora Juszczenkę, skoro ten ostatni patronował rozwojowi tradycji OUN-UPA za czasów swojej prezydentury?

Powszechnie znana zażyłość obydwu polityków na pewno czyniła Lecha Kaczyńskiego dysponentem większej niż przeciętny człowiek wiedzy na temat poglądów Juszczenki na politykę historyczną. Trudno więc o zaskoczenie czy też zdumienie u takiej postaci, jaką był wówczas Lech Kaczyński. Prezydent Polski musiał więc doskonale zdawać sobie sprawę, komu składa hołdy jego ukraiński przyjaciel, skoro wiedziała o tym nawet opinia publiczna.

Nie przysłużył się też prawdzie Lech Kaczyński, gdy zabierał głos w sprawie Operacji „Wisła”. Kuriozalne oświadczenie z 2007 na 60. rocznicę tego wydarzenia podpisane wspólnie z Juszczenką nie wskazuje ani przyczyn, ani prawdziwych sprawców tej tragedii. Warto przypomnieć, że to działania UPA w Bieszczadach stały się powodem, dla którego komunistyczne władze zdecydowały się na przesiedlenia ludności z powojennych terenów południowo-wschodniej Polski. Wiadomo, że przeprowadzenie tej z pewnością przykrej dla niewinnej w wielu wypadkach ludności operacji ukróciło działalność UPA w Bieszczadach. Czyżby Lech Kaczyński jako profesor prawa nie znał pojęcia stanu wyższej konieczności? Szczególnie w warunkach wojennych – a takie panowały na tych terenach jeszcze w 1947 – radykalne środki są uzasadnione. Podczas Operacji „Wisła” nie ginęli ludzie, wysiedlono ich na ziemie poniemieckie, tymczasem Rzeź Wołyńska – której kultowi sprawców patronował ukraiński przyjaciel Kaczyńskiego – pochłonęła ponad 100 tys. istnień ginących w niewyobrażalnych wręcz męczarniach.

Lech Kaczyński musiał sobie zdawać sprawę – a jeśli nie, to tym gorzej o nim by świadczyło – że takie potępianie otwiera furtkę dla ewentualnych roszczeń majątkowych wysiedlonej ludności. Z pewnością nikt nie chciałby, by polski podatnik płacił odszkodowania potomkom wysiedleńców. Jednocześnie Kaczyński nigdy nie zdobył się na to, by choćby i bez Juszczenki potępić wysiedlenie ludności polskiej ze Lwowa, Tarnopola czy Stanisławowa, nie mówiąc już o kwestii odszkodowań dla Polaków, a przecież majątki wysiedlonych znajdują się na terenie Ukrainy. Milczeniem można by pominąć brak jakiejkolwiek jednoznacznej oceny tego, co robiła OUN-UPA na Kresach z ludności polską, dlatego zacytujmy samego Lecha Kaczyńskiego, który w Hucie Pieniackiej (dawna polska wieś koło Lwowa eksterminowana przez ukraińskich nacjonalistów) w 2008 wygłosił takie oto słowa:

Ta tragedia, podobnie jak cała rzeź wołyńska z lat 1943-1944, nie wydarzyłaby się bez przyzwolenia i inspiracji ze strony sił trzecich - dwóch zbrodniczych totalitaryzmów.

Było to ewidentne kłamstwo, gdyż działalność UPA (ani nawet SS-Galizien) nie była inspirowana żadną „siłą trzecią”, formacja ta była jednym z kilku podmiotów, który podczas wojny z premedytacją popełnił ludobójstwo na Polakach. Było ono tak straszne, że inspektorzy Armii Krajowej zezwolili wręcz miejscowym Polakom wstępować na tych terenach do Istriebietielnych Batalionów NKWD (Sejm RP uznał służbę w nich pełnioną przez Polaków za działalność kombatancką) dla ochrony własnego życia, zdziczeniem sprawców byli też zszokowani nawet Niemcy.

W przemówieniu nie pada też słowo „ludobójstwo”, Lech Kaczyński wspomniał w nim zaś o… Akcji „Wisła” i odwecie polskiego podziemia w Pawłokomie! Prezydent powiedział również:

[…] prawdziwa przyjaźń wymaga mówienia całej prawdy […]

Całej prawdy w przemówieniu Lecha Kaczyńskiego bez wątpienia nie było.


Ordynarnie wręcz kłamał Juszczenko, który w liście z okazji 65. Rocznicy Akcji „Wisła” napisał:

Chylę czoło w szacunku wobec męczeństwa setek tysięcy Ukraińców, którzy ucierpieli w wyniku akcji „Wisła”

Ofiar nie było setek tysięcy i nie wszystkie z nich byli Ukraińcami. Operacja „Wisła” dotknęła 130 tys. osób – w tym Łemków, Bojków, ale i Polaków. Lech Kaczyński nie umiał nawet w ten sposób wystąpić w obronie interesów, nie mówiąc już o godności i czci swojego narodu – a przecież nie musiał kłamać, wystarczyło tylko mówić prawdę. Od takiej postawy Lech Kaczyński był daleki, wycofanie patronatu nad obchodami 65. rocznicy Rzezi Wołyńskiej było jasnym sygnałem, że pamięć o ofiarach na przychylność prezydenta liczyć nie może.

