Zastanawiające, jak bardzo rozpowszechniła się opinia, iż na światopogląd prawicowy składa się konserwatyzm w sferze moralności oraz liberalizm w sferze gospodarki. Zupełnie jakby te skrajności można było pogodzić. Spotkałam się nawet z absurdalnym stwierdzeniem, iż prawdziwy liberalizm to ten konserwatywny! A wszystko, co antyliberalne, otrzymuje zaraz etykietkę: “lewicowe”. Oczywiście, istniała i istnieje lewicowa krytyka liberalizmu, ale z początku musiała być ona z konieczności krytyką wewnętrzną. Liberalizm jest bowiem najstarszą formą socjalizmu. Nie to jednak będzie przedmiotem moich rozważań i dlatego wszystkich oburzonych liberałów odsyłam do tekstu na stronie http://www.cywilizacja.ien.pl/?id=21 . Tutaj skoncentruję się wyłącznie na liberalizmie gospodarczym.
Jak podaje Encyklopedia Białych Plam, “Leseferyzm, liberalizm gospodarczy (franc. laissez faire – pozwólcie działać) – model życia gosp., w którym decydujące znaczenie dla wzrostu ogólnego dobrobytu materialnego przypisuje się wyłącznie wolnej inicjatywie jednostek”(1). Przyjrzyjmy się zatem podstawowym tezom gospodarczego liberalizmu, sformułowanym przez Adama Smitha w książce “Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów”(2).
1. Ograniczenie działalności państwa do wybranych dziedzin. To właściwie podstawa leseferyzmu. Smith zapomniał chyba jednak, czym jest państwo i czemu ma służyć. Otóż państwo to wspólnota powstała dla osiągnięcia wspólnego dobra. Rozbawionym w tym momencie liberałom wyjaśniam, iż wspólnota to nie to samo, co komuna, a wspólne dobro nie ma nic wspólnego z żadnym socjalizmem. Wspólne dobro to takie, które “jest rzeczywistym celem każdego człowieka i zarazem całej społeczności”. Nie będzie zatem celem ani ład społeczny, ani sprawnie działająca gospodarka – wszystko to ma jedynie służyć człowiekowi, jego rozwojowi osobowemu – intelektualnemu, moralnemu, twórczemu i religijnemu. “Kolektywizm – jak wyjaśnia Paweł Skrzydlewski w artykule “Rola filozofii w życiu społecznym” w swej istocie nie dostrzega realnego człowieka, nie ceni jego dobra, bo realny człowiek to tylko przejaw kolektywizmu albo jego wytwór, najczęściej nieudany.”(3). Prawo stanowione ma natomiast wspierać i chronić dobro wspólne (dobro osoby ludzkiej). Dlatego nie można ograniczać zadań państwa! Oczywiście nadmierny interwencjonizm wcale nie jest wskazany, ale o tym później.
Do jakich dziedzin zatem chcą liberałowie ograniczyć działalność państwa? Otóż są to:
a) Sprawiedliwość – czyli policja i sądy. Nawet liberałowie nie wyobrażają sobie prywatnej policji.
b) Obrona kraju – wojsko. To również oczywiste.
c) Organizowanie robót publicznych. Czy współcześni liberałowie pamiętają o tym?
d) Więziennictwo.
e) Ustanawianie stopy procentowej.
f) Państwowy zarząd poczty.
g) Wprowadzenie obowiązkowego nauczania. Nawet Smith uważał, że szkolnictwo państwowe powinno istnieć, ze względu na tych najbiedniejszych, których nie stać na naukę prywatną. Teraz liberałowie głoszą co innego. O ile jednak państwo nie ma obowiązku zapewnić każdemu obywatelowi dobrobytu, nie powinno blokować dostępu do edukacji (oraz służby zdrowia).
h) Egzaminy państwowe dla wszystkich zawodów. Po ukończeniu państwowych studiów też? Tu chyba lekko przesadzili...
i) Tworzenie warunków dla zdrowej konkurencji – zwalczanie monopoli. A więc jednak interwencja w gospodarkę... Szkoda, że tylko taka.
j) Opowiadanie się państwa po stronie robotników w ich sporach z pracodawcami. Ten punkt jest już całkiem przemilczany. Przecież liberałowie domagają się, by dla dobra gospodarki przedsiębiorca miał pod sobą pojedynczych pracowników, których nikt nie wspiera i których można w każdej chwili zwolnić. Chcieliby człowieka rzucić na głęboką wodę, żeby sprawdzić, czy wypłynie. A jeśli nie? To jego problem? Nie uważam, że należy chronić leni i obiboków. Ale nie można zapominać, że jesteśmy ludźmi, a nie zwierzętami. To zwierzęta eliminują ze swojego grona słabsze jednostki. Ale dzisiaj chyba tylko obrońców zwierząt nikt nie nazywa populistami.
