Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Skumbrie w tomacie, pstrąg
Czas zwodować Zefirka
Izabela Brodacka
Mój przyjaciel Marek był kilka lat temu świadkiem poważnego karambolu koło Tczewa. Jak to zwykle bywa, zszokowani widzowie zamarli gapiąc się bezmyślnie na uwięzionych we wrakach rannych. Marek zabrał się do ich uwalniania i za chwilę - chcąc nie chcąc - dowodził całą akcją ratunkową, gdyż ludzie rzucili mu się do pomocy. Spóźnione (jak zwykle) służby ratownicze też mu się podporządkowały, tytułując go ku jego zdumieniu panem inspektorem.

Jest to znany, choć nie do końca wyjaśniony fenomen psychologiczny. Obecność tłumu działa na jednostkę paraliżująco. Przede wszystkim, dlatego, że zwalnia ją od odpowiedzialności. „Ktoś się tym zajmie”- myśli sobie kierowca mijający rozbity samochód, albo narciarz przejeżdżający obok ofiary wypadku na nartostradzie.
Amerykańscy uczeni wykonali eksperyment opisywany potem wielokrotnie w podręcznikach psychologii i socjologii. Prowadząca zajęcia ze studentami kobieta opuszczała pod jakimś pretekstem salę wykładową, po czym z zaplecza zaczynały docierać do słuchaczy jej rozpaczliwe krzyki. Jeżeli w sali było tylko kilka osób - bez wahania ruszały jej na pomoc. Gdy było ich kilkanaście lub więcej siedziały jak sparaliżowane. Okazało się, że wbrew zdrowemu rozsądkowi i wbrew założeniom eksperymentatorów ( im więcej osób- tym łatwiej, poradzić sobie przecież z napastnikami) duża liczba świadków przeszkadzała, a nie pomagała studentom w podjęciu właściwej decyzji. Jeżeli jednak specjalny animator ruszał na pomoc ofierze pozorowanego ataku - inni ruszali za nim.

Ja też mam podobne obserwacje. Wiele lat temu, na ulicy Marchlewskiego ( obecnie Jana Pawła II) kierowca taksówki celowo przejechał przebiegającego przez jezdnię ogromnego wilczarza. Ranny pies lamentował, ludzie się gapili, a inni kierowcy nawet nie hamowali. Z wielkim trudem zniosłam psa z jezdni i dość bezradnie stałam na chodniku dźwigając krwawiące, ciężkie zwierzę. Nagle wszystko się odmieniło. Zatrzymał się inny taksówkarz. Ludzie przynieśli jakieś koce i tektury. Zawieźliśmy psa do kliniki na Grochowską, gdzie za trwającą 4 godziny, trudną operację młodzi weterynarze policzyli mi jak za szycie łapy. Kiedy po powrocie do domu wrzucałam do pralki pokrwawiony płaszcz znalazłam w kieszeni sumę, która całkowicie pokryła koszty leczenia i utrzymywania zwierzaka przez przeszło miesiąc, aż do momentu odnalezienia właściciela. Nigdy nie dowiedziałam się, kto ją tam umieścił.

Jestem świadoma, że jak mnie pouczył pan Jerzy Wawro, wyciąganie ogólnych wniosków z jednostkowych doświadczeń jest poniżej krytyki. Czego ja kiedyś nie robiłam, żeby się poprawić? Czytałam Popera, Koyrego, Kuhna i Nagel’a a nawet Quine’a i nic mi nie pomogło. Po prostu myślę prymitywnie, jak każda baba z siatą.
 
Wracając do naszych baranów – eksperymenty amerykańskich uczonych (dobrze, że mogę się nimi zasłonić) pokazują, że choć obecność świadków działa na jednostkę paraliżująco, obecność animatora jest w stanie przerwać jej kataleptyczne zawieszenie i skłonić ją do podjęcia działań. Oczywiście ten kij ma dwa końce -działania te mogą być bezsensowne (panika tłumu), albo niekorzystne dla jednostki i zbiorowości. Celowo wybrani animatorzy mogą wyprowadzić tłum na manowce, jak ten baran zdrajca z pozłoconymi rogami, etatowo prowadzący zwierzęta na rzeź.

