Łukaszenka ma silną pozycję, dysponuje silnym aparatem państwowym, milicją, służbami, a dzięki pieniądzom z Chin i ropie z Wenezueli uda mu się zapewne utrzymać ekonomiczną pozycję kraju na przyzwoitym poziomie. Przez to wszelkie próby zmuszania czy zachęcania przywódcy do normalizowania sytuacji w jego kraju są z góry skazane na niepowodzenie. Po co miałby się on decydować na liberalizację systemu, która może kosztować go wygodne życie, jeśli jego pozycja polityczna i ekonomiczna nie jest zagrożona? Łukaszenka to typowy dyktator, którego głównym celem jest zapewnienie sobie i swoim bliskim – krewnym i politycznym – korzyści płynących z posiadanej władzy. To oznacza, że aby dojść do demokracji kraj ten musi przejść tę samą drogę, co Polska.
W wyniku polskiej transformacji ludzie związani z establishmentem komunistycznym zostali włączeni w system państwa demokratycznego. I jak czerpali korzyści z budowania komunistycznej Polski, tak czerpią je dalej w demokratycznym kraju. Nie dość, że nie zostali rozliczeni za okres PRL, to jeszcze stali się dominującą grupą w newralgicznych miejscach dla państwa i gospodarki – zakładali w latach 90. wielkie firmy, weszli do mediów, administracji państwowej itp. Zachowali dominującą pozycję w takich sferach, jak media, kultura, administracja. Dzięki przygotowanej przez komunistyczne państwo transformacji, zachowali swoje wpływy w III RP.
Łukaszenka zgodzi się na liberalizację ustroju, na dojście do demokracji, tylko jeśli on i jego polityczni kompani - jak polscy komuniści - otrzymają silną pozycję w nowym ustroju. Jeśli otrzymałby on gwarancje, że nie zostanie rozliczony za swoje zbrodnie, że jego rodzinie i przyjaciołom nie grożą sankcję za czasy zniewolenia, może zgodziłby się na rzeczywiste złagodzenie terroru. Jednak inicjatywa w tej sprawie musiałaby wyjść od Łukaszenki. On, na wzór polskich aparatczyków z PRL, musiałby zaproponować Okrągły Stół opozycji. A na tę decyzję nie może mieć wpływu Unia Europejska. Jej przywódcy nie zaproponują otwarcie dyktatorowi takiej umowy, choć główni unijni gracze nie mają oporów np. przed robieniem interesów z Mińskiem. Umowa taka jednak kłóciłaby się z odczuciami społeczeństw Europy odnośnie reżimów takich jak białoruski.
To wszystko paradoksalnie oznacza, że przed Białorusią wciąż istnieje szansa na nie popełnienie błędów, które popełniono w Polsce. Zaproszenie gen. Jaruzelskiego do Pałacu Prezydenckiego i zesłanie ks. płk. Żarskiego do rezerwy kadrowej MON za kazanie o braku wartości w życiu publicznym III RP jest symboliczną spuścizną polskiej drogi do demokracji. Być może lepiej więc czekać aż reżim Łukaszenki upadnie, uda się rozliczyć jego funkcjonariuszy oraz zbudować prawdziwe silne i sprawiedliwe społeczeństwo, a nie zadowalać się przeistoczeniem reżimu w parademokrację. A czekać warto, mimo krwi i siniaków zostawionych na opozycji przez białoruskich milicjantów...