Ekipa Donalda Tuska coraz częściej musi doświadczać poczucia zagrożenia, jeśli w wypowiedziach członków rządu pojawiają się bezpośrednie sugestie na temat rosyjskich intryg. Słowa szefa MSW o traktowaniu sprawy zwrotu Tupolewa jako „przełącznika do temperatury wewnętrznej w Polsce” wskazują, że grupa rządząca ma świadomość gry prowadzonej przez kremlowskich „przyjaciół”. Gry tak zaawansowanej, że nie warto już pytać - czy Rosjanie zmienią nam premiera, lecz – kiedy to nastąpi i jak w tej sytuacji powinna zachować się opozycja?
Od wielu miesięcy w działaniach Kremla można dostrzec intencję pozbycia się nazbyt skompromitowanego wspólnika oraz zamysł wykreowania grupy, która potrafi sprostać nowym, strategicznym planom Kremla. Podgrzewanie atmosfery wokół wraku, prowokacyjne wypowiedzi kremlowskich decydentów, publikacja zdjęć ofiar tragedii czy blamaż Tuska w rozgrywce jamalskiej – to tylko niektóre z elementów rosyjskiej strategii. Obrazu dopełniają kąśliwe publikacje rosyjskich mediów i coraz bardziej krytyczne oceny polskojęzycznych rezonatorów, „podszczypujących” premiera i jego ministrów.
Rosja wie, że obecna ekipa nie tylko traci poparcie Polaków, ale staje się coraz słabszym i bezwolnym przedmiotem w europejskich rozgrywkach. Nagromadzenie rozlicznych patologii związanych z funkcjonowaniem tej ekipy sprawia, że coraz trudniej radzi sobie z własnym społeczeństwem i nie potrafi zadowolić Moskwy w roli rosyjskiego konia trojańskiego.
Niemniej ważną przesłanką jest fakt, że ludzie obecnego reżimu współdziałali z Putinem przeciwko polskiemu prezydentowi i stali się zakładnikami kłamstwa smoleńskiego. Współpraca ta, nazwana w zeznaniach ministra Arabskiego „grą równoległą”, miała wyeliminować Lecha Kaczyńskiego z polityki zagranicznej i ośmieszyć go na arenie międzynarodowej. Wiedza o tych działaniach daje Rosjanom potężne narzędzia nacisku i może być wykorzystana w obecnej rozgrywce. Spotkania z wysłannikami Putina czy ustalenia dotyczące współpracy, szczególnie w obszarze służb specjalnych, są jednak mocno niewygodnym depozytem. Oczywiście - nie dlatego, iżby Tusk i spółka odważyli się wykorzystać tę wiedzę lub próbowali uwolnić od kurateli Moskwy. Jest to raczej kłopot, jaki sprawia skompromitowany i wyeksploatowany wspólnik, dla przestępcy, który zaplanował przejście z szarej strefy do legalnego biznesu.
Taki zamysł Kremla można dostrzec w związku z ofensywną polityką „marszu na Europę”, szukaniem dostępu do unijnych pieniędzy i oczekiwaniem na zawarcie umowy o współpracy między Unią Europejską a Rosją. Niedawna deklaracja Putina o „nieodwracalnym wyborze Rosji na korzyść demokracji” oznacza również tyle, że sprawa Smoleńska staje się kłopotliwym bagażem w procesie „europeizacji” kremlowskiego reżimu i w perspektywie kilkunastu miesięcy Rosja może dążyć do zamknięcia śledztwa i wyciszenia tematu.
W takiej konfiguracji - słaby i nieudolny Tusk, rozdarty między moskiewskimi powinnościami, apetytem na unijną posadę i rolą „chłopca do poklepywania” dla Merkel – jest nie tylko uciążliwym, ale mało wydajnym pomocnikiem.
Nie można wykluczyć, że obecna ekipa, świadoma celów rosyjskiej gry, będzie próbowała przyjąć medialny wizerunek „oblężonej twierdzy” i przekonać Polaków, że rząd Tuska stał się przedmiotem rosyjskich knowań. W takim scenariuszu, premier może kreować się na tego „co Moskwie się nie kłania” i odwołując do antyrosyjskich nastrojów podjąć próbę ratowania swojej pozycji. Byłaby to rozgrywka va banque, obliczona na zachowanie władzy, wybielenie wizerunku i obnażenie intencji przeciwników, w tym głównego decydenta na polskiej scenie politycznej – Bronisława Komorowskiego.