Czy takim baranem był Wałęsa? Tak czy owak nie jest prawdą (jak twierdzi jeden z komentatorów), że stał się on przypadkowym przywódcą strajku. Wałęsa był przygotowywany do swej roli, szkolony i dotowany przez korowskie, a być może i inne kręgi.( Przedtem korowcy stawiali na Anię Walentynowicz, ale została ona odrzucona ze względu na swoją naiwną uczciwość.)  

Chodzi mi jednak o coś poważniejszego niż zachowanie tłumu w szokującej sytuacji.
Chodzi mi o możliwość zorganizowania się społeczeństwa w sytuacji przemocy.


Jak twierdził mój ojciec, więzień karnej kompanii w Oświęcimiu, kilku esesmanów z psami pilnowało w tym obozie tłumu więźniów. Ojca bardzo bolało, że podczas apeli, wszyscy pokornie stali modląc się tylko o to, żeby palec oprawcy wskazał na kogoś innego. A przecież gdyby wszyscy więźniowie ruszyli jednocześnie do ataku, gołymi rękami rozerwaliby esesmanów na strzępy wraz z ich psami i strzelcami na wieżyczkach. Nie było jednak możliwości porozumienia, uruchomienia tłumu, czyli inaczej mówiąc- nałożenia na tłum polaryzacji. Prawdopodobieństwo spontanicznego ataku na esesmanów było zapewne tego samego rzędu jak prawdopodobieństwo, że wystarczająco duża liczba chaotycznie poruszających się cząstek wody w jeziorze jednocześnie uderzy w kamień na dnie, powodując wyrzucenie go na powierzchnię.

Duże zbiorowości ludzkie rządzą się prawami termodynamiki czy wręcz fizyki statystycznej. I tak- I zasada termodynamiki, (czyli niemożliwość perpetuum mobile I rodzaju) w życiu społecznym oznacza, że nie istnieje coś takiego jak darmowy lunch. Nie można kreować dóbr z niczego. Za niezrozumienie tej zasady świat płaci obecnie kryzysem. II zasada termodynamiki (czyli niemożliwość perpetuum mobile II rodzaju) w życiu społecznym oznacza, ze nie da się wykorzystać energii chaotycznie poruszających się drobin ludzkich bez różnicy temperatur, czyli bez napięcia społecznego i bez specjalnego urządzenia zwanego silnikiem.

Zauważmy, że gdy społeczeństwo nie jest zadowolone z rządów, powstające lokalnie ogniska oporu, gasną jak pęcherzyki pary w cieczy. Wiadomo, że jeżeli nawet ciecz zostanie doprowadzona do temperatury wrzenia, takie pęcherzyki pojawiają się i gasną bez efektu, w całej jej objętości.

Problem jak przerobić podskakującą na garnku pokrywkę na maszynę parową został rozwiązany przez Thomasa Newcomena i Jamesa Watta.

Problem jak wykorzystać energię różnych spontanicznie powstających ognisk oporu, musi zostać rozwiązany przez nas i to w najbliższym czasie.

Piszę o tym wszystkim, bo gnębi mnie przeświadczenie, że jeżeli tego nie zrobimy, za kilka lat będziemy mówić o rocznicy katastrofy smoleńskiej, albo o najbliższych wyborach jak o kolejnej niewykorzystanej szansie na wyprowadzenie kraju na czyste wody. A nasze dzieci powiedzą nam: „chcieliście Polski – no to ją macie!”.

P.S. Zadzwonił do mnie znajomy z pretensją: „co ty tak ciągle o tych rybach, to jakaś aberracja, stwierdzam lepkość tematu”. Wyjaśnienie jest proste. Zaczął się sezon i czas zwodować Zefirka. Dodam, że żeglarstwo szuwarowo bagienne to moja późna ( starcza) miłość, natomiast w żeglarstwie morskim najlepiej wychodzi mi parzenie herbaty i kontemplacja. Jako osoba rozsądna staram się nie przekraczać swoich kompetencji.

Za: http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=3439&Itemid=138438434240