Przyjechałem tam – odpowiadając na zaproszenie mojego kolegi, reżysera Piotra Zarębskiego – nie po to, żeby zasiadać za stołem prezydialnymi, jak w jakimś gabinecie figur woskowych i grzecznie uczestniczyć we wzajemnym „umacnianiu się w wierze” w ramach świeckiego nabożeństwa, quasi-mszy republikańskiej, której głównym celebransem okazał się prof. Zdzisław Krasnodębski. Przyjechałem – podobnie jak tydzień wcześnej na Krakowskie Przedmieście w Warszawie – nie dla tej, czy owej partii, ale dla sprawy państwa polskiego. Państwa, które aktualnie istnieje w stanie szczątkowym i opłakanym – ale którego się nie odwojuje drogą uzurpacji. Bo za uzurpację uznaję próbę zdyskontowania tego wielkiego pospolitego ruszenia, z którym mamy do czynienia po zamachu smoleńskim, przez jedną partię – próbę podkreślenia wszystkich inicjatyw patriotycznych wspólnym mianownikiem: „elektoratu pisowskiego”. Ja nie mam nic przeciwko temu, żeby pan Jarosław Kaczyński został Premierem – mimo, że żoliborski socjalizm to z wielu względów formacja na antypodach moich ideałów – ale niechże on będzie premierem polskim, a nie zaledwie pisowskim.
Wytknął Pan prelegentowi dr Staniłko, że w swoich wizjach Polski nie wspomniał o Bogu, o Kościele …
Najwyraźniej nie słuchał Pan dra Staniłki dość uważnie. Otóż rzecz w tym właśnie, że „wspomniał”, ale z charakterystyczną dla kapłanów demokracji rezerwą – powiedział mianowicie: „Są rzeczy, których się nie da zbudować wokół motywacji religijnej”. A ja tylko pytam: jakich mianowicie rzeczy „się nie da”, w jakiej mianowicie „budowie” motywacje religijne miałyby przeszkadzać? Wyczuwam bowiem w tej enuncjacji dra Staniłki typowy dla fanatyków republiki demokratycznej protekcjonalny dystans do Kościoła. Osobiście jestem zdania, że żadnego istotnego konfliktu między Kościołem katolickim a państwem wolnych Polaków nie ma – a projekt polityczny, którego powodzenie warunkować ma nie wspominanie o „motywacjach religijnych”, to nie może być dobry projekt. Taki warunek wstępny, że w pewnych sytuacjach o naszych najgłębszych motywacjach mielibyśmy zamilczeć – dla jakiegoś rzekomo wyższego „dobra wspólnego” – to jest wszak zasada obowiązująca w lożach masońskich. Ja nie widzę żadnych przyczyn, by w życiu publicznym Polak nie mógł się kierować zasadą: „Bez Boga – ani do proga”. Jeśli warunkiem wstępnym jakiejś „umowy społecznej”, jaką pp. Krasnodębski i Staniłko proponują Polakom, ma być respektowanie urojonego ideału „świeckiej republiki” – to ja nie wsiadam. Zwłaszcza, że jak idzie o konkrety, to usłyszałem tylko, że w praktyce chodzi o „przekierowanie strumienia pieniędzy” (Staniłko) – z celów „niesłusznych” na „słuszne”. Więc rozumiem, że nie ma co liczyć na demontaż etatystycznego, biurokratycznego post-PRL-u – bo on się w istocie bardzo naszym pisowskim republikanom podoba, rzecz w tym tylko, kto „przekierowuje”. Ja jestem za wolnością – ze szczególnym uwzględnieniem wolności gospodarczej – więc trudno, żebym się spokojnie”integrował” z żoliborskimi socjalistami.
