Nie jest prawdą, że podział polityczny rozgrywa się na linii partyjnej lub linii politycznej typu lewica-prawica, a ściślej PO – PiS, wokół którego media prawego i lewego mainstreamu zbudowały całą swoją narrację. To podejście płytkie i skierowane do maluczkich, których jest większość i którzy nie wiedzą i nie mają wiedzieć, o co naprawdę chodzi w rozgrywkach politycznych.
Z mojego doświadczenia medialnego, zarówno blogerskiego jak i dziennikarskiego, gdy byłem naprawdę blisko polityków wynika, że rzeczywiste linie podziałów i rozgrywek odbywających się w polityce są dużo głębsze i naprawdę wielowarstwowe. Przeprowadzę teraz czytelników przez kolejne kręgi wtajemniczenia. Od tych dziś mniej ważnych do tych najistotniejszych.
Prosty podział okrągłostołowy
Wielu obserwatorów i uczestników sceny politycznej optuje za wprowadzeniem innego podziału wynikającego z układu okrągłostołowego, do którego władze PRL zaprosiły część tzw. opozycji (zwaną opozycją konstruktywną), ale większość opozycji nie zaprosiła (zwaną „oszołomami”). Do tej pierwszej należą działacze tak zwanej lewicy laickiej skupionej wokół Adama Michnika („odpieprzcie się od Generała”), który wszakże siedział w więzieniu, ale w luksusowych warunkach, dysponując materiałami piśmienniczymi, możliwością pisania esejów oraz odezw i ich publikacji poza murami. Do dzisiaj Adam Michnik nie wyjaśnił, jakim cudownym sposobem to robił walcząc z władzą i jak zadbał o swoje cieplarniane warunki.
Nasuwa to wyraźne podejrzenie, że był tajnym współpracownikiem służb reżimu i to raczej tych sterowanych bezpośrednio z Moskwy (KGB? GRU?) a jego obecność w więzieniu była elementem tzw. legendowania tego „opozycjonisty”. Na powyższe wskazuje jego wycieczka w niewiadomym celu do „Moskwy” przed rozmowami w Magdalence i tymi oficjalnymi przy okrągłym stole, a także jego swobodny dostęp do archiwów MSW w okresie transformacji. Wokół Michnika byli i są skupieni potomkowie stalinowców i aparatczyków z czasów utrwalania systemu, często pochodzenia żydowskiego (jak Geremek) bądź ukraińskiego (jak Onyszkiewicz), których duża część tworzyła Komitet Obrony Robotników. Michnik jest głównym graczem i dzisiaj, mającym niesłychany wpływ na prolewackie partie polityczne (PO, SLD, Ruch Palikota), zdominowanie opinii publicznej relatywizmem etycznym, antypolonizmem, kosmopolityzmem, „postępowym” darwinizmem społecznym i narracją antylustracyjną. Drugą grupą opozycji konstruktywnej są dawni solidarnościowcy o wykształceniu zasadniczym lub technicznym, przekonani w więzieniach lub ośrodkach internowania do kunktatorstwa z neobolszewikami zwanego pragmatyzmem. Niektórzy z nich byli wprost agentami SP (np. ps. „Bolek”), a prawdopodobnie też GRU (ten sam). Trzecią grupą układu okrągłostołowego byli tak zwani frajerzy, których zaproszono do rozmów w charakterze alibi a tak naprawdę kwiatka do kożucha, którzy nie mieli na nic wpływu. Problem w tym, że nie zawsze wiadomo, kto był na 100% frajerem, a kto rekrutował się z innego poziomu wtajemniczenia. Po drugiej stronie barykady są „oszołomy” głównie z Solidarności Walczącej, KPN i Wolnych Związków zawodowych, których rozgrywający nie zapraszali do rozmów, bo im nie ufali, uważali za zbyt mądrych, przebiegłych lub niebezpiecznych. Do nich zaliczali się tacy ludzie jak Kornel Morawiecki, Romuald Szeremietiew, Andrzej Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski i Anna Walentynowicz. Ci ludzie do dzisiaj są marginalizowani, programowo atomizowani i traktowani z buta przez prawe i lewe skrzydła okrągłostołowców. Nie mają wpływu na władzę w Polsce mimo posiadania wysokiego etosu i zaufania wśród dużej części Polaków. Rzecz jasna w układzie okrągłostołowym nie brała też udziału młodzież sympatyzująca z Ruchem Narodowym albo go tworząca, a także młodzi z UPR lub od Korwina. Niestety niewykluczone, że część z nich może być pod wpływem beneficjentów systemu z koterii głębszej, albo po prostu jest źródłem subtelnej manipulacji. W ten sposób dochodzimy do kwestii agentury.
