Otwieram internetowe wydanie poniedziałkowej „Gazety Wyborczej” i cóż widzę? Tekst pt. „PiS – powrót do przeszłości” redaktor Wielowieyskiej, skompromitowanej „listem bardzo otwartym” Rafała Ziemkiewicza, oddelegowanej do sprawozdania z kongresu Prawa i Sprawiedliwości, na którym nie była i do krytyki programu, którego nie czytała. Stek pustych frazesów typu: nędza intelektualna czy groch z kapustą, którymi charakteryzuje program partii opozycyjnej, potwierdza diagnozę Michała Karnowskiego, choć zadanie zostało wykonane nieprofesjonalnie i bałaganiarsko, bo nawet „odgrzewane kotlety” brzmią jak pochwała. Platforma żadnego kotleta nie wysmażyła. Jej specjalnością jest pasztet, ewentualnie kaszana.
Otwieram poniedziałkowy Dziennik Gazeta Prawna i znów jestem w domu, choć tutaj krytyki brak. Brak nawet najmniejszej wzmianki, o konwencji Prawa i Sprawiedliwości, choć tydzień wcześniej, maskarada Tuska w Ergo Arenie wylewała się za szpalt na każdej stronie. Tak właśnie wygląda symetria w wykonaniu polskojęzycznych mediów, które mają za nic obowiązek informowania społeczeństwa. Mówił o tym również Jarosław Kaczyński na konwencji, prezentując zaktualizowany program partii pod hasłem: „Polska nowoczesna, Polska Solidarna, Polska bezpieczna”, który uznaje w dalszym ciągu ten sam system wartości, odnoszący się do wspólnoty narodowej i rodzinnej, ale, jak tłumaczył, był koniecznością dostosowania się do nowych okoliczności. Te nowe okoliczności to czteroletnie, bez mała rządy Platformy Obywatelskiej, która „broni interesu establishmentu wyłonionego w procesie transformacji, stawia na interesy własne i własnych członków, rezygnuje z polityki perspektywicznej troszcząc się tylko o „tu i teraz”.
To i tak zbyt łagodna ocena partii rządzącej, której brak osiągnięć w każdej dziedzinie przemilczany jest przez wiodące media, a niekończące się pasmo klęsk, kryzysów i afer przekuwane jest przez obcojęzyczną prasę w sukces, ewentualnie, jeśli się nie da, w winę opozycji. Obok mediów, wielką rolę w utrwalaniu władzy PO, spełniają sondażownie III RP sztucznie pompując słupki poparcia, kierując się mottem: „Klient płaci, wymaga i ma”. Szef Homo Domini, członek Federacji Młodych Socjaldemokratów, doradzał wojewodzie mazowieckiemu a teraz organizuje szkolenia dla członków PO w zakresie komunikacji publicznej i wizerunku. Widać nauczyciel słaby albo kursanci mało pojętni, bo wizerunek medialny członków rządu jest mizerny, mimo wysokich zarobków. Za to imponujące osiągnięcia w zawłaszczaniu niezależnych instytucji, łamanie zasad demokracji, niebywałe ataki na opozycję, wykluczenie społeczne i polityczne części społeczeństwa i dobijanie polskiego przemysłu. To działalność antypolska i antynarodowa, która pod nazwą prywatyzacji jest oddaniem za grosze, istniejących jeszcze polskich zakładów i przedsiębiorstw. Także tych, o znaczeniu strategicznym. Pozbycie się stoczni, polskiej mennicy i Rezerwy Narodowego Banku, która stanowiła fundament samodzielnego państwa, jest tylko pierwszym krokiem do oddania narodowego majątku w obce ręce. Dalej plany likwidacji ZUS czy sprzedaż Lotosu.
Ale to tematy mało atrakcyjne dla wiodących mediów; o wiele mniej niż zdrowie psychiczne prezesa. Jedynie prasa offowa, niskonakładowa, nazywana kiedyś prasą drugiego obiegu, spełnia podstawową funkcję informowania społeczeństwa, o prawdziwej sytuacji w kraju, o nieprawidłowościach i nadużyciach władzy. Jest doceniona przez czytelników, o czym świadczy wzrost sprzedaży. Główny nurt, tzw. media polskojęzyczne ze stajni Axel Springera, jak „Gazeta Wyborcza” czy „Dziennik Gazeta Prawna”, zwana DerDziennikiem, konsekwentnie fałszuje rzeczywistość wybijając z rządem zgodny rytm piosenki zakłamania i cudów liberalnej gospodarki. A może nie są to działania celowe? Np. taki Wprost reklamuje się: Blogi najlepszych publicystów. A co mamy? Zbigniewa Hołdysa, Magdę Gessler, Jana Wróbla, Marcina Mellera. Gramy czym mamy, jak mawiał dawny trener kadry.
