Masoneria na żywo - Tadeusz Cegielski rozmawia z Januszem Korwinem-Mikke
Czy masoneria szkocka uważa Wielki Wschód za masonerię?
Masoneria nazwana przez Pana „szkocką” to bractwa regularne, czyli takie, które przestrzegają pewnych zasad sformułowanych przez wolnomularzy angielskich na początku XVIII wieku i zawartych w Konstytucjach Andersona, czyli w najstarszych statutach wolnomularskich opublikowanych w 1723 roku. Gdy jednak mówimy „szkocka” to mamy na myśli masonerię stopni wyższych skupioną w tzw. Radach Najwyższych 33 stopnia. Natomiast w Polsce wg tradycji wywodzącej się z międzywojnia, masoneria „francuska”, czy „Francuzi” - to Wielki Wschód Francji, zaś „szkocka” i „Szkoci” - to Wielka Loża Narodowa Polski. Stąd niejakie zamieszanie natury terminologicznej.
Z naszego punktu widzenia nurt reprezentowany przez Wielki Wschód Francji jest nieregularny. Jest to, owszem, wolnomularstwo - ale zasadniczo różne od naszego, przez nas nie uznawane; co oznacza, że nie możemy bywać (i nie bywamy) na ich zebraniach, nie utrzymujemy stosunków oficjalnych. Nie wykluczamy przecież stosunków towarzyskich. Tak samo jest we Francji i we wszystkich krajach, w których Wielki Wschód działa. Niektórzy używają jeszcze określenia „paramasonia”, co jednak jest niejako dyskwalifikujące. Uważamy, że zbyt mało o nich wiemy, żeby wystawiać im podobne cenzurki.
Z dwóch powodów zdecydowanie odcinamy się od wolnomularstwa Wielkiego Wschodu. Po pierwsze, dlatego że odrzuciło ono transcendencję jako źródło etyki wolnomularskiej i nie uznaje wolnomularskiego symbolu transcendencji - Wielkiego Architekta Świata. Podkreślam: ów Wielki Architekt (albo Budownik, jak ładnie określa się w polskiej tradycji wolnomularskiej), jest tylko SYMBOLEM TRANSCENDENCJI, a nie jakimś masońskim „Bogiem”. Wolnomularstwo nie jest systemem teologicznym, żeby mieć własne koncepcje Boga. Uważamy jednak, że etyka, która nie jest zakorzeniona w transcendencji, staje się przedmiotem przetargów, i manipulacji, zależna od prywatnych czy instytucjonalnych układów. Drugi powód naszego odcięcia się od Wielkiego Wschodu dotyczy polityki. Absolutnym aksjomatem i kanonem naszych zasad jest „przezroczystość” lóż pod względem politycznym. Mogą one grupować ludzi różnych orientacji, natomiast jako zbiorowość, jako struktura organizacyjna loże nie powinny brać udziału w jakichkolwiek sporach i polemikach politycznych. Nie oznacza to, że nie interesujemy się etycznym aspektem polityki. Etyka bowiem jest zawsze w centrum zainteresowania wolnomularstwa. Ale to nie oznacza udziału w polityce rozumianej jako gra partyjna, gra interesów, a tym bardziej jakieś personalne rozgrywki.
Jednakże ta gra interesów jest dość szczególna, bo kiedy w 1991 roku odwiedził Polskę Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu Francji, to oświadczył wyraźnie, że do Wielkiego Wschodu należą prawie wszyscy deputowani socjalistyczni - a nikt praktycznie z innych partii. Więc to jest nie tylko „polityka” - ale i bardzo szczególna polityka.
Musimy wziąć poprawkę na to, czym jest Wielki Wschód Francji; jest to struktura wolnomularska, która nie ma odpowiednika na świecie. Jej rozwój zależny był od biegu wydarzeń we Francji. Powstała w 1772 roku, została rozbita w okresie rewolucji francuskiej, odbudowana przez Napoleona I, stając się narzędziem imperialnej polityki napoleońskiej. Jej specyficzna historia zaczyna się w momencie powstania III Republiki Francuskiej i narastającego tam konfliktu pomiędzy rządzącymi ekipami a Kościołem katolickim. Mam tu na myśli proces rozdziału państwa od Kościoła, który we Francji miał przebieg bardzo gwałtowny i dramatyczny. I tylko we Francji, w stopniu niespotykanym gdzie indziej, Wielki Wschód zaangażował się w ową walkę - np. ustawy dotyczące zeświecczenia szkolnictwa - cykl tych ustaw przyjętych przez parlament francuski zamyka się datą 1909 r. I do tego roku Wielki Wschód był związany z rządzącą ekipą, z nurtem...