Agentura prosta
Myliłby się ten, kto sądzi, że agent będący TW jest wprost rozpoznawalny a jego działanie widoczne i jednoznaczne. Agent ujawniony, mimo że będzie zaprzeczał, wił się jak piskorz i a nawet posiadający wsparcie w tzw. „wymiarze sprawiedliwości” jak Wałęsa, Maleszka czy Cimoszewicz przestaje być bardzo niebezpieczny i by egzystować musi znaleźć się w jakiejś widocznej grupie wsparcia, a więc wśród przyjaciół post reżimowych (SLD, otoczenie Kwaśniewskiego, „NIE” Urbana) albo przy michnikowszczyźnie. To samo dotyczy wojskowych wywodzących się z dawnej Informacji Wojskowej, WSW czy negatywnie zweryfikowanych WSI, mimo, że dobrze przeszkolonych w Moskwie, to jednak łatwo rozpoznawalnych, łatwych do napiętnowania i przewidywalnych (vide: Dukaczewski, Czempiński) chociaż diablo niebezpiecznych w porównaniu ze zwykłymi ludźmi (ale wszak nie ze względu na ich agenturalność, ale dzierżenie dowodzenia nad armią agentów i kwitów na ważniaków). Pomimo posiadanych oszczędności z „operacji” i „biznesów” ci jawni częściej stają się chłopcami do bicia także przez swoich, dla odwrócenia uwagi od rzeczywistych powiązań innych, przydatniejszych osób. Prawdziwie niebezpieczni są agenci, których albo nikt nie podejrzewa o agenturalność, bo albo działają po prawej, mającej być czystą z definicji, stronie sceny politycznej albo w ich agenturalność nikt by nie uwierzył (tak często bywa z niektórymi politykami, dziennikarzami lub dostojnikami Kościoła). Ich działanie polega na subtelnej manipulacji opinią publiczną i ruchami politycznymi, na antagonizowaniu społeczeństwa i marginalizowaniu naprawdę czystych osób. Sprytnymi prowokacjami dezawuują wszelkie propolskie, prawdziwie reformatorskie i oddolne działania polityczne, eliminują wpływy mediów ocierających się o prawdę i po cichu i dbają o bezpieczeństwo tej bardziej jawnej grupy agenturalnej, lub bardzo jawnej grupy okrągłostołowej. Są niesłuchanie wpływowi, bezwzględni, mają taki dostęp do środków przekazu jak w latach 70-tych Kuroń do telefonu, pewni siebie i posiadają na rozkaz grupę uderzeniową osób zależnych lub fanatyków, gotową zniszczyć każdego, kto śmiał by postawić w wątpliwość ich szczerość, prawość i niepokorność.
