Od długiego czasu grupa rządząca prowadzi zakrojone na ogromną skalę przygotowania do październikowych wyborów. Co najmniej od roku trwa sondowanie nastrojów społecznych, mnożą się prowokacje z udziałem ludzi służb i ośrodków propagandy. Przyspieszono tzw. procesy prywatyzacyjne, sprzedając m.in. firmy strategiczne dla bezpieczeństwa państwa. Pod osłoną rozlicznych wrzutek medialnych i tematów zastępczych, rząd PO-PSL poszerza również uprawnienia służb specjalnych oraz wprowadza regulacje służące nadzorowaniu i pacyfikacji społeczeństwa.
Zakres i różnorodność tych akcji wskazują, że obecny układ działa w poczuciu realnego zagrożenia, mając świadomość, że utrata władzy przez PO-PSL przyniesie Polakom prawdę o okolicznościach tragedii smoleńskiej. Proces ten w konsekwencji doprowadzi do osądzenia osób odpowiedzialnych za katastrofę, skompromituje „elity” powielające kremlowską dezinformację i zakończy się upadkiem tworu zbudowanego na kłamstwie „transformacji ustrojowej”. Dla układu rządzącego, stawka zbliżających się wyborów jest na tyle wysoka, że uzasadnia stosowanie każdego środka, nie wykluczając fałszerstw wyborczych i rozwiązań siłowych.
Ważnym składnikiem przygotowań są poszczególne akty prawne, dotyczące przebiegu wyborów. Dzisiejsza koalicja strachu, posiadająca sejmową większość, może dowolnie naginać przepisy, konstruując je w taki sposób, by służyły interesom rządzących .
Przykładem może być Kodeks wyborczy, przyjęty przez Sejm 3 grudnia 2010 roku. Przewiduje on możliwość przeprowadzenia dwudniowych wyborów, wprowadza jednomandatowe okręgi wyborcze do Senatu, zakazuje publikacji płatnych ogłoszeń i audycji wyborczych, zabrania prowadzenia kampanii billboardowej, umożliwia głosowanie przez pełnomocnika oraz głosowanie korespondencyjne, stwarzając tym samym sposobność do rozlicznych fałszerstw i nadużyć wyborczych. Ponieważ Kodeks ma wejść w życie 1 sierpnia br. , o tym, czy stosowane będą nowe przepisy, czy dotychczasowe zdecyduje Bronisław Komorowski. Wszystko bowiem zależy od tego, kiedy prezydent zarządzi wybory, przed końcem lipca, czy w pierwszym tygodniu sierpnia. Tym samym, na trzy miesiące przed wyborami nadal nie są znane nawet podstawowe reguły ordynacji wyborczej.
Z niezrozumiałych przyczyn, ta fatalna, ograniczająca prawa opozycji ustawa została w momencie uchwalenia wsparta głosami PiS-u, a dopiero później zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego. W dniu, w którym trafi do Państwa obecny numer Gazety Polskiej, Trybunał podejmie decyzję dotyczącą wniosku grupy posłów opozycji.
Niezależnie od rozstrzygnięcia TK, ostateczną decyzję w kwestii terminu i czasu trwania wyborów podejmie Bronisław Komorowski. Stwarza to wręcz idealną sytuację dla grupy rządzącej, która z całą pewnością musi znać prawdziwe intencje swojego partyjnego kolegi.
Wprawdzie przed kilkoma dniami Komorowski zapowiedział, że wyznaczy termin wyborów na 9 października i będą one jednodniowe, zastrzegł jednak, że ostateczna decyzja zostanie ogłoszona na początku sierpnia. Nie można wykluczyć, że obietnica Komorowskiego powstała w związku z zapowiedzią PiS-u o wezwaniu elektoratu do bojkotu pierwszego dnia wyborów oraz pomysłem powołania Korpusu Ochrony Wyborów.
Istnieją przesłanki, by nie traktować tej obietnicy jako wiążącej. Jeśli przyjąć, że rząd Tuska zna prawdziwe zamiary prezydenta, warto zwrócić uwagę na treść rozporządzenia Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji w sprawie szczegółowych wymagań w zakresie ochrony lokali obwodowych komisji wyborczych w czasie przerwy w głosowaniu. Jest to projekt z dn.7 lipca br., a zatem powstał już po zapowiedzi Komorowskiego o jednodniowych wyborach.
Regulacje zawarte w tym rozporządzeniu mówią wyraźnie o "ochronie lokali obwodowych komisji wyborczych, w czasie przerwy w głosowaniu", po „zakończeniu głosowania w pierwszym dniu głosowania”, co może sugerować, że rząd Tuska przygotowuje się jednak do wyborów dwudniowych, a niewiążąca deklaracja Komorowskiego stanowi humbug wypuszczony na potrzeby opozycji. Powinniśmy pamiętać, że jeszcze na początku czerwca br. Komorowski orzekł, że „w interesie polskiej demokracji jest to, żeby jak najwięcej ludzi chciało i mogło uczestniczyć w wyborach” i zapowiedział: „dwudniowe wybory będę oceniał z tego właśnie punktu widzenia”.
