Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 

Styl i poziom reakcji ukraińskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz tamtejszego Instytutu Pamięci Narodowej wobec uchwały polskiego Senatu, a także ataki na Polaków na ukraińskim przejściu granicznym wskazują na definitywne fiasko dotychczasowej polityki uległości państwa polskiego wobec rosnącego ukraińskiego nacjonalizmu.

Nie wyciągnąwszy wniosków z historii nadal nie będziemy traktowani jak równy partner i skazujemy się na bezczelne połajanki za upominanie się o prawdę i szacunek dla naszych rodaków. Po tym, gdy kilka dni temu polski Senat zaapelował do Sejmu o ustanowienie 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa natychmiast nerwowo zareagowały ukraińskie instytucje. Ukraiński MSZ, ustami swojej rzeczniczki Mariany Beca, zaapelował by „delikatnej sprawy” nie wykorzystywać do celów politycznych. Mocniej zabrzmiały słowa szefa ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej Wołodymyra Wiatrowicza, który stwierdził, że „nie widzi podstaw prawnych do uznania rzezi wołyńskiej za ludobójstwo”. Niemal jak groźba wobec decyzji suwerennych władz Polski zabrzmiały słowa Wiatrowycza o tym, że jeżeli w uchwale Sejmu RP, upamiętniającej zbrodnie popełniane przez OUN – UPA na Wołyniu i Kresach, pojawi się słowo „ludobójstwo”, będzie to krok wstecz i zniweczy to dotychczasowe „akty pojednania” polityków.

Brak zdecydowanej reakcji polskiego MSZ wskazuje, że w stosunkach polsko – ukraińskich doktryna o asymetrii relacji (na niekorzyść Polski) jest wciąż obowiązująca., a odzwierciedla ją przekaz w mass mediach, wyciszających i niedostrzegających wszelkie antypolskie wyskoki na Ukrainie. Dobrze, że w politykę zaślepienia nie wpisuje się Polskie Radio i niektóre portale internetowe, dzięki czemu możemy dowiedzieć się trochę prawdy.

 

Asymetria na niekorzyść Polsk

Jeżeli w relacjach na najwyższych szczytach władzy dochodzi do takich żenujących sytuacji, to nie możemy dziwić się, że ostatnie ataki Ukraińców na Polaków na jednym z przejść granicznych przeszły niemal bez echa i tradycyjnie, przy braku reakcji naszego MSZ. Informacja o ataku na małżeństwo lubelskich dziennikarzy oraz dwie przedstawicielki wydziału artystycznego Uniwersytetu Mari Curie-Skłodowskiej z Lublina przeraża nie tylko tym, że zaatakowano ich dlatego, że byli Polakami, ale także słowami, jakie padały z ust Ukraińców wobec nich. Jak donoszą internetowe serwisy: „Na domiar złego niektórzy z protestujących zaczęli wznosić okrzyki nawiązujące do… rzezi wołyńskiej.” … czyli do tej tragedii, której uczczenie w Polsce blokują politycy ukraińscy.

Co więcej, gdy brutalnie bici Polacy zwrócili się o pomoc do ukraińskich milicjantów i funkcjonariuszy służby celnej, nie otrzymali żadnej pomocy i ochrony. Czy tą sprawą – braku ochrony Polaków na Ukrainie w razie napadów chuligańskich albo politycznych – zajmie się polski MSZ, którego obowiązkiem jest dbanie o bezpieczeństwo obywateli Rzeczpospolitej poza granicami? Szczególnie w krajach tak serdecznie jak Ukraina traktowanych przez resort spraw zagranicznych na czele z ministrem Witoldem Waszczykowskim i ambasadorem RP w Kijowie?

Pobicie Polaków przez Ukraińców jest syntezą tego co dostajemy w zamian za wyciągniętą do zgody rękę, gdyż nasi artyści jechali do Lwowa między innymi po to, by podpisać umowę o współpracy z Akademią Sztuk Pięknych we Lwowie.

Ciekawe, czy po tych tragicznych wydarzeniach stosunki przyjaźni między uczelniami będą na takim samym poziomie i czy na chuligańsko – nacjonalistyczne wybryki pani rzecznik ukraińskiego MSZ znajdzie jakieś trafne określenie. Co ciekawe, ze strony polskiej strategia umniejszenia skali antypolskich wystąpień różnych organizacji i pojedynczych osób nie zmieniła się. Honor należy oddać jedynie polskiemu konsulowi we Lwowie i wojewodzie lubelskiemu, którzy jako jedyni stanęli na wysokości zadania i wystąpili w obronie zaatakowanych Polaków. Ocenę pasywności polskiego resortu spraw zagranicznych należy rozpatrywać nie tylko w kontekście ostatnich dni i nie tylko w relacjach wobec Ukrainy, ale także szerzej, wobec stosunku do Polaków mieszkających stale za granicą – rdzennych mieszkańców ziem na Wschodzie i tych z milionowych emigracji na całym świecie.

W tym miejscu warto przypomnieć, że na punkcie respektowania przez innych kierunku polityki obranego przez ekipę pomajdanowską, władze w Kijowie są bardzo wyczulone. Przykładem może być skierowany do Polski ostry protest kijowskiego MSZ we wrześniu ubiegłego roku. Jego powodem była wycieczka grupy uczniów z Polski – licealistów z Białegostoku, którzy na zaproszenie moskiewskiego oddziału Polsko Rosyjskiego Centrum Dialogu i Porozumienia pojechali na Krym.

„Nic się nie stało”, czyli wewnętrzna polityka appeasmentu

Brak reakcji na najwyższym szczeblu wobec narastającej popularności ideologii, wspieranej i inspirowanej przez pomajdanowskie władze w Kijowie budzi niemiłe skojarzenia z stanem uspokojenia Zachodu w przededniu II wojny światowej. Uosobieniem ślepoty politycznej tamtych lat stał się brytyjski polityk Arthur Neville Chamberlain, premier przedwojennego mocarstwa, które dla świętego spokoju i niechęci wobec zrobienia porządku z rosnącą potęgą narodowego socjalizmu oddawało pole Hitlerowi, co i tak doprowadziło do wojny… tyle tylko, że już światowej.

Złym sygnałem ze strony ukraińskiej są marsze w rocznicę urodzin lidera i ideologa nacjonalizmu ukraińskiego, Stepana Bandery, wywieszenie transparentu z portretem Bandery podczas meczu Polska – Ukraina na Euro 2016, wypowiedzi kibiców ukraińskich przed tym meczem z zapowiedzią zrobienia Polakom kolejnej „rzezi wołyńskiej”, tym razem na stadionie.

Ta kula śniegowa o antypolskim charakterze rozpoczęła się toczyć dużo wcześniej, ale ubrudzenie polskiego prezydenta Bronisława Komorowskiego jajkiem w 2013 roku i nijakość reakcji na to zdarzenie było chyba sygnałem, że z Polakami można zrobić co się chce. Pamiętajmy że prezydent Komorowski, w stolicy Wołynia Łucku, brał wówczas udział właśnie w obchodach rocznicy rzezi wołyńskiej. Sprawca ataku na polskiego prezydenta nosił plecak z symbolami nacjonalistycznej partii „Swoboda” – jednego z koalicjantów rządu kijowskiego, partii jawnie przeczącej, że zbrodnie na Wołyniu popełnili Ukraińcy.

Sprzed kilku lat koniecznie trzeba też przypomnieć antypolski gest z kwietnia 2015 roku, mający także związek z wizytą prezydenta Komorowskiego na Ukrainie. Przytoczenie tylko nagłówka z portalu onet.pl, z cytatem szefa polskiego IPN, mówi samo za siebie: „Szef Instytutu Pamięci Narodowej przyznaje, że trudno mówić o przypadkowej zbieżności wizyty polskiego prezydenta w ukraińskim parlamencie i następującej po niej uchwale, oddającej honory UPA. Ukraiński parlament w dniu, gdy przemawiał tam Bronisław Komorowski, przyjął ustawę, w której uznał za “bojowników o wolność i niezależność Ukrainy” między innymi członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii, odpowiedzialnej za mordy na Polakach.”

Wydarzenia i gesty, ustawiające Polaków jak niesfornych uczniów po kątach, dowodzą, że nawet szukając najsilniejszych usprawiedliwień dla Ukrainy, nie można nie dostrzegać pewnej konsekwencji w budowaniu antypolskiej narracji u naszego wschodniego sąsiada. A dzieje się to przy wielkiej pomocy finansowej, naukowej, edukacyjnej i dyplomatycznej ze strony Polski. Jednocześnie zapraszamy Ukrainę na szczyt NATO do Warszawy i orędujemy w jej imieniu na forum Unii Europejskiej, często broniąc interesu Kijowa wobec Rosji. Robimy najwięcej dla Ukrainy spośród wszystkich krajów UE i NATO, a dostajemy to, co dostajemy.

W ślepym zaułku

W tej obronie interesów Ukrainy dużo ostrożniejsi i więcej dostrzegający są politycy i społeczeństwa Zachodu. Tam więcej mówi się o rosnącym ukraińskim nacjonalizmie oraz zaniepokojeniu popularyzacją postaci Bandery i jego współpracowników na szczeblach elit państwa i wśród młodzieży.