Socjalistycznym - czy lepiej: radykalnym?
Ja bym nie nazwał go socjalistycznym. Musimy wziąć pod uwagę specyfikę francuską - nurt ten jest mieszczański i szalenie radykalny. Korzeniami rzeczywiście sięga rewolucji francuskiej, jakobinizmu, który nie był zresztą ruchem ludowym. Jakobini stanowili wąską elitę, dysponującą narzędziami terroru. Ten „odór” polityki unosi się nad Wielkim Wschodem do dzisiaj, choć od 1909 roku wiele się zmieniło. Wielki Wschód nadal jest zrośnięty z establishmentem politycznym Francji i nadal odgrywa istotną rolę. Jego przedstawiciele chętnie np. wyliczają, ilu mieli prezydentów, bodaj ośmiu, dwudziestu paru premierów, mieli też zwyczaj, że minister Oświecenia Publicznego i minister Spraw Wewnętrznych musieli być wolnomularzami. Gdy raz zdarzyło się Mitterandowi w czasie pierwszej kadencji złamać tę zasadę, to podniósł się wielki krzyk i prezydent musiał się wycofać.
Sądzę, że już nigdzie na świecie, żadna obediencja wolnomularska nie jest tak upolityczniona jak Wielki Wschód Francji.
Z naszego punktu stanowi to zaprzeczenie idei wolnomularskiej. Powstaje więc poważny problem dla wolnomularstwa regularnego: jak traktować „Wielkowschodowców”? Z jednej strony, możemy powiedzieć, że od strony etyczno-rytualnej, symbolicznej czyli w materii masońskiej, niewiele się od nas różnią. Myślę, że potrafią kultywować idee braterstwa czy równości wszystkich podmiotów ludzkich równie skutecznie, co my. Jednakże ich charakter polityczny jest zniechęcający
Czy to ich jest pałac w Ciążeniu?
Ani ich, ani nasz. Pałac w Ciążeniu, dawna siedziba biskupów poznańskich, która następnie stała się własnością prywatną. W tej chwili jest Domem Pracy Twórczej Uniwersytetu Poznańskiego im. Adama Mickiewicza - ale odróżnia to miejsce od innych przechowywanie tam słynnego zbioru masoników, od późnych lat osiemdziesiątych udostępnionego historykom. W tej chwili liczy on ponad sto tysięcy woluminów. Zbiory te są wspaniale konserwowane i łatwo dostępne. Gigantyczną pracę wykonał w Ciążeniu jeden głównie człowiek - pan Andrzej Karpowicz, który z tego powodu stał się obiektem niewybrednych ataków jakichś poznańskich faszystów.
Wielka Loża Narodowa Polski, jako organizacja apolityczna, w odróżnieniu od Wielkiego Wschodu, nie jest oczywiście naszym przeciwnikiem politycznym, tym bardziej, że należy do tego nurtu wolnomularstwa, któremu w Anglii prezyduje ks. Michał.
Tak, książę Kentu. Notabene jest to kandydat polskich monarchistów mieszkających w Wielkiej Brytanii na króla Polski. Ja sam nie byłbym przeciwny monarchii w Polsce, oczywiście monarchii konstytucyjnej i dziedzicznej, ale sądzę, że to utopia, u nas nie do zrealizowania. Duch republikański w Polsce dominuje już od czasów późnych Jagiellonów i ciężko odwrócić ten sposób myślenia.
Jak się wydaje, stosunek wpływów Wielkiego Wschodu w Polsce do wpływów Loży Narodowej kształtuje się mniej więcej jak dwadzieścia do jednego?
Tutaj bym się z Panem nie zgodził, a nawet pokłócił. W czasie Pańskiej kampanii wyborczej przeczytałem Pańskie publikacje na ten temat i tam padły liczby rzędu tysiąca, tysiąca pięciuset osób. Ja to traktuję w takich kategoriach jak dane średniowiecznych kronikarzy, którzy podając liczbę uczestników bitwy chcieli dać wyraz jak dużo ich było. Pisali więc „milion” albo „tysiąckroć po tysiąc”, co jednakże oznaczało tylko „bardzo dużo”. Żadna struktura wolnomularska w Polsce nie liczy sobie więcej niż stu kilkudziesięciu członków. To po pierwsze. Po drugie, mam wrażenie, że w szeregach Wielkiego Wschodu Polski jest wiele osób, których rola polityczna dawno się skończyła, które zupełnie nie przystają do nowych czasów, nawet jeżeli mają takie ambicje. Oni często się chwalą, mówiąc na przykład: mamy dwóch swoich ludzi w parlamencie - co nas denerwuje.
Ja np. sądzę, że do Wielkiego Wschodu Polski należy eksminister Geremek.
Na pewno nie należy! Ani Wielki Wschód nie pasuje do Geremka, ani Geremek do Wielkiego Wschodu. Profesor Geremek nie mógłby się związać z formacją, która u nas towarzysko i personalnie jest w dużym stopniu postpezetpeerowska. Jeżeli Profesor jest członkiem Wielkiego Wschodu, to ja mogę iść na emeryturę. Byłoby to wbrew całej mojej wiedzy na temat Polski, Francji, Wielkiego Wschodu Francji itd.
A dlaczego np. na prestiżowe wykłady do Sorbony zapraszany jest akurat p. prof. Geremek?
Ponieważ profesor Geremek jest historykiem związanym z ważną szkołą historyczną: szkołą Annales, z Jacquesem le Goffem i z elitą intelektualną lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.
Twierdzi Pan zatem, że polski „Wielki Wschód” jest postpezetpeerowski?
W dużym stopniu. Dlatego też twierdzę, że przypisywanie jakichkolwiek związków pomiędzy osobą Profesora a lożami Wielkiego Wschodu Polski jest bezpodstawne. Oczywiście, jestem tylko człowiekiem i mogę się mylić. Natomiast profesor Geremek jest we Francji osobą szalenie popularną i wpływową w środowiskach niewątpliwie lewicujących, wśród elity intelektualnej związanej z College de France czy z Sorboną. Wiem, jacy ludzie im się podobają i z jakimi ludźmi są zaprzyjaźnieni. Profesor Geremek świetnie wpisuje się w tamtejszy kontekst i wyobrażenie o tym, kim jest intelektualista, kim zaś mąż stanu. I co do tego zgoda, natomiast co do związków Profesora i szerzej - lewicy Unii Wolności ze środowiskiem Wielkiego Wschodu Polski - to nie. Zresztą, Wielki Wschód Polski nie jest prostą „emanacją” Wielkiego Wschodu Francji. Jest to odrębną organizacja, która być może wbrew intencjom francuskim, a nawet na pewno wbrew tym intencjom zaczęła żyć własnym życiem i wymknęła się spod kontroli.
Czy pańskim zdaniem na Wydziale Historycznym UW silniejsza jest Wielka Loża Narodowa czy Wielki Wschód?
Są wyłącznie jednostki, które nie tworzą żadnego lobby. Ja wiem tylko o jednej osobie będącej wolnomularzem regularnym: jest to mój przyjaciel, profesor Włodzimierz Lengauer. Kilku moich dawnych studentów wstąpiło do wolnomularstwa, ale oni nie pracują na Uniwersytecie Warszawskim i nie są z nim związani. Co do Wielkiego Wschodu, to nie mam żadnej wiedzy o tym, kto z pracowników Wydziału Historycznego ewentualnie do niego należy. Poza tym, Uniwersytet nie jest teatrem walki politycznej. Owszem, polityka przekłada się w Uniwersytecie na układy towarzyskie, pewne koterie, ale rzadko kiedy uzewnętrznia się tak, jak na przykład w roku 1968.
Podobno w policji brytyjskiej nie można zostać oficerem, jeśli nie jest się masonem.
Jeżeli chodzi o pewne niewidzialne struktury czy więzi, które potem rzeczywiście decydują, powiedzmy, o awansie (wiemy np. jak nieformalne powiązania decydują o awansie w AWS-ie), to w przypadku świata anglosaskiego tym, co się liczy przede wszystkim jest wykształcenie, okoliczność, jaki uniwersytet się ukończyło. I tu odnajdujemy podstawową niewidzialną strukturę, która decyduje o wielu rzeczach, m.in. o przyjęciu do pracy, awansie. Kiedyś bardzo mnie rozśmieszył jeden z dziennikarzy Urbana, Marek Barański. Poświęcił on cały cykl artykułów pt. Laska Pana Marszałka mojemu przyjacielowi, historykowi, który pracował na początku lat dziewięćdziesiątych w Kancelarii Sejmu. Ponieważ ktoś od Urbana wyczytał, że jest wolnomularzem - którym zresztą nigdy nie był - powstał cały cykl artykułów opisujących technikę awansowania przez „masona”; padło tam kilka nazwisk. I albo pan Marek Barański jest tak wielce ograniczony albo tak leniwy, że nie zadał sobie trudu i nie sprawdził rzeczy podstawowej: mianowicie tej, że wszystkie wskazane przez niego osoby płci obojga owszem, coś łączy, ale nie to, że są członkami jakiejś loży, (bo to zostało wyssane z palca) lecz to, że wszystkie ukończyły Wydział Historyczny UW. To był ów „tajemny” klucz! Mój przyjaciel przyjął po prostu do pracy koleżanki i kolegów z Uniwersytetu.
