Wczoraj ogłoszono, że Europa ma prezydenta i ministra spraw zagranicznych. Wczoraj media całej Europy dowiodły, że polski prezydent, premier i liderzy obecnych w Sejmie partii mamili Polaków twierdząc jeszcze niedawno, że UE nie będzie miała urzędników, których istnienie dowodzi państwowości Unii Europejskiej.
Wczoraj też wystrychnięto na dudka naiwniaków, którzy wierzyli, że prawdziwe tajne kierownictwo UE zezwoli na jakiekolwiek wybory prezydenta i szefa MSZ UE. Nic z tego. Wielki Wschód Francji, czy inny masoński zakon metodami pokojowymi, przy udziale lokalnych zdrajców, pozbawił suwerenności narodowe państwa Europy i powołał kontynentalne państwo, na czele którego postawił marionetki, w całkowitej tajemnicy przed światem. Marionetki nie miały sposobności do kampanii wyborczej, prezentacji swoich zamiarów, ani jakiegokolwiek głosowania.
O narodowych intencjach Tuska i Kaczyńskich pisałem już wiele razy, toteż ich postawa przy wyborze nie zdziwiła mnie. Tusk powiedział, że mogło być gorzej, a Lech Kaczyński, wymawiając się chorobą nie pojechał wcale, bo jego narcyzm nie zniósłby myśli, że to może on mógłby być takim nikomu nieznanym i zabawnym, ale zawsze, „Hermanem Van Rompuy`em”.
Osobiście dostrzegam wyraźny „ukłon” brukselskiej masonerii wobec Polski. Otóż jest niezaprzeczalne, że minister spraw zagranicznych UE, Catherine Ashton jest łudząco podobna do Anny Fotygi, dawnej minister spraw zagranicznych Polski, tylko używa ciemniejszej farby do włosów. Czyżby to znaczyło zapowiedź jakiejś kontynuacji?
Zabawa się skończyła, złudzenia opadły, nadziei nie ma w ogóle. Sprawy Unii Europejskiej idą w dramatycznie negatywnym kierunku, dokładnie w takim, jaki przewidywałem wielokrotnie tu na blogu, przed jakimi przestrzegali krytycy tego, w istocie antyeuropejskiego bo antychrześcijańskiego tworu. Nie zdziwi mnie zatem, że w „duchu dialogu”, o którym mówił wczoraj nowy prezydent UE, z powodu ciągłych kłótni Tuska z Kaczyńskim, Bruksela ogłosi pewnego dnia „prawdziwego prezydenta Polski”, może jakiegoś wójta z niewielkiej gminy. I będzie ogłoszony wielki sukces.
Gdyby nie chodziło o Polskę – życzyłbym im tego, bo zasłużyli stokrotnie.
Wtedy, gdybym sam nie brał udziału w jego wyborze, nie byłby on moim prezydentem, tak jak nim nie jest Herman Van Rompuy.
Mirosław Orzechowski
Za: http://miroslaw-orzechowski.blog.onet.pl/