Jeśli nawet Trybunał Konstytucyjny uzna wybory dwudniowe za sprzeczne z Konstytucją lub orzeknie, że nowe przepisy w ogóle nie będą dotyczyć najbliższych wyborów, grupa rządząca ma jeszcze spory arsenał środków, by nie dopuścić do wygranej PiS-u. Próby szykan sądowych wobec lidera opozycji czy zapowiedź wniosku o Trybunał Stanu, można traktować jako działania sondujące reakcje społeczne. Pozwalają absorbować uwagę środowisk opozycyjnych, tworzą korzystną dla władzy atmosferę propagandową i służą generowaniu nowych konfliktów. W najbliższym czasie można spodziewać się kolejnych tego typu prowokacji. Jakkolwiek mogą poważnie utrudnić kampanię wyborczą PiS-u, nie one jednak wydają się najgroźniejsze.
Rząd Tuska, sprawując dziś tzw. prezydencję w UE znajduje się bowiem w sytuacji na tyle kłopotliwej, że miałby problem z wytłumaczeniem się z otwartych działań represyjnych wobec opozycji. Dlatego wystąpienie europosłów PiS na forum PE i poinformowanie opinii międzynarodowej o zamordystycznych zapędach „liberałów” z PO, należy uznać za doskonałe, prewencyjne posunięcie. Tego rodzaju mocne wypowiedzi powinny stanowić przeciwwagę dla rządowej propagandy i towarzyszyć Tuskowi podczas całego okresu przewodnictwa w UE.
Jeśli w najbliższych miesiącach nie nastąpią żadne przełomowe zdarzenia, ostatnią linią obrony grupy rządzącej może stać się sama procedura wyborcza. Warto pamiętać, że kluczowe znaczenie dla prawidłowego wyniku wyborczego będzie miał tryb przekazywania danych za pośrednictwem sieci elektronicznych, a następnie sposób ich obliczania przez Państwową Komisję Wyborczą. Tą procedurą partia opozycyjna zdaje się jednak w ogóle nie interesować. Tymczasem PKW dokonała już wyboru firm, które zajmą się obsługą październikowych wyborów.
Łącza do sieci publicznej i infrastrukturę techniczną dla Krajowego Biura Wyborczego ma zapewnić spółka ATM S.A, wybrana w bezprzetargowym trybie zapytania o cenę.
Przypomnę, że spółka ATM jest producentem rejestratora lotniczego zamontowanego w samolocie Tu-154 M. Po katastrofie smoleńskiej w mediach ukazała się informacja, że na pokładzie oprócz rosyjskich czarnych skrzynek znajdował się także polski rejestrator – ATM-QAR/R 128 ENC, zapisujący odczyty z urządzeń samolotu. Podczas katastrofy miał on ulec częściowemu zniszczeniu, ale ocalał nośnik, który umożliwił odczytanie danych. Formalnie rejestrator ATM należy do sił powietrznych, jednak faktyczną opiekę nad nim sprawowała Służba Kontrwywiadu Wojskowego. W marcu br. biegli zatrudnieni w ATM .S.A. odczytali informacje zapisane w czarnej skrzynce. Choć rzecznik NPW płk Zbigniewa Rzepa zapewniał wówczas, że opinia biegłych ma być gotowa w ciągu kilku dni, do dziś nic nie wiemy o efektach pracy ekspertów z ATM.
Według komunikatu PKW wyboru oferty ATM. S.A. dokonano ze względu na niską cenę usługi. Z informacji zamieszczonych na stronie spółki wynika, że nigdy wcześniej nie obsługiwała ona wyborów parlamentarnych.
Drugą z firm wyłonionych do elektronicznej obsługi wyborów jest spółka cywilna Pixel Technology. Ta łódzka firma już kilkakrotnie była bohaterem skandali związanych z wadliwym funkcjonowaniem systemu informatycznego. W 2002 roku Krajowe Biuro Wyborcze do współpracy przy wyborach zaprosiło samorządową organizację - Związek Powiatów Polskich, który za 6,5 mln zł miał skomputeryzować terenowe komisje wyborcze. Związek za ponad 3 mln zł zatrudnił jako swoich podwykonawców programistów z Pixela. Oprogramowanie użyte przez firmę zawierało jednak błąd, który wpłynął na opóźnienie w obliczaniu wyników wyborów samorządowych. „Wadliwa architektura części stworzonego przez nas oprogramowania spowolniła przesyłanie danych wyborczych do centralnej bazy danych w Krajowym Biurze Wyborczym. Wpłynęło to także na nadmierne obciążenie systemu i spowolnienie przetwarzania w nim danych wyborczych" – stwierdził wówczas Tomasz Szeler, dyrektor Pixel Technology s.c. w oficjalnym komunikacie przekazanym PAP.
