Z prof. Mirosławem Piotrowskim, historykiem z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, europosłem i kandydatem z ramienia PiS na kolejną kadencję Parlamentu Europejskiego, rozmawia Adam Kruczek
W niemieckim tygodniku “Der Spiegel” ukazał się sztandarowy artykuł pt. “Współsprawcy mordu na Żydach kolaborujący z Hitlerem”, sugerujący, że holokaust i zbrodnie hitlerowskie byłyby niemożliwe bez udziału pomocników z okupowanych terenów, w tym z Polski. Czy to tylko sensacyjna medialna prowokacja, czy element poważnej gry politycznej?
- Nie ulega wątpliwości, że ten artykuł jest jednym z ogniw polityki historycznej lansowanej przez Niemców od wielu lat. I to nie tylko na płaszczyźnie krajowej - myślę o Niemczech - ale także na płaszczyźnie europejskiej. Kiedy pięć lat temu zostałem posłem do Parlamentu Europejskiego, jego ówczesny przewodniczący Josep Borrell, Hiszpan, zakazał poruszania tematów historycznych na forum PE, zarzucając Polakom i innym narodom Europy Środkowowschodniej, że nieustannie to czynią. Dziś, pomimo tego zakazu, to właśnie Niemcy są najbardziej aktywnym promotorem własnej polityki historycznej. Zaczęło się od wyrażeń, rzekomo omyłkowych, o “polskich obozach koncentracyjnych” i “polskich obozach zagłady”. Ostra reakcja zarówno ówczesnych polskich władz, jak i polskich posłów do PE, a także moje wywiady utrzymane w ostrym tonie - w tym do “Naszego Dziennika” - spowodowały przeprosiny. Permanentne pojawianie się tego rodzaju “pomyłek”, a także tendencyjnych artykułów, ma rzucać cień na Polaków, sugerując ich współudział w niemieckich zbrodniach II wojny światowej.
Jaką wizję II wojny światowej kreuje niemiecka polityka historyczna?
- Niemcy dążą do oczyszczenia się z odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej i chcą uchodzić za jeden z krajów europejskich dotkniętych nazizmem, a w konsekwencji za jedną z ofiar hitleryzmu. Dlatego tak unikają nazywania poszkodowanych przez III Rzeszę ofiarami niemieckimi, stosując poprawny politycznie zwrot “ofiary nazizmu”. Nazizmu, hitleryzmu już nie ma, a naród niemiecki żyje do dzisiaj. Chodzi o to, aby był czysty, nieuwikłany w obciążające go zaszłości.
Jaki jest strategiczny cel tego rodzaju zabiegów? Czy chodzi tylko o pozbycie się psychicznego dyskomfortu współczesnych Niemców, czy może Niemcy przygotowują się w ten sposób do objęcia przywództwa w przyszłej zjednoczonej Europie?
- Nie jest tajemnicą, że Niemcy od wielu lat dążą do uzyskania dominującej pozycji w Europie. Pierwszym krokiem było zjednoczenie Niemiec, drugim - dominacja w Unii Europejskiej, a trzecim - przyszłe stworzenie armii europejskiej, w której Niemcy odgrywałyby kluczową rolę. Stosunkowo świeża pamięć o zbrodniach z okresu II wojny światowej, a szczególnie odpowiedzialność za holokaust, utrudniają te starania. Jedną z metod pozbycia się tego obciążenia jest podzielenie się odpowiedzialnością za ludobójstwo oraz relatywizowanie niemieckiej winy za wywołanie wojny. Przypomnę, że to nie kto inny, ale politycy niemieccy porównywali George’a Busha do Hitlera, gdy wybierał się na wojnę do Iraku.
Co Pan sądzi o merytorycznej wartości oskarżenia Polaków przez “Der Spiegel” o współudział w holokauście?
- W każdej profesjonalnej manipulacji tego rodzaju zabiegi propagandowe muszą zawierać jakiś element prawdy. Niemcy posługiwali się w swoim zbrodniczym dziele zagłady pewną liczbą wyrzutków społecznych z poszczególnych krajów. Stanowili oni jednak absolutny margines i pełnili niewielką rolę w niemieckiej machinie zorganizowanego ludobójstwa dokonywanego na niewyobrażalną skalę. Odwracanie proporcji, czynienie z marginesu czynnika współdecydującego, ekstrapolowanie takich incydentów na całe narody oraz stawianie tezy, że bez tych jednostek cała machina ludobójcza nie mogłaby funkcjonować, jest nie tylko błędem poznawczym, ale - nie waham się użyć tego słowa - celowym fałszowaniem historii. Trzeba przywrócić właściwą proporcję poszczególnym wydarzeniom historycznym, usystematyzować to, co wielu Niemców, zwłaszcza polityków, chce w tej chwili odwrócić, wykorzystując zamieszanie społeczne. A właściwy porządek rzeczy jest taki, że to Niemcy wywołały II wojnę światową. Oni są za nią odpowiedzialni, bo na drodze demokratycznej, bez jakiegokolwiek przymusu i z własnej woli wybrali na swojego przywódcę Adolfa Hitlera.