Na dodatek dysponują dużymi pieniędzmi i cichym wsparciem ze strony całej agentury oraz części finansjery. Rozpoznać można ich np. gdy grzebią przy ustawie lustracyjnej w taki sposób, by pomimo wszelkiej „chęci” i „możliwości” nic z niej nie wyszło, gdy główny ząb ich ataku nie uderza w tzw. przeciwników politycznych, ale np. w patriotyczną czy bardziej ortodoksyjną część Kościoła, albo w media zupełnie nie kojarzone z mainstreamem. Tworzą własną michnikowszczyznę i narrację, której czują się jedynymi gospodarzami. Inaczej utraciliby wpływy, a agent bez wpływów jest agentem niepotrzebnym. Tymczasem człowiek uczciwy działa odwrotnie, stara się zarazić ideą jak najwięcej osób i jak najwięcej środowisk uczynić jej gospodarzami. Ale człowiek uczciwy chce wygrania idei, agent tylko jej skanalizowania w gwizdek kontrolowany. Podobnie ma się rzecz dotyczących szafowania łatkami, agent łatwo mianuje uczciwych agentami na zasadzie łapaj złodzieja, chroniąc w ten sposób siebie i kolegów. Zauważcie jak chronieni są dzisiejsi oficerowie SKW, pozytywnie zweryfikowani za sprzedanie kumpli, którzy byli wcześniej w WSI i tak kręcili lody oraz wybielali brudy, żaden z polityków nie dobrał się im do skóry, a niektórzy z nich musieli wszak wiedzieć z kim mają do czynienia (vide; seria Grażyny Niegowskiej o sprawie Olewnika). Uczciwy się 300 razy zastanowi zanim komuś zarzuci agenturalność, czy nie krzywdzi osoby i nie niszczy sympatyzującego z nim środowiska. Agent odwrotnie. Ta sprawa chronienia „zweryfikowanych” rzuca pewne światło, gdyż trzeba pamiętać, że wśród osób stosujących mniejsze zło są nie tylko naiwniacy, pospolici kunktatorzy, czy pragmatyczni pro państwowcy, ale też powinni być zakonspirowani agenci. Środowiska będące pod wpływem tych ostatnich powinny czujnie się rozglądać na boki, choć tak naprawdę, by zdemaskować agenta gruntownie zakamuflowanego trzeba zrobić to, co przy demaskowaniu agentury hiacyntowej (o czym później).
Koterie Towarzyskie
Istniało kiedyś powiedzenie, że wystarczy sprawdzić, kto obok siebie zawsze był w hotelu poselskim bez względu na układy polityczne by wiedzieć, kto naprawdę, z kim trzyma. Chociaż 2 miesiące temu Aleksandra Jakubowska powiedziała mi, że teraz posłowie zbyt uważają (może chodzi o tel. komórkowe) by cokolwiek robić w tym hotelu. Nie łudźmy się. Towarzysze zdają sobie sprawę, że polityka telewizyjna to cyrk i teatr, który trzeba odgrywać i robić swoje. Pozorni antagoniści wspierają się często wzajemnie, są na „Ty”, podają sobie chętnie rąsie, biorą udział we wspólnych imprezach promocyjnych oraz bezpiecznych biznesach. Nie wiem czy pamiętacie wstrząsające (dla mnie) zdjęcia z wycieczek poselskich, gdzie w takim RPA stoją obok siebie i się wzajemnie wygłupiają kumple Tadeusz Iwiński (beton post PZPR) i Leszek Moczulski (który takich nazywał Płatnymi Zdrajcami Pachołkami Rosji). Pytani przez dziennikarza, kogo oprócz nich zaprosić jeszcze do studia, podają zawsze tą samą grupę kumpli a „przeciwników politycznych”. Towarzysze większość spraw ustalają na wspólnych wódkach, grillach, wyjazdach służbowych, polowaniach a nawet w wśród hmm… agentek towarzyskich. Charakterystyczne, że gdy jeden kumpel jest odpowiednio wpływowy, to innemu nic stać się nie może, wszak nigdy nie wiadomo czy za kilka lat fortuna się nie odwróci, a podstawą tego układu są przyjaźnie sprawdzone (często mimo medialnie manifestowanej wrogości). By towarzysz poświęcił towarzysza w grę musi wejść biznes, brudy albo hiacyntowa agenturalność. Koteria towarzyska to np. układ komornik – prokurator – sędzia, czyli grupa lokalna spotykająca się na ognichu na działce. Elita, która się zna, lubi, wspiera a przy okazji robi biznes.
