 rys.Michał Korsun
rys.Michał KorsunOd dawna  podejrzewałem, że redaktor Igor Janke jest stronnikiem PiS-u i wykonuje  dobrą robotę na rzecz partii Kaczyńskiego. Już przed rokiem w tekście „JAK IGOR JANKE KOMOROWSKIEGO ZDEMASKOWAŁ” sygnalizowałem, że w osobie dziennikarza „Rzeczpospolitej” znajdujemy skrytego wyznawcę konserwatywnych poglądów i dobroczyńcę  „zadeklarowanych wyborców Kaczyńskiego”. 
Nietrudno  było się tego domyśleć po lekturze artykułu „Komorowski tłumów nie  porwie” z 28 marca 2010 roku, w którym Janke, w sposób wielce  inteligentny przemycił treści kompromitujące kandydata PO na prezydenta i  objawił nam plany środowiska Platformy.  Obawiałem  się nawet, że tak obcesowe wyjawienie istoty przekazu, może zaszkodzić  popularnemu dziennikarzowi i postawi go w mocno niekorzystnym położeniu.  Na szczęście niszowy charakter mojego bloga i ogólne przeświadczenie o  „teoriach spiskowych” Ściosa, uchroniły pana Igora od przykrości, jakie  mogły go spotkać po ujawnieniu prawdziwych intencji.  
Co  jednak począć, gdy redaktor Janke ponownie opublikował artykuł, w  którym aż roi się od doskonale zakamuflowanych, propisowskich  stwierdzeń? Jak nie wykorzystać tej sytuacji, by udowodnić niedowiarkom,  że wśród dziennikarzy „Rzeczpospolitej” mamy gorliwych sprzymierzeńców,  którzy pod szatą  politpoprawnej bezstronności noszą  zbroje  żołnierzy Kaczyńskiego i gorące serca po prawej stronie? Byłoby też  aktem niewdzięczności nie docenić tych wysiłków lub przemilczeć głos  naszych dobrodziei.  
Powiedzmy zatem otwarcie, że w nowym artykule dziennikarza „Rzeczpospolitej”  zatytułowanym  „Naród Kaczyńskiego” otrzymaliśmy niezwykle głęboką wręcz filozoficzną  analizę polskiej rzeczywistości. Nieczęsto w polskiej publicystyce  pojawiają się teksty tak doniosłe i wnikliwe, a jednocześnie pisane  prostym i  przystępnym językiem. 
Z  tym większym zaskoczeniem przyjąłem głosy krytyczne wobec artykułu.  Można je wyjaśnić, gdy pochodziły ze strony zwolenników obozu rządowego.  Czym jednak  - jeśli nie  brakiem zrozumienia, wytłumaczyć nieżyczliwe reakcje blogerów  prawicowych i nierozumne pretensje pod adresem autora? Najwyraźniej  wielu z nich żyje w świecie łatwych stereotypów lub zapomniało o  niezastąpionej w trudnych czasach umiejętności  czytania „między wierszami”.
A  tymczasem, już sam tytuł publikacji nie pozostawia wątpliwości, że  autor należy do grona dziennikarzy prawicowych i swoim piórem służy  dobrej sprawie. Bo czy można dobitniej przedstawić w dwóch słowach  koncepcję identyfikacji zwolenników Jarosława Kaczyńskiego jako  przedstawicieli narodu?  W samym tekście artykułu bez trudu dostrzeżemy, że  wskazane  zostały wszystkie cechy przynależne wspólnocie narodowej, a zatem  język, kultura, system wartości i poczucie odrębności – bez których  istnienie narodu byłoby niemożliwe. 
To twierdzenie o kolosalnym znaczeniu i  konsekwencjach. Jeśli bowiem Igor Janke nazwał ów „lud pisowski” narodem i trafnie przypisał mu „własne więzi społeczne, symbole i tradycje”  – o jakiej wspólnocie narodowej mógł napisać? Nie sposób przecież  przypuszczać, by w obrębie jednej zbiorowości, jednej kultury i historii  mogły istnieć dwa narody. Skoro więc autor mówi o „narodzie Kaczyńskiego” i nazywa go „odrębnym światem, z własnym systemem wartości, własnymi emocjami, wiarą, własnymi bohaterami, symbolami, rytuałami. I wrogami.” – czy może mieć na myśli jakikolwiek inny naród niż polski? 
Niepodobna  sądzić, że używając tego terminu Janke potraktował go niczym epitet lub  mianem narodu określił grupę ludzi, którymi gardzi lub wobec których  żywi niechęć. Jestem przekonany, że gdyby miał takie intencje, użyłby  właściwego słowa „sekta” i w czytelny sposób ujawnił swój stosunek wobec  6 milionów Polaków – wyborców PiS-u. Znając bezkompromisowość i odwagę  autora – nie wątpię, że tak właśnie by postąpił. 
