Ocena użytkowników: 3 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Od samego początku po katastrofie pod Smoleńskiem rozpoczęła się u nas prawdziwa wojna propagandowa o to, kto ponosi za to winę. Obóz byłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i PiS nie miał wątpliwości: Tusk i Putin.  Na zapleczu wielkiej polityki pojawili się harcownicy, którzy nie krępowani żadnymi ograniczeniami i co rusz (praktycznie codziennie) mnożyli oskarżenia i zarzuty. Mgła była i jest jednym z najchętniej przytaczanych argumentów (czy raczej pseudoargumentów) – ten termin użyty został nawet w tytule  filmu, którego premiera miała miejsce kilka dni temu. W tych enuncjacjach mgła nie była i nie jest tylko zjawiskiem meteorologicznym, lecz przede wszystkim symbolem złowieszczego zamachu. Albowiem motyw „sztucznej mgły” żyje po dziś dzień w świadomości wielu ludzi. Perswazja zwolenników teorii o „sztucznej mgle” była chyba tak wielka, że nawet polska wojskowa prokuratura zwróciła się do Amerykanów, bu odpowiedzieli, czy jest możliwe jej wyprodukowanie! Już samo sformułowanie takiego wniosku i do tego upublicznienie wiadomości o tym jest przejawem stanu schizofrenii, w jakiej żyjemy.
O ile teoria mgły jest głównie orężem w ręku obozu zwolenników tezy o zamachu, to jak się wydaje dla obozu Donalda Tuska takim idee fixe jest wieża kontrolna lotniska Siewiernyj pod Smoleńskiem. Premier milczał dosyć długo, kiedy nagle pod koniec roku publicznie zaatakował raport MAK, uznając, że nie jest on dla polskiej strony do przyjęcia. Publiczne ogłaszania takich rzeczy to specjalność polskiej polityki, nie tylko w tej kwestii. W krajach, gdzie polityka nie jest harcerstwem istnieje coś takiego jak sfera niedostępna dla mediów i opinii publicznej. U nas nigdy takich sfer nie było. Jeśli coś jest tajne, to znaczy, że na drugi dzień znajdzie się na czołówkach gazet. I tak jest w tym przypadku. Teoretycznie rzecz biorąc, do czasu zakończenia śledztwa NIC nie powinni być publiczne ujawnione, tymczasem my wiemy już prawie wszystko. Bo w Polsce jest w zwyczaju, że każdy idzie do telewizji i papla. Przykładem klasycznym jest płk Edmund Klich, polski przedstawiciel przy MAK-u. Gdyby ktoś wydał drukiem jego wywiady w okresie od 10 kwietnia 2010, to zebrałby się z tego pokaźny tom. Jest to rzecz zdumiewająca, bo tak naprawdę, opinia publiczna powinna znać tylko jego nazwisko – i NIC ponadto. Tymczasem pan pułkownik brylował w mediach prawie codziennie, a raz nawet promował swoją książkę o katastrofach lotniczych. Dodać do tego wypada inne liczne wywiady innych bohaterów dramatu. W tym np. co najmniej niefortunne wypowiedzi min. sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego. Dochodziło do tego, że jeden z polskich ekspertów twierdził, że lot nr 101 był cywilny, a inny, że wojskowy.
Można zgodzić się z tym, że rząd był w trudnej sytuacji, bo od razu został oskarżony o współudział w mordzie. Milczenie zaś oznaczało pośrednie przyznanie się do winy. Stąd bezprecedensowa decyzja Tuska o ujawnieniu nagrań z tzw. czarnej skrzynki, czego zabrania konwencja chicagowska i na co – oficjalnie – nie godzili się Rosjanie. Chodziło jednak o „zamknięcie gęby” zwolennikom teorii spiskowych, bo nagrania nie były bynajmniej dowodem na to, że przyczyna katastrofy była zewnętrzna. Z nagrań wyłaniał się obraz jasny i przeraźliwy – lądowanie w wyniku presji w warunkach fatalnej pogody. Nie dało to wiele, bo „zamachowicze” nie dali wiary skrzynkom, ale przynajmniej na jakiś czas zamilkli.
Nerwowa reakcja Donalda Tuska na temat raportu MAK-u nie wynika zapewne z tego, że zaczął on wierzyć w teorię zamachu. Przyczyna jest inna – MAK wskazuje na wyłączną polską odpowiedzialność za katastrofę. Jeśli tak, to także kierownictwa MON, któremu podlega 36. pułk, w skład którego wchodził Tu-154. Strona polska chciałaby jednak, żeby w raporcie także Rosjanie wzięli na siebie choć trochę winy za katastrofę. Konkretnie chodzi o pracę załogi wieży kontrolnej na lotnisku Siewiernyj. Tego, jak możemy się domyślać, w raporcie MAK nie ma.