Krytykował Pan też niektóre posunięcia śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego…
Czyniłem to na skromną skalę, ale publicznie, jeszcze przed 10 kwietnia ubiegłego roku – mogę więc bez kompleksów powtarzać, że Lech Kaczyński, ofiara zamachu smoleńskiego, przechodzi do historii, niestety także jako: 1/ sygnatariusz aktu abdykacji z suwerenności Polski (tzw. traktatu lizbońskiego), 2/ jako autor decyzji o wstrzymaniu ekshumacji w Jedwabnem, 3/ jako polityk, który wspólnie z bratem rozmontował większość parlamentarną „grożącą” przyjęciem prawa o ochronie życia w Polsce. Ś.p. Lech Kaczyński, niech mu ziemia lekką będzie, jest więc dla mnie raczej postacią tragiczną – może na miarę Józefa Becka, może Stanisława Mikołajczyka – ale bynajmniej nie wzorcem. Żeby to było jasne: nie zaliczam się do tych, co to domaganie się prawdy o zamachu smoleńskim uważają za „temat zastępczy”. Jak będzie zbiórka na pomnik – rzucę, co tam będę mógł. Ale jako tragiczne nieporozumienie odbieram proponowanie wszystkim państwowcom i patriotom polskim, żeby się grzecznie ustawili do fotografii pamiątkowej pod szyldem „Ruchu społecznego im. Lecha Kaczyńskiego”.
Czy wierzy Pan w integrację środowiska patriotycznego?
Wierzę w sens i możliwość kontynuowania cudownego projektu cywilizacyjnego jakim była w swoim czasie Polska. Ale nie jestem demokratą – więc nie wierzę, by z egzaltowania mas miało wynikać coś trwałego. Ważna jest formacja elit. A do tego polski patriotyzm musi zyskać szerszą bazę materialną – którą całkowicie utracił w ciągu dwóch ostatnich stuleci. Wierzę więc w przedsięwzięcia elitarne – nie masowe. Jeśli masy można nawet za czymś dobrym zaagitować, powiedzmy w niedzielę, to już w piątek można te same masy równie skutecznie zaagitować, żeby sobie zażyczyły Barabasza… Przez elitarność rozumiem wszystkie te kluby, kółka, stowarzyszenia, wszystkich tych „1000 kwiatów” (tow. Mao), których tyle zakwitło w ostatnim, skądinąd strasznym roku. Największe moje nadzieje budzą inicjatywy otwarte z jednej strony na Tradycję katolicką, z drugiej – oparte o wolną przedsiębiorczość. To krzepiące, że np. coraz więcej „Klubów Gazety Polskiej” nie poprzestaje na wiszeniu u klamki jakiegoś biura poselskiego, czy liczeniu na spolegliwość zapracowanego proboszcza – ale dzięki „małemu biznesowi”, który tu i ówdzie podnosi głowę na polskiej prowincji.
Powiedział Pan też, że interesuje Pana program dla Polski w perspektywie 1000 lat, a nie do kolejnych wyborów. Co powinno być tym filarem, na którym będzie się budowało państwo polskie?
Osoba katolickiego monarchy – Króla Korony Polskiej. Jeśli Polacy w porę nie wymodlą sobie powrotu króla, to zostaną wzięci za twarz przez jakichś zwykłych trepów, przez jakąś juntę złożoną z postaci formatu np. Marszałka Schetyny i generałów w rodzaju Dukaczewskiego, czy Petelickiego z Czempińskim.
Powiedział Pan, że marzy o tym, aby umrzeć jako poddany – a nie obywatel. Kto miałby być królem ? i jak dziś taki projekt wcielić w życie?
Żeby Pan Bóg zdarzył Króla – to najpierw muszą być wierni poddani oczekujący na Jego powrót. I od tego trzeba zacząć, żeby się po pierwsze samemu wyraźnie zadeklarować. A po drugie, proszę czytać preambułę nowej konstytucji Węgier, gdzie się wspomina Koronę Św. Stefana. To nie jest marzycielstwo – to są już polityczne fakty. Węgrzy już lekko otrzeźwieli z republikańskiego amoku, więc może im pierwszym się poszczęści – a wtedy może znów Polaków obdarują np. Jadwigą Drugą – ?
Ochrona życia poczętego jest Panu bardzo bliska. Ostatni Pana świetny film „Eugenika” to pokazuje. Niedawno w Sejmie Fundacja Pro-Life złożyła projekt całkowitego zakazu aborcji. Pod projektem podpisało się pół miliona osób. Jakich argumentów by Pan użył tłumacząc zgwałconej kobiecie, która zaszła w niechcianą ciążę?
