Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Od kolejnych decyzji nuncjusza Celestino Migliore w dużej mierze zależeć będzie przyszły kształt Kościoła nad Wisłą i Odrą

Dzień 16 lipca br., święto Matki Bożej Szkaplerznej, z pewnością przejdzie do historii archidiecezji krakowskiej jako dzień śmierci powszechnie szanowanego biskupa, 94-letniego Albina Małysiaka, zakonnika i wychowawcy młodzieży, honorowego obywatela Krakowa. W polskim Kościele była to jedna z najbarwniejszych postaci. Elokwentny, dynamiczny, pełen fantazji kapłan i biskup, prawdziwy ewangeliczny sługa innych, a przede wszystkim żarliwy polski patriota.

Ryszard Bocian, działacz KPN w stanie wojennym, tak go wspomina. "W 1987 r. towarzyszyłem Leszkowi Moczulskiemu tuż po jego wyjściu z więzienia. Bp. Małysiak przyjął nas w Pałacu Arcybiskupim z wielką rewerencją. Wskazując z uśmiechem na ściany gabinetu powiedział na wstępie, że nie jesteśmy sami i musimy uważać na słowa. Po czym obydwaj rozmówcy omówili najspokojniej aktualną sytuację polityczną w Polsce i na świecie, całkowicie zapominając o podsłuchu. Po długiej rozmowie biskup odprowadził nas przez dziedziniec pałacu i wyszedł z nami na ulicę, gdzie się dopiero pożegnał. Nie sądzę, żeby to była zwykła praktyka biskupów krakowskich. Po prostu chciał uhonorować długoletniego więźnia sumienia".

16 lipca był również dniem ogłoszenia oczekiwanych od wielu miesięcy nominacji dwóch nowych krakowskich biskupów pomocniczych. Ks. kardynał Stanisław Dziwisz na te stanowiska lansował dwóch swoich faworytów, a mianowicie osobistego sekretarza, ks. Dariusza Rasia, niecieszącego się sympatią wśród księży (brata szefa małopolskiej PO posła Ireneusza Rasia) oraz towarzysza z czasów rzymskich, jezuitę Bogusława Steczka, będącego głównym hamulcowym w sprawach lustracji, członka nieboszczki komisji "Pamięć i troska", która ze względu na sposób swojego działania nazywana była komisją "Niepamięć i beztroska". Obaj jednak, choć ich nazwiska były umieszczone w tzw. terno (lista trzech kandydatów na biskupa, wysyłana do Watykanu) - przegrali sromotnie. W ich miejsce biskupami mianowani zostali o. dr Damian Muskus, bernardyn, kustosz sanktuarium maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej, oraz ks. dr hab. Grzegorz Ryś, rektor archidiecezjalnego seminarium duchownego.

Pierwszy z nominatów jest osobą mało znaną, niepowiązaną z kurią krakowską, co jest ogromnym plusem. Poza tym, jego awans jest wyróżnieniem zarówno dla zasłużonego w Polsce zakonu franciszkańskiego, jak i dla kalwaryjskiego sanktuarium, od wieków mającego olbrzymie znaczenie dla polskich katolików, a które ostatnio było przyćmione przez nowo powstałe sanktuaria w Licheniu, Łagiewnikach czy Wilanowie. Z tego wyróżnienia Kalwarii Zebrzydowskiej osobiście bardzo się cieszę.

Drugi z nominatów był kandydatem pewniakiem, ponieważ jego nazwisko powtarzało się ustawicznie, a poza tym w archidiecezji krakowskiej od 40 lat wszyscy kolejni rektorzy zostawali (za wyjątkiem jednego) biskupami. Rektorami tej uczelni byli m.in. ks. kard. Franciszek Macharski, abp. częstochowski Stanisław Nowak, bp. Jan Zając i bp. polowy Józef Guzdek.

Biskup nominat był z pewnością dobrym kandydatem, ale czy będzie dobrym biskupem? Wszystko będzie zależeć od tego, czy da się wciągnąć, czy też nie, w tzw. układy personalne. Dotyczy to także układów z "Tygodnikiem Powszechnym" i "Znakiem", z którymi współpracuje.

Znałem już duchownych, którzy jako księża świetnie się sprawdzali, a gdy zostali biskupami, zmieniali się niestety na gorsze. Przepaść pomiędzy księżmi a biskupami jest w Polsce, szczególnie w archidiecezji krakowskiej, bardzo duża. Nowy biskupom życzę więc, aby szybko nie "zbiskupieli", a szeregowych księży traktowali z pozycji braterskich, a nie starszych sierżantów sztabowych.

Nowy nuncjusz papieski abp. Celestino Migliore będzie musiał w najbliższym czasie wskazać kandydatów w kilku innych ważnych diecezjach polskich, zwłaszcza w Lublinie, Katowicach i Częstochowie. Oby tylko nie poszedł w ślady swojego poprzednika, obecnego prymasa Józefa Kowalczyka, który kierował się przywiezioną z Rzymu zasadą "po pierwsze, koledzy". Może przyjdzie czas, że biskupami będą nominowani niezasłużeni urzędnicy kurialni czy zbliżający się do emerytury profesorowie, ale autentyczni duszpasterze, zwłaszcza ci, którzy sprawdzili się jako proboszczowie. Przecież Kościół polski opiera się przede wszystkim na parafiach. Nawiasem mówiąc, w obecnym Episkopacie Polski można na palcach jednej ręki policzyć tych, którzy byli wcześniej proboszczami. To tak, jakby generałów mianować spośród oficerów nigdy niebędących w okopach.

W ostatnim felietonie napisałem, że biskupi polscy nie wzięli udziału w upamiętnieniu ofiar Krwawej Niedzieli na Wołyniu oraz nie bronili abp. Mieczysława Mokrzyckiego ze Lwowa zaatakowanego przez Stefana Niesiołowskiego.

Jeśli idzie o pierwszy przypadek, muszę sprostować, ponieważ znalazł się mąż sprawiedliwy, którym okazał się biskup świdnicki ks. prof. Ignacy Dec. Przy odsłonięciu w Kłodzku pomnika ofiar ludobójstwa dokonanego przez faszystów OUN-UPA miał on cywilną odwagę powiedzieć w kazaniu prawdę o tych wydarzeniach. W drugim przypadku okazało się, że milczenie episkopatu rozochociło Niesiołowskiego (specjalistę od owadów i bezkręgowców), bo zaczął on atakować innych duchownych, m.in. ks. prof. dr. hab. Józefa Krukowskiego, dziekana Wydziału Prawa KUL, specjalistę od stosunków państwo-Kościół. W obronie tego ostatniego stanęło jednak tylko Towarzystwo Naukowe KUL, a nie hierarchowie. Co zrobi więc Niesiołowski? Moim zdaniem zaatakuje ponownie kolejną osobę duchowną. Znów całkiem bezkarnie.

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Gazeta Polska, 27 lipca 2011 r.

Za: Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski