Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

W Wilnie i Lwowie, a teraz już nawet Kijowie, niczego się tak nie obawiają, jak taktycznego choćby porozumienia polsko-rosyjskiego, ułożenia modus vivendi w Europie Wschodniej. Aktualnie polskie i rosyjskie interesy nie znoszą się wzajemnie na Litwie czy Ukrainie, chyba że Rosja zechce te kraje w całości połknąć. Na to się jednak nie zanosi, więc Litwini i Ukraińcy skutecznie wyzyskują polski strach przed Rosją, szantażując nas Putinem – pisze Marcin Skalski.

Red. Rafałowi Ziemkiewiczowi nie można odmówić ani bezkompromisowości, ani odwagi. Jest to publicysta, który przeformatowuje myślenie o polityce i sprawach publicznych w pożądanym według mnie kierunku. Dlatego nie zarzucam mu asekuranctwa w kwestii oceny współczesnej Rosji, uważam jednak, że myli się co do motywów kierujących Władimirem Putinem.

Warto docenić, iż nonkonformistyczny komentator, za jakiego uważam red. Ziemkiewicza, i tak popełnił niemalże seppuku, podważając takie „prawdy objawione” w dotychczasowym dyskursie jak rzekoma bezinteresowność polityki Stanów Zjednoczonych wobec Polski czy stępione ponoć antypolskie ostrza nacjonalizmów ukraińskiego i litewskiego. Rafał Ziemkiewicz nieomal wypisał się z narodu polskiego, gdy zaproponował kreowanie przez Warszawę własnej polityki wobec Rosji. Warto docenić, iż red. Ziemkiewicz nie ma nic wspólnego z osobnikami, którzy dla koncepcji „wschodniej flanki” czy utopii Międzymorza gotowi by byli poświęcić własną ojczyznę.

 

Niemniej, dla Rafała Ziemkiewicza kierownictwo współczesnej Rosji ma być ostoją szowinizmu, którego ofiarą padają mniejsze narody. Należy zaznaczyć, że Federacja Rosyjska jest domem wielu narodów, etnosów czy plemion – historyczny los wielu z nich jest lepszy niż doświadczenie będące udziałem rdzennych mieszkańców chociażby Ameryki Północnej. Jednak etniczni Rosjanie w samej Rosji już teraz znajdują się pod ogromną presją narodów niesłowiańskich, co zresztą skłania kierownictwo tego państwa do ściągania m.in. Polaków z Kazachstanu na swoje terytorium. Szowinizm Rosjan kształtuje się z wzajemnością głównie wobec narodów kaukaskich i to przede wszystkim na tle konfliktów między rekrutami w armii czy odnośnie do imigrantów ekonomicznych. Obecnie narody nierosyjskie cechują się pięciokrotnie większą dzietnością niż Rosjanie, wśród tych pierwszych prym wiodą oczywiście muzułmanie [1]. Na Dalekim Wschodzie wyzwaniem dla polityki rosyjskiej jest z kolei migracja przedstawicieli rasy żółtej [2]. Jak twierdzi z kolei Radosław Pyffel z Centrum Studiów Polska-Azja, „nie może być jednocześnie Wielkich Chin i Wielkiej Rosji” [3], zaś Pekin wyklucza odbudowę rosyjskiego imperium [4].

W istocie Rosja nie stworzyła szczególnie wyjątkowej metody formułowania własnych oczekiwań co do tzw. bliskiej zagranicy. Bez względu na mniej lub bardziej przekonującą retorykę stosowaną przez mocarstwa, każdemu z nich chodzi mniej więcej o to samo – aby status żadnego z państw sąsiednich nie naruszał ich własnej mocarstwowej pozycji.

Polityka współczesnej Rosji musi zakładać ograniczoną suwerenność w środowisku międzynarodowym jej najbliższego otoczenia i nie jest to oczekiwanie szczególnie wyjątkowe co do sąsiadów. Koncepcja bliskiej zagranicy to pojęcie nieobce także amerykańskiej myśli politycznej. Aby to sobie uświadomić, wystarczy wyobrazić sobie ewentualną reakcję USA na rozmieszczenie instalacji redukujących amerykański potencjał nuklearny w Meksyku bądź Kanadzie przez Chiny lub właśnie Rosję. 

