Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
        *Prokuratura rada staratsja: zamachu nie było*Ambitny budżet przykryje nędzę

        *Niech żyją skrupulanci! *Kto na mchu jadał ? * Wśród łże-liberałów bez zmian

     („Najwyższy Czas”, 13 kwietnia 2011) „Niezależna” od ministra sprawiedliwości prokuratura jeszcze lepiej rozumie powinność swej służby, niż wtedy, gdy była uzależniona: właśnie podjęła dwie ciekawe decyzje w sprawie śledztwa smoleńskiego. Po pierwsze – teraz osobno prowadzone będzie śledztwo w sprawie samej katastrofy, a osobno w sprawie przygotowań do tragicznego lotu. Najwyraźniej chodzi o to żeby, broń Boże, nie wiązać ze sobą tych dwóch faz operacji przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu i jego najbliższym współpracownikom.

 Po drugie – wykluczyła już wersję o zamachu, chociaż nawet nie powąchała czarnych skrzynek, ani nie wyjaśniła pracy wieży w Smoleńsku, skąd do końca prezydencki tupolew otrzymywał informacje, że jest na właściwej „ ścieżce i kursie”...

 A więc wiemy już na pewno  (a wkrótce biada temu, kto będzie sądził inaczej?) że zamachu ze strony służb rosyjskich w porozumieniu z ich polską agenturą nie było.

 W zrozumieniu obydwu decyzji niezależnej prokuratury bardzo pomocna może być nam piosenka z czasów stalinowskich: „Pan prokurator ma rację, mamy w Polsce demokrację”, a gdy chcieć wesprzeć się rosyjską mądrością – można sięgnąć do Gogola: „W naszym gorodie wsjo swołocz, tolko adin prokuror czestnyj czieławiek, nu tak mieżdu nami – toże swinja”.

 Zapodano zatem, że nie było zamachu, i na pewno nie ma związku między katastrofą a pracą ministra obrony narodowej i ministra spraw zagranicznych, przygotowujących tę wizytę.

 Ciekawe tylko, czy dziwny angaż komunistycznego agenta Tomasza Turowskiego do nadzorowania prezydenckiej wizyty będzie w ogóle badany przez „niezależną” prokuraturę w ramach któregoś z tych dwóch, rozłączonych   teraz śledztw? Czy też ten wątek znajdzie się już w ogóle poza śledztwem?... Gdybym był na miejscu carskiego jegermajstra Kozodusina (to dzięki jego perswazjom - jak opowiadała Telimena - „policmajster powinność swej służby zrozumiał” uznając pieska za kotną łanię...) tak właśnie kierowałbym „niezależną” prokuraturą: rozbijać śledztwo na „osobne wątki”, a po drodze „gubić” wątki najistotniejsze. Czyż nie tak postępowano w sprawie porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika?... Zabójstwa Papały?...

 Aby odwlec ostateczny moment kompromitacji tego śledztwa opartego o  „załącznik” -  przedłużono je do października: całą jego nieprawdę, samą nieprawdę i tylko nieprawdę poznamy dopiero po wyborach?...

 Za to „ambitny budżet” rządu Tuska – jakież niebywałe przyśpieszenie! – poznamy jeszcze przed wyborami! Nie ulega wątpliwości, że każdy, kto zapozna się z tym budżetem od razu przypomni sobie drugą Japonię, drugą Irlandię, o ile nie „Kubę, wyspę jak wulkan gorącą”... Czekają nas zatem dwie nieprawdy: jedna (niewygodna, bo kompromitująca „niezależną prokuraturę”) przesunięta na „po wyborach” - druga (propagandowa, wicie, rozumiecie, optymistyczna): krzepiący budżet na rok 2012 – jeszcze przed wyborami.

 Propaganda sukcesu kryje mroczne głębie...

 Pogłębia się nie tylko różnica między propagandową optyką rządową a oddolnym widzeniem rzeczywistości przez obywateli – pogłębiają się też różnice między  „onymi” a „nami”. To bardzo znamienne, że PRL-owski podział na „my” i „oni” kontynuuje się „w warunkach demokracji”, ani chce ustąpić, nawet pogłębia się. Cóż, powiadają, że te same przyczyny wywołują te same skutki, bez względu na otoczenie i warunki; z jakichś tajemniczych powodów tak w PRL, jak w III Rzeczpospolitej tylko z władzy i przy władzy żyje się dostatnio, tylko z władzy  „zawsze można się wyżywić”, jak to i wtedy, ale i teraz uzmysławia nam Urban, b.rzecznik prasowy rządów gen.Jaruzelskiego, mimo iż stan wojenny sam najwyższy Trybunał Konstytucyjny uznał niedawno (po 20 latach!) za bezprawny.