2. To interes osobisty jednostki jest najważniejszy. Smith jeszcze odżegnywał się od egoizmu. Wg niego interes osobisty to “wysiłek naturalny każdego człowieka, zmierzający ku poprawie (jego) warunków bytu.” Co prawda “zasady zwykłej roztropności nie zawsze kierują postępowaniem każdej jednostki”, ale “wpływają one na postępowanie większości ludzi z każdej klasy lub każdego stanu”(4). A jeśli większość nie kieruje się roztropnością? Albo jeśli roztropność właśnie każe postawić na pierwszym miejscu co innego niż interes osobisty?
3. Wolny handel ożywia gospodarkę. Ciekawe, że “tezę tę głosili liberałowie angielscy, gdy Anglia była u szczytu potęgi gosp. i chciała zbywać swoje towary w krajach biednych”(5). I że to właśnie bogaci, a nie biedni, żądają wolnego handlu.
Zastanówmy się zatem, na czym może on polegać. Zapewne chodzi o to, aby móc sprzedawać wszystko, co tylko znajdzie nabywcę, i wszędzie, bez ograniczeń. Czy w takim razie zakaz handlu jakimiś towarami będzie zgodny z zasadami wolnego handlu? Raczej nie. Można się zatem domyślać, skąd w Polsce (i nie tylko, ale u nas stosunkowo od niedawna) taki zalew najobrzydliwszej pornografii, którą się wystawia teraz oficjalnie, bez skrępowania, w kioskach czy tzw. salonikach prasowych. Przecież to towar, jak każdy inny! A jak go dobrze wyeksponować, to więcej ludzi kupi... Oczywiście wszystko, co można sprzedawać, można też reklamować. Stąd wszechobecne reklamy piwa, do niedawna jeszcze “bezalkoholowego”, a teraz już każdego. Piwo stało się modne, zwłaszcza wśród młodzieży, która jest najbardziej podatna na nałogi.
Widzimy zatem, że nie wszystko wolno sprzedawać. A czy można sprzedawać każdemu i wszędzie? Np. polską ziemię Niemcowi albo polski zakład Holendrowi? Liberał powie: oczywiście, może kupić każdy, kto da więcej. A powie tak, bo nie liczy się dla niego kryterium narodowe, a jedynie kryterium użyteczności, zysku, które w tym przypadku powinno być zupełnie drugorzędne. Powiem więcej – liberał, choć często nazywa się patriotą, nie ma pojęcia, co to jest interes narodowy! Dla niego to całkowita abstrakcja! W przeciwieństwie zapewne do interesu światowej finansjery...
4. Życiem gospodarczym kieruje “niewidzialna ręka”. Oczywiście powoduje to zadowolenie jednych, niezadowolenie innych. Ale czy naprawdę chodzi tylko o “zadowolenie”? Pomińmy na razie fakt, iż ta “ręka”, chociaż “niewidzialna”, w rzeczywistości jest bardzo konkretna. Liberałom chodzi o to, że życiem gospodarczym kieruje, czy powinien kierować, nie rozum ludzki, a jakiś mechanizm rynkowy. Nieważne, że człowiek staje się wtedy przedmiotem a nie podmiotem. Wolny rynek ma być panaceum na wszystkie problemy. Tylko czy można się dziwić “niezadowolonemu” człowiekowi, który traci pracę (dla “dobra gospodarki” oczywiście), a co za tym idzie środki do życia, może i mieszkanie. Populizm? Socjalizm? Tak by powiedział liberał, który nie widzi niczego, poza opozycją liberalizm-socjalizm; “pragmatyzm w działaniu dla rozwoju gospodarki” - pomoc socjalna dla najuboższych. Ale do tej kwestii powrócę w punkcie szóstym.
5. Podstawą życia gospodarczego powinna być własność prywatna. Z tym częściowo można by się zgodzić. Własność prywatną należy wzmocnić i upowszechnić. Ale dlaczego w imię jakiejś ideologii, bo inaczej tego nazwać nie można, zwalczać istnienie przedsiębiorstw państwowych (tzw. etatyzm), nawet tych, które przynoszą zyski! Nie można sprzedawać wszystkiego i każdemu! Są takie branże, które powinny pozostać pod kontrolą państwa (nie tylko poczta oraz roboty publiczne) i przekazanie ich w obce ręce byłoby zdradą narodową! Już obserwujemy przypadki, kiedy obcy przedsiębiorca kupował polski zakład, po czym go zamykał, zwalniał ludzi, wywoził maszyny i cieszył się, bo wyeliminował konkurencję. Z drugiej strony – kto powiedział, że prywatny przedsiębiorca zawsze będzie lepiej gospodarował od państwowego zarządcy? Jeśli jest uczciwym i odpowiedzialnym człowiekiem (są jeszcze tacy!) to tak samo zadba o własną firmę, jak i o państwową. A jeśli nieodpowiedzialny i do tego leniwy – doprowadzi do ruiny i jedną i drugą. Nie widzę powodu, dla którego miałoby nie być żadnej państwowej własności. “Nie, bo nie” - to nie jest argument.
Trzeba również pamiętać, iż istnieją instytucje, które ze swojej natury nie są przeznaczone do tego, aby “generowały zyski”. Korzystają z nich wszyscy obywatele, albo przez całe życie, albo na jakimś tylko etapie, i wszyscy solidarnie powinni je utrzymywać. Taką instytucją jest na przykład szkoła – ma ona kształcić uczniów, nie zarabiać na nich. Ma też uczyć bezinteresowności w zdobywaniu wiedzy, a tego zadania nie spełni, jeśli sama będzie “interesowna”.
Konieczność “zarabiania na siebie” nie wychodzi też na dobre nauce. Zwłaszcza w reklamach widać, do czego prowadzi “pogoń za sponsorami”... Instytut “X” poleca produkt “Y” firmy “Z”. Wyniki badań Instytutu “A” potwierdzają, że najzdrowsze jest masło, natomiast Instytut “B” twierdzi, również na podstawie dokładnych analiz, iż margaryna. Co kawałek w prasie, radiu i TV podawane są informacje o najnowszych odkryciach tego typu, ale czy aby na pewno zawsze można im wierzyć?
6. “Negatywne interpretowanie problematyki socjalnej przez liberałów”, którzy zawsze niechętnie patrzą na ingerowanie państwa w sprawy socjalne pracowników. O tym już pisałam. Liczy się przede wszystkim “dobro rozwoju gospodarki”. Niektórzy nawet twierdzą, że jeśli gospodarka będzie się dobrze rozwijała, zyskają na tym także ci najubożsi. Należy zatem podejmować teraz tzw. “niepopularne decyzje”, aby później “zbierać” ich “dobre owoce”. Podobno w taki sposób gospodarka ma “służyć człowiekowi”. Tylko że koszty takiej “służby” mogą okazać się zbyt wielkie. Jeśli dla “dobra gospodarki” poświęca się życie czy zdrowie choćby jednego niewinnego człowieka, to takie “dobro” należy bezwzględnie odrzucić! Kto myśli inaczej, ma zaburzoną hierarchię wartości i mylą mu się środki z celami. Przypominam, że gospodarka jest środkiem, narzędziem, które powinno dobrze funkcjonować w rękach człowieka dla jego dobra. A ponieważ każde ludzkie działanie podlega ocenie moralnej, więc i działanie w sferze gospodarki. Tu również obowiązuje etyka! Niejeden leseferysta może by się i z tym zgodził, twierdząc, iż dlatego jest konserwatywnym liberałem, aby jego konserwatyzm kontrolował jego liberalizm. Tylko ze liberalizm w taki sposób “kontrolowany” nie jest już liberalizmem!
Wróćmy zatem do zagadnień etycznych. Piotr Jaroszyński w pracy pt. “Etyka – dramat życia moralnego” pisze, iż: “pole ludzkiego działania moralnego musi być wyznaczone przez dobro osobowe jako osobowe. Działanie, które by naruszało dobro osobowe, będzie moralnym złem, a działanie, które je respektuje – będzie moralnym dobrem”(6). Poza tym etyka rozróżnia rodzaje dóbr, ustawiając je w pewnej hierarchii. Najniżej stoi dobro przyjemne (bonum delectans), ponad nim dobro użyteczne (bonum utile), a najwyżej dobro godziwe (bonum honestum). Dobrem godziwym może być tylko byt osobowy. Gospodarka również jest dobrem, dobrem użytecznym, a zatem środkiem. Dobro użyteczne, jeśli stoi w konflikcie z godziwym, zawsze musi ustąpić! A z tego wyciągamy tylko jeden wniosek: tzw. “niepopularne decyzje”, które chcą podejmować liberałowie dla “dobra gospodarki”, jeśli stoją w sprzeczności z dobrem godziwym, są nieetyczne.
Czy to jest populizm i socjalizm, jak twierdzą liberałowie? Z całą pewnością nie! Socjalistom nigdy nie zależało na rzeczywistym dobru człowieka, nie wahali się składać ofiar z ludzi na ołtarzach swoich ideologii. Człowiek prawicy natomiast w każdej sytuacji powinien postępować etycznie.
Jest jeszcze jeden aspekt, który należy uwzględnić w tych rozważaniach. Jak pisałam wcześniej, państwo to wspólnota powstała dla osiągnięcia wspólnego dobra, dobra osoby ludzkiej. Ponieważ na tym polega istota państwa, nigdy się nie zmieni, nawet gdyby lewackie rządy z całego świata powtarzały co innego. Wszelkie wypaczenia są jedynie wypaczeniami i do istoty państwa nie należą.
Do realizacji celu – dobra wspólnego – potrzebne są rozmaite środki. Jednym z nich jest polityka społeczna. Dlatego, jak słusznie zauważył w swojej najnowszej książce “Z nadzieją w przyszłość” prof. Maciej Giertych: “Polityka gospodarcza musi mieć na względzie zdrowie społeczne. Im więcej ludzi jest zadowolonych, samodzielnych, posiadających nieruchomości, gospodarujących na swoim, dorabiających się własną pracą, czujących związek między wysiłkiem a zarobkami, niezagrożonych zwolnieniem z pracy, wywłaszczeniem czy eksmisją, troszczących się o swoje sprawy bez czyjejkolwiek krzywdy, tym sprawniej funkcjonuje państwo. Ten organiczny związek polityki gospodarczej z polityką społeczną jest koniecznym elementem programu narodowego.”(7)
W kontekście życia społecznego natomiast pojawia się zagadnienie cnoty sprawiedliwości. Ma ona za zadanie “wyrobienie w nas trwałej i niewzruszonej woli oddawania tego, co innym z naszej strony się należy.”(8) Mamy zatem obowiązki względem innych ludzi (s. wymienna) oraz względem całej społeczności (s. współdzielcza). Ale i nam się coś należy od społeczności, reprezentowanej przez odpowiednie władze, a to kierowane jest sprawiedliwością rozdzielczą. Przyjrzyjmy się, co na ich temat pisze prof. Jaroszyński:
“Zasadniczo bowiem sprawiedliwość ta (współdzielcza – MZ) sprowadza się do dwóch podstawowych obowiązków spoczywających na obywatelach: jest to ofiara z majątku oraz ofiara z życia. Aby państwo mogło normalnie funkcjonować, musi posiadać odpowiednie środki finansowe, dlatego też część dochodów uzyskiwanych przez obywateli winna być przekazywana do skarbu państwa. Sprowadza się to zazwyczaj do płacenia podatków, które z pewnością nie są czymś przyjemnym, ale bez nich państwo może się załamać. (...) Ta ofiara z majątku jest więc częścią sprawiedliwości rozdzielczej, choć samo słowo 'ofiara' nie jest tu może najwłaściwsze, tyle że przyjęło się już w terminologii etycznej, więc nie będziemy go zmieniać.”(9)
Pojawia się jednak pytanie: skoro to wszystko jest takie oczywiste, to dlaczego człowiek nie zawsze postrzega sprawiedliwość współdzielczą jako coś dobrego? Otóż, jak twierdzi prof. Jaroszyński, ma to miejsce wówczas, gdy żyje w ustroju zwyrodniałym: “Niezrozumiała jest bowiem ofiara z majątku i życia tam, gdzie państwo zorganizowane jest nie po to, by zapewnić nam swobodny rozwój i życie szczęśliwe, ale po to, by nas wykorzystywać i zniewalać. Wówczas człowiek zaczyna wymigiwać się od podatków, unika służby wojskowej. Najlepszym przykładem zdegenerowanej formy sprawiedliwości współdzielczej jest osławiona “sprawiedliwość społeczna”, która chyba tylko z nazwy przypominała sprawiedliwość. Jej celem bowiem nie było ani dobro poszczególnych ludzi, ani tzw. ludu pracującego, lecz tylko dobro tych, którzy akurat byli u władzy. Tam natomiast, gdzie ustrój jest właściwy, uczciwe płacenie podatków wydaje się czymś naturalnym i dobrym. Państwo takie zapewnia i gwarantuje zarówno moje osobiste bezpieczeństwo, jak i osobisty rozwój.”(10)