Jeżeli nawet Wydział Historyczny zostałby zdominowany przez masonów, to byłoby to zjawisko wtórne wobec innych. Więzy przyjacielskie, zawodowe mogą owocować więzami innego rodzaju, np. partyjnymi albo wolnomularskimi. Kontakty wolnomularskie są prawie zawsze wtórne, stanowiąc rezultat wcześniej zadzierzgniętych więzów. Zatem podstawową strukturą, która tak w świecie anglosaskim, jak i niemieckim, polskim, francuskim - ale u nas w o wiele mniejszym stopniu - strukturą decydującą o wielu rzeczach, są więzi zrodzone jeszcze w murach uczelni.
W Polsce zjawisko to nie jest tak wyraźne, jak na Zachodzie, bo nie ma tu uczelni tak dobrych, o tak dużych tradycjach i tak dalece związanych z establishmentem, jak np. w Anglii. W związku z tym prestiż dyplomu nie może być równie wielki jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie hierarchia uczelni jest wyraźna i od dawna utrwalona. Gdy ktoś podejmuje studia w jakiejś tam, drugorzędnej uczelni, z góry wiadomo, że co najwyżej zostanie sędzią pokoju w swoim hrabstwie. Jeżeli zaś pójdzie do Uniwersytetu Harvarda, to zrobi karierę jako kongresman, prezes banku czy redaktor naczelny ważnej gazety. Podobnie jest w Anglii. Trzeba skończyć Eton, a potem Cambridge, Oksford lub Uniwersytet Londyński i na tym koniec. Może jeszcze London School of Economics - lista uczelni zamyka się na tych czterech pozycjach. Gdy ktoś kończy jedną z nich, w życiu publicznym, zawodowym czy nawet prywatnym spotyka swoich kolegów z uczelni, z roku. Wszyscy też zrzeszają się w klubach absolwentów uczelni - i to jest ta prawdziwa „masoneria”, „tajna” struktura, która o wszystkim decyduje. Wiedza jest potęgą, jeszcze większą koledzy z uczelni. Ci, którzy zastanawiają się dziś w Polsce nad wyborem drogi życiowej, powinni wziąć to pod uwagę.
Kiedyś redaktor Piotr Wierzbicki powiedział w nocnej audycji „Trójki” ważną i mądrą rzecz: „A po co mamy szukać jakiś powiązań masońskich, gdy podstawowa więź, która istnieje między tymi ludźmi, to fakt, że należą oni do inteligencji z Żoliborza? To jest to, a potem dopiero szukajmy innych związków.”
Czy przynależność do środowiska „Tygodnika Powszechnego” również wiąże się z przynależnością do masonerii?
Nie sądzę. Przynależność do starej inteligencji krakowskiej odgrywa tu podobną rolę, jak fakt ukończenia dobrej szkoły. To jest zamknięta grupa, wpływowa, przynajmniej w obrębie Krakowa. Jednak w Warszawie jej wpływy się kończą.
Tak, ale pan Krzysztof Kozłowski był ministrem spraw wewnętrznych, a tradycją Wielkiego Wschodu jest opanowanie dwóch resortów: edukacji i spraw wewnętrznych.
Jestem prawie pewien, że pan minister Kozłowski nie miał nigdy nic wspólnego z Wielkim Wschodem Francji. Chociażby dlatego, że w momencie, w którym został ministrem, Wielki Wschód Francji dopiero zaczynał i to bardzo nieudolnie budować swoje przyczółki w Polsce. Nieudolnie i spektakularnie, na zasadzie słonia w składzie porcelany. Popełnił poważny błąd, do którego później się przyznał, polegający na tym, że ogłosił publiczny nabór. Zaczęło się od ogłoszenia w „Gazecie Wyborczej” w 1990 roku o spotkaniu informacyjnym w warszawskim Klubie Lekarza. Byłem na tym spotkaniu wraz ze śp. Tadeuszem Gliwicem, przyszłym Wielkim Mistrzem, i to, co tam widziałem, to był horror, pogwałcenie nie tylko zasad wolnomularskich, ale i zdrowego rozsądku.
Wielki Wschód przyjmuje w swe szeregi kobiety, a panowie?