Wobec polityki edukacyjnej na Ukrainie, gdzie Bandera jest ukazywany jako pozytywna postać walk o niepodległość, nazywaniu ulic w kolejnych miastach imionami Bandery i Szuchewycza, Polacy nie mogą być obojętni. Winę za budowę muru między Polakami a Ukraińcami ponoszą wyłącznie politycy ukraińscy, czczący postacie polakożerców. Fakt przemianowania ulicy w stołecznym Kijowie z „moskiewskiej” na Stepana Bandery, a innej ulicy na Szuchewycza, nie może być odbierany w Polsce inaczej niż antypolsko. Bandera jest obecny nie tylko w wypowiedziach ukraińskich polityków z pierwszej linii, ale „kult” UPA i Bandery przejawia się chociażby w fakcie masowej dystrybucji gadżetów z jego portretami, możliwości kupienia kawy „banderowskiej”, wódki o takiejż nazwie oraz równoległym niemal traktowaniu flagi państwowej (niebiesko – żółtej) z flagą UPA (czarno – czerwonej). W czasie mszy i uroczystości narodowych, szczególnie w zachodniej Ukrainie, dawni członkowie OUN – UPA witani są jako bohaterowie i stawiani za wzór. To otwiera drogę młodemu pokoleniu do akceptowania wszystkiego co wiąże się z OUN – UPA jako dobrego dla Ukrainy, nie wyłączając ludobójstwa na Wołyniu i eksterminacji ludności polskiej.

Jeszcze bardziej niepokoić nas powinno stopniowe wchodzenie w symbolikę ukraińskich organizacji zbrojnych znaków formacji hitlerowskich. Już w 2014 roku niemiecka państwowa telewizja ZDF wyemitowała reportaż z Ukrainy, pokazując stosowanie przez jedną z militarnych organizacji (ukraiński oddział ochotniczy Azow) symboli SS i hitlerowskiej swastyki. O narodowo – socjalistycznych poglądach wielu członków batalionu „Azow” pisał też brytyjski „The Guardian”. Zachód swoje, a my swoje…

O tym, że temat ten jest w polskich mediach niemal przemilczany nie trzeba powtarzać, natomiast na portalu polskiej telewizji TVP.INFO można przeczytać zaskakujący komentarz „eksperta do spraw ukraińskich”: „Trzeba pamiętać, że walka z faszystami to główna linia narracyjna Kremla. Dlatego do podobnych doniesień trzeba podchodzić bardzo ostrożnie – powiedział tvp.info Paweł Lickiewicz, ekspert ds. ukraińskich. – Podobne doniesienia są bardzo na rękę Rosji – stwierdził Lickiewicz i zastrzegł, że w każdym społeczeństwie znajdą się przedstawiciele skrajnej prawicy.”

Zachód jak Putin?

Nazwanie socjalistów (narodowych) prawicą już świadczy o poziomie eksperckim polskich specjalistów od spraw ukraińskich. Do tego należy dołożyć brak jednolitej wizji docelowych relacji i uporządkowania zaszłości – historycznych, prawnych i współczesnej polityki. Asymetryczność na linii Polska – Ukraina razi już wielu Polaków, oburzonych faktem blokowania podjęcia przez Sejm uchwały o uczczeniu pamięci ludobójstwa na Wołyniu, nieściganiem morderców z OUN- UPA, dyktowaniem co w Polsce można zrobić, a czego nie, brakiem obrony interesów obywateli Polski oraz rodaków z Lwowa i innych rejonów Ukrainy. Tych dowodów zaplanowanej niemocy jest wiele, wystarczy o nie zapytać środowiska kresowe i Polaków mieszkających od wieków na Ukrainie.

Nie można się więc dziwić, że dotychczasowe budowanie stosunków polsko – ukraińskich daje takie a nie inne owoce i zamiast coraz większego zrozumienia mamy wybór – albo bezkrytycznie popierasz wszystko co dzieje się na Ukrainie, albo jesteś „agentem Putina”. Paradoks tej sytuacji widoczny jest dzisiaj chyba bardziej z Zachodu (coraz częściej mówiącego o konieczności zniesienia sankcji wobec Rosji) niż z Polski.

Dziwi to, bo w Polsce niechęć wobec Putina, od zawsze kojarzonego z KGB i FSB, jest duża, co nie musi oznaczać negowania spraw sprytnie wykorzystywanych przez Rosję przeciw Ukrainie. Po doświadczeniach komunizmu w Polsce trudno szukać sympatii do władcy Rosji, wywodzącego się ze służb, z których nigdy się nie wychodzi, można być z nich co najwyżej wyniesionym w pozycji horyzontalnej. Fakt ten nie powinien jednak nas zaślepiać i powstrzymywać od dbania o interes Polski, gdyż nie zawsze „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”.

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, a Polska w biedzie pomaga dość intensywnie Ukrainie. Czy mamy gwarancję, że gdy sami znajdziemy się w biedzie, to tak samo zachowa się Ukraina?

Tekst i zdjęcia:

Piotr Koźmian

Za: http://www.bibula.com/?p=88402