Jan Kobylański. Swój do Swego-po Swoje. Zjednoczył Polonię Ameryki Łacińskiej i trafił na czarną listę!
Autor: Mirosław Olszycki
Urugwaj nie jest wielkim krajem. Pod względem powierzchni (176 tys. km/kw.) to dopiero 90 kraj świata, a pod względem liczby ludności (3,5 mln mieszkańców) – 131. W stolicy państwa, w Montevideo, mieszka prawie połowa ogólnej liczby mieszkańców państwa (1,3 mln), zaś miejscową walutą jest peso (UYU). W sierpniu 2015 roku za 100 zł można było kupić ok. 747,58 peso, co, w niezbyt wystawnej restauracji w Montevideo, wystarczyło zaledwie na dwudaniowy obiad. To drogi kraj. Drogie są tutaj mieszkania, odzież, transport i wynajęcie pokoju w hotelach. A wszystko przez to, że Urugwaj nie wiele eksportuje, nie ma tutaj wielkich fabryk i ważnej produkcji. Jednym z nielicznych towarów eksportowych są wołowina i owoce. Lecz oba te produkty, pod względem ceny, nie stanowią konkurencji dla tych samych z Brazylii, Paragwaju, Argentyny, a rynek konsumencki, czyli wewnętrzny popyt jest bardzo niski. Liczba ludności w stosunku do powierzchni kraju jest zbyt mała i stąd te wysokie ceny, a co za tym idzie - wysokie koszty utrzymania. Pomimo tego, Urugwaj wyróżnia się pozytywnie pośród innych krajów Ameryki Łacińskiej. Wyróżnia się swoim dogodnym położeniem w ujściu rzeki La Plata, w pobliżu wielkiego portu jakim jest stolica Argentyny – Buenos Aires, oraz wyróżnia się wyższym poziomem usług turystycznych. Jest tutaj również znacznie bezpieczniej niż w innych częściach Ameryki Łacińskiej. Wśród bogatych turystów przybywających do tego kraju z krajów sąsiednich, z Europy, z USA lub z innych części świata, największym powodzeniem cieszy się Punta del Este, miejscowość położona nad Oceanem, około 100 km na północ od stolicy.
To tutaj umiejscowiły swoje bogate posiadłości znane osobistości z branży filmowej, muzycznej, biznesowej, a wiele z nich nabyło nieruchomości od polskiego przedsiębiorcy i działacza polonijnego - Jana Kobylańskiego, stałego mieszkańca Montevideo, który 50 lat wcześniej, a więc wówczas, kiedy nikt jeszcze nie interesował się nieurodzajną ziemią nad brzegiem Oceanu w znacznym oddaleniu od stolicy Urugwaju, przewidział turystyczne ożywienie w tej części wschodniego wybrzeża Ameryki Południowej i kupił tam znaczną ilość hektarów za przysłowiowy grosz. Obecnie, metr kwadratowy ziemi w najbardziej atrakcyjnych częściach Punta del Este, osiągnął cenę prawie 1 tys. USD. W regionie, porównywanym ze względu na atrakcyjne położenie do Lazurowego Wybrzeża we Francji, osiedlił się m.in. hiszpański piosenkarz - Julio Iglesias lub amerykański przedsiębiorca, miliarder, właściciel licznych nieruchomości komercyjnych w USA, Donald Trump. O Janie Kobylańskim dowiedziałem się całkiem przypadkowo.
Wędrując przez Amerykę Południową, zbierając materiał do filmu i książki o Polonii, znalazłem się pewnego dnia w Posadas, przygranicznym miasteczku, leżącym nad brzegiem rzeki Parana, rzeki będącej naturalną granicą pomiędzy Paragwajem i Argentyną. Spacerując wieczorem ulicami miasta w towarzystwie księdza Stanisława Nowaka, który tu mieszkał i w towarzystwie Jarka Fischbacha, drugiego uczestnika podjętej wyprawy do Ameryki, stanąłem naprzeciw pomnika naszego wielkiego rodaka, św. Jana Pawła II, który swą postacią odlaną z brązu, przysłaniał księżyc, odbijający się jaskrawym blaskiem od wód leniwie płynącej rzeki. Zafrapował mnie ten widok, bo nie spodziewałem się, że w takim miejscu mogę spotkać papieża, z którym tak wiele mnie łączyło. O tej porze, wieczorem, postać z brązu św. Jana Pawła II, ustawiona w miejscu, które łączyło dwa hiszpańskojęzyczne kraje, Paragwaj i Argentynę, zafascynowała mnie podwójnie, bo przecież wiemy, ile trudnej historii skrywała ta ziemia.