Nie, oczywiście, że nie przyjmujemy. Uważamy natomiast, że jeśli kobiety chcą tworzyć organizacje wolnomularskie, to mają do tego takie samo prawo jak my. Nie uznajemy równocześnie koncepcji rytu mieszanego, czyli tej, którą wyznaje Światowy Zakon Rytu Mieszanego „Droit Humain” (Prawa Człowieka). Przed wojna działał w jego szeregach generał Michał Karaszewicz-Tokarzewski, również Janusz Kroczak, małżeństwo Bocheńskich. „Droit Humain” należy do kierunku silnie ezoterycznego, nawet teozoficznego. Szczegółowe informacje na ten temat znajdziemy w słowniku i innych pracach profesora Ludwika Hassa. Tak więc WLNP nie uznaje masonerii „koedukacyjnej”, ani tym bardziej przebrzmiałego już zwyczaju tworzenia „lóż adopcyjnych”. To wynalazek XVIII w., czasu kiedy panie z towarzystwa chciały być masonkami. Pierwsza loża adopcyjna w Warszawie nazywała się „Dobroczynność”; pracowała pod zwierzchnictwem Ignacego Potockiego, który był także szefem Wielkiej Loży. Była to miła zabawa z jednej, filantropia z drugiej strony.
Dostałem propozycję wstąpienia do masonerii z dwóch źródeł. Z oględnych rozmów wywnioskowałem, że tych lóż w samej Warszawie jest co najmniej kilka i liczą one ok. 20-30 osób...
Tak, zgoda.
Wywnioskowałem więc, że w Polsce w masonerii powinno być co najmniej 1000 osób...
Nie, skądże. W Warszawie jest najwięcej lóż i można powiedzieć, że jest to pewna prawidłowość, sięgająca XVIII wieku. Po niej dopiero wymienić można Wilno, Lwów, Kraków i Gdańsk, ale w tym ostatnim działały tylko loże niemieckie.
W Warszawie istniały w połowie lat 90-tych naszego stulecia cztery loże podległe Wielkiemu Wschodowi Francji; ile jest dziś placówek zależnych od Wielkiego Wschodu Polski - nie wiem. W Krakowie była jedna loża. Na Śląsku pracowały dwie, jest jedna. Przed kilku laty liczebność tych lóż nie przekraczała 30 osób, wielu członków odeszło, wydaje mi się więc, że około 150 wolnomularzy należy do placówek Wielkiego Wschodu Polski. Liczby tej nie sposób jednak zweryfikować. Jeżeli założyć, że liczba członków WLNP i „Droit Humain” jest zbliżona, to uzyskujemy liczbę 450 - prawdopodobnie zawyżoną w stosunku do rzeczywistej.
Co to znaczy „na Wschodzie Krakowa”, „na Wschodzie Poznania”?
Nie oznacza to oczywiście fizycznego miejsca położenia. „Wschód” to kierunek symboliczny - „ex Oriente Lux!”. Numer 6 otrzymała loża, która ukonstytuuje się dopiero na wiosnę, „Eugenia pod Ukoronowanym Lwem”, na Wschodzie Gdańska. To będzie wielkie wydarzenie, bo loża ta istniała od XVIII wieku, a została zamknięta przez nazistów w 1935 roku. Numer 7 posiada loża założona przez młodych, prężnych wolnomularzy, nosząca nazwę „Pod Szczęśliwą Gwiazdą”, z tym, że oni już działają. W Polsce istnieje niewiele lóż. W Anglii, gdy loża ma, powiedzmy, numer 87, to znaczy, że powstała w XVIII wieku.
A jaki numer jest najwyższy?
Kilka tysięcy - chyba sześć. Zatem, jest u nas tylko siedem lóż regularnych; wszystkie podlegają Wielkiej loży Narodowej Polskiej i co jest bardzo ważne: jako takie nie posiadają osobowości prawnej. Nie są nawet oddziałami WLNP, stanowią jedynie jej wewnętrzne struktury. Natomiast WLNP posiada osobowość prawną, jest stowarzyszeniem zarejestrowanym sądownie.
Czy te loże nie posiadające osobowości prawnej mają własne programy?
Nie, mają natomiast własny profil, to wynika z ich składu. Na przykład, w loży poznańskiej jest wielu artystów, śpiewaków, muzyków. Ważne jest również to, że są u nas ludzie, którzy do wolnomularstwa przyjmowani byli za granicą. Wielu naszych członków inicjowanych zostało w lożach francuskich, niemieckich, amerykańskich. Dotyczy to szczególnie emigracji lat siedemdziesiątych i następnej dekady. Powróciwszy do kraju przywieźli ze sobą odmienne od rodzimych obyczaje i umiejętności. Chcą się też jakoś odróżniać – mają inne fartuchy, rytuał. Ale mimo to wszystkie są częścią WLNP.
A przez kogo są finansowane?
Wszyscy płacą składki...
Rozumiem, że nie na swoje konto, tylko na konto Wielkiej Loży Narodowej
Na konto WLNP; dzięki temu sprawuje ona pełną kontrolę nad finansami.
A kto kontroluje Lożę-Matkę?