Biznes
Pieniądze wiążą silniej niż układ kumpelski. Ta koteria to grupy karierowiczów, które weszły w politykę, media czy do wymiaru sprawiedliwości głównie po to by się błyskawicznie wspólnie nachapać nie stosując małej łyżeczki. To gospodarze afer stoczniowych, hazardowych, Rywina, paliwowych i wielu innych, umiejętnie wykorzystujący swoje powiązania towarzyskie, a także wpływy lub kontakty z agenturą. Tu linia podziału przebiega zdecydowanie w poprzek sceny politycznej, natomiast w granicy, gdy biznes jednej koterii politycznej wchodzi w paradę innym politbiznesmenom. Polityczne Grupy Biznesowe mają swoich dziennikarzy i opłacają prostą agenturę, by mieć odpowiednią wiedzę, krycie i szum medialny w kierunku, jaki akurat potrzebują. To oni głównie są autorami projektów ustaw, które albo mają chronić albo wręcz umożliwić dany biznes.
W biznesie, jako figuranci biorą też udział obecni informatorzy obecnych
Mają swoich urzędników skarbowych, celników, prokuratorów, adwokatów, sędziów i notariuszy, a nawet swoich księży, nie mówiąc już o ochronie służb specjalnych, policji czy mafii. Gdy jednak wejdą mocno w mafię, zwłaszcza tą międzynarodową, często zaczynają wchodzić w układy naprawdę bandyckie, międzynarodowe, aż do zdrady. Tu zaczynają się powiązania naprawdę brudne.
Brudni
To koterie polityczno-biznesowo-agenturalne, których członków wiąże zbrodnia, czyli udział w zbrodni. To powiązania niemal najsilniejsze ze wszystkich, a czasami najsilniejsze. Każdy staje się zakładnikiem wiedzy drugiego. Taki układ musiał się utworzyć na linii Putin-Arabski-Tusk-Komorowski po grze operacyjnej m.in. przeciwko Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu (bo raczej nie tylko niemu) mającej doprowadzić do rozdzielenia delegacji smoleńskich, zgrupowaniu większości ludzi niewygodnych polskiej i rosyjskiej części koterii w jednym samolocie, który potem uległ tzw. katastrofie. Nie wiadomo do końca czy polska strona tej koterii wiedziała, w czym bierze udział, moim zdaniem przynajmniej dwie osoby musiały wiedzieć, ale nie ulega wątpliwości, że wszyscy Polacy działając przeciwko swojemu Prezydentowi zostali zdrajcami i wzięli udział (świadomie lub nie) w niesłychanej zbrodni. A potem będąc zakładnikami tego brudnego zbrodniczego układu (w zasadzie niewolnikami) z pełną świadomością z tej zbrodni korzystali, oraz ją tuszowali. Dałem przykład naprawdę drastyczny. Ale są inne. Któraś z takich koterii bierze udział w handlu narkotykami, handlu kobietami, handlu dziećmi niepełnosprawnymi, embrionami czy też posługuje się komandem „seryjnych samobójców” (tu upomnę się o swoje, ten termin wprowadziłem ja nie śp. Seawolf, autor wielu innych, niemniej ważnych) eliminując konkurencję biznesową lub tych, co postanowili puścić farbę lub zagrali przeciwko macierzystej brudnej koterii (vide ofiary zamachów posmoleńskich). Niektóre z tych układów mogą być bardzo dawne i skostniałe ( np. osoby, które wystawiły, torturowały i zamordowały Ks. Popiełuszkę, Niedzielaka i Zycha) albo bardzo świeże, np. hieny cmentarne, które trudnią się pokątnym handlem pamiątkami katyńskimi, czaszkami i kośćmi zamordowanych oficerów, precjozami z mogił, czy wręcz złotem z wyrwanych im zębów. Należy też dodać, że środowisko bardziej brudne i międzynarodowe zazwyczaj pożera środowiska mniej brudne i lokalne. Te większe i ostrzejsze mają większe możliwości, większą motywację i kontrolują większość ww. zależności. Nie zawsze jest to śmierć, czasem wystarczy spektakularna kompromitacja medialna (pamiętacie takie przypadki prawda), a czasem przyjęcie aktu wasalnego. Ciekawe czy mają tu miejsca przypadki jak opisywany w książce Gomorra dotyczący włoskiej mafii, gdzie jeden mafioso uzyskał przebaczenie i zaufanie swego Capo di tutti capi wypijając przy towarzyszach szklankę jego ciepłego moczu. Wcale bym się nie zdziwił.