W czasach kolonialnych istniała tu osada misyjna jezuitów, założona przez jezuitę – Roque Gonzalesa de Santa Cruz, który nadał jej nazwę Anunciacion de Itapua, włączając ją w wielki projekt Towarzystwa Jezusowego, mającego na celu ewangelizację Indian Guaranie. W roku 1621 z powodu epidemii oraz najazdów bandeirantes (mieszkańców Sao Paulo), redukcja została przeniesiona na terytorium obecnego Paragwaju. Posadas, wówczas Candelaria, w okresie rewolucji majowej w roku 1810, a także później, w czasie konfliktu militarnego pomiędzy Paragwajem, Brazylią i Argentyną przechodziło z rąk do rąk, aż ostatecznie, w roku 1879 pozostało w granicach Argentyny. Wiele krwi tu rozlano. Jednak dla nas, Polaków, Posadas miało znaczenie szczególne. To właśnie tutaj, otwierała się dla polskich emigrantów pod koniec XIX wieku, brama do wnętrza wymarzonego świata, do prawdziwej „Ziemi bez zła”, jak określali ten obszar dawni misjonarze jezuiccy. Polacy, rzeką Parana, wpływali na statkach do interioru Misiones, a więc tam, gdzie powstało najwięcej polskich wsi w Argentynie – Wanda, Apostoles, Azara. Dla polskiej emigracji była to prawdziwa ziemia obiecana, bo przecież mogli gospodarzyć na kilkudziesięciu hektarach, a nie, jak w Ojczyźnie, na kilkunastu morgach.
Jak się później okazało, rzeczywistość nie była taka słodka, jak obiecywano. Polscy osadnicy zderzyli się bowiem z wieloma problemami, m.in. z nieznanymi chorobami, z nieznajomością języka, z niechęcią miejscowej ludności, a przede wszystkim - z lasem deszczowym, który byli zmuszeni karczować niemal gołymi rękoma. Wielu z nich zapragnęło powrócić do Polski, lecz nie mieli za co, bo na podróż do Argentyny, Brazylii lub do Chile poświęcili wszystkie oszczędności swojego życia. Być może więc polski papież znalazł swoje upamiętnienie w najlepszym miejscu. Gdy wpatrzyłem się w napis na tablicy umieszczonej pod pomnikiem i odczytałem: Pomnik św. Jana Pawła II w Posadas powstał dzięki Fundacji Jana Kobylańskiego, pomyślałem, że muszę poznać tego człowieka.
Jak się później okazało, Jan Kobylański ufundował w całej Ameryce Południowej kilka pomników św. Jana Pawła II, w tym ten znajdujący się obecnie w centrum Buenos Aires oraz ten stojący na głównym skrzyżowaniu stolicy Urugwaju, Montevideo, gdzie pewnego dnia, jak w Posadas, stanąłem u stóp polskiego papieża, by ponownie przeżywać losy polskiej emigracji w Ameryce Południowej, do której przybywałem tyle razy. USOPAŁ – czyli Organizacja Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej, to inicjatywa Jana Kobylańskiego. Wsparta nie tylko znacznymi, prywatnymi środkami urugwajskiego przedsiębiorcy, lecz także ogromną siłą woli, którą podjął fundator pomników św. Jana Pawła II.
