Oczywiście dotychczasowe demonstracje KOD są rodzajem ćwiczeń, treningu poprzedzającego prawdziwą akcję w postaci rozległych rozruchów połączonych z niszczeniem mienia i używaniem przemocy. Celem tych rozruchów będzie sprowokowanie rządu do ich pacyfikowania, a to z kolei umożliwi oskarżenie aktualnych władz o terroryzm państwowy, co z kolei może stanowić pretekst do uruchomienia wobec Polski przewidzianej w traktacie lizbońskim procedury tzw. „klauzuli solidarności”.
Przypomnijmy żydowską metodę nie tyle dochodzenia do prawdy – bo o żadnym dochodzeniu do prawdy mowy tutaj być nie może – tylko o żydowskim sposobie dyskutowania. Znakomitą ilustrację mamy w „Dziejach Apostolskich”, gdzie czytamy, jak to niektórzy z synagogi zwanej synagogą Libertynów i Cyrenejczyków i Aleksandryjczyków, wystąpili do rozprawy ze Szczepanem. Ponieważ jednak nie mogli sprostać przedstawianym przezeń argumentom, to „zawrzały gniewem ich serca”, a następnie „podnieśli wielki krzyk i rzucili się na niego wszyscy razem”, a następnie ukamienowali. Nie inaczej dyskutuje dzisiaj ze swoimi przeciwnikami żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana red. Adama Michnika, podczas gdy nasz Kukuniek, to znaczy – były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa, sprawia wrażenie, jakby wykonywał instrukcję na wypadek dekonspiracji. Przybiera to pozór gonitwy myśli, rodzaju „snu wariata śnionego nieprzytomnie”, gdzie „koncepcje” lęgną się w głowie jedna przez drugą, niczym króliki, a następna zaprzecza poprzedniej – ale w tym szaleństwie jest metoda, bo tego rodzaju zachowanie zniechęca normalnych ludzi do kontynuowania sporu – a o to właśnie ubeckim wynalazcom tej metody chodziło. Ale jeśli nasz Kukuniek wykonywałby tę instrukcję, to być może inne instrukcje też?
Takie podejrzenia rodzą się również na widok demonstracji, jakie urządził Komitet Obrony Demokracji w obronie Lecha Wałęsy. Że „murem” za nim stoi kto? „My, Naród”! Skoro już RAZWIEDUPR zastosował taką poważna zastawkę, to warto sobie ten cały „Naród” rozebrać z uwagą. Początki jego tkwią we wrześniu 1939 roku, kiedy to funkcjonariusze rozsypującego się po niemieckimi ciosami, powypuszczali z kryminałów siedzących tam więźniów, to znaczy – kryminalistów.
Ci natychmiast wrócili do swoich ulubionych zajęć, to znaczy – do bandytyzmu, czemu sprzyjała niemiecka okupacja. W pamiętnikach z lat 1939-1945 Adam hr. Ronikier, będący w pierwszych latach okupacji prezesem Rady Głównej Opiekuńczej – drugiej obok Polskiego Czerwonego Krzyża oficjalnie działającej w Generalnej Guberni polskiej organizacji, bandytyzm, zwłaszcza na obszarach wiejskich, dokąd Niemcy zaglądali tylko sporadycznie, był prawdziwą plagą dla ludności polskiej, pozostającej bez żadnej ochrony. W tej sytuacji ZWZ, a następnie AK musiała zająć się również zwalczaniem bandytyzmu.
Jednak po wybuchu wojny niemiecko -sowieckiej, sytuacja się skomplikowała. Sowiecki Sztab Partyzancki zaczął przerzucać na zaplecze frontu nie tylko polityczne grupy inicjatywne, ale również organizatorów komunistycznej partyzantki. Dotarli oni do kryminalnych band i przedstawili propozycje nie do odrzucenia. W zamian za przyjęcie przysłanych z Moskwy dowódców i politruków gwarantowali polityczną osłonę, czyli „kryszę”, a w przeciwnym razie grozili eksterminacją. Dla bandytów była to wielka szansa; nie tylko z dnia na dzień stali się bojownikami, a nawet „sojusznikami naszych sojuszników”, ale przede wszystkim zyskali ochronę przed AK, której kierownictwo starało się unikać „walk bratobójczych”, o które sowieccy przedstawiciele w Anglii nieustannie Armię Krajową przez Churchillem i brytyjską prasą oskarżali. Dzięki temu mogli kontynuować swój bandycki proceder bez specjalnych obaw. Nie muszę dodawać, że po zakończeniu wojny, uczestnicy tej „partyzantki” obficie zasilili UB i MO, podobnie jak aparat PPR. W ten właśnie sposób ukształtowała się polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza, z którą historyczny naród polski od 1944 roku musi nie tylko dzielić terytorium państwowe, ale również opierać się przeciwko politycznemu zdominowaniu go przez tę rozbójniczą wspólnotę.
Jak już wcześniej przy różnych okazjach wspominałem, RAZWIEDUPR dążąc do wysadzenia w powietrze obecnego rządu, mobilizuje wszystkie agenturalne rezerwy, ale mobilizując je, musi jednocześnie je pokazywać. Okazją do rozpoznania walką są demonstracje urządzane przez Komitet Obrony Demokracji, do którego zostali odkomenderowani starzy i nowi konfidenci. Starzy – to znaczy ci zwerbowani jeszcze za pierwszej komuny i nowi, to znaczy zwerbowani już po transformacji ustrojowej przez Wojskowe Służby Informacyjne i inne bezpieczniackie watahy. Wielu starych konfidentów już powymierało, ale pozostawili po sobie potomstwo, które często kontynuuje rodzicielskie hobby.