Tym bardziej, nie sposób dopatrywać się perfidnego szyderstwa. Autor należy  bowiem  do ludzi szanujących system prawny i odnoszących się z atencją nawet do  przeciwników politycznych i musi pamiętać, że polskie prawodawstwo  przewiduje karę 3 lat pozbawienia wolności za znieważanie narodu.  
Nie  przypuszczam również, by dziennikarz „Rzeczpospolitej” nie rozumiał  definicji tego słowa lub przypisywał mu znaczenie inne, niż  wynika z wiedzy na poziomie gimnazjalnym. Musimy zatem przyjąć, że pisząc o „narodzie Kaczyńskiego”,  Igor Janke pisał o narodzie polskim i świadomie utożsamił wyborców PiS-u z Polakami. 
Ta, jakże ważna konstatacja najwyraźniej umknęła uwadze większości odbiorców, to zaś pozbawiło ich  zdolności prawidłowego odczytania kodu autora. 
Janke pisze przecież wyraźnie: „Naród  Kaczyńskiego ma też inną rzecz niezbędną, aby czuć silną wspólnotę.  Wspólnego, śmiertelnego wroga – Donalda Tuska. To symbol całego zła,  sprawca wszelkich nieszczęść”, wskazując tym samym na inną właściwość,  niezbędną dla istnienia narodu.
To  przecież poczucie odrębności wyznacza granice tego, kim jesteśmy, do  jakiego kręgu kultury należymy i co identyfikujemy jako nasze. Wskazanie  wrogów, nazwanie obcych - pełni ważną funkcję i buduje grupową  solidarność. Jest konieczne, by świat stał się uporządkowaną  rzeczywistością, a nie chaosem przypadkowych, nienazwanych relacji.
Jeśli  nawet Janke – chcąc osiągnąć mocniejszy efekt, wyolbrzymia rolę  formalnego przywódcy grupy rządzącej, to przecież trafnie dostrzega w  nim wroga „narodu Kaczyńskiego” – narodu polskiego. Bezbłędnie autor  artykułu wskazuje na odwiecznych wrogów Polski – Niemców i Rosjan –  pisząc, iż Donald Tusk jest „sojusznikiem obu mocarstw. Los Berlina i Moskwy jest bliższy jego sercu niż los Warszawy i Gdańska.”
 Jest  to teza bliska wszystkim Polakom, oceniającym okres rządów obecnej  ekipy, jako czas wasalizacji oraz niszczenia i dezintegracji  państwa.  Zdaniem Jankego, ta odważna konkluzja jest konieczna, by pokazać  rzeczywistą dychotomię My – Oni, poprzez którą odnajdujemy autentyczną  narodową tożsamość. Temu również służy mocno podkreślana przez autora  odrębność „narodu Kaczyńskiego” w obszarze niezależnej kultury,  posiadania wolnych mediów, „filmowców, autorów kilku ważnych filmów dokumentalnych”  - tego co Janke, używając czytelnego kodu, nazywa „drugim obiegiem”.  Czy nie na takiej samej podstawie identyfikowaliśmy się jako naród w  okresie PRL-u, tworząc wolny od komunistycznego kłamstwa własny świat  kultury?
Konsekwencje  myśli autora „Rzeczpospolitej” sięgają jednak znacznie dalej. Bo skoro w  obrębie jednej historii, kultury i tradycji  nie  mogą istnieć dwa narody, a naród Kaczyńskiego jest narodem polskim –  powstaje pytanie: kim są pozostali, kim są ludzie identyfikujący się z  grupą rządzącą? Jakie miano przypisać wszystkim, którzy znaleźli się  poza wspólnotą, tak wyraziście opisaną przez Igora Janke?
Autor  nie udziela nam odpowiedzi wprost, jednak umieszcza w swoim tekście  wskazówki pozwalające samodzielnie ustalić odpowiedź na to pytanie. „Ten naród – pisze Janke - można  było zobaczyć 10 kwietnia tego roku na Krakowskim Przedmieściu. Silnie  przeżywający, składający hołd swoim bohaterom, jednoczący się wobec  własnej martyrologii i wspólnego wroga”. I dalej – „Mitem  założycielskim jest ich śmierć w katastrofie smoleńskiej oraz  wspomnienie niezwykłych pierwszych dni po tragedii. Jednak ważne dla  budowania tożsamości tego narodu były też późniejsze reakcje władz  państwa i stolicy, ich niechęć wobec krzyża, pomnika, a nawet wobec  palenia zniczy i układania kwiatów upamiętniających ofiary.”