Gdy wiedziony ciekawością, dotarłem pewnego razu do Punta del Este i gdzieś w centrum tego słynnego na całą Amerykę kurortu ujrzałem pomnik Fryderyka Chopina autorstwa Gustawa Zemły zbudowany ze środków Fundacji Jana Kobylańskiego, pomyślałem, że to prawdziwy upust boży, że tak daleko od Ojczyzny, w klimacie niezbyt dogodnym dla Europejczyków, osiadł kilkadziesiąt lat wcześniej założyciel tej propolskiej fundacji. Jak do tego doszło? Zadając pytania przed kamerą filmową poznałem historię tego niezwykłego człowieka. Pomimo swoich 92 lat Jan Kobylański opowiadał o swoim życiu rzeczowo i ze szczegółami. Przed kamerą filmową wspominał, że urodził się i wychował na Wołyniu w Równym. Razem z bratem byli drużynowymi w harcerstwie. Jego ojciec był adwokatem i komendantem organizacji patriotycznej “ Sokół”. Niedługo po rosyjskiej agresji na Polskę w roku 1939, wraz z rodzicami przedostał się do Warszawy, gdzie zamieszkał w kamienicy, w mieszkaniu siostry ojca. Miał wówczas 16 lat.
Tam wstąpił do tajnej polskiej organizacji, w której pełnił rolę łącznika. Zajmował się m.in. wyszukiwaniem kwater dla ludzi, którzy musieli się ukrywać ze względów politycznych. Niestety, któregoś dnia, jadąc rikszą na umówione spotkanie razem z chłopcem o pseudonimie „Lwowiak”, został zatrzymany do kontroli przez niemiecką policję - Feldpolizei. Miał straszliwego pecha. Podczas kontroli znaleziono u „Lwowiaka” broń z ostrymi nabojami. W czasie okupacji wszyscy, przy których znaleziono broń, a także osoby towarzyszące po krótkim przesłuchaniu, natychmiast byli rozstrzeliwani. Wszystkich, łącznie z ryksiarzem, aresztowano i przekazano do siedziby Gestapo na al. Szucha w Warszawie, a następnie uwięziono na Pawiaku.
Po 3 tygodniach od aresztowania jego matka i brat otrzymali zawiadomienie z Pawiaka o jego śmierci. Zostały też zwrócone jego rzeczy osobiste, które miał przy sobie w momencie aresztowania. Po kilku tygodniach brutalnych przesłuchiwań wywieziono Jana Kobylańskiego do Auschwitz, gdzie na lewym przedramieniu wytatuowano mu numer obozowy: 156228. Stamtąd przeniesiono go do Birkenau, a z Birkenau do Mauthausen i Gusen II w Austrii. Przebywając w tym ostatnim obozie Jan Kobylański mógł wysłać bożonarodzeniową kartkę do swojej matki, zawiadamiając ją tym samym, że żyje.
W tym ostatnim obozie – według relacji Jana Kobylańskiego - było potwornie. Stanowiska kapo obsadzano niemieckimi recydywistami i homoseksualistami. Wszyscy oni rządzili jak u siebie w domu. Bili i mordowali. Taka sytuacja trwała kilka miesięcy, aż do czasu przenosin do kolejnych obozów: GrossRosen, Bergen-Belsen i Funfteichen, gdzie lekarze przeprowadzali na więźniach doświadczenia związane z wytrzymałością na brak pokarmu. Wówczas Jan Kobylański zachorował na tyfus plamisty i ocalał jedynie dlatego, że ukrywał chorobę przed Niemcami. Wiedział, że jak Niemcy wykryją u niego tyfus, to natychmiast go zastrzelą. Po kilkunastu dniach, choroba ustąpiła. Prawdopodobnie dlatego, że był młody i organizm potrafił przezwyciężyć największe niebezpieczeństwo. W kwietniu 1945 roku, podczas marszu w kierunku Dachau, wycieńczony chorobą i głodem, na skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego, zapragnął śmierci.
Wyszedł z linii marszu i usiadł na skraju drogi, czekając na SS-mana, mając nadzieję, że ten go zastrzeli. I wtedy uratowali mu życie trzej Czesi, którzy ciągnęli wózek z bagażami SS-manów. Ujrzeli go, podnieśli z ziemi, przyciągnęli do wózka. W ten sposób doszedł o własnych siłach do Dachau, gdzie doczekał wyzwolenia. Wstrząsająca historia. Dalsze losy Jana Kobylańskiego związane były z prowadzeniem różnych biznesów. Zaraz po wojnie, razem ze wspólnikami różnej narodowości: Polakami, Żydami, Niemcami, Włochami czy Francuzami zajął się w Niemczech handlem żywnością, papierosami, aparatami fotograficznymi, częściami do maszyn. Założył firmę we Włoszech. Wystawiał się na corocznych targach światowych w Mediolanie jako przedstawiciel wielu poważnych producentów. Przyjeżdżali tam przedstawiciele rządów i kupcy z całego świata.