W kontekście tak uprawianej polityki historycznej trudno spokojnie przyglądać się rosnącej potędze Niemiec i eskalacji presji związanej z rzekomymi prawami ludności niemieckiej wysiedlonej z ziem zachodnich.
- To nie jest przypadek, że największa w Niemczech, obok SPD, partia CDU-CSU przyjmuje rezolucję, w której popiera postulaty Związku Wypędzonych, traktując sprawę “wypędzeń” jako otwartą, a nawet zobowiązując się do tego, że “wypędzeni” będą mogli wrócić na dawne tereny zamieszkania. Choć rezolucja charakteryzuje się dużym stopniem ogólności, to oczywiste jest, że chodzi o członków Związku Wypędzonych, którzy chcą wrócić na polskie ziemie zachodnie, a nie np. o Polaków wysiedlonych z terenów wschodnich, którzy - aby wrócić na swoje - musieliby emigrować poza granice UE. Ta rezolucja stanowi kolejne ogniwo w łańcuchu logicznego ciągu zdarzeń tworzących politykę historyczną Niemiec. Oficjalnie odżegnują się oni od polityki historycznej, piętnują np. Polaków odwołujących się do historii (vide sprawa rotmistrza Witolda Pileckiego czy kwestionowanie 1 września 1939 roku jako daty wybuchu II wojny światowej), natomiast sami bez nazywania rzeczy po imieniu niezwykle konsekwentnie tę politykę realizują. Jest to także czytelny znak, wskazówka dla posłów, którzy będą zasiadać w największej prawdopodobnie w Parlamencie Europejskim frakcji ludowej, w której CDU-CSU grać będzie pierwsze skrzypce, aby również podjęli stosowne rezolucje i działali na rzecz wypędzonych.
Czy jest możliwe, aby polscy europarlamentarzyści zasiadający w przyszłości w tej największej frakcji PE, chcąc nie chcąc, wpisywali się w te niemieckie dążenia?
- “Chcąc nie chcąc” to dobre określenie w tym kontekście. Jest to wielce prawdopodobne z tej racji, że Niemcy, którzy dominują we frakcji ludowej, mogą narzucić i często narzucają dyscyplinę głosowania. I w tym sensie Polacy, czy zechcą, czy też nie, będą musieli głosować za przeforsowanymi przez Niemców rozwiązaniami.
Tymczasem politycy PO twierdzą, że to właśnie w największej frakcji będą mogli skuteczniej bronić polskich interesów. Czy to tylko przedwyborcza retoryka?
- Oczywiście. Publicznie apeluję do kolegów z Platformy Obywatelskiej o wskazanie, co konkretnie udało im się załatwić w czasie minionych pięciu lat, gdy zasiadali w największej frakcji PE. Przecież ona liczyła ponad 280 członków, a PO miała w niej 15 posłów, co stanowiło raptem 5 procent. Ja dowodzę, że bardziej skuteczna w walce o polskie interesy jest przynależność do mniejszej frakcji, jaką jest Unia na Rzecz Europy Narodów, której udało się przeforsować np. korzystną dla Polski rezolucję w sprawie Gazociągu Północnego. Oczywiście Polacy z największej frakcji przyłączyli się do nas, ale sami przez pięć lat nie mogli takiej rezolucji przeforsować na forum swojej grupy, bo dominują w niej Niemcy. Dlatego uważam, że lepiej zasiadać w mniejszej frakcji. W przyszłej kadencji chcemy stworzyć ok. 100-osobową frakcję, w której nie będzie dyscypliny głosowania, a każdy będzie mógł swobodnie wyrażać poglądy i głosować za nimi. Sądzę, że w przededniu wyborów do PE koledzy, którzy szczycą się tym, iż zamierzają należeć do największej frakcji w PE, powinni jasno określić, jak się ustosunkowują do polityki historycznej Niemiec zarówno w aspekcie rezolucji CDU-CSU w sprawie tzw. wypędzonych, jak też skandalicznej publikacji w “Der Spiegel”, wpisującej się w cały ciąg działań stanowiących realizację konkretnej polityki historycznej prowadzonej przez Niemcy.
