Dotyczy to nie tylko przedstawicieli polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, jak na przykład Aleksander Kwaśniewski, którego uważam za prawdziwe nieszczęście dla Polski. Jego dwukrotny wybór na stanowisko prezydenta tłumaczę tym, że personifikował on pewien ideał, jaki w głębi serca pielęgnuje spora część Polaków i to bez względu na zajmowane w społeczeństwie stanowisko. Ideał ten wyraża ludowe przysłowie, że „pokorne cielę dwie matki ssie”. Chodzi o to, by w zamian za ostentacyjne demonstrowanie uległości wobec silniejszych, uzyskiwać pokątnie jakieś korzyści. Z racji owej pokątności nie mogą być one wielkie i przybierają raczej postać „okruchów, kostek, poliwek” - jak w bajce „Pies i wilk” Mickiewicz przedstawia wynagrodzenie Brysia za to, że „panom pochlebia ukłonem, sługom wachluje ogonem”.
Tak właśnie postępował na stanowisku prezydenta Polski Aleksander Kwaśniewski; zamiast podjąć próbę uzyskania dla Polski korzyści w zamian za wysłanie wojskowego kontyngentu do Iraku, liczył, w dodatku szalenie naiwnie, że prezydent Bush z wdzięczności za jego nadskakiwanie, zrobi z niego I sekretarza ONZ, a przynajmniej – I sekretarza NATO. Prezydent Bush (młodszy) nie miał w Ameryce reputacji tęgiej głowy, ale nawet on wiedział, że człowiekowi, który dla „okruchów, kostek, poliwek” frymarczy interesem państwa, na czele którego stoi, nie można powierzyć żadnej odpowiedzialnej posady, bo skoro zdradza własny kraj, to zdradzi każdego. Toteż Polska z tego nic nie miała, podobnie jak sam Aleksander Kwaśniewski – bo Amerykanie rozliczyli się tylko ze swoimi agentami, wypłacając im honoraria – o ile to słowo w tym przypadku w ogóle pasuje – za pośrednictwem firmy Nur Corporation.
Nie wiem, czy Aleksander Kwaśniewski też coś z tej puli dostał, czy nawet i tego nie powąchał – w każdym razie Polska nie miała z tego najmniejszej korzyści. A mogła uzyskać przynajmniej amerykańską zgodę na militarną konwersję swojego długu zagranicznego, to znaczy zgodę, by zamiast spłacać raty długu, za zgodą wierzycieli przeznaczyła te pieniądze na modernizację i dozbrojenie armii – a niezależnie od tego – próbować uzyskać amerykańską obietnicę, że USA pod żadnym pozorem nie będą na Polskę naciskały, by zrealizowała żydowskie roszczenia majątkowe. W rezultacie dzisiaj Polonia amerykańska desperacko próbuje doprowadzić do zablokowania ustawy, która w Izbie Reprezentantów nosi numer 1226, a której uchwalenie w pewnym sensie wymuszałoby na każdej administracji amerykańskiej wywieranie na Polskę takich nacisków, którym nasz nieszczęśliwy kraj długo opierać by się nie mógł nawet w sytuacji, gdyby zamiast Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego rządziło nim Stronnictwo Pruskie, czy nawet Ruskie.
Aleksander Kwaśniewski szczęśliwie nie jest już prezydentem Polski, ale to niczego nie zmienia w podejściu naszych Umiłowanych Przywódców do zagranicznych partnerów. Oto pani senator Anna Maria Anders wypowiedziała się na temat stosunków Polski z Izraelem i USA. Stwierdziła, że „stosunki z Izraelem i USA są dla Polski absolutnie kluczowe”, między innymi dlatego, że „i nam i naszym izraelskim przyjaciołom chodzi absolutnie o to samo”. Zostawmy na razie na boku kwestię, czy stosunki z Izraelem rzeczywiście są dla Polski „absolutnie kluczowe”, bo najpierw warto by wyjaśnić, czy pani Anders, wspominając o „izraelskich przyjaciołach”, mówi w imieniu własnym o jakichś swoich znajomych w Izraelu, czy też o władzach tego państwa – bo to są całkiem inne sprawy. Izraelscy znajomi pani Anders mogą rzeczywiście chcieć „tego samego”, co i ona – ale w przypadku władz Izraela jest całkiem inaczej. Oto w roku 2011 władze Izraela, do spółki z Agencją Żydowską, utworzyły zespół HEART, którego nieukrywanym przecież celem było „odzyskiwanie mienia żydowskiego w Europie Środkowej”, czyli między innymi – wyszlamowanie Polski na co najmniej 65 mld dolarów – bo teraz chodzi już o sumę znacznie wyższą, ponad 300 mld dolarów.