W ten sposób nawiązał kontakt z delegacją Paragwaju, której przewodniczył doktor L. R. Petit. Podpisał kontrakt. Przeniósł się do Paragwaju. Wtedy – jak stwierdził - rządy w Asuncion były demokratyczne. Wspominając tamten czas Jan Kobylański przyznał: - Różne bzdury były opisywane… na przykład, że Strossner był wtedy w rządzie, a ja wiem, że on był, ale dopiero dwa lata po moim przyjeździe. Kiedy on zrobił rewolucje, zamordowano doktora L. R. Petit, z którym byłem zaprzyjaźniony. Z tego powodu nie zgodziłem się na spotkanie ze Strossnerem przez osiem lat. Kolejne zmiany polityczne w Paragwaju wciąż nie spełniały naszych kontraktów i ja przyjeżdżając z poważnym kapitałem, zacząłem prowadzić różne interesy handlowe, przemysłowe i gospodarcze, aż do mojego kolejnego wyjazdu do Argentyny.
W roku 1958 Jan Kobylański otrzymał obywatelstwo argentyńskie oraz paszport, w którym imię Jan, Janusz otrzymało hiszpańskie tłumaczenie - „Juan”, „Giovanni”. Dziś we wszystkich dokumentach figuruje Jan albo Juan. Paragwaju i w Argentynie hodował bydło, wydawał znaczki. Dorobił się sporych pieniędzy, zaczął inwestować w nieruchomości, m.in. w Urugwaju. Po latach mógł o sobie powiedzieć, że wykorzystał nadarzającą się okazję. Ziemia w Urugwaju podrożała w ciągu kilkudziesięciu lat o kilkaset procent. Nigdy nie ukrywał, że jest bogaty. W Punta del Este wybudował okazały dom z basenem i obszernymi ogrodami. Pewnego roku zorganizował w swojej posiadłości spotkanie aż 7 prezydentów obu Ameryk! Gościł tam m.in. prezydentów Meksyku, Peru, Kolumbii, Wenezueli, a w roku 1988 – prywatnego sekretarza Króla Hiszpanii. Wśród gości Jana Kobylańskiego było również wielu prominentów z Polski, w tym m.in. Lech Wałęsa, Waldemar Pawlak, Aleksander Kwaśniewski. Utrzymywał kontakty ze światem sportu i mediów, w roku 1992 w Punta del Este przebywała m.in. reprezentacja Polski w piłce nożnej, a także aktorzy – Sophie Marceau, Mirtha Legrand, Wojciech Pszoniak. Znajdowali tam również gościnę duchowni: J.E. ks. Abp Adriano Bernardini – Nuncjusz Apostolski w Argentynie, J.E. ks. Abp Janusz Bolonek – Nuncjusz Apostolski w Urugwaju i wielu innych.
Pozycja Jana Kobylańskiego rosła z każdym rokiem i znalazła przełożenie na sprawy polskie w Ameryce Łacińskiej. Niepodważalną zasługą polskiego przedsiębiorcy z Urugwaju było ustanowienie Dnia Osadnictwa Polskiego w Argentynie. Pierwsze uroczyste obchody tego święta odbyły się 8 czerwca 1996 roku. Należy zauważyć, że do dziś jest to jedyne oficjalne święto państwowe, podkreślające rolę polskich osadników w budowaniu niepodległych państw Ameryki Łacińskiej. Działania Jana Kobylańskiego dla Polonii zostały zauważone.