A ma Pan do czynienia z taką sytuacją? Jeśli tak, proszę uprzejmie przekazać tej pani ukłony ode mnie, wraz z zapewnieniem, że nie jest sama – że ze strony wielu ludzi i organizacji może liczyć na dyskrecję i wszelką pomoc (łącznie ze mianą miejsca zamieszkania) w okresie ciąży, a później także opiekę nad dzieckiem, gdyby sama nie zechciała go wychowywać. Na początek proszę np. przekazać dwa numery telefonów: Bezpłatny Telefon Nadziei – 0 800 112 800, lub Jasnogórski Telefon Nadziei – 0 34 365 22 55. Proszę także swobodnie dysponować moim numerem telefonu – chętnie zaangażuję się w starania, jakich rzecz wymaga.
Jakie Pana zdaniem będą losy tej ustawy?
Nie wierzę w możliwość artykulacji pryncypiów i skutecznego zabezpieczenia zdrowia, i mienia Polaków w ramach „procedur demokratycznych”. Także i zagwarantowanie prawa do życia w Polsce wymaga, obawiam się, de facto zamachu stanu.
Wspomniał Pan, że Wrocław już jest niemiecki, tylko inaczej niż w woj. opolskim i śląskim się to przejawia. Jak to wygląda na Dolnym Śląsku?
Stwierdzam tylko stan faktyczny: elita intelektualna i artystyczna miasta Wrocławia jest już w znacznej mierze gotowa na przeniesienie lojalności na inny ośrodek suwerennej władzy. Skoro na Uniwersytecie Wrocławskim rolę wydziału quasi-teologicznego odgrywa Centrum im. Willy Brandta, skoro komisarzem politycznym tutejszej Wyborczej jest p. Klaus Bachmann, skoro nad urzędem marszałkowskim powiewa żółta flaga z czarnym orłem (i żadna inna)…
Twierdzi Pan też, że wrocławski PiS wspiera tzw. „układ wrocławski”…
Najwyraźniej obowiązuje tu „pakt o nieagresji”. A w próżni informacyjnej, jaka się wytworzyła – m.in. za sprawą Adama Lipińskiego, Kazimierza Michała Ujazdowskiego, Ryszarda Czarneckiego (wszyscy z Wrocławia wywodzą swe kariery polityczne) – nie ma żadnych przeszkód, by rozmaici „geniusze Karkonoszy” w rodzaju Grzegorza Schetyny, czy Rafała Dutkiewicza byli lansowani przez stołecznych żurnalistów i pożytecznych idiotów na „mocnych ludzi”, „szanse na nowe otwarcie”, czy „nadzieje polskiej polityki”.
Jest Pan optymistą jeśli chodzi o sytuację Polski po najbliższych wyborach parlamentarnych?
Jak wyżej: nie wierzę w możliwość odzyskania i trwałego zabezpieczenia wolności Polaków i Tradycji katolickiej na drodze „przemian demokratycznych”. Głosować, owszem, pójdę – ale przecież bez dziecinnych złudzeń. Spodziewam się, tak czy inaczej, jakiegoś stanu wyjątkowego – czy to w drodze kuluarowego puczu, czy jakiegoś „kryterium ulicznego”. Różne mają dla nas w zanadrzu „scenariusze ewentualnościowe” generałowie różnych służb i różnych armii – nota bene przynajmniej jeden z tych scenariuszy zakłada, jak przypuszczam, wykorzystanie RAŚu.
Pana zdaniem autonomia Śląska w 2020 r. to utopia?
Czytam na łamach konserwatywnego „Junge Freiheit”, że taki horyzont czasowy swoich działań wyznaczają aktywiści RAŚ: do roku 2020 zamierzają osiągnąćautonomię polityczną – widocznie w rozmowach z dziennikarzami ze swojego Vaterlandu mniej owijają w bawełnę. A czy do tego czasu zdąży wrócić państwo polskie z prawdziwego zdarzenia – żeby zdrajców stanu postawić pod ścianę albo za kratami – to się okaże.
Przyjmie Pan zaproszenie na nasz Opolski Marsz Niepodległości 2 maja, a po nim na prelekcję o Polskim Śląsku?
A pewnie – będę zaszczycony.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Nadesłał: Jacek