Słomka poszedł do więzienia za zakłócenie pracy sądu, zresztą aresztowanie było słuszne, a Czesław Kiszczak i Stanisław Kania wyszli z sądu jako wolni ludzie. Wojciech Jaruzelski nie był nawet sądzony. Po przeczytaniu tej wiadomości wydawało mi się, że hipokryzja dziejowa dosięgnęła swoistego apogeum. Potem zacząłem szperać w moim archiwum.
Po trwającym cztery lata procesie Sąd Okręgowy w Warszawie stwierdził, że podjęty 12 grudnia 1981 roku przez Radę Państwa dekret o wprowadzeniu stanu wojennego był nielegalny i niekonstytucyjny. Kiszczak został uznany za winnego zbrodni komunistycznej i skazany na 4 lata więzienia. Od wyroku przysługiwała mu amnestia, która zmniejszyła karę do 2 lat, a sąd uznał za stosowne wyrok zawiesić. Kiszczak z sali sądu wyszedł na wolność. Kania został uznany za niewinnego. Za przeszkadzanie w odczytaniu tego wyroku Adam Słomka, dawny działacz opozycji więziony podczas stanu wojennego, spędził dwa tygodnie w areszcie. Żaden z procesów wytaczanych Jaruzelskiemu nie zakończył się wyrokiem skazującym.
Lista zamordowanych po 13 grudnia 1981 roku obejmuje około stu nazwisk, tysiące ludzi zostało pobitych, tysiące straciło pracę albo zostało zmuszone do emigracji z tzw. dokumentem podróży. Ale największą stratą dla Polski są ludzie, którzy wyjechali w latach osiemdziesiątych i nie wrócili do kraju. Było ich około miliona, w większości młodych, wykształconych i energicznych. Znam wielu z nich: są lekarzami, profesorami, naukowcami i przedsiębiorcami. Pracują na emigracji. Straty dla Polski są nieobliczalne i porównywalne do strat inteligencji polskiej po wojnie. Nikt za to nie odpowiedział.
Ale cofnijmy się myślą nieco dalej wstecz. W XX wieku popełniono więcej zbrodni na Polakach niż w jakimkolwiek stuleciu. O zbrodniach na polskich jeńcach wojennych i ludności cywilnej podczas wojny polsko-sowieckiej 1920 roku pisałem już wcześniej (“Ofiary – zbrodniarzami?”, “Przegląd Polski” 6 maja 2011). Mordy dokonane po rewolucji przez Sowietów nigdy nie doczekały się osądzenia, winni uszli sprawiedliwości, bo byli chronieni przez Rosję sowiecką.
Wydawałoby się, że po zakończeniu II wojny światowej nastąpił okres rozliczeń; proces norymberski i seria innych procesów nad hitlerowskimi zbrodniarzami dały nam iluzję sprawiedliwości. Wielu hitlerowców osądzono i skazano, czasem na karę śmierci. Jednak spojrzenie na statystykę powoduje wyciągnięcie innych wniosków. Po wojnie sami Niemcy określili liczbę zbrodniarzy hitlerowskich na 105 tysięcy, tylko 6500 zostało skazanych. Stanowi to około 6% ogółu, czyli bardzo niewielu. Czemu tak się stało? Mamy kilka powszechnie znanych przykładów, które ilustrują powody, dla których nie sądzono hitlerowców. Wielu z nich okazało się przydatnych po wojnie dla państw zwycięskich. Wernher von Braun, członek SS, inżynier, twórca pierwszej rakiety balistycznej V-2, w kwietniu 1945 roku poddał się Amerykanom i przez resztę życia pracował dla amerykańskiego programu rakietowego, a później dla NASA. Reinhard Gehlen, generał wywiadu, kierownik wydziału Obce Armie Wschód, pracował dla wywiadu amerykańskiego, a potem stworzył niemiecką Federalną Służbę Wywiadowczą.