Jednocześnie nie wzdrygał się Lech Kaczyński przed wspólnym odbieraniem doktoratu honoris causa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim z inicjującym kult OUN-UPA na Ukrainie Juszczenką, a także ze Stanisławem Szuszkiewiczem. Ten ostatni, białoruski nacjonalista, rządził Białorusią w momencie, gdy ta nie chciała uznać polsko-białoruskiej granicy odziedziczonej po linii granicznej PRL-ZSRR, ustalał też osobiście wspólną z litewskim szowinistą Vytatutasem Lansbergisem politykę wobec mniejszości polskich w tych krajach celem niedopuszczenia do polskiego odrodzenia narodowego na dawnych Kresach. To za czasów rządów Szuszkiewicza Białoruś apelowała do Watykanu, by przysyłała na Białoruś księży z dowolnego kraju świata, byle nie z Polski. I Lech Kaczyński żadnych oporów przed uwiarygodnianiem tej antypolskiej postaci nie miał.

Nic nie przyniosły też wielokrotne wyprawy na Litwę. Traktowana jak strategiczny partner, a jednocześnie sabotująca działalność rafinerii Orlenu w Możejkach Litwa nie musiała sprostać zbyt wysokim wymaganiom za kadencji Lecha Kaczyńskiego. Cały czas trwał proceder kradzieży polskiej ziemi na Wileńszczyźnie, nie ruszyła sprawa nazwisk ani nazewnictwa polskiego w polskich rejonach na Litwie, 8 kwietnia 2010 Lech Kaczyński doznał zaś upokorzenia, gdy parlament tego małego kraju odrzucił ustawę o dopuszczalności pisowni nazwisk w językach mniejszości narodowych. Kompleks polski – niezwykle silny, a wręcz stanowiący fundament tożsamości narodowej Litwinów – nie został przez Lecha Kaczyńskiego zauważony, a jeśli został, to nie wyciągnięto zeń żadnych wniosków. Lech Kaczyński gotów był nawet powiedzieć w Wilnie na uroczystościach z okazji obchodów 1000-lecia Litwy, że Polska i Litwa nie mają „żadnych sprzecznych interesów”. Takie zakłamywanie rzeczywistości nie zdało się na nic, przykład Wileńszczyzny – którą Litwini chcą zlituanizować, a Polacy przeciwnie, pozostawić polską – pokazuje, że te interesy są jawnie sprzeczne.

Dodać należy, że Lech Kaczyński nigdy nie schylił głowy nad Mogiłami Ponarskimi pod Wilnem, gdzie na 100 tys. obywateli polskich ludobójstwa dokonali Niemcy i Litwini.

Kompletnie niezrozumiałe – choć w zasadzie logiczne w kontekście linii politycznej Lecha Kaczyńskiego – było też zwrócenie uwagi miejscowym Polakom którzy wyszli mu na powitanie podczas jednej z wizyt Wilnie, iż… nie mają ze sobą flag Litwy.

Lech Kaczyński nie różnił się w swojej polityce dotyczącej całego zagadnienia Kresów Wschodnich i Polaków tam mieszkających – żywej tkance Narodu Polskiego – od swoich konkurentów politycznych. Inspirował się pozbawionej głębszej refleksji myślą wschodnią Jerzego Giedroyca, którą słusznie przeklina przynajmniej część Polaków na Kresach. Giedroyc, indagowany na dwa tygodnie przed swoją śmiercią przez ukraińskiego historyka prof. Wiktora Poliszczuka o kwestię zbrodni na Wołyniu, odpowiedział, iż „muszą zostać po prostu zapomniane”. Ten moralny relatywizm, który zapłodnił intelektualnie całą elitę III RP, w przeciętnym człowieku musi wywołać naturalny odruch sprzeciwu, także wobec gloryfikatorów autora tego haniebnego zdania. Lech Kaczyński w pełni podpisywał się pod spadkiem po Giedroyciu, przemawiając 8 listopada 2007 roku na Zamku Królewskim na gali z okazji rozdania nagród im. Giedroycia, zwracając się do laureata, Bohdana Osadczuka:

Można powiedzieć, że w tym zakresie to, o czym pisał i mówił Pan od wielu lat, to, co jest testamentem naczelnego twórcy i naczelnego redaktora „Kultury”, jest w miarę dzisiejszej sytuacji geopolitycznej, realizowane.

Tragiczna śmierć Lecha Kaczyńskiego nie może nam przysłonić tego, że za patriotycznym frazesem często szła realizacja polityki całkowicie sprzecznej z polskim interesem narodowym, w wielu przypadkach noszącej znamiona zdrady. Zakłamywanie historii, poświęcanie prawdy w imię nie wiadomo właściwie czego, jak również poświęcenie interesów samych Polaków na Kresach w imię utopijnej „polityki jagiellońskiej” – ten wątpliwy dorobek i tak musiał się zawalić, nawet jeśli katastrofy w Smoleńsku by nie było. Każdy zaś dzień kontynuowania tej linii tylko odbierał Lechowi Kaczyńskiemu wiarygodności jako polskiemu patriocie.

Marcin Skalski

Za: http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/lech-kaczynski-czy-zdradzil-kresy-wschodnie-