Loża-Matka „Kopernika”, czyli loża nr 1, tak jak wszystkie podlega zarządowi stowarzyszenia, które nazywa się Wielkim Warsztatem, i w którego skład wchodzą: Wielki Mistrz, Namiestnik Wielkiego Mistrza, Wielki Sekretarz, Wielki Skarbnik oraz Czcigodni, czyli przewodniczący wszystkich lóż. To jest gremium, które decyduje o sprawach stowarzyszenia zgodnie ze statutem zarejestrowanym w sądzie w Warszawie, pod numerem 2015.
Czy w masonerii są stawiane jakieś bariery przy przyjmowaniu osób duchownych?
My w ogóle żadnych barier nie stawiamy, może poza tymi, które wynikają z samej istoty wolnomularstwa. Warunki formalne są takie: kandydatem może być tylko i wyłącznie osoba wolna i o dobrej reputacji.
Co znaczy „wolna”? Nie może być niewolnikiem?
W starych statutach angielskich mówi się „no bondman”, co oznacza chłopa pańszczyźnianego albo niewolnika, „no women”, czyli kobietę i „no eunuch” – oznaczało to, że osoba okaleczona, mężczyzna „niepełny” nie może być wolnomularzem. W latach 30. XVIII wieku miała miejsce głośna sprawa hrabiego Rutowskiego, naturalnego syna Augusta II Mocnego, który był karłem i miał być przyjęty do jednej z lóż londyńskich. Około dwóch lat zastanawiano się w Wielkiej Loży Londyńskiej, czy polski arystokrata może zostać wolnomularzem. Wreszcie go przyjęto, gdyż jak zapisano w werdykcie: Rutowski jest „small but perfectly formed”, „miniaturą mężczyzny” - ale niczego mu nie brakuje.
A czy w masonerii znajdują się osoby duchowne?
W wolnomularstwie światowym jest wielu duchownych. W Irlandii, na przykład powstała tradycja, ponieważ Irlandczycy uważają, że masoneria to jest ich wynalazek, a nie szkocki czy angielski, i że wolnomularstwo dalece jest zrośnięte z kultura irlandzką – irlandzkim duchem. Jest instytucją szczególnie tam chronioną. Ponieważ od samego początku masonom irlandzkim patronował Kościół katolicki i tak jest do dzisiaj. Pozostało zwyczajem, że każda loża ma za patrona biskupa czy „purpurata”. Loże te są traktowane jako instytucje narodowe.
Istnieją jednak formalne klątwy papieskie przeciwko masonerii, co najmniej dwie.
Ależ one już dawno są nieaktualne. W Kodeksie Prawa Kanonicznego (CIC) nie ma dziś zakazu przynależności do lóż. Kiedyś taki zakaz istniał, wzmocniony jeszcze potępieniem idei liberalnych przez słynny Syllabus i encyklikę Quanta cura (1864) papieża Piusa IX. Dziś w CIC znajdujemy jedynie zakaz przynależności do organizacji wrogich Kościołowi. Szczegółowo, z negatywną konkluzją, problem wolnomularstwa roztrząsa deklaracja Kongregacji do spraw wiary z 26 listopada 1983 r., podpisana przez kardynała Ratzingera oraz sekretarza Kongregacji, mgra Hamera. Katolicy dysponują również deklaracją konferencji episkopatu zachodnioniemieckiego z 12 maja 1980 r., która - w rezultacie trwających od 1976 r. oficjalnych kontaktów ze Zjednoczonymi Wielkimi Lożami Niemiec - uznała humanitaryzm wolnomularski za niezgodny po części z wiarą chrześcijańską, wskazując równocześnie na punkty wspólne. Obszerny tekst deklaracji biskupów niemieckich prezentuje określoną metodę badania problemu „katolicyzm-masoneria”; daleki jest przy tym od jednoznacznych potępień. Problem masonerii został tu zrelatywizowany i zindywidualizowany.
Przecież jeszcze papież Grzegorz wydawał te klątwy...
Ale to już dawno nieaktualne...
Lecz w owym czasie biskupi irlandzcy już byli masonami.