A było ich niemało; mam na przykład listę konfidentów ułożoną według ulic części śródmieścia Lublina, obejmującej ulicę Narutowicza i przyległe, z nazwiskami, pseudonimami i adresami. Nawiasem mówiąc, na tej liście znajduje się również Tajny Współpracownik SB o pseudonimie „Historyk”, który według najnowszej literatury, nie był żadnym konfidentem, tylko „ofiarą reżymu”.
Otóż na tym niewielkim fragmencie śródmieścia Lublina mieszkało 250 konfidentów SB. Myślę, że większość z nich dochowała się potomstwa, którego część odziedziczyła konfidencką współpracę. Mamy bowiem w Polsce coraz wyraźniej występujące dziedziczenie pozycji społecznej; dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, więc dlaczego dzieci konfidentów nie miałyby zostawać konfidentami? Tych starych-nowych konfidentów bezpieczniackie watahy wynagradzają bezkarnością, między innymi dzięki nasyceniu agenturą niezależnej prokuratury i niezawisłych sądów, które zadania wyznaczone przez oficerów prowadzących traktują bardzo poważnie.
Oczywiście dotychczasowe demonstracje KOD są rodzajem ćwiczeń, treningu poprzedzającego prawdziwą akcję w postaci rozległych rozruchów połączonych z niszczeniem mienia i używaniem przemocy. Celem tych rozruchów będzie sprowokowanie rządu do ich pacyfikowania, a to z kolei umożliwi oskarżenie aktualnych władz o terroryzm państwowy, co z kolei może stanowić pretekst do uruchomienia wobec Polski przewidzianej w traktacie lizbońskim procedury tzw. „klauzuli solidarności”. Chodzi o to, że w razie zagrożenia w jakimś kraju członkowskim UE demokracji na skutek „terroryzmu”, Unia na prośbę tego kraju może udzielić mu bratniej pomocy – również w postaci interwencji wojskowej.
Obecnie RAZWIEDUPR za pośrednictwem swoich politycznych ekspozytur: PO i Nowoczesnej, oskarża aktualny rząd przez różnymi instytucjami międzynarodowymi o stwarzanie zagrożeń dla demokracji i praworządności. W tej sytuacji jasne jest, że w złożeniu prośby o bratnią pomoc ktoś musi władze państwowe wyręczyć – i dlatego właśnie utworzony został KOD, do którego skierowano konfidentów, zaś na fasadzie postawiono naturszczyka, kolejną edycję Kukuńka, w osobie pana Mateusza Kijowskiego, który już jest lansowany i był przyjmowany przez brukselskich dygnitarzy z rewerencją należną prezydentowi. Osłonę propagandową całej operacji zapewni lobby żydowskie, które – jeśli tylko jest interes do zrobienia – nie cofa się przed żadną podłością.
Oto żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją redaktora Adama Michnika przeprowadziła wywiad z synem hitlerowskiego kata narodu polskiego, Generalnego Gubernatora z czasów okupacji, Hansa Franka. Niklas Frank jest dziennikarzem „Sterna”, szalenie zaniepokojonym sytuacja w Polsce i jest stanowczo przekonany że trzeba „powstrzymać ten rząd”, a w tym celu na ulicę muszą wyjść „miliony”. Tak za pośrednictwem żydowskiej gazety dla Polaków doradza potomek Hansa Franka.
Najwyraźniej wie lepiej, czego Polakom potrzeba. Ciekawe, że podobnie myślał również jego ojciec – oczywiście w latach dobrego fartu, dopóki nie zmiękła mu rura. Bo kiedy rura mu zmiękła, to nawet się nawrócił, niczym feldkurat Otto Katz z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, czy Andrzej Szczypiorski, który po nawróceniu nawet się ochrzcił, ale mówiono na mieście, że pierwszy chrzest mu się nie przyjął. Więc, jak wspomina w swoich pamiętnikach Adam hr. Ronikier, Hans Frank „w owym czasie stosował obficie swój dar krasomówcy do wszelkich okazji, by Polakom ich niższość wytykać i dowodzić publicznie, że wszystko, co ma jakąś wartość tradycyjną czy artystyczną w Polsce, naturalnie być musi niemieckiego pochodzenia.”
Warto zwrócić uwagę, że podobną linię forsuje, może bez takiej ostentacji, Muzeum Historii Żydów Polskich, no i środowisko skupione wokół „Gazety Wyborczej”, która przoduje w aplikowanej mniej wartościowemu narodowi tubylczemu tak zwanej „pedagogice wstydu”. Jak widzimy, nie ma żadnych hamulców i w korcu maku wyszperała nawet Niklasa Franka, któremu też nie przyszło do głowy, by powstrzymać się przed udzielaniem Polakom rad, w jaki sposób powinni wysadzić w powietrze polski bądź co bądź rząd. Ale RAZWIEDUPR, czyli soldateska z komunistycznymi korzeniami, będąca polityczną emanacją polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, też nie ma żadnych zahamowań, podobnie jak i żydowskie lobby, toteż na naszych oczach odżył sojusz „Chamów” z „Żydami” - oczywiście na zgubę historycznego narodu polskiego, który cierpi na permanentny kryzys przywództwa.
Stanisław Michalkiewicz
Komentarz • serwis „Prawy.pl” (prawy.pl) • 1 marca 2016
Za: http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3594