PKW zadecydowała, że sporządzi ekspertyzę wyjaśniającą przyczyny niewydolności systemu informatycznego oraz zwróciła się z prośbą do NIK o podjęcie postępowania kontrolnego w Krajowym Biurze Wyborczym (KBW) w zakresie wykorzystania środków na obsługę informatyczną wyborów samorządowych. NIK miała również ustalić przyczyny niewydolności systemu informatycznego.
Minęły zaledwie dwa lata i KBW ponownie wybrało firmę Pixel Technology na wykonawcę systemu informatycznego Platforma Wyborcza. Umowę ze spółką podpisano do końca 2006 r. Obejmowała obsługę siedmiu różnych wyborów do Sejmu i Senatu oraz prezydenckich w 2005 r. i samorządowych w 2006 r. Zwracano wówczas uwagę, że KBW dokonało wyboru Pixela, mimo, że w ogłoszeniu o przetargu na wybór dostawcy Platformy Wyborczej wyraźnie zaznaczono, iż "w przetargu mogą wziąć udział oferenci nie wykluczeni na podstawie art. 19 ust. 1 i art. 22 ust. 7 Ustawy o zamówieniach publicznych". Pierwszy z nich mówił zaś, że "z ubiegania się o udzielenie zamówienia publicznego wyklucza się (...) dostawców i wykonawców, którzy w ciągu ostatnich 3 lat przed wszczęciem postępowania nie wykonali zamówienia lub wykonali je z nienależytą starannością".
Najwyraźniej KBW zapomniało, że firma Pixel brała udział w nieudanym projekcie budowy systemu obsługującego wybory samorządowe w 2002 r i w ogóle nie powinna zostać dopuszczona do przetargu.
O Pixelu usłyszeliśmy ponownie w 2006 roku, gdy w trakcie wyborów samorządowych spółka musiała w ekspresowym tempie dostarczyć komisjom wyborczym w całej Polsce nową, poprawioną wersję systemu komputerowego. Dotychczasowy groził bowiem błędami w trakcie przeliczania głosów na mandaty. W efekcie do komisji wyborczych wysłano komunikat PKW, która poleciła ponowne przeliczenie głosów za pomocą nowej wersji systemu w gminach liczących powyżej 20 tys. mieszkańców.
Pojawia się pytanie: dlaczego, pomimo tylu złych doświadczeń PKW nadal powierza spółce Pixel wykonanie i obsługę oprogramowania wyborczego? Co decyduje, że niewielka spółka cywilna, o której działalności niemal nic nie wiemy otrzymuje tak poważne, państwowe zamówienia? Warto pamiętać, że Pixel Technology obsługiwała również proces obliczania wyników głosowania w wyborach prezydenckich 2010 roku.
Sprawa jest istotna, bowiem od działania sieci przesyłowych, za które ma odpowiadać ATM oraz oprogramowania spółki Pixel będzie zależał prawidłowy przebieg najbliższych wyborów parlamentarnych, a w szczególności proces naliczania oddanych głosów. Jakiekolwiek błędy bądź awarie systemu mogą wywołać zasadne wątpliwości co do ostatecznego wyniku wyborczego, a w efekcie wpłynąć na radykalizację nastrojów społecznych. Łatwo przewidzieć, czym skończy się przedłużanie procedury liczenia lub jak zareagują wyborcy na informację o różnicach w obliczaniu głosów, zwłaszcza, jeśli o końcowym zwycięstwie zadecyduje niewiele punktów procentowych. Czy taki scenariusz był brany pod uwagę przez grupę rządzącą?
Partia opozycyjna nie ma obecnie możliwości, by na jakimkolwiek etapie skontrolować prawidłowość danych przekazywanych drogą elektroniczną. Za tę, szczególnie odpowiedzialną czynność odpowiadają bowiem pełnomocnicy ds. obsługi informatycznej, nadzorujący pracę operatorów obsługujących obwodowe komisje wyborcze. Nawet dysponując danymi od wolontariuszy z Korpusu Ochrony Wyborów, PiS nie będzie w stanie zweryfikować wyników przesyłanych do PKW z obwodowych komisji, a tym bardziej nie będzie mógł uzyskać informacji na temat funkcjonowania systemu zarządzanego przez spółkę Pixel Technology.
Warto byłoby wykazać zainteresowanie procedurą wyłonienia firm odpowiedzialnych za organizację elektronicznej obsługi wyborów oraz zadbać o obsadę stanowisk pełnomocników ds. obsługi elektronicznej. Jeśli dopuszczamy scenariusz, w którym grupa rządząca dokonuje fałszerstwa wyborczego, jest jeszcze czas na podjęcie konkretnych działań.
Aleksander Ścios
Artykuł opublikowany w nr 29/2011 Gazety Polskiej