Nie ma wątpliwości, że w rozdaniu obowiązującym po 10 kwietnia 2010 roku, to lokator Belwederu i budowany przezeń reżim prezydencki mają być najmocniejszymi gwarantami rosyjskich interesów. Hierarchia została ustalona na początku 2010 roku i ówczesna rezygnacja Tuska z ubiegania o prezydenturę, nadal determinuje ten podstawowy podział.
Dlatego przyjęcie tezy o rosyjskiej grze na zmianę premiera, oznacza przede wszystkim uwzględnienie roli Belwederu - jako środowiska obdarzonego szczególnym zaufaniem Moskwy i realizującego dziś scenariusz „nowego rozdania”. Od wielu miesięcy jest on już dokonywany w obszarze polityki bezpieczeństwa narodowego, funkcjonowania sił zbrojnych i służb specjalnych. Wymiana ekipy rządzącej będzie wieńczyć dzieło, zaś rok 2015, ogłoszony „rokiem Polski w Rosji i Rosji w Polsce” wydaje się datą graniczną i nieprzypadkową.
Przyjęcie takiej tezy musi prowadzić do konkluzji, że „grupa zastępcza”, powołana pod kuratelą Moskwy i Belwederu– niezależnie od jej składu i politycznych konotacji, będzie ekipą kolejnych figurantów, konserwujących patologie III RP i umacniających hegemonię Kremla.
Dlatego wszelkie symulowane zmiany, w tym wymiana Tuska na mniej skompromitowany „model”, nie może leżeć w interesie opozycji, zaś współdziałanie w tym zakresie z lokatorem Belwederu (co sugerują niektórzy medialni doradcy PiS-u), byłoby wręcz szaleństwem. Podobnie trzeba oceniać próby „poszerzania elektoratu” - poprzez różnego rodzaju umizgi do koalicyjnej partii reżimowej czy poszukiwanie „konsensusu” z rywalami Tuska w PO. Takie konfiguracje nie przyniosą żadnego przełomu i zostaną wykorzystane w planach Moskwy.
Rosyjski scenariusz jest bowiem wymierzony w dążenia całego obozu patriotycznego: ma zamknąć sprawę Smoleńska, „oczyścić” atmosferę polityczną, spacyfikować niezadowolenie społeczne, wzmocnić pozycję Komorowskiego i dać Polakom zwodniczy substytut wolności i demokracji.
Powodzenie scenariusza zależy w dużej mierze od tego, jak zachowa się partia Jarosława Kaczyńskiego i w jakim zakresie będzie zdolna przeciwstawić się wspólnej grze Kremla i Belwederu. Zadanie to tym trudniejsze, że dla pokonania przeciwnika nie wystarczy już krytyka pod adresem Tuska, wiara w sondaże i pokładanie nadziei w wynikach wyborów parlamentarnych. Rządzący Polską układ perfekcyjnie opanował medialne inscenizacje „demokracji kontrolowanej”, zaś ostatnie wybory obsługiwane przez serwery rosyjskiej firmy Internet Partners pokazały, że opozycja nie ma żadnego wpływu na „gry wyborcze w technologii IT”. Można się spodziewać, że w przypadku realnego zagrożenia zwycięstwem PiS-u, takie środki zostaną ponownie użyte. W posiadaniu Komorowskiego są także niezwykle skuteczne narzędzia, zawarte w ustawie o stanie wojennym. Pozwalają one zablokować lub zmienić każdy wynik wyborczy i w dowolnym momencie wprowadzić stan wyjątkowy.
Świadomość tej gry, powinna więc skłonić opozycję do podjęcia elementarnych działań prewencyjnych, w tym: pokazania opinii publicznej głównych uczestników spektaklu, ich intencji i rzeczywistych celów, podkreślenia szczególnej roli Belwederu i zagrożeń związanych z budowaniem reżimu prezydenckiego, rezygnacji z nieskutecznych półśrodków, w postaci tworzenia „programów naprawczych”, kierowania wotum nieufności, wniosków personalnych i praktykowania tym podobnych „mechanizmów demokracji”, dzięki którym PiS marnuje czas, energię i społeczny potencjał. Uwiarygodnianie fałszywych mechanizmów nie leży w interesie opozycji i w tym zakresie nie powinna mamić Polaków złudnymi nadziejami. Jeśli bowiem Rosja planuje nam „wymienić premiera”, dokona tego nie w wyniku spektakularnych przewrotów lecz przy pomocy karty wyborczej i wykorzystania fikcyjnych „procesów demokracji”. Stając się uczestnikiem tej mistyfikacji, opozycja skazuje się na bolesną porażkę.
Tekst, który miał się ukazać w Gazecie Polskiej.