Jednak bardziej interesujące są dla nas losy SS-Grupenführera Heinza Reinefartha, który dowodził oddziałami policji w powstaniu warszawskim. Oddziały pod jego komendą dokonały masowej rzezi mieszkańców Woli w dniach 5-7 sierpnia 1944 roku. Zginęło wtedy ponad 59 tysięcy osób. Później oddziały Reinefartha działały na Starym Mieście, Czerniakowie i Powiślu rozstrzeliwując powstańców, ludność cywilną i rannych w szpitalach. Dokładna liczba ofiar oddziałów Reinefartha nigdy nie została ustalona. Po wojnie Reinefarth znalazł się w niewoli brytyjskiej. Postawiony przed niemieckim sądem w Hamburgu, z oskarżenia o zbrodnie wojenne, został uniewinniony z braku dowodów winy. Kiedy Polska wystąpiła z wnioskiem o ekstradycję Reinefartha – alianci odmówili wydania go. W 1951 roku Reinefarth został burmistrzem miasta Westerland na wyspie Sylt. Rząd niemiecki przyznał Reinefarthowi emeryturę generalską i oficjalnie uznał, że nie istniały dowody zbrodni wojennych. Zmarł w 1979 roku w swojej posiadłości na wyspie Sylt.
Erich von dem Bach-Zelewski, SS-Obergruppenführer odpowiedzialny za tłumienie powstania warszawskiego i zbrodnie na terenie ZSRR, był sądzony w Niemczech za zamordowanie kilku niemieckich komunistów i osadzony w więzieniu. Alianci odmówili jego ekstradycji do Polski, zatem nigdy nie odpowiadał za zbrodnie popełnione w Warszawie.
Mord oficerów polskich w Katyniu, Miednoje i Twerze oraz ludności cywilnej na wschodnich terenach Polski nie doczekał się nawet jednoznacznego uznania za zbrodnię ludobójstwa. Przez blisko 50 lat rząd ZSRR przeczył odpowiedzialności za zbrodnię katyńską. Prokurator sowiecki Roman Rudenko próbował podczas procesu norymberskiego nawet udowodnić, że Niemcy są odpowiedzialni za tę zbrodnię, ale oszustwo nie udało się. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że podczas procesu norymberskiego zbrodnię katyńską zaliczono jako zbrodnię ludobójstwa na wniosek ZSRR. Teraz, kiedy nawet w Rosji wiadomo już, kto jest odpowiedzialny, władze FR nie uznają jej za zbrodnię ludobójstwa, a jedynie za zbrodnię wojenną. Od początku lat 90. Rosjanie twierdzą, że mordu dokonał sowiecki dyktator albo kaci totalitaryzmu i usiłują ją usprawiedliwiać. Nigdy nie mówią, że strzelający w tył głowy związanym polskim jeńcom wojennym funkcjonariusze NKWD byli Rosjanami. Nikt nigdy nie poniósł odpowiedzialności za tę zbrodnię.
Oddzielną kategorię spraw nieukaranych stanowi okres stalinowski w Polsce. Można powiedzieć, że żaden ze zbrodniarzy komunistycznych nie poniósł zasłużonej kary za swoje czyny. Oficerowie UB (Urzędu Bezpieczeństwa) i urzędnicy MBP (Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego) albo wyjechali po odwilży 1956 roku do ZSRR, albo bezkarni pozostali w Polsce. Kilku z nich stanęło przed sądem i otrzymało wyroki więzienia. Po kilku latach Rada Państwa skorzystała z prawa łaski i ludzie, tacy jak Mietkowski, Fejgin, Różański i Romkowski, opuścili więzienie. Minister MBP, gen. Stanisław Radkiewicz nigdy nie stanął przed obliczem wymiaru sprawiedliwości. Nieliczne starania o osądzenie zbrodni komunistycznych w III Rzeczypospolitej z reguły kończą się fiaskiem z powodu braku dowodów winy albo złego stanu zdrowia oskarżonych.
Bardzo głośna niedawno była sprawa prokurator Heleny Wolińskiej, która nadzorowała śledztwo przeciwko gen. Emilowi Fieldorfowi “Nilowi”. Doprowadziła do skazania na śmierć i wykonania wyroku na byłym dowódcy Kedywu KG AK, człowieku, który wydał rozkaz wykonania zamachu na generale SS i policji Franzu Kutcherze. Po marcu 1968 roku Wolińska wyjechała do Wielkiej Brytanii i stała się obywatelką brytyjską. W 2006 roku Wielka Brytania odrzuciła polski wniosek ekstradycyjny. Jednym z ludzi, których oskarżała Wolińska, był Władysław Bartoszewski, współzałożyciel Żegoty (Rady Pomocy Żydom). Dzięki brytyjskiej ochronie prawnej Wolińska do końca życia pozostała bezkarna.