Sprawiedliwość rozdzielcza ma miejsce, gdy bierzemy pod uwagę stosunek społeczeństwa do jednostki. Oczywiście między jednostkami nie ma równości. Ale czy osiągniemy sprawiedliwość, jeśli wszystkich 'wyrównamy'? Tak chciała ideologia socjalistyczna. “W efekcie zaczęło się równanie 'do dołu', bo o ile łatwo jest bogatego pozbawić majątku, artyście zabronić tworzyć, naukowca zmusić do milczenia, o tyle trudniej jest człowieka niezaradnego nauczyć zaradności, niezdolnego – tworzyć, obiboka – studiować. Taka droga prowadzi więc donikąd, skończyć się musi powszechną pauperyzacją i upadkiem kultury. Musimy zaakceptować ten podstawowy fakt, że ludzie są różni i w tej różności niech pozostaną.”(11)
Sprawiedliwość będzie zatem polegała nie na równości, ale na równomierności: “Równomierność kieruje się względami i okolicznościami, w jakich ludzie żyją, tym, jak pracują i w jakim stopniu przyczyniają się do dobra wspólnego. Sprawiedliwość rozdzielcza pozostaje przede wszystkim w gestii tych, którzy sprawują władzę, do nich bowiem należy troska o dobro państwa, a więc i o dobro obywateli. Miara obdzielania poszczególnych ludzi różnymi dobrami jest w tym wypadku bardzo giętka i wymaga wiele roztropności.”(12)
Zupełnie nie pasuje to do współczesnej, lewackiej wizji państwa.
Po tym przeglądzie głównych założeń leseferyzmu zatrzymamy się teraz na jego podstawach filozoficznych. Został on bowiem ukształtowany na bazie określonej filozofii człowieka i państwa. Nawet jeśli w założeniach zachodzą pewne zmiany, korzenie zawsze pozostaną takie same. Oto co na ten temat mówi encyklopedia:
“Leseferyzm jest inspirowany przez indywidualizm i utylitaryzm hedonistyczny; dobro jednostki (jej interes) jest wg leseferystów jedyną miarą wartości i wyłącznym kryterium celów gosp., co rzutuje na rozumienie życia społ. i wyznacza standardy postępowania w życiu gosp.; społeczeństwo to suma arytmetyczna jednostek, zaś więź społ. to wynik umowy; stosunki zachodzące między jednostką a społeczeństwem oraz pomiędzy poszczególnymi grupami wyznacza konwencja, dlatego mogą one być dobrowolnie kształtowane na podstawie jednostronnej decyzji jednostek czy grup; ideologia l. oferuje dość łatwe recepty na życie i sukces jednostkowy”(13).
Dalej czytamy:
“Ideologia zwolenników l. opiera się na nierealnej koncepcji ustroju doskonałej wolnej konkurencji, która w rzeczywistości nie istnieje i nigdy nie zaistnieje; dzieje się tak ze względu na błędne odczytanie natury ludzkiej, w której cnotą czyni się egoizm, oraz ze względu na osobiste słabości i skłonności samych liberałów.”(14).
Błędne odczytanie natury ludzkiej! Fałszywe rozumienie państwa! Więź społeczna nie jest wynikiem umowy. A, jak za Arystotelesem powtórzył św. Tomasz z Akwinu: “Mały błąd na początku wielkim jest na końcu” (“Parvus error in principio magnus est in fine”).
Dziś mało kto zwraca uwagę na korzenie liberalizmu gospodarczego, dlatego pewnie tak łatwo przychodzi akceptacja pozornego dobra, jakie z niego wynika.
Jak już wspomniałam, liberalizm krytykowany był z różnych punktów widzenia. Mnie interesuje głównie krytyka konserwatywna i katolicka.