W tym sensie właśnie Polska może obecnie interesować putinowską Rosję – na ile Warszawa zechce stać się „flanką” imperium rywalizującego z Federacją Rosyjską. Sam pomysł odgrywania tej roli nie jest niedorzeczny – pod warunkiem, że płatność byłaby przez Waszyngton uiszczana z góry. Niemniej, między oczekiwaniem, że w Polsce nie będzie instalacji redukujących potencjał rosyjski a zamiarem bezpośredniego zaatakowania Polski jest jeszcze wiele innych opcji. Pozwala to na traktowanie polityki pro-amerykańskiej jako niekoniecznie bezalternatywnej, a samej zaś Rosji – jako czegoś innego niż „egzystencjalne zagrożenie”. Jak pisze Ireneusz Topolski:

„Koncepcje polityki Rosji wobec państw Europy Wschodniej w pełni oddaje zasada oksymoronu – „partnerstwo imperialne”. Z jednej strony obszar ten jest traktowany jako „przestrzeń pomiędzy” Federacją Rosyjską a Unią Europejską i przedmiot wzajemnej rywalizacji. Z drugiej zaś w interesie Rosji leży „normalizowanie” relacji z trzema państwami Europy Wschodniej, co oznacza także wyrzeczenie się odtworzenia Imperium w „dawnej formie”, przy jednoczesnych działaniach w celu zachowania wpływów na Ukrainie, w Białorusi i Mołdawii [5] […] Celem priorytetowym Rosji wobec państw Europy Wschodniej pozostaje zapewnienie istotnych wpływów i obecności przede wszystkim w strategicznych sektorach gospodarki” [6].

Już w XIX wieku za gwarancje spokoju na „zachodniej flance” Imperium oferowano Polakom pewną formę autonomii narodowej, na pewno wówczas źle widzianą w Berlinie – a przecież pogorszenie ówczesnych stosunków prusko-rosyjskich było nam na rękę. Dwukrotna szarża na Moskala, tyleż heroiczna, co bezsensowna, pozbawiła Polaków nie tylko tej formy autonomii nad Wisłą, ale i pogrzebała rozwój sprawy polskiej na Ziemiach Zabranych czyli na Kresach, w związku z czym nie podążyliśmy ówcześnie drogą Finlandii. Na arenie międzynarodowej polskie aspiracje niepodległościowe były już tylko i wyłącznie spoiwem wspólnych interesów naszych zaborców i dopiero Wielka Wojna, która rozpoczęła się na Bałkanach, radykalnie odwróciła koniunkturę. Jednocześnie czas grał na naszą niekorzyść, czego skutkiem było powstanie nacjonalizmu nowo-litewskiego i galicyjskiego/zachodnioukraińskiego. W kwestii polskiej Rosja i Prusy, a potem Rosja i Niemcy były zaś ze sobą pogodzone.

Albo więc uznajemy Rosję – za Witoldem Waszczykowskim – za „egzystencjonalne zagrożenie”, albo nie wychodzimy z tego założenia i traktujemy Rosję jako państwo, które – tak jak każde inne – chce być otoczone łańcuchem krajów neutralnych, przede wszystkim nie wrogich. 

To pierwsze założenie zakładałoby z kolei konieczność bezwzględnego wzmacniania „wschodniej flanki” za każdą cenę, byleby Rosja została sprowadzona do głębokiej defensywy. Wspomnianą ceną musi być siłą rzeczy wyciszenie wszelkich tarć na „flance”, zatem los kresowych nekropolii, kościołów traktowanych po macoszemu przez obecnych gospodarzy tamtych ziem, nie mówiąc o wciąż żyjących tam rodakach, musi być nam wtedy obojętny. Zmierzamy więc do tego, co suflują nam słusznie przecież krytykowani przez Ziemkiewicza giedroyciści: dyskryminacja Polaków na Litwie czy banderyzm na Ukrainie owszem, występują, może już nawet nie jako „margines”, ale przecież Putin dybie na nas wszystkich, więc komu droga niepodległość, niech z Kresami da sobie spokój. Mniejsza już nawet o to, co za taką abdykację z narodowej spuścizny mogą nam ofiarować Litwini czy Ukraińcy, nie mówiąc o ich realnym wkładzie w wymierzony w Moskwę alians. Chodzi o logikę, jaką można obrać, nawet jeśli postuluje się otwarcie jej porzucenie. Jeżeli za coś mam być wdzięczny giedroyciowskim sekciarzom, to chyba właśnie za to, że swoje wyobrażenia o polityce wschodniej traktują jako coś oczywistego, z czym nie trzeba się kryć. „Odda nie odda, warto zainwestować” – jak już kiedyś usłyszeliśmy

Tymczasem, w Wilnie i Lwowie, a teraz już nawet Kijowie, niczego się tak nie obawiają, jak taktycznego choćby porozumienia polsko-rosyjskiego, ułożenia modus vivendi w Europie Wschodniej. Aktualnie polskie i rosyjskie interesy nie znoszą się wzajemnie na Litwie czy Ukrainie, chyba że Rosja zechce te kraje w całości połknąć. Na to się jednak nie zanosi, więc Litwini i Ukraińcy skutecznie wyzyskują polski strach przed Rosją, szantażując nas Putinem czy to przy okazji zbyt daleko posuniętego poparcia dla postulatów polskiej mniejszości na Litwie, czy to przy okazji podkreślania, że banderowscy zbrodniarze dokonali ludobójstwa na kresowych Polakach. To paradoks, ale i signum temporis, że taktycznym sojusznikiem polskości na dawnych Kresach jest Rosja, a konkretnie strach przed nią w Wilnie i Kijowie. Pod warunkiem oczywiście, że my ten strach wyzyskamy. 