Jeśli obserwujemy, więc grę polityczną, to pamiętajmy, że jesteśmy widzami teatrzyku napisanego po to by odwrócić uwagę od faktycznej gry pomiędzy koteriami politycznymi, jaka rozgrywa się na zapleczu, która absolutnie nie ma odwzorowania w światopoglądowych podziałach, a jeśli chodzi o polityczne to tylko o tyle, o ile w danej opcji większe są możliwości tworzenia takiej czy też może innej koterii np. ludziom, którzy się znają na biznesie mafijnym dotyczącym odpadów jest wiadome, że jest pewna wysoka urzędniczka, będąca żoną znanego polityka ze znanej partii, która trzyma łapę na tym interesie od lat przyznając lub cofając koncesje i pozwolenia na śmietniska czy spalarnie. Wiadomo jest zatem, że łatwiej się do niej zbliżyć będąc w partii jej męża, gdzie będzie więcej okazji do pogadania sobie, bo na grilla towarzyskiego też nie jest łatwo się dostać.
Jest jednak środowisko ostatnie, które ma swych członków i panów, najbardziej nierozpoznane, najbardziej efemeryczne, a jednak czasem najsilniejsze, bo w grę wchodzą niesłychane emocje i zależności.
Hiacyntowa Agentura
Gdy słyszymy o ostatnich atakach, wręcz próbie zaszczucia, aktorki, dawnej pupilki okrągłostołówców, czyli Joanny Szczepkowskiej za to, iż ujawniła silny lobbing homoseksualny de facto rządzący szołbiznesem i środowiskiem aktorskim, to nawet nie wiemy jak bardzo zbliżamy się do tematu pt. kto rządzi Polską. To koteria hiacyntowa, której członkami są głownie homoseksualiści, ale nie tylko.
Zacznijmy jednak od początku. W połowie lat 80-tych SB rozpoczęło operację werbunkową kryptonim „Hiacynt” polegającą na szukaniu haków o charakterze intymnym i obyczajowym, wśród już znanych lub dopiero zapowiadających się opozycjonistów, księży, naukowców, ekonomistów, artystów i dziennikarzy. Głownie chodziło o układy homoseksualne, ale też zdrady małżeńskie, akty pedofilii, gwałty (w tym gwałty na nieletnich czy osobach niepełnosprawnych), najróżniejsze zwyrodnienia typu sado-maso (czasem kończących się kalectwem) lub chociażby udział w orgietkach.
Okazało się, że skuteczność werbunkowa kontaktu operacyjnego w „Hiacyncie” jest niemal stuprocentowa. Są podejrzenia, że nie konstruktywność opozycji, ale właśnie jej hiacyntowatość (zapewne z wyjątkami jak zawsze) była gruntownym kryterium przy montowaniu okrągłego stołu. Gdy się tak na zimno zastanowić, to SB-ecja nie dokonała w tej kwestii żadnego spektakularnego odkrycia. Wszak NKWD już w latach 30-tych selekcjonowała homoseksualistów na Oxfordzie czy Harvardzie i czyniła ich agentami, pomagając później w karierze przez łóżko z takimi jak oni i windując do najwyższych stanowisk państwowych (np. Kim Philby szef sekcji w MI-6).