Już w roku 1955 zwrócili na to uwagę generał Tadeusz Bór-Komorowski i pułkownik Wincenty Iranek-Omecki. W liście do Jana Kobylańskiego z 12 października 1955 roku obaj słynni Polacy zwrócili się do niego o pomoc dla Polaków w Paragwaju. Warto w tym miejscu zauważyć, że Jan Kobylański stał się fundatorem i założycielem Związku Polaków w Paragwaju, pełniąc w nim w latach 1952-1961 funkcję wiceprezesa. Związkowi przewodniczył - major oddziału kawalerii armii polskiej we Francji z roku 1919, Włodzimierz Białobłocki. W okresie późniejszym, przez siedemnaście lat, Jan Kobylański prezesował Związkowi Polaków w Argentynie, organizacji, która zjednoczyła trzydzieści cztery stowarzyszenia polskie w tym kraju i wydawała własną gazetę - „Głos Polski”, a także, co ważne - reaktywował dwie polskie organizacje w Urugwaju – Towarzystwo im. J. Piłsudskiego i Zjednoczenie Towarzystw Polskich. W roku 1988 uzyskał funkcję Prezesa Demokratycznych Organizacji Urugwaju. Pełnił także funkcję Honorowego Konsula Rzeczpospolitej w Urugwaju.
Od końca lat osiemdziesiątych robił dosłownie wszystko dla umocnienia i rozwoju organizacji polonijnych w Ameryce Południowej, łącznie z powołaniem nowej organizacji polskiej w Ameryce – USOPAŁ, która zaistniała w roku 1994. Jedną z głównych zasad, określających przynależność do USOPAŁ była wierność polskim interesom historycznym, społecznym i tradycyjnie katolickim. Na prezesa organizacji wybrano Jana Kobylańskiego. USOPAŁ zaczęło pełnić rolę spoiwa polskiej racji stanu na świecie, zaczęto myśleć o Banku Światowym dla Polonii, który mógłby odegrać wielką rolę w budowie sieci gospodarczej ku pożytkowi rzesz Polaków, o stworzeniu jednej organizacji jednoczącej Polonię świata, wydawaniu polskich czasopism i dzienników, o telewizji i radiu, sponsorowaniu polskich przedsięwzięć chrześcijańskich i patriotycznych, w tym kulturalnych, nie tylko w Ameryce Południowej. Dość perspektywicznie wyglądała współpraca z prezesem Moskalem z USA.
Zaczęto snuć plany w sprawie współpracy polskiego parlamentu z ruchem patriotycznym Polonii, wybierania przedstawicieli polskiej diaspory z różnych krajów świata do zasiadania w polskim Sejmie. Aksjologia chrześcijańska jako fundament prawa i państwa polskiego stała się dla USOPAŁ priorytetem, a atak na wymienione wartości i próba przeprowadzenia antypolskiego ideologicznego przewrotu przy użyciu sił wrogich Kościołowi – według prezesa i członków organizacji - to atak na samą Polskę, na państwo polskie i na Polaków. Gdy w roku 2012, nie znając jeszcze Jana Kobylańskiego znalazłem się w Kurytybie w Brazylii i jednym z miejsc, które zapragnąłem odwiedzić był Park św. Jana Pawła II, zarządzany przez Polkę - Danutę Lisicki, dowiedziałem się od polskiego konsula, że on nie może mi towarzyszyć w zwiedzaniu ze względu na Jana Kobylańskiego. Nie dowierzając własnym uszom, bo przecież park znajdował się w samym centrum Kurytyby i odwiedzało go miesięcznie ok. 5 tys. Brazylijczyków, którzy w ten sposób mogli poznać polską historię i kulturę, zadałem pytanie pani Danucie o co w tym wszystkim chodziło?
