Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Po co jest Polska? Na to pytanie odpowiadać można w dwóch jakby porządkach. W jednym zastanawiamy się nad tym, na co Polska, na co Ojczyzna jest nam, do czego nam jest potrzebna. W drugim możemy zmierzyć się z trudniejszą jeszcze kwestią: na co Polska jest nie nam tylko, ale światu, innym ludziom, może Bogu?

Spróbujmy zacząć od łatwiejszego zadania.
Na odbywającym się jesienią w Warszawie V Kongresie Obywatelskim, organizowanym przez Jana Szomburga, miałem okazję przysłuchiwać się wypowiedziom przedstawicieli środowisk, które od pojęcia narodu, a nawet od poczucia patriotyzmu dystansują się stanowczo. Jeden z nich, reprezentant radykalnie lewicowego pisma „Krytyka Polityczna”, zadeklarował wprost, że na dźwięk Mazurka Dąbrowskiego żadnych wzruszeń nie odczuwa, a z każdym odrodzeniem Polski ma wrażenie, że jest nam gorzej, ponieważ za każdym razem zmniejsza się „pluralizm” zamieszkującego ją społeczeństwa. Jednocześnie jednak z pasją podjął krytykę polityki PO skierowanej przeciwko „ludziom starszym, gorzej wykształconym, mieszkającym na wsi”. W imię lewicowego etosu zadeklarował solidarność z tymi, którzy są w Polsce poddani takiemu niesprawiedliwemu, pogardliwemu ostracyzmowi. Zapytałem go wtedy – dlaczego interesuje go niesprawiedliwość w Polsce, skoro żadnych emocji Polska sama w nim nie budzi? Dlaczego nie wyjedzie nieść pomoc upośledzonym, realizować swój etos lewicowy gdzieś na Sri Lankę czy do Afryki, gdzie nędzy i niesprawiedliwości i potrzebujących pomocy jest przecież nie mniej niż pod Garwolinem? Co go wiąże z tym miejscem? Odpowiedział wtedy dwoma argumentami: „bo każdy jest skądś”, „bo tu są moje groby” (tj. groby bliskich).
Inna przedstawicielka „młodych, wykształconych, z wielkich miast” opowiedziała na tym samym Kongresie o sytuacji swojej i wielu sobie podobnych – robiących szybkie kariery w Warszawie (Wrocławiu, Krakowie, Gdańsku…), ale pozostawiających swoich rodziców czy dziadków w „innym świecie”, gdzieś na „prowincji”, w małym miasteczku czy na wsi, z której pochodzą. Trochę się wstydzą tych korzeni, ale przecież czują żywą więź z tymi rodzicami, dziadkami, chcieliby utrzymać z nimi, z ich światem, jakąś nić porozumienia. Zachować albo odnaleźć wspólny język.