Tu działo się podobnie, hiacyntowa agentura (głównie homoseksualna, ale nie tylko) nie tylko została uwikłana na sztywno, ale też dostała możliwość radośnie i z przyjemnością wspierać się nawzajem i windować coraz wyżej. Nadszedł rok 89-ty, potem 90-ty i 91-y a akcja „Hiacynt” trwała dalej. Tym razem przejęta przez UOP (a może w części przez nowopowstałe WSI) i rozwijana. Dochodziło do tego, że gdy pewien znany polityk został złapany na pedofilii z młodymi chłopcami, których zabierał z Placu Trzech Krzyży i sprawa trafiłaby przed sąd, to kolega sędzia pedofil czy homoseksualista umorzył postępowanie, powołując się na brak wiarygodności zarzutu, bo przecież osoba ta jest młodym żonkosiem. Rzeczywiście, bowiem hiacyntowi prowadzący lub koledzy znaleźli mu na szybko pewną lesbijkę, która brylując na rynku zachodnim wpakowała się w kłopoty z policyjną obyczajówką. Przywieziona, odpowiednio zlegendowana wyszła za delikwenta. Taki układ wzajemnego parasola ochronnego. Podobno od początku uruchomienia akcji pozwoliła ona na zwerbowanie i wywindowanie ok. 4500 polityków, biznesmenów, artystów, dziennikarzy, urzędników państwowych, funkcjonariuszy czy działaczy organizacji pozarządowych. Ulokowanych wszędzie gdzie się dało. I ponoć ta akcja ciągle trwa. Jest to niezwykle silne i można powiedzieć także „sercowe” chomąto, trudne do wytropienia, gdyż dzieję się między garstką panów od wiedzy, oraz między samymi zainteresowanymi gdzieś pod kołdrą, czy też bez, ale zdecydowanie nie jawnie. To powiązania czasem najsilniejsze, bo cóż pieniądze, brudne sprawy, agentura, gdy serce nie sługa i płacz w poduszkę. Co tam odpowiedzialność za defraudację czy nawet morderstwo, jeśli tu wchodzi możliwość całkowitej kompromitacji dla siebie i rodziny, oraz dożywotnie skazanie się na hańbę? Czasem, by dać wyraz realności zagrożenia, daje się komuś publicznie klapsa, niezbyt często, bo szkoda tracić tak „ustosunkowanych” ludzi. Ale kto wie, czy nie hiacyntowa kara stała za ujawnieniem pedofilii Biskupa Juliusza Paetza w 2001 r.?
Tu mamy praprzyczynę forsowania i nagłaśniania wszelkich coraz większych potrzeb i praw dotyczących homoseksualistów. To tendencja generowana przez tych wpływowych z koterii hiacyntowej. Panowie oczywiście im na to pozwalają, demontuje to, bowiem przy okazji wartości w społeczeństwie i jego spójność, tworząc polską społeczność łatwiejszą do manipulacji. Problem w tym, że przy tak intymnych układach zazwyczaj naprawdę nie wiadomo, kto w nich jest. Możemy za to zaobserwować dwie równoległe tendencja dotyczące prób urwania się ze smyczy lub zabezpieczenia przed trzymaniem. Jedna to moda na coming-outy, bo cóż można zrobić homosiowi, który sam się ujawnił? Druga to zakorzenienie się w wartościach, czyli takie postępowanie na zewnątrz, by nawet po ujawnieniu nikt nie uwierzył, w to wchodzi agresywne medialne atakowanie homoseksualistów (oczywiście, oczywiście większość atakujących to zwykli hetero ze zdrowym rozsądkiem i konserwatywnymi poglądami) i wpisanie się w środowisko, które obroni i zaświadczy, oraz zakładania tradycyjnej rodziny z żonką, dziećmi i często „wyleczenie się” ze swojego zboczenia. Bo prawdę powiedziawszy podejrzewam, że często nie jest to nawet zboczenie tylko cyniczne karierowiczostwo przez łóżko.
W mojej ocenie wszelkie obce wpływy, wszelkie wielkie przekręty gospodarcze, wszelkie psucie państwa, nasza bieda i brak ratunku (a nawet sensownych, zdecydowanych propozycji) ze strony oficjalnych partii politycznych, ciągle nieudane wybory, zapaść kultury, dominowanie w mediach głupstwa i sianie głupstw przez upadające szkolnictwo. Aż w końcu utrata polskiego intelektu i zapaść demograficzna to efekt rządów tych wszystkich koterii – zamiast rozumu, uczciwości, honoru i zdrowej konkurencji gospodarczej – które robią wszystko, by dla większości być niewidocznymi.