Konserwatyści atakowali liberalną wizję człowieka, ułudę wyobrażeń o człowieczeństwie, brak adekwatnej teorii osoby, niedostrzeganie zła tkwiącego w ludziach, następstwa grzechu pierworodnego. Ch. Maurraus, XX-wieczny konserwatysta, definiując liberalizm jako doktrynę polityczną czyniącą “wolność zasadą kardynalną, podług której wszystko musi być zorganizowane i w świetle której wszystko musi być osądzane”, zauważył, że znosi ona “wolności konkretne”, zatem “liberalizm równa się despotyzm” (Liberalisme et libertes: democratie et peuple, Paris 1905) (15).
To tylko mały wycinek konserwatywnej krytyki liberalizmu. Pozostałe argumenty można znaleźć w opracowanym przez prof. J. Bartyzela haśle “liberalizmu krytyka”, w XI tomie “Encyklopedii Białych Plam”. Tutaj podam jeszcze jeden tylko argument przemawiający za tym, iż nie można pogodzić liberalizmu z konserwatyzmem. Jak słusznie zauważył jeden z użytkowników forum konserwatyzm.pl: “Założeniem leseferyzmu jest, że pracownicy i pracodawcy przenoszą się tam, gdzie jest możliwość najbardziej efektywnego wykorzystania zasobów w celu osiągnięcia max. zysku. W związku z tym rozbija się tradycyjną rodzinę. Ojciec rodziny w poszukiwaniu pracy przenosi się np. z jednego stanu do innego, by tam pracować. Nie ma realnego kontaktu z rodziną. Małżeństwa amerykańskie, co potwierdzają badania, są czymś nietrwałym. Kościół katolicki de facto godzi się tam na rozwody, bo małżeństwo jest właściwie traktowane tutaj jak kontrakt. Być parę razy rozwiedzionym to tam nic wielkiego. Podobny model promuje się w krajach Unii Europejskiej. Jednostka, w myśl idei liberalnej, staje się atomem, który jest ważny o tyle, o ile jest obiektem wzmożonej konsumpcji. Leseferyzm jest więc z założenia antykonserwatywny.”(16)
Krytyka katolicka jest bardzo podobna do konserwatywnej i dotyczy zarówno liberalizmu w ogóle, jak i tego gospodarczego. Nie oznacza jednak potępienia wolnej przedsiębiorczości ani własności prywatnej, wręcz przeciwnie – papieże zalecali jej ochronę, umacnianie i upowszechnianie. Przestrzegali również, zgodnie z zasadą pomocniczości, przed nadmiernym interwencjonizmem, wtrącaniem się biurokracji w nie swoje sprawy.
Najostrzej przeciwko liberalizmowi gospodarczemu wystąpił Pius XI w encyklice “Quadragesimo anno”. I on nie krytykuje każdej teorii broniącej wolności gospodarczej, ale tę, która absolutyzuje zasady wolnej konkurencji i kieruje się błędną etyką utylitaryzmu. Nie odrzuca również kapitalizmu, który nie jest ani dobry, ani zły, bezwzględnie natomiast odrzuca socjalizm:
“Niczego się przy tym Papież nie spodziewa ani od liberalizmu gospodarczego, ani od socjalizmu; pierwszy bowiem okazał się niezdolnym do sprawiedliwego rozwiązania kwestii społecznej, a drugi doradza lekarstwo, które jest stokroć gorsze od choroby i ludzkość wtrąciłoby w większe jeszcze niebezpieczeństwo.”
“Odnośnie do obowiązku władzy państwowej Leon XIII, zrywając śmiało z ograniczeniami narzuconymi jej przez liberalizm nie wahał się uczyć, że władza państwowa nie powinna zadowalać się tylko rolą strażniczki praw i porządku prawnego, ale że raczej ze wszystkich sił winna się starać o to, by za pośrednictwem systemu praw i urządzeń sam ustrój i zarząd państwa sprzyjał dobrobytowi tak powszechnemu, jak jednostkowemu, że tak jednostkom, jak rodzinom należy zostawić swobodę działania, o ile oczywiście pozwalają na to dobro publiczne i prawa drugich, że obowiązkiem władzy państwowej jest ochrona społeczeństwa i jego części składowych, lecz że przy obronie praw osób prywatnych trzeba uwzględniać interesy przede wszystkim ludzi słabych i biednych. Warstwa bowiem bogatych dostatkami obwarowana mniej potrzebuje opieki państwa; klasy natomiast ubogie pozbawione ochrony, jaką daje majątek, szczególniej tej opieki potrzebują. Dlatego państwo powinno bardzo pilnym staraniem i opieką otoczyć pracowników najemnych, stanowiących masy ludności biednej".(17)
Leseferyści, aby jakoś uporać się z problemem