Jaki rodzaj odpowiedzialności wieży kontrolnej mogliby wskazać Rosjanie? Najbardziej rzuca się w oczy jedno – nie wydano zakazu lądowania, kategorycznego i jednoznacznego. Z ustaleń autorów książki „Ostatni lot – przyczyny katastrofy smoleńskiej. Śledztwo dziennikarskie” wynika, że takie zakazu nie wydano, bo panicznie obawiano się, że Lech Kaczyński wywoła ogromny skandal międzynarodowy i ogłosi, że Rosja celowo uniemożliwiła mu złożenie hołdu ofiarom NKWD w Katyniu. Smaczku sprawie dodaje to, że załoga wieży kontrolnej to członkowie FSB, a wiec następczyni NKWD. Skojarzenia byłyby od razy jasne – można sobie nawet wyobrazić tytuły prasowe: „NKWD uniemożliwia prezydentowi RP oddanie hołdu zbrodni katyńskiej” czy „Długie ręce Stalina”.
Jeden z informatorów rosyjskich powiedział polskim dziennikarzom, że to był jeden z głównych powodów braku stanowczych działań wieży. Drugi, to brak decyzji samej Moskwy, która nie chciała, z podobnych przyczyn, podejmować decyzji, pozostawiając ją w ręku kilku wystraszonych kontrolerów. Ci starali się zniechęć załogę do lądowania, podając np. „podrasowane” dane o pogodzie – informowali załogę polskiego samolotu, że pogoda jest gorsza niż była w rzeczywistości. Jeden z oficerów w wieży był zwolennikiem zakazu lądowania, drugi nie chciał tego robić – godząc się na warunkowe podejście do lądowania. Istnieje jednak i taka teza, że wieża nie miała prawa zakazać lądowania samolotu, a zamknąć  lotnisko mogła tylko, gdyby na pasie pojawiły się przeszkody (np. samochód lub inny samolot). Ponadto, jak się wydaje, lot nr 101 traktowano jako cywilny, a wtedy zakazu nie można było wydać. Fatalnym było więc to, że na pokładzie naszego samolotu nie było rosyjskiego rezydenta, bo z nim wieży byłoby się znacznie lepiej porozumieć.
Sami zainteresowani w rozmowie z polskimi dziennikarzami twierdzą, że trzeba o tym wszystkim powiedzieć, i uznać, że trzeba było zakazać nawet podchodzenia do lądowania, ale jednocześnie podać dlaczego tego nie zrobiono. Kontrolerze z wieży nie wierzyli do końca, że załoga polskiego Tu-154 podejmie próbę lądowania w takich warunkach, mimo jasnego komunikatu z ich strony, że „nie ma warunków do lądowania”. Liczyli na to, że kiedy Polacy zobaczą jaka jest pogodna szybko zrezygnują i polecą na lotnisko zapasowe. Nie wiedzieli, że na zapasowych lotniskach polska strona nie załatwiła wcześniej możliwości transportu delegacji do Katynia.
W jednej z wypowiedzi płk. Klicha pojawiła się informacja, że Rosjanie nie chcą ujawnić zapisów rozmów jakie toczyli między sobą kontrolerzy (ponoć była awaria systemu nagrywającego). Być może tak jest – ale można się domyślać dlaczego. Otóż jeden z kontrolerów, ppłk Paweł Plusnin, zwolennik zakazania lądowania, wyrażał się o Polakach w bardzo nieparlamentarnych słowach, z których „niech sp…ją, po co oni tutaj” – należały do bardziej łagodnych (oczywiście te uwagi nie dotyczą uroczystości w Katyniu, tylko obecności samolotu w takich warunkach). Być może pojawiły się w tych rozmowach także nieprzychylne opinie o samym Lechu Kaczyńskim. To oczywiście tylko hipoteza, ale bardzo prawdopodobna.
Próba swego rodzaju wymuszenia na stronie rosyjskiej przyznania się do części winy jest zabiegiem ryzykownym, choć zrozumiałym z psychologicznego punktu widzenia. Jednak forma, w jakiej zostało to sformułowane, publiczna i dosyć arogancka, pewnie raczej usztywni stronę rosyjską. Takie sprawy załatwia się w zaciszu dyplomatycznych salonów. Ponadto Tusk popełnił jeszcze inny błąd – nie można ogłaszać wszem i wobec, że adresatem naszych krytycznych uwag jest prezydent i premier Rosji, bo tak stawia się ich w niezręcznej sytuacji – sugerując, że instytucje zajmujące się w tym kraju katastrofą wykonują tylko polecenia kierownictwa politycznego. Nawet gdyby tak było, nie można tego mówić.

Za: http://engelgard.pl/