Po to mają koncesje, by dawać swoim, po to dziurawe prawo i upadły system sprawiedliwości, by swoi byli bezpiecznie, a innych można gnoić, po to lichwiarski system finansowy by swoi mogli innych doić, po to w końcu swoje media, by o tym się nikt nie dowiedział, by nikt z tych, co chce mówić o tym nie zdobył poparcia i by zniszczyć można było każdego niebezpiecznego.
EPILOG
I tu dotarliśmy do końca właściwego tekstu bo… nie potrafię go kontynuować, gdyż nie mam kwitów. Pracowałem nad nim rok i nic nie potrafię udowodnić (no prawie nic, ale o tym kiedyś w przyszłości) bo są relacje, ale kwitów brak. Wiem za to gdzie znajduje się ich część i co powinien postulować każdy polityk będący poza koteriami agenturalnymi. Otóż są w Zbiorze Zastrzeżonym IPN, gdzie znajduje się ta cała część operacji Hiacynt, która nie znajduje się w służbach typu SKW i ABW oraz w prywatnych kieszeniach. I rekomendowałbym ufać tylko tym politykom, którzy będą domagać się otwarcia całości akt IPN, w tym Zbioru Zastrzeżonego, do którego wcale nie trafiali nasi agenci wywiadu i kontrwywiadu przewerbowani z czasów PRL – oni zazwyczaj się sprywatyzowali, a jakoś nikt się pozostałymi nie martwił publikując raport WSI (i słusznie, bo głownie byli kombinatorami i agentami GRU) – ale ci formalnie rządzący Polską, na których ci nieformalnie rządzący chcą mieć skryte trzymanie.
Nie dajmy się nabierać, na żadne obawy przed ujawnianiem intymnych obyczajowych kwestii, dziką lustracją czy polowaniem na czarownice, bo instytut Gaucka to przerobił na serio i oprócz traumy wśród zdemaskowanej agentury nic złego się nie stało, a społeczeństwo niemieckie poczuło się oczyszczone i nauczyło z tym żyć. Moim zdaniem to właśnie hiacyntowi zadbali (nie tylko homoseksualiści powiadam, także gwałciciele, pedofile i zboczki lubiące się przebierać w damskie fatałaszki po narkotykach), że w Polsce do lustracji nigdy nie doszło, a jeśli już do jakiejś, to takiej, by nie dotknęła ona najbardziej wpływowych i uwikłanych.
Nie dajmy się wkręcać także w parlamentarny teatr polityczny. Oczywiście, jasne jest, że tam gdzie się mówi o wartościach jest więcej ludzi, co wartości tych szukają, tam gdzie o luzie, korycie, cynizmie więcej wpada cyników luzaków łaknących dostępu do koryta, ale w koteriach nikt się nie przejmuje, kto jest, w jakiej partii, a agentura z pewnością jest najcenniejsza tam, gdzie nie chcemy jej widzieć i liczymy, ze jej nie ma. W coś wierzyć trzeba. Ja w każdym razie nie wierzę już starym politykom, są dla mnie zbyt podejrzani (podejrzanie łatwo trzymają się stołków mimo „ostrego ostrzału”), nie pewni i nieautentyczni. Pewnie wielu z nich niewinnych, ale boję się pomyłki. Dlatego chcąc ominąć wszystkie koterie polityczne stawiam na młodych, a także tych przeczołganych przez życie i te kilka nazwisk, które choć znane i bez skazy jakoś ciągle na marginesie.
Ale to moje prywatne zdanie wynikające z osobistej wiedzy i doświadczenia. Tak jak ten cały artykuł.
Tomasz Parol (ŁŁ)
Tomasz Parol - bloger Łażący Łazarz, Redaktor Naczelny Trzeciego Obiegu