Paweł Zyzak
A nam po co Polska? Naturalnie z powodów wykluczających pogląd: "Polska stoi na przeszkodzie do...". Właśnie po to, abyśmy wbrew naszej woli nie stali się częścią czyjegoś planu zapanowania nad światem, a przy okazji nie zostali zupełnie pozbawieni prawa do decydowania o własnym losie. Abyśmy bez strachu przed represją mogli kultywować naszą tradycję, tworzyć własną historię, utrwalać ojczysty język.
"Po co mi Polska?" - rzadko kiedy stawiałem sobie to pytanie. Wielokrotnie zastanawiałem się: "Po co 'im' Polska?". Po co była Rzeczypospolita Katarzynie II i Fryderykowi II, po co była Stalinowi i Hitlerowi? Czy tylko po to, by zaspokoić wygórowane ambicje? Czy też do spełnienia wizji odrestaurowania świata pod butem mocniejszych? A może zadziałała zaniżona samoocena? W przypadku pierwszej pary - pragnienie wyrównania rachunków wielowiekowych pariasów z dostojnym republikańskim sąsiadem, w przypadku drugiej - odreagowanie niepowodzenia przy próbie zdobycia panowania nad kontynentem. A więc może zadziałała również pogarda dla wolności? Po namyśle uświadomiłem sobie, że pytanie: "Po co 'im' Polska?", postawiłem "na głowie". Pytanie powinno brzmieć: "Dlaczego 'oni' nie chcą Polski?" lub raczej: "W czym Polska 'im' przeszkadza?".
Na straży wolności
Z czysto biologicznego punktu widzenia człowiek musi funkcjonować w oparciu o zdefiniowany sens życia. Człowiek pragnie uczestniczyć w życiu zbiorowości. Stanowi ją rodzina, szkoła lub zakład pracy. Na wyższym poziomie miasto lub wieś, państwo, region Europy i grupa etniczna, i coraz częściej kontynent, a w przyszłości może glob. W obrębie każdej z tych grup człowiek buduje system założeń. Mówimy, że człowiek potrzebuje celu w życiu. Jednak, aby mógł realizować swój najprostszy cel na poziomie komórki rodzinnej, wybudować na przykład dom, musi zrealizować cele w kręgach wyższych. Na poziomie gminy powinien rozstrzygnąć formalności związane z zakupem działki, na poziomie władz państwowych może forsować uchwalenie pakietu ustawowych ulg.
Każdy z nas, nawet niezamożny, oczekuje, że państwo umożliwi mu swobodną pracę nad jego założeniami; wykaże właściwą dla tutejszej kultury, doświadczeń historycznych, mentalności wyrozumiałość oraz wrażliwość. Nie będzie dyktowało, jakimi celami powinien się zajmować w pierwszym rzędzie i na którym realizować je poziomie. Jeśli obywatel zamierzy sobie, że chce, aby jego kraj zaczął uczestniczyć w wyścigu na Marsa - państwo nie będzie próbowało złamać jego przekonań. Jeśli zadecyduje, że chce wyjść poza wspólnotę narodową, nie zatrzyma go. Poskromi natomiast każdego, kto będzie próbował zagrozić bezpieczeństwu którejkolwiek ze wspólnot. Zupełnie tak, jak w rodzinie, której "głowa" dba o bezpieczeństwo poszczególnych osób, zaś swemu potomstwu pozwala decydować o swoim losie, gdy osiągnie ono odpowiedni stopień rozwoju poznawczego.
Patriotyzm
autoryzowany
Wojciech Sadurski, znany w Europie i Polsce profesor prawa, pracownik Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji, napisał w 2006 r. w swym artykule "Patriotyzm liberała" następującą rzecz: "Gdy niedawno Parlament Europejski skrytykował narastanie w Polsce ksenofobii, antysemityzmu i homofobii, natychmiast odezwały się u nas głosy oskarżające o brak patriotyzmu tych polskich europarlamentarzystów, którzy głosowali za tą rezolucją. Mówiono o kalaniu własnego gniazda, o nielojalności, o karygodnym skarżeniu się na własny naród... Zamiast refleksji nad zjawiskiem napiętnowanym przez PE podniosły się głosy oburzenia autoryzowanych patriotów. Ale nie na tym polega patriotyzm - zwłaszcza w czasach dla Polski dobrych - że unika się krytyki własnego rządu, także poza granicami Polski. Wprost przeciwnie - różne grupy zawodowe, religijne i inne mogą szukać sojuszników na szczeblu europejskim (...)".