 Tymczasem drożyzna rozlewa się coraz szerszą falą i fala ta zalewa już usta co mniej zamożnym. Prawdziwa powódź drożyzny!

 Prof.Semkow, który na wydziale prawa w Łodzi wkładał za moich studenckich lat ekonomię kapitalizmu powiedział kiedyś (a było to w czasach innej „powodzi”: zalewu prac doktorskich i habilitacyjnych o wyższości socjalizmu nad kapitalizmem), że najciekawszym podręcznikiem ekonomii jaki zdarzyło mu się w życiu przeczytać był grube, podniszczone tłuste bruliony, w których jakieś skrupulatne małżeństwo zapisywało przez kilkanaście lat wszystkie swoje zakupy i wydatki: miesiąc po miesiącu.  Od 1937 do 1957 roku! Ach, nie masz dzisiaj zapewne takich skrupulatnych małżeństw, wszyscy żyją, jakby po nich kończył się świat... Ale tylko dzięki takim skrupulantom francuskim wiemy na przykład, że w „ciemnym średniowieczu”, w czasach Franciszka Villona, siła nabywcza dniówki murarza była większa, niż siła nabywcza dniówki murarza w PRL. Młodzi zetempowcy żydowskiego pochodzenia nauczyli mnie w szkole podstawowej zabawnego powiedzonka – „Nasi praojcowie na mchu jadali” – a dzisiaj spotykam tych podstarzałych już dżentelmenów, jak ubiegają się o kamienice w Łodzi, które ich „praojcowie”, co to „na mchu jadali”, postawili przed wojną i wcześniej... Łza się w oku kręci: bo gdy już mowa o tym, co kto komu dał, na mchu, czy pod stołem, to akurat rząd Mazowieckiego/Balcerowicza „na mchu jadał”, a nasi pradziadkowie dali nam to, czego resztki „dziobiemy” jeszcze dzisiaj.

 Dziobiemy – ale i nas dziobią, i to jak! Może i nie „rozdziobią nas kruki, wrony”, ale lichwiarze. Nie dość, że zadłużane jest „państwo” (czyli obywatele przez kolejne rządy) – to jeszcze zadłużają nas bez naszej wiedzy i zgody także samorządy, o czym ostatnio i nagle dowiedziały się „wielkonakładowe media”. A przecież samorządy nie zadłużyły się „nagle”:  proces ten trwa od lat.

Jego mechanizm jest prosty: Unia Europejska przeznacza pewne kwoty dla samorządów na dofinansowanie ich inwestycji. Samorządy łakomią się na tę „darmochę”, żeby samorządowcy mogli potem brylować przed „elektoratem” swymi „sukcesami”, ale warunkiem uzyskania tej darmochy jest kapitał własny. Samorządy nie mają kapitału własnego (prywatyzacji nie chcą, bo czym by zawiadywały...), więc pożyczają szmal na lewo i prawo. Pożyczki obrastają procentami, podczas gdy inwestycje komunalne zwracają się powoli, jeśli w ogóle... Albo więc pożyczkodawcy odbiorą sobie co swoje z komunalnego majątku, albo samorządy obłożą mieszkańców drakońskimi podatkami lokalnymi i innymi przymusowymi daninami. Ale o tym, wiele kosztować będzie mieszkańców takie inwestowanie – mieszkańcy nie dowiadują się w kampaniach wyborczych... Wiec chociaż inicjatywa ministra Rostowskiego (ograniczyć zadłużenie samorządów do 1 procenta ich budżetu) zmierza w słuszna stronę, to  jest całkiem spóźniona i nie uratuje ani przed lichwiarskim przejęciem majątku wielu samorządów, ani mieszkańców – przed drożyzną lokalną. Nawiasem mówiąc – to ciekawe: rząd może via swój parlament narzucić samorządom ten 1 procentowy pułap zadłużenia – ale nie może ich zmusić do prywatyzacji?... Widocznie nie chce.

 Raz jeszcze wyłazi z platfusowych łże-liberałów socjalistyczny ekonom, co to „na mchu jada”.

Marian Miszalski

Za: http://marianmiszalski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=258&Itemid=138438434