Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Jakie to szczęście, że Polska nie prowadzi dzisiaj żadnej wojny, a tylko – jak wiadomo – sławne operacje pokojowe! Dlatego właśnie, kiedy nasze dzielne wojska opuściły Irak („lepiej mieć na d... czyrak, niźli zamieszkiwać Irak” – twierdził późniejszy Wieszcz Narodowy okresu stalinowskiego, Władysław Broniewski), trudno było się dowiedzieć, czy wygraliśmy tę wojnę, czy nie. Bo skorośmy wygrali, to gdzież łupy, jeńcy a zwłaszcza – branki, a skorośmy przegrali, to kogo tu degradować, więzić i wieszać? Kiedy zapytałem o to publicznie ministra obrony pana Klicha, głuche milczenie było mi odpowiedzią i dopiero wtedy dotarło do mnie, że przecież w Iraku, podobnie zresztą jak w Afganistanie, Polska nie prowadziła i nie prowadzi żadnej wojny, a tylko – operacje pokojowe. Wprawdzie i podczas takich operacji też „trzeba iść i z armat walić, mordować, grabić, truć i palić”, ale takie rzeczy już dawno przewidziało Radio Erewań. Odpowiadając na pytanie zaniepokojonego słuchacza, czy będzie wojna, Radio Erewań stwierdziło kategorycznie, że wojny nie będzie na pewno, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu. Więc całe szczęście, że uczestniczymy tylko w operacjach pokojowych, bo goszcząc niedawno w pewnym warszawskim klubie, od prelegenta, ze znajomością rzeczy omawiającego stan naszych sił zbrojnych dowiedziałem się, że poza kontyngentem afgańskim, żadna dywizja ani brygada naszego wojska nie jest w stanie wykonywać zadań militarnych, z wyjątkiem służby wartowniczej. A i to pewnie nie zawsze nam wychodzi, bo jakże inaczej objaśniać czystkę na najwyższych stanowiskach wojskowych? Generalskie głowy lecą jedna po drugiej niczym gruchy, więc od razu widać, że nienajlepiej musieli się tam pilnować.

Całe szczęście, że chociaż minister Klich jest z siebie zadowolony, bo co by to było, gdybyśmy wszyscy mieli nosy na kwintę? Nawet gdyby któregoś dnia jakiś nieprzyjaciel, których zresztą przecież oczywiście wcale nie mamy, zaczął zrzucać nam na głowy pociski i bomby, to pan minister Klich, nie mówiąc już nawet o premieru Tusku, od razu pocieszyłby nas i uspokoił, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo pociski i bomby mają prawidłowy kaliber. Mając takich kierowników państwa nie żal płacić na nich podatków, nawet gdyby sięgały 100 procent dochodów. Wprawdzie nikogo przed niczym obronić nie są w stanie, ale przecież dobry humor też się liczy. Tyle naszego, co się pośmiejemy, a jakże tu się nie śmiać, kiedy widzieliśmy i słyszeliśmy premiera Tuska, jak zachęcał powodzian do tworzenia list winowajców, którzy coś tam „spieprzyli”. O, to, to! Najwyraźniej premier Tusk ma nadzieję, że listy tych winowajców będą pokrywały się ze spisem działaczy Prawa i Sprawiedliwości oraz innych partii opozycyjnych, również tych pozaparlamentarnych, a na ich tle Platforma Obywatelska i jej działacze („iluż wielkich działaczów wyjrzało z rozporka!” – dziwował się poeta) zajaśnieją, jakby wykąpały się nie tyle w mętnych wodach potopu (chociaż, jak wiadomo, właśnie w nich najlepiej będzie już wkrótce łowić ryby), tylko jakby zostali pokropieni hyzopem. A wiadomo, że każdy pokropiony hyzopem ponad śnieg bielszy się staje.

Co jednak będzie, jeśli na skutek braku wyrobienia politycznego i niedociągnięć w pracy z agenturą powodzianie na pierwszym miejscu wszystkich list umieszczą premiera Donalda Tuska, a na drugim – wszystkim premierów, poczynając od Włodzimierza Cimoszewicza, którego zmyła z fotela powódź tysiąclecia w roku 1997? Bo chociaż wydatki państwowe w tym czasie systematycznie rosły, podobnie jak dług publiczny, to przecież żadnych poważniejszych zabezpieczeń przed powodziami, o których tyle się wtedy mówiło, jak nie było, tak nie ma i każdy większy, albo dłuższy deszcz staje się przyczyną klęski, niczym za króla Ćwieczka. To znaczy nawet gorzej, bo za króla Ćwieczka było mnóstwo zbiorników retencyjnych, stawów i młynówek, które nadmiar wody absorbowały. Kiedy jednak nastał w Polsce cudny raj, komuniści ze względów ideologicznych wszystko to polikwidowali, bo nie mogli ścierpieć, żeby jacyś kułacy, czy inni wrogowie ludu się tuczyli. Tuczyć to się mogła wyłącznie awangarda ludu pracującego miast i wsi, ci wszyscy gołębiarze i letkiewicze, ta banda, której najtwardszym jądrem byli towarzysze z „organów” – i tak już zostało, mimo sławnej transformacji ustrojowej, którą komunistyczny wywiad wojskowy przeprowadził i nadzoruje aż do dnia dzisiejszego – za pośrednictwem Naszych Umiłowanych Przywódców. Na widok ich bęcwalstwa niepodobna się nie roześmiać – nawet przez łzy.


Felieton  •  „Nasz Dziennik”  •  22 maja 2010

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Ścieżka obok drogi” ukazuje się w „Naszym Dzienniku” w każdy piątek.

Za: http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1633