Sprawa Danuty Siedzikówny “Inki”, sanitariuszki 5. Wileńskiej Brygady AK, stanowi przykład działalności polskich sądów. Aresztowana w 1946 roku przez UB została oskarżona o osobisty udział w zastrzeleniu dwóch funkcjonariuszy UB i, po okrutnym śledztwie, w ciągu dwóch tygodni skazana na śmierć. Prezydent Bolesław Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok miał wykonać pluton egzekucyjny KBW (Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego), ale żołnierze nie strzelili do 17-letniej dziewczyny. Wyrok strzałem w tył głowy wykonał dowódca plutonu ppor. Franciszek Sawicki. Prokurator Wacław Krzyżanowski, który zażądał kary śmierci dla sanitariuszki, był dwukrotnie sądzony w Polsce. W obu procesach, zakończonych w 2001 roku, został uniewinniony. Dr hab. Piotr Niwiński z Uniwersytetu Gdańskiego, który określił wyrok na Siedzikównę jako “sprokurowany mord sądowy”, powiedział, że uniewinnienie Krzyżanowskiego było “absurdalne”.
W 1949 roku w więzieniu mokotowskim stracono rotmistrza Witolda Pileckiego, organizatora ruchu oporu w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Pilecki dobrowolnie wszedł w łapankę w Warszawie i pozwolił wywieźć się do obozu, skąd później uciekł. Był autorem pierwszego raportu o holokauście. Oskarżony na podstawie prowokacji o przygotowywanie zamachu na dygnitarzy MBP, został skazany na śmierć przez sąd pod przewodnictwem ppłk. Jana Hryckowiana. Hryckowian, który był sędzią orzekającym w wielu procesach przeciwko oficerom AK, wydał nie mniej niż 16 wyroków śmierci. Nigdy nie odpowiadał za swoje czyny.
Ciekawym epizodem z okresu PRL-u było najście 21 marca 1971 roku na mieszkanie Jacka Kuronia, w którym miał odbyć się wykład Towarzystwa Kursów Naukowych. Wykład odwołano ze względu na chorobę ojca Jacka Kuronia, ale do mieszkania i tak wtargnęli członkowie bojówki SZSP (Socjalistycznego Związku Studentów Polskich), studenci AWF (Akademii Wychowania Fizycznego). Bojówkarze pobili kilka osób, po czym pozwolili na wezwanie karetki pogotowia do ojca Kuronia, który był w stanie przedzawałowym. Nigdy tych ludzi nie osądzono, a nawet nie mówi się o nich, są teraz biznesmenami, naukowcami i spokojnymi pracownikami. Nazwiska gierkowskich bojówkarzy są znane i nawet podawane w literaturze okresu. Ci ludzie nadal żyją w Polsce.
Podane epizody są tylko wierzchołkiem góry lodowej zbrodni i prześladowań na Polakach. Wiem, jak wielu spraw nie poruszyłem, ale chodzi tylko o zasygnalizowanie zjawiska, które jest o wiele szersze i dotyczy nie tylko XX wieku. Jest to spojrzenie historyka, nie prawnika, na jakąś niesprawiedliwość dziejową.
W 1897 roku w artykule do “Robotnika” Józef Piłsudski napisał: “Jest ofiara, której krew o pomstę woła, jest dziki oprawca, który zbrodni dokonał, brakuje ostatniego ogniwa dla zamknięcia łańcucha wypadków, brakuje kary”.
Po napisaniu tekstu zacząłem myśleć o konkluzji, ale uznałem, że lepiej nie wyciągać wniosków z opisanych powyżej wydarzeń. Mógłbym w czyjejś opinii napisać coś niepoprawnego politycznie albo, w opinii innych, niepatriotycznego. Niemniej reasumując przedstawione wydarzenia nie sposób nie zauważyć pewnych prawidłowości. Widać wyraźnie, że niewielu zbrodniarzy winnych masowych mordów na Polakach zostało pociągniętych do odpowiedzialności. Ani alianci zachodni, ani Rosjanie, ani tym bardziej Niemcy nigdy nie byli zainteresowani pomocą prawną w osądzeniu zbrodni dokonanych na Polakach. W wielu przypadkach chroniono przestępców ze względu na ich przydatność, obojętność wobec przestępstw, kłopotliwe procesy, ochronę własnych obywateli, a w końcu chcąc zatrzeć własne zbrodnie. Ale czemu nie sądzi się winnych zbrodni w Polsce, czemu się ich uniewinnia? Na to pytanie trudno dać jakąś rozsądną odpowiedź. Czyżby krew Polaków była tania?
Autor: Witold J. Ławrynowicz