Wtedy pomyślałem, że jest w tych dwóch szczerych relacjach jakiś bolesny problem – problem ojczyzny. To nie jest tylko problem Polski, ale dotyka również zapewne wielu Niemców, Francuzów, Duńczyków czy Hiszpanów, którzy stali się we współczesnym świecie turystami, jednak czują gdzieś w sobie dramat utraconej ojczyzny. Cieszą się z wolności turysty, dziś studiują tu, jutro tam, wędrują w poszukiwaniu pracy i przyjemności po różnych krajach, do niczego jakby nieprzywiązani. Ale czegoś im brak, coś im, przynajmniej od czasu do czasu, doskwiera. Co?
To właśnie, o czym mówili młodzi uczestnicy wspomnianego Kongresu, a co już dwieście lat temu opisał bardzo precyzyjnie pewien niemiecki poeta, zaś uwiecznił w swej pieśni Franciszek Schubert. To pieśń o wędrowcu – wędrowcu, który tęskni za domem, za ojczyzną. „Wo bist du, mein geliebtes Land (…)/ Wo meine Toten auferstehn,/ Das Land, das meine Sprache spricht,/ O Land, wo bist du?” – Gdzie jesteś, ukochany Kraju?/ Gdzie moi zmarli zmartwychwstają/ Kraju, gdzie moja mowa mówi (gdzie mówi się moim językiem)/ O, gdzie jesteś, Kraju?
Tak, to jest właśnie tęsknota za grobami naszych zmarłych, do których wracamy w poczuciu pewnej ciągłości, pewnej wspólnoty, której często nie daje nam teraźniejszość. To jest tęsknota za swoim językiem – tym, którym możemy się porozumieć z naszymi bliskimi. Tęsknotę taką może zaspokoić tylko powrót do Ojczyzny.
Powinniśmy naszym zagubionym „wędrowcom” pomagać ją odnaleźć.
To zadanie niełatwe, wymaga ono bowiem odbudowy żywej pamięci, a raczej poczucia osobistego uczestnictwa w tej wspaniałej historii, która stanowiła dotąd o zachowaniu więzi między przeżyciem indywidualnej wolności i poczuciem odpowiedzialności za dobro wspólne, za Polskę. Andrzej Kijowski opisał kiedyś prosto potrzebę tej historii, która przechowuje podanie o „dobrym Naczelniku” i „niezłomnych rycerzach”, odnawiając je, nadając im nowe imiona w każdym pokoleniu: „To potrzeba istnienia sfery, która wobec wszelkich przemian ostanie się bez zmian, potrzeba zachowania właśnie tego, co Polak kocha, co jest dla niego obrazem ojczyzny. Jest on ciekaw zmian i ciekaw świata i łatwo adaptuje się do nowego życia, ale tylko pod tym warunkiem, że będzie miał do czego wrócić i raz jeszcze przeżyć to, co było, jeszcze raz wstąpić do tej samej rzeki. Musi to mieć, a jeśli nie ma, nic nie kocha, niczemu się nie poświęca, nic nie ceni i wszystko wokół siebie niszczy”.
Jak odnowić tę sferę po latach jej dewastacji przez komunizm i jego „transformacje”? Kiedy w roli „dobrego Naczelnika” udaje się obsadzić gen. Jaruzelskiego; kiedy pojęcie niezłomności kojarzone jest powszechnie ze starczą sklerozą? Kiedy wszelkie odwołania do narodowej tradycji są traktowane jako objaw groźnej choroby, zaś odniesienia do narodowej martyrologii są po prostu ośmieszane, a jej wartość kwestionowana zasadniczo przez tych, którzy twierdzą – coraz bardziej otwarcie – że racje były równo rozłożone pomiędzy tych, którzy strzelali w tył głowy, i tych, do których strzelano?
Zadanie nie jest łatwe. Ale historia potrafi przyjść, niestety, bardzo brutalnie, z pomocą. Tak jest właśnie dziś. W dniu opublikowania raportu Anodiny – Burdenki trudno nie zadumać się nad tym: po co jest Polska? Jaka jest jej rola – obok rosyjskiego, wciąż się odnawiającego imperium, w słabnącej duchowo już od wieków Europie?
Historia Polski nie skończyła się jeszcze, a wtedy dopiero, kiedy zostanie postawiona kropka w tym dziejowym zdaniu, jakie pisze polska wspólnota, jego sens ujawni się do końca. Teraz jednak, w tym dniu, zdaje mi się, że Polska jest, a w każdym razie bywa często w swej historii po to, żeby przeszkadzać imperiom. Potężne siły zła, jakie skupiają się w imperialnej ambicji panowania nad innymi, poniewierania słabszymi, od ponad 300 lat potykają się o Polskę.
Tak było pod Wiedniem w 1683 roku, kiedy imperialna pycha zaprowadziła tam zielony sztandar padyszacha. Tak stało się również ostatecznie z imperium Katarzyny i Mikołajów. Przez ponad 140 lat starało się ono wchłonąć ogromną większość (dokładnie 82 procent) Rzeczypospolitej – i zadławiło się ostatecznie tym kąskiem. Przykład polskiej niezgody na zniewolenie, polskiej walki o narodową wolność, przykład, którego symbolami byli konfederaci barscy, Kościuszko, powstańcy 1830 roku, powstańcy styczniowi, aż do Piłsudskiego – rozsadził w końcu państwo carów eksplozją ruchów odśrodkowych w I wojnie światowej.
Bez porównania gorsze od Rosji carów imperium sowieckie chciało nad trupem II Rzeczypospolitej podać rękę równemu sobie partnerowi: III Rzeszy. Porozumiały się tylko na chwilę – której symbolami stały się Katyń i niemiecka akcja AB, a potem, raz jeszcze los Powstania Warszawskiego. Zwycięskie imperium sowieckie rozciągnęło swoje panowanie po Berlin, Pragę, Budapeszt i Sofię. Za zgodą imperiów Zachodu wydaną w Jałcie.
Polska niezgoda na zniewolenie znów jednak dawała o sobie znać: w 1956, 1966, 1968, 1970, 1976 i w końcu w 1979 roku, w czasie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny i w zasianym przez nią, a wzrosłym rok później wielkim ruchu „Solidarności”. Namiestnik imperium mógł jeszcze narzucić stan wojny w polskiej prowincji, ale imperium było już nieodwołalnie podważone przez ruch polskiej niezgody. I runęło.
Żadne zwycięstwo nie jest tutaj ostateczne. Imperialna arogancja odradza się i zaprasza do przyjęcia jej logiki – logiki siły dyktującej swą wolę słabszym. Zaprasza do przyjęcia tej logiki swoich tradycyjnych partnerów – na Zachodzie, który raz jeszcze wycofuje się ze swych moralnych deklaracji i zasad. Znów w Polsce ujawnia się ta arogancja, ta pycha ze szczególną brutalnością, której imię dziś nadaje generał Tatiana Anodina.
Polska jest po to, żeby tę pychę obnażyć i ostatecznie ukarać – wezwaniem do sprzeciwu, wezwaniem do prawdy. To bardzo ambitna rola. Dla tych, którzy nie chcą tylko płynąć z prądem. Szukajmy ich wśród tych, którzy tęsknią dziś za swoją ojczyzną.
12 I 2011 r.

 Prof. Andrzej Nowak

Autor jest historykiem, wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Arcana”.
(NDz)

Za: http://wirtualnapolonia.com/2011/01/20/po-co-nam-polska-imperia-potykaja-sie-o-polske/#more-11036

Nadesłał: Jacek