Uprzejmie zakładam, że pani Anders nie marzy o takim obrabowaniu Polski, ale skoro tak, to jej deklaracja, jakoby „naszym izraelskim przyjaciołom” chodziło „absolutnie o to samo”, co i nam, wydaje się nieprawdziwa, chyba, że pani Anders już wie coś, czego my jeszcze nie wiemy – to znaczy, że Naczelnik Państwa, prezydent Duda i rząd poczynili w tej sprawie jakieś uzgodnienia, przezornie utrzymywane w tajemnicy przed opinią publiczną. Tego wykluczyć nie można, zwłaszcza po utworzeniu przez rząd specjalnego zespołu do zwalczania „faszyzmu”. W ten bowiem sposób i pod tym pretekstem rząd PiS może wykonywać zadanie oczyszczania politycznego przedpola dla potrzeb żydowskiej okupacji Polski, przy okazji likwidując w zarodku niebezpieczeństwo pojawienia się jakiejś alternatywy politycznej. Warto dodać, że Nasz Najnowszy Przyjaciel w osobie pana Jonny Danielsa, który w naszym nieszczęśliwym kraju robi oszałamiającą powtórkę z kariery Nikodema Dyzmy, też stoi na nieubłaganym stanowisku, że Polska powinna Żydom przekazać „mienie bezdziedziczne” tylko – jak to przyjaciel – dopuszcza możliwość rozłożenia tego na raty. W tej sytuacji warto by zapytać panią Anders, czy ona też uważa, że Polska powinna zadośćuczynić żydowskim roszczeniom, tyle, że w ratach, co niniejszym czynię.
Wróćmy teraz do kwestii, czy stosunki Polski z Izraelem są dla Polski tak samo „absolutnie kluczowe”, jak stosunki Polski z USA – bo tak właśnie twierdzi pani Anders. Postawienie znaku równości między stosunkami z Izraelem i USA byłoby uzasadnione tylko wtedy, gdyby przyjąć, że interesy USA w Europie Środkowej i Polsce są takie same, jak interesy Izraela, albo – że Izrael, wykorzystując wpływowe lobby izraelskie w USA, rządzi Ameryką, jak chce, że – jak powiadają - „ogon wywija psem”. Ale takie spostrzeżenia żydowska Liga Antydefamacyjna kwalifikuje jako „antysemickie”, a nie sądzę, żeby akurat pani Anders chciała przekonać swoich zwolenników, że w gruncie rzeczy ona też... Skoro jednak tak, to wygląda na to, iż pani Anders stawia znak równości między stosunkami z USA i Izraelem pochopnie i że tak pochopność jest skutkiem słabej orientacji w polityce międzynarodowej.
Chętnie w to wierzę, bo głównym atutem pani Anders było i chyba nadal jest to, że jest córką generała Władysława Andersa. Zdarza się wprawdzie, że dzieci dziedziczą po rodzicach rozmaite talenty, ale nie jestem pewien, czy w przypadku pani Anny Marii Anders też mamy do czynienia z taką sytuacją. Odnoszę wrażenie, że przedstawiony przez nią pogląd na stosunki z Izraelem może być skutkiem wiary w potoczne mądrości, na przykład – że „z Żydami jeszcze nikt nie wygrał” - jak powiedział w audycji radiowej z moim udziałem pewien poseł SLD uzasadniając konieczność uchwalenia ustawy o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich. To by wyjaśniało przyczyny, dla których polityka międzynarodowa Polski wygląda tak, jak wygląda – bo pani Anders od 2016 roku piastuje stanowisko pełnomocnika rządu do spraw dialogu międzynarodowego.
Stosunki Polski z USA, to inna sprawa – ale tu właśnie objawia się w całej rozciągłości ta suplikancka postawa naszych Umiłowanych Przywódców, którzy nie potrafią uzyskać dla Polski korzyści choćby z faktu, że Polska w ramach NATO udostępnia Ameryce swoje terytorium dla potrzeb ichniej globalnej rozgrywki z Moskalikami, ryzykując w razie czego zniszczenie tego obszaru ze wszystkim, co na nim jest. Dostrzegam dwie możliwe przyczyny tej nieporadności. Pierwsza – uprzejma – że nie potrafią, bo są zakompleksieni i głupi. Druga – już mniej uprzejma – że nie potrafią, bo jako agenci mają takie starania surowo zakazane.
Felieton • Portal Informacyjny „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org) • 27 lutego 2018
Stanisław Michalkiewicz
Za: http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4157