Papieże wyklinali katolicką masonerię - tak. Wspominałem o tym przy różnych okazjach. Pierwsza bulla papieża Klemensa XII na temat wolnomularstwa In eminanti apostolatus speculo z kwietnia 1738 roku wzięła się stąd, że do tego roku Rzym aktywnie popierał jakobitów, czyli zwolenników obalonej w Anglii katolickiej dynastii Stuartów. Owi jakobici, emigranci brytyjscy, których najwięcej było we Francji, ale działali też w innych monarchiach katolickich, także w Polsce, pracowali na rzecz kolejnych, nieudanych desantów militarnych na terenie Irlandii. Tu wzniecić chcieli antyangielskie i antyprotestanckie powstanie i przenieść je na terytoria Anglii i Szkocji. Owi jakobici zorganizowani byli właśnie w lożach. Należało to do brytyjskich zwyczajów epoki. W XVII, na początku XVIII wieku masoneria nie była organizacją, strukturą, lecz zwyczajem. I ten zwyczaj jakobici przenieśli na kontynent jako bardzo wygodny dla nich w emigracyjnej sytuacji. Spiskowali, ale nie przeciwko państwom, w których przebywali, lecz przeciwko Monarchii panującej w Anglii, przeciwko oranżystom, a później przeciw dynastii hanowerskiej. Loże te Kościół katolicki popierał tak długo, jak długo mogły być przydatne. Ostatni desant – nieudany – miał miejsce w 1737 roku. Być może – wprawdzie nie Klemens XII, który był już stary i miał sklerozę – ale jego otoczenie zdecydowało, że te „desantowe” działania jakobitów są nie tylko bezowocne, ale i niebezpieczne z punktu widzenia Kościoła.
Natomiast dziś tamte osiemnastowieczne zarzuty przeciwko masonom są nieaktualne, dziś nikt nie rzuca klątwy na kogoś, kto uważa, że wszyscy ludzie są równi, ani nawet nie wyklucza z Kościoła kogoś, kto uważa, że wszystkie religie są równe – bo to było przedmiotem klątwy. Warto również pamiętać, że bulla Klemensa XII przez wielu władców katolickich uznana została za niebezpieczną; na przykład w Austrii cesarz Karol VI nie zezwolił na opublikowanie papieskiego dokumentu. Orzeczenie głowy Kościoła w sprawie wolnomularstwa miało i ten skutek, że zwróciły nań uwagę różne kręgi wolnomyślicieli, a także zwolennicy reformy w łonie katolicyzmu. Już nie tylko żądni rozrywki i filozoficznych nowinek pięknoduchowie, lecz dysydenci wszelkiego pokroju zainteresowali się bractwem „wolnych i przyjętych” mularzy.
Ale tu chodziło także o tajność masonerii.
Jednak tajnych struktur w tamtych czasach było wiele, był to sposób organizowania się ludzi w społeczeństwie feudalnym, stanowym. Poza Anglią i Rzeczpospolitą nie istniały gwarancje wolności jednostki. Loże były tajne, dopóki stanowiły obiekt prześladowań. W Anglii natomiast, w kolebce ruchu, w XVIII wieku od czasu powołania Wielkiej Loży w Londynie – nie były tajne, przeciwnie: w ciągu parunastu lat związały się z dworem królewskim i z Kościołem anglikańskim. Do dzisiaj tworzą jednolitą strukturę: monarchia, Kościół anglikański, masoneria. Żadnej tajności nigdy tu nie było.
Kiedy zatem kończy się aktualność encykliki papieskiej?
Kiedy już się jej nie cytuje. Kto pamięta dziś, na przykład, o potępiającej - pośrednio - teologię św. Augustyna bulli Unigenitus z początku XVIII wieku? Niektóre dokumenty papieskie z wolna „obumierają” i nie ma w tym nic niezwykłego. Wspomniana przeze mnie bulla straciła na aktualności wraz z zaniknięciem jansenizmu, w który została bezpośrednio wymierzona. A obstawanie przy poglądzie, że św. Augustyn był heretykiem (taki wniosek można było wysnuć z dokumentu) nie mogło być - rzecz jasna - wygodne. Z kolei, z niektórych twierdzeń Urząd Kościoła wycofał się oficjalnie. Tak było ostatnio w przypadku Galileusza, przeciwko któremu oskarżenia odwołał Jan Paweł II.
Jest jednak encyklika Piusa V, która okłada klątwą każdego, kto by zmienił rytuał trydencki, wobec czego Jan XXIII jest, zdaje się, heretykiem?
Owszem jest, ale heretykiem z punktu widzenia Kościoła byłby również - jak powiedziałem - nawet św. Augustyn. Podobnych paradoksów jest więcej. Zatem – jeśli chodzi o duchowieństwo w masonerii – przykładem może być Irlandia, także duchowieństwo protestanckie, w jego liczbie anglikańskie oraz duchowieństwo kościołów narodowych skandynawskich. W Norwegii, na przykład, wierni zaczęli się buntować z tego powodu, że ich biskupi związali się z masonerią. Obawiali się, że ich pasterze nie są niezależni – protestanci pilnują bardzo suwerenności swoich kościołów. W Stanach Zjednoczonych natomiast, panuje przekonanie, że masoneria jest strukturą ultraprawicową, złożoną niemalże z samych biskupów.