Tym się jednak różnimy od Rosjan w oczach Litwinów czy Ukraińców o nacjonalistycznym nastawieniu, że mimo występowania w oczach jednych i drugich jako historyczny wróg – na równi z Moskalem – my akurat nie jesteśmy szanowani. Rosja, Putin – rzecz jasna – traktowani są z nieufnością, ale Moskwa przynajmniej daje ku temu powody. My jesteśmy cieniem samych siebie, sumą własnych strachów przed dawno już nieaktualnym zagrożeniem, którego istnienie uzasadniamy sobie teoriami o „egzystencjonalnym zagrożeniu”. I na tym naszym kompleksie korzysta nie Rosja i Putin, którzy nie mają nad Wisłą aż tak istotnych interesów, jakby chcieli to widzieć zbyt późno urodzeni żołnierze wojny polsko-bolszewickiej. Korzystają ci, którzy pozwalają sobie na naszych Kresach na tak wiele antypolskich posunięć. Nawet zakładając, że Polska musi się w jakiś sposób „oflankować” wobec Rosji, to przecież najważniejszą zaporą są nasze własne polskie zasoby na Wschodzie, a nie siła obcych etnosów, które tożsamość kształtują w konfrontacji wobec Polski. „Dla nich największym wrogiem nie była Rosja bolszewicka lub „biała”, lecz Polska. Rosjanie i bolszewicy byli postrzegani jako potencjalni sojusznicy w przekreśleniu koncepcji budowy „Wielkiej Polski”. Agresywny antypolonizm tym ruchów, umiejętnie podsycany przez propagandę Niemiec, Rosjan i bolszewików, był w wielu wypadkach najważniejszym elementem ich odrodzenia narodowego” – pisał o Litwinach i Ukraińcach Rafał Gałuba w książce „Niech nas rozsądzi miecz i krew”, opisującej wojnę polsko-ukraińską o Galicję Wschodnią. Koncepcje federacyjne, „wschodnie flanki” czy Międzymorze „zmasakrował” już dawno Roman Dmowski, który słusznie skonstatował: „tam się nie ma z kim federować”. A jednak nadal są wśród nas tacy – na szczęście nie jest to red. Ziemkiewicz – którzy uparcie w to brną. 

Na pocieszenie dodam – w swojej irracjonalności nie jesteśmy jedyni, bo i aż tak beznadziejnym narodem też nie jesteśmy. Wielu poważnych rosyjskich politologów doszukuje się w niezbyt przemyślanych polskich posunięciach – w rodzaju wspierania ówczesnej opozycji na Majdanie czy tworzenia polsko-litewsko-ukraińskiej brygady – prób odbudowy dawnej Rzeczypospolitej, a wręcz Polski od morza do morza, mimo że nasze działania przynosić mogą co najwyżej skutek odwrotny do zamierzonego, nie mówiąc o rozmachu odwrotnie proporcjonalnym do efektów. Bardzo bym chciał, by wspomniane obawy się ziściły, ale najpierw powinniśmy nauczyć się politycznego wyrachowania – na dobry początek choćby od samego Putina. 

Marcin Skalski

————————————

[1] http://nczas.com/wiadomosci/europa/muzulmanie-zaludniaja-rosje/ , 31.08.16. 

[2] I. Topolski, Stosunki rosyjsko-chińskie, [w:] Chiny w stosunkach międzynarodowych, K. Iwańczuk, A Ziętek (red.), Lublin 2003, s. 139-142.  

[3] http://www.polska-azja.pl/r-pyffel-siedem-powodow-dla-ktorych-chiny-nie-popra-w-dluzszej-perspektywie-rosji/ , 31.08.16.

[4] Tamże.

[5] I. Topolski, Polityka Federacji Rosyjskiej wobec państw Europy Wschodniej, Lublin 2013, s. 193.

[6] Tamże, s. 192.

Za: http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz/skalski-rafal-ziemkiewicz-myli-sie-w-ocenie-wspolczesnej-rosji