A dlaczego nie na tym polega patriotyzm? Dlaczego "autoryzować" wyższość krytyki na szczeblu europejskim nad krytyką krajową? Kto zabrania dorosłym "dzieciom" krytykować postępki wybranego w elekcji "ojca"? Jakiż to liberał zabiera do swego warsztatu inżyniera społecznego patriotyzm i chce go kroić, a następnie reglamentować? Faktyczna wolność polega na tym, że liberał nie zabroni "zadomowionym" na płaszczyźnie "ponadnarodowej" krytyki rządu narodowego, a czującym dumę przede wszystkim ze swej "małej" Ojczyzny w Polsce, krytyki naruszających jej dobre imię instytucji. Liberał zostawi patriotyzm i ludzi w spokoju, bo liberał wie, że zaczyna się od wyższości jednej idei nad drugą, a kończy na wyższości jednej klasy nad drugą.
Rzetelny liberał nie zasugeruje, że patriotyzm na poziomie Ojczyzny jest nienowoczesny lub zbędny. Liberałem był John Adams, drugi prezydent Stanów Zjednoczonych. Liberałem - z mojego punktu widzenia - niestety areligijnym, lecz niezwykle uczciwym intelektualnie. Adams powiedział: "Powinności względem naszego kraju znikną dopiero wraz z końcem naszego życia". Inny liberał, tym razem z "Gazety Wyborczej", niejaki Wroński, pisząc o pasażerach Tu-154M, stwierdził rzecz zgoła odwrotną: "Bardziej mi drogie jest życie tych ludzi niźli służba narodowej idei". Pierwszy z nich był "ojcem założycielem" nowoczesnego narodu - oczywiście za zgodą samego narodu i państwa - dziś wzoru nowoczesności, a drugi z nich jest twórcą... swojego felietonu i liberałem.
Nic w zamian za Polskę
Adams zwrócił uwagę na jeszcze jedną ważną rzecz. Patriotyzm nie tylko zapewnia opiekę, ale także wymaga poświęceń i wyrzeczeń. Państwo, jak każdy "rodzic", jako punkt odniesienia dla uczuć miłości i przywiązania - czyli patriotyzmu, dopomina się lojalności i służby od "dzieci". "Służba" - takie słowo może być obce liberałom spod znaku "Gazety Wyborczej", ale nie podróżującemu po świecie profesorowi Sadurskiemu. Słowa "duty" i "service" w Stanach Zjednoczonych odmienia się we wszystkich kontekstach z założeniem - służymy najpierw naszej ojczyźnie, a później "ponadnarodowym" organizacjom.
Konkludując, patriotyzm jest niezwykle ważnym regulatorem życia społecznego. Nie można go zlikwidować, można co najwyżej wykrzywić jego znaczenie, nadać mu inne wektory. Jeśli chciałoby się je usunąć, trzeba byłoby dać coś w zamian. W Związku Sowieckim za zdradę swych rodziców wręczano ordery i przyznawano posady, ale obyczaj ten wcale nie uchronił "federacji" przed rozpadem na kilkanaście narodowych republik.
Polska jest nam potrzebna jako poprawnie funkcjonujący odbiornik patriotyzmu. Jest nam droga, jest nam niewdzięczna, ma wady, które znacząco wyolbrzymiamy. Lecz nie wzięlibyśmy i nie dalibyśmy żadnych pieniędzy za innych "rodziców", nawet rodziców z reklamy margaryny oraz ze znajomościami w Zarządzie Dróg Powiatowych. Chcemy być Polakami, bo Polska jako wspólnota istnieje od ponad tysiąca lat. Daje nam poczucie wartości, poczucie bezpieczeństwa oraz chęci podtrzymywania jej egzystencji. Profesor Sadurski ma prawo poszukiwać innej wspólnoty i ma prawo nie zostać za to wyśmiany. Jeśli wskazana przezeń wspólnota okaże się trwalsza i atrakcyjniejsza niż moja Polska, może będę musiał przyznać mu rację. Tak interpretuje się postęp. Lecz póki Unia Europejska istnieje 58 razy krócej od Polski i póki od Grecji po Portugalię oprotestowują ją coraz większe rzesze ludzi, mam prawo zakładać, że nie przetrwa nawet połowy tego okresu.
Autor jest historykiem, doktorantem Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, stypendystą Institute of World Politics w Waszyngtonie; opublikował książkę, która zyskała duży rozgłos: "Lech Wałęsa - biografia polityczna legendarnego przywódcy 'Solidarności' do 1988 roku".
Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 22-23 stycznia 2011, Nr 17 (3948)