Odpowiedziała, że administrator parku znalazł się na Czarnej Liście polskiego MSZ. Za sprawą kontaktów z Janem Kobylańskim. Oniemiałem. Sytuacja powtórzyła się w polskiej ambasadzie w Santiago de Chile. W ogrodzie ambasady, podczas wywiadu ze ś.p. Raulem Małachowskim, Polakiem mieszkającym w stolicy Chile, scenografem, reżyserem i malarzem, usłyszałem, że musiał on zerwać wieloletnią znajomość z Andrzejem Zabłockim – prezesem Zjednoczenia Polskiego im. Ignacego Domeyki w Chile, albowiem ten utrzymywał kontakt z Janem Kobylańskim! Małachowskiemu zależało na uzyskaniu polskiej emerytury, a Andrzej Zabłocki znajdował się na Czarnej Liście polskiego MSZ. Potwierdził to sam prezes Zjednoczenia. Wydaje się więc, że Czarna Lista istniała naprawdę. Znalazło się na niej wielu Polaków, którzy utrzymywali kontakt z prezesem USOPAŁ. Być może kluczem do wyjaśnienia tej bezprecedensowej i niezwykle przykrej dla Polonii sprawy będzie wypowiedź Jana Kobylańskiego z roku 2009, a więc z okresu wytoczenia przez prezesa USOPAŁ procesów o oszczerstwo ówczesnemu ministrowi spraw zagranicznych Rzeczpospolitej Polskiej – Radosławowi Sikorskiemu oraz 19 innym osobom ze świata mediów i polityki (dla przypomnienia - w Polsce rządziła wówczas koalicja PO/PSL), w której nadmienił: - Tworząc Związek Narodowy Polski dysponujący własnym bankiem, zakładając sukces przedsięwzięcia, wierzyłem, że projekt ten zaowocowałby zmianą rządów w Polsce na rządy narodowe, co z kolei, przy pełnym poparciu polonijnych organizacji gospodarczych i połączeniu działań, zamieniłoby je w oficjalne centra dystrybucji wytworów polskiej gospodarki na cały świat.
Istnienie takiej organizacji otwarłoby drogę do inwestycji w Polsce dla polonijnych firm na zasadzie pierwszeństwa i preferencji, co zapobiegłoby wyprzedaży polskiego majątku i sprzyjało powrotowi wielu Polaków do Ojczyzny… To spełnienie wymarzonego przez Polaków hasła – „Swój do Swego – po Swoje”. Te marzenia zaczął urzeczywistniać prezes USOPAŁ, Jan Kobylański. Udało mu się zjednoczyć Polonię Ameryki Łacińskiej, Polacy na obczyźnie uwierzyli we własne siły. Mieli nadzieję, że dzięki konsolidacji, głos Polonii w polskim parlamencie będzie słyszalny o wiele donośniej niż dotychczas, że uzyskają wpływ na wiele spraw w Polsce.
Widocznie jednak siłom „zła”, przeciwnikom budowania silnej, patriotycznej Polonii, twórcom Czarnej Listy, nie spodobał się taki kierunek postępowania! Wielu porządnym ludziom, prawdziwym patriotom, zaangażowanym w zagadnienia związane z poprawą losu Polaków żyjących poza granicami Ojczyzny, wpisując ich na Czarną Listę, uczyniono autentyczną krzywdę! Obecnie Jan Kobylański ma już 92 lata, pomimo swoich lat wciąż jest pełen energii i chęci do pracy na rzecz Polski i Polonii. Wciąż żywo interesuje się polityką.
Nie widać na jego twarzy zniechęcenia, choć tragiczny czas wojny, pobytu w niemieckich obozach koncentracyjnych, tułaczki po świecie, oszczerstwa płynące z Ojczyzny, odcisnęły z pewnością w jego psychice wyraźne piętno.
Ma córkę i syna, lecz widują się sporadycznie. Natomiast dość często odwiedzają go wnukowie, wysocy, przystojni mężczyźni; jeden mieszka w Madrycie, a drugi w Londynie. Widziałem ich w dniu 91 rocznicy urodzin prezesa USOPAŁ, a więc wtedy, gdy na specjalne życzenie zagrałem na akordeonie jedną z polskich, ludowych melodii i wydawało mi się, że w oczach, nie tylko Jana Kobylańskiego, pojawiły się łzy, a myśli obecnych powędrowały daleko, w kierunku kraju, który był i jest Ojczyzną tej wielotysięcznej, a nawet wielomilionowej armii polskich emigrantów zmuszonych z różnych powodów do urządzania sobie życia od nowa w Ameryce Łacińskiej i w innych zakątkach świata.
Mirosław Olszycki - autor filmu „Jan Kobylański. Afonico” oraz książki „Ziemia Czerwonych Drzew. Polacy z Ameryki Południowej”. Artykuł publikujemy i rozsyłamy z USOPAŁ 21.08.2015 z uzupełnieniami, biorąc pod uwagę, że jest to bardzo ważny temat dla Narodu Polskiego. Został on też przetłumaczony na język hiszpański dla wiadomości Polaków w kraju i zagranicą przy współpracy Pani Dyrektor Leonor Adami.
Nadesłał: USOPAŁ