Więc może myli się Karnowski, że to media funkcyjne, rzecznicy słusznej partii, mający w swych zadaniach „securitas” rządu? Może to po prostu, wynik braku wiedzy, umysłowe zaburzenie w rozpoznawaniu i kojarzeniu elementów rzeczywistości i błędne wyciąganie z niej wniosków? Może tak być, bo szef Dziennika, Tomasz Wróblewski założył na Salonie24, blog zatytułowany „Myśli nie bolą”, co może też oznaczać, że ból głowy nieskażonej myśleniem, jest niemożliwy. Próbkę swych „myśli” przedstawił w polemicznym tekście pt. „Miłość socjalisty”, cytując fałszywe dane na temat Szwecji, którą, w jego opinii pogrążyli socjaliści i tylko liberałowie mogą ją uratować. Spostrzeżenia Wróblewskiego-historyka, na temat strategii rozwoju gospodarczego, są tak samo trafne, jak złote myśli sołtysa o filozofii, ale wpisują się w główny nurt polityki liberalnej, dlatego zostały zauważone. Związek Przedsiębiorców i Pracodawców uczynił naczelnego Dziennika, po fuzji z Gazetą Prawną, laureatem nagrody gospodarczej za cykl artykułów ukazujących przyczyny kryzysu ekonomicznego. Wróblewski w sztandarowym tekście „Ostatnia kryjówka łotrów” – poddając krytyce „patriotyzm gospodarczy” Prawa i Sprawiedliwości, pochyla się z troską nad członkami tej partii, martwiąc się, kto przytuli 8 mln sierot po Jarosławie Kaczyńskim, który, mając tylko jedną troskę – krzyż, odpowiedzialny jest za obecny kryzys.
Patriotyzm gospodarczy w wydaniu PiS, nietrafnie nazywa Wróblewski oksymoronem, uznając naturalną sprzeczność znaczeń obu słów, bo o ile patriotyzm można definiować lojalnością wobec własnego narodu, gospodarka oparta na lojalności – pisze – przynosi więcej szkód i sprowadza się do wyrzeczeń całego społeczeństwa na rzecz władzy. Wróblewskiemu nie podoba się patriotyzm gospodarczy, jako wspieranie krajowego biznesu, choć wszystkie państwa dbają o interes narodowy; Francuzi, Niemcy, którzy wsparli stocznię Vulkan, gdy my sprzedawaliśmy swoją wirtualnym Katarczykom, czy Włosi, którzy przenieśli produkcję fiata pandy, bo najważniejsze były miejsca pracy. Właśnie dzięki patriotyzmowi gospodarczemu kraje te, mają mocną gospodarkę, bo nie pozwoliły na szabrowanie własnego kraju, uczynienie z niego kolonii. Nie ma też racji albo wiedzy pisząc, że przedsiębiorstwa z obcym kapitałem, dysponując nową technologią, kupują nasze zacofane firmy, aby zwiększyć zyski własne, a przy okazji stworzyć miejsca pracy dla Polaków napędzając gospodarkę. Nic bardziej błędnego, bo historia prywatyzacji dowodzi tendencji zupełnie odmiennej: zwalnianiu pracowników, upadłości i transferze pieniędzy za granicę. To tzw. kapitalizm wywozowy. Jakie tu korzyści narodowe, skoro prywatyzujemy nie firmy słabe i zacofane, ale właśnie nowoczesne i doinwestowane przez rząd finansowo, jak Lotos, kwotą 5,5 mld zł, który jeśli znajdzie się w rękach rosyjskich to po to, by wspierać własny rynek.
Jedno zdanie z tekstu red. Wróblewskiego, laureata nagrody ze znajomości gospodarki, rozbawiło mnie najbardziej. Pisze: We współczesnym świecie powiązań korporacyjnych i przenikania się kapitału trudno jest zdecydować, który inwestor jest w pełni polski, a który obcy albo częściowo obcy. Komu dać licencje, komu pozwolić wygrać przetarg?
Dun&Bradstreet czy polskie wywiadownie gospodarcze, pewnie nic mu nie mówią. Zanim więc napisze tekst o zaletach prywatyzacji Lotosu, powinien poczytać sobie o polityczno-gospodarczym Drang nach Westen Rosji i firmie TNK PB i udziałowcach – rosyjskich oligarchach, którzy w odróżnieniu od Litwinienki i Chodorkowskiego nie podjęli walki z władzą i pozostali w łaskach Kremla. Powinien poznać działalność biznesową Romana Abramowicza i Olega Deripaski, który od czterech lat jest na celowniku FBI i ma zakaz wjazdu do USA, jest podejrzewany m.in. o pranie brudnych pieniędzy i związki z krwawą moskiewską mafią, prowadzącą interesy w Europie Zachodniej. I wreszcie Deripaska jest właścicielem Zakładów Lotniczych Awiakor w Samarze, które remontowały TU-154. Jeśli, więc polski wywiad nie działa a MON organizuje przetarg, który wygrywa mafiozo, to chociaż dziennikarze powinni być czujni. Wtedy odkryją, że ostatnia kryjówka łotrów znajduje się zupełnie gdzie indziej.
Magda Figurska