Jednakże biskupi amerykańscy są wyjątkowo lewicowi – sam Karol Marks by się ich nie powstydził.
Być może, ale ja nie znam żadnego biskupa amerykańskiego. W takim razie ci, o których Pan mówi, raczej nie są masonami.
A tak zwany „Bildenberg”
Trzeba przeprowadzić wyraźną granicę między masonerią, a nie-masonerią. Nawet mówienie o „paramasonii” może okazać się mylące. Twierdząc, że kluby typu Rotary czy Lions, że są paramasońskie, wyrządza się im krzywdę. Ani pod względem celów, ani struktury czy metod działania w niczym masonerii nie przypominają.
Przepraszam, jeżeli Business Centre Club, skądinąd bardzo zacna organizacja, nazywa swoje oddziały demonstracyjnie „lożami”, to trudno powiedzieć, że się im robi krzywdę. Oni robią, co mogą, żeby być kojarzeni z masonerią!
Czyli sami sobie robią krzywdę, ale to już jest ich sprawa. Kiedy zaczęły się konstytuować w Polsce kluby Rotary, sporo wysiłku włożyłem w to, żeby im pokazać, że niesłusznie ktoś, czy oni sami, uznają się za wolnomularzy. Nie wiem, jaki to odniosło skutek. W każdym razie, z początkiem lat dziewięćdziesiątych skłonni byli uważać się za masonerię, ponieważ w powszechnej opinii kojarzeni byli z wolnomularstwem. Nawet tak wybitny specjalista jak profesor Ludwik Hass uporczywie określał w swoich książkach przedwojenne struktury Rotary jako „paramasońskie”. Ja jednak zdawałem sobie sprawę, że opinia „lóż” klubom nie posłuży, tym bardziej, że wytyczyły sobie ambitne cele społeczne, filantropijne, podjęły współdziałanie z Kościołem. W takiej sytuacji wiązanie ich z masonerią jest niewskazane.
A YMCA?
Co do międzywojennej YMCA, to zgodziłbym się na kojarzenie z wolnomularstwem, jeśli mowa o składzie personalnym. Jednak jeśli w ten sposób mamy oceniać sprawę, to również harcerstwo jest szalenie „masońskim” przedsięwzięciem - tak co do ducha jak i co do zasady. Rzecz nie tylko w tym, że Baden-Powell stworzył ten ruch dla większej chwały Wielkiej Brytanii, ale sam będąc wolnomularzem przeniósł pewne zasady działania na grunt ruchu skautowskiego. Związek Harcerstwa Polskiego zarówno przed jak i po wojnie, w sposób atrakcyjny dla młodzieży nawiązywał do tego ducha skautowskiego, a więc pośrednio masońskiego. Słusznie ZHP krytykowane było w latach 70. i 80. za upolitycznienie i próbę przekształcenia w przybudówkę PZPR. Było to sprzeczne z apolitycznym, ponadkonfesyjnym duchem skautingu. Z kolei YMCA, która wyrasta z ducha skautingu i przenosi go na nieco szerszą płaszczyznę działania społecznego, również w takim sensie jest masońska. Co do YMCA, to bym się zgodził z pańskim zdaniem. Rotary, natomiast, skupia nierzadko typ ludzi lubiących uczestniczyć w hermetycznych, snobistycznych, ekskluzywnych stowarzyszeniach. Dopiero jeśli ktoś jest i w Rotary, i w masonerii zauważyć może, jak istotna zachodzi między nimi różnica. Nie-wolnomularze nie wiedzą na ogół, że masoneria ma specyficzny sposób istnienia – uzewnętrzniania się wyłącznie poprzez rytuały. Niektórym to nie bardzo się to podoba. Woleliby traktować rytualistykę wolnomularską jako ozdobnik, zabytek przeszłości.
Przykładowo: kandydat do loży, jak to się określa „ani nagi, ani ubrany”, z odsłoniętą lewą piersią, lewą stopą, z zawiązanymi oczyma, ze sznurem na szyi jest wyciągany z symbolicznej „głębi ziemi” przez Brata Przysposobiciela, inaczej zwanego Ekspertem. Cały rytuał, o którym można przeczytać u księdza Załęskiego w dwutomowym dziele o masonerii w Polsce, jest wciąż stosowany - przynajmniej, jeśli chodzi o jego zasadnicze elementy. Nie tylko inicjacja jest rytualna w masonerii, także wszystkie elementy działania. Sposób wyrażania pewnych treści pozostaje symboliczny. I to różni zasadniczo masonerię od wszelkich struktur przypominających masonerię.
Źródło: „Najwyższy Czas. Pismo konserwatywno-liberalne”, nr 44-45, 46/2000