A propos polityki historycznej, dlaczego w europarlamencie nie został zrealizowany pomysł, by polski bohater międzynarodowego formatu, rotmistrz Witold Pilecki, został patronem Międzynarodowego Dnia Bohaterów Walki z Totalitaryzmami?
- Mało się o tym mówi, ale w europarlamencie obok frakcji socjalistycznej mamy frakcję komunistyczną. W sprawach ideowych zawiązuje ona przeważnie sojusz z socjalistami, z Partią Zielonych, a nawet z częścią frakcji ludowej. Ta komunistyczna frakcja kategorycznie twierdzi, że nie można w żaden sposób porównywać totalitaryzmu komunistycznego z narodowosocjalistycznym. To sprawia, że wielu posłów sądzi, iż niemożliwe jest uchwalenie żadnej klarownej rezolucji potępiającej oba totalitaryzmy łącznie. Dlatego tak trudno było przeforsować kandydaturę rotmistrza Pileckiego, który uosabia walkę z tymi dwoma zbrodniczymi systemami.
W głosowaniu nad kandydaturą rotmistrza nie popisali się europosłowie Platformy Obywatelskiej, którzy byli przeciw. Porozumienie Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych wystąpiło do nich o honorowe wycofanie się z życia politycznego…
- Trzeba przyznać, że w czasie głosowań w PE, gdy do poszczególnych aktów prawnych wprowadza się po kilkaset poprawek, możliwa jest pomyłka, co - jak utrzymują - zdarzyło się posłom PO. Tłumaczenie to charakteryzuje się jednak niewielkim stopniem wiarygodności. Sprawa rotmistrza Pileckiego nie była tylko jedną z wielu rezolucji z poprawkami głosowanych tego dnia. Przed jej wprowadzeniem odbyły się w PE nagłaśniane przez stronę polską seminaria, dyskusje, zapraszani byli historycy i politycy. W przedstawicielstwie polskim w Brukseli odbyła się głośna wystawa, a przed samym głosowaniem rozesłano stosowne e-maile z przypomnieniem. Jeśli po tak gruntownym przygotowaniu koledzy z PO głosują tak, jak uwidoczniły wewnętrzne wydruki, to trudno uwierzyć w pomyłkę.
Tłumaczą, że poprawili swój błąd.
- Ale kiedy? Gdy “Nasz Dziennik” nagłośnił temat głosowania. Posłowie PO wykalkulowali, że ta sprawa ich kompromituje, i na dzień przed upływem terminu e-mailem przesłali swoje korekty do protokołu. Trzeba też pamiętać, że żadne korekty nie mogą zmienić faktycznego wyniku głosowania. Stanowią tylko element usprawiedliwienia. A zresztą, gdyby “Nasz Dziennik” opublikował tekst dwa dni później, dokonanie tych korekt nie byłoby możliwe.
Jakie zadania w kwestii polityki historycznej czekają na polskich europosłów w nowej kadencji PE? Czy przydaje się w tej pracy wykształcenie historyczne?
- Przyznam, że startując do Parlamentu Europejskiego pod hasłem pilnowania polskich interesów narodowych i państwowych, nie sądziłem, że będę tam musiał zajmować się historią. Przez myśl mi nie przeszło, że na tym forum kwestionowane będą kluczowe dla polskiej historii i tożsamości narodowej daty i wydarzenia, że będzie panować tam taki klimat intelektualno-moralny, w którym cytowanie słów Ojca Świętego Jana Pawła II wywołuje buczenie i tupanie na sali. Okazało się, że wątki historyczne, które splatają się w to, co nazwaliśmy w naszej rozmowie polityką historyczną, nie wysuwają się co prawda na pierwszy plan w obradach PE, ale funkcjonują intensywnie na drugim planie. To tam - poprzez wystawy, przemówienia, rezolucje czy inne inicjatywy - trzeba nieustannie kontrować zakusy innych krajów, a szczególnie Niemiec, do sterowania faktami historycznymi w wygodnym dla nich kierunku, gdyż jest to podbudowa do realnej polityki, np. ekonomicznej i gospodarczej. Ważne jest, aby do Parlamentu Europejskiego dostali się posłowie, którzy w obliczu tych wyzwań nie wyrzekną się swoich korzeni i prezentować będą nasz narodowy, polski punkt widzenia, bo niestety niektórzy z naszych kolegów w minionej kadencji czasem o tym zapominali.
Dziękuję za rozmowę.
Za: Nasz Dziennik
Za: http://www.bibula.com/?p=9960