Nie  sposób wyrazić tego jaśniej. Śmierć w katastrofie smoleńskiej ponieśli  najważniejsi przedstawicie narodu – dowódcy polskiej armii,  reprezentanci parlamentu, szefowie instytucji państwa. Śmierć poniósł  prezydent, którego Konstytucja RP nazywa „najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej i gwarantem ciągłości władzy państwowej”. 
Ocena  wymiaru tej tragedii poprzez pryzmat sympatii i poglądów politycznych  bądź dostrzeganie w niej wyłącznie aktu zagłady oponentów – jest nie  tylko nieludzkie ale przede wszystkim antypaństwowe i antynarodowe. 
Naród  polski nie może zatem godzić się na degradowanie znaczenia tej  tragedii, na niszczenie dobrego imienia ofiar, na walkę z pamięcią o  nich i z prawdą o ich śmierci.  Ta  martyrologia jest integralnym elementem polskości, przynależąc do niej w  równym stopniu, jak pamięć o ofiarach Katynia i kto ją podważa, musi  podważać całą historyczną pamięć Polaków.  
Gdy Janke pisze o ”niechęci władz państwa wobec krzyża, pomnika, a nawet wobec palenia zniczy i układania kwiatów upamiętniających ofiary” , czy nie wskazuje nam działań niezgodnych z polską tradycją? 
W tej tradycji nie ma miejsca na drwiny ze zmarłych rodaków. Nie ma miejsca na podważanie  prawa  do dochodzenia prawdy o śmierci osób bliskich. Nie ma miejsca na  zakazywanie czci zmarłym. Ci, którzy tak czynią, sami stawiają się poza  tradycją narodową i ujawniają elementarny brak więzi  z  polskością. Są tylko bękartami w granicach naszej ojczyzny. Apatrydami i  ludźmi bez ziemi. Są obcymi – których należy się pozbyć, by odzyskać  Polskę. 
Nie  ma wątpliwości, że dla Igora Janke jest tylko jedna Polska i tylko z nią  utożsamia „naród Kaczyńskiego”. Wyraźnie widzimy, że tragedia smoleńska  nie rozbiła nas na „dwie Polski”, nie przecięła linią politycznych  podziałów.  Obnażyła to tylko, co ukrywano przez dziesięciolecia i odsłoniła prawdę, której bano się wykrzyczeć.  Nie sposób przecież trafniej, niż czyni to Janke wskazać jakichkolwiek innych „więzi społecznych, symboli i tradycji”  utożsamianych  z polskością. Autor nawet nie próbuje tego zabiegu, pozostawiając  nienazwaną tę część społeczeństwa, która nie należy do „ludu pisowskiego”. Ta  nieokreśloność i przemilczenie stanowi w istocie najmocniejszy akt oskarżenia. 
Mam  nadzieję, że redaktor Janke zechce mi wybaczyć demaskację jego poglądów  – tak bliskich i zbieżnych z moimi ocenami polskiej rzeczywistości.  Ponownie liczę, że ukazanie prawdziwego oblicza dziennikarza  „Rzeczpospolitej” nie sprowadzi na niego problemów, jakie pod rządami  obecnego układu dotykają niezależnych, prawicowych publicystów. Myśli  Igora Janke były jednak nazbyt cenne, by zaniechać egzegezy tekstu i nie  ukazać jego autentycznej głębi. 
Uczyniłem  to również w przeświadczeniu, że w osobie pana Janke znajdujemy  sprzymierzeńca i orędownika dobrej sprawy. Odwaga, z jaką wpływowy  publicysta „Rzepy” obnaża realia III RP, pozwala upatrywać w nim  rzecznika naszych interesów. Zachęcam zatem wszystkich, by skorzystali z  tej odważnej postawy dziennikarskiej i kierowali do Igora Janke apele o  zadawanie rządzącym pytań, na które od ponad roku nie możemy otrzymać  odpowiedzi. Dotyczą one przede wszystkim obszaru związanego z tragedią  smoleńską, w tym decyzji podjętej przez Donalda Tuska  o oddaniu całego śledztwa  w  ręce Rosji i zawartej w tej sprawie umowy z płk Putinem. Kto, jeśli nie  autor „Narodu Kaczyńskiego”, mógłby mieć odwagę, by zadać te pytania  rządzącym? W kim innym moglibyśmy upatrywać rzecznika interesów  narodowych? 
Igor Janke wie przecież, że nie jesteśmy już „ani zastraszeni, ani zahukani”. Jesteśmy „pewni siebie i gotowi na długi marsz”, w którym mamy prawo oczekiwać, że dziennikarze staną po naszej stronie i nie zasłużą na miano bękartów. 
 Aleksander Ścios
Za: 
http://bezdekretu.blogspot.com/2011/05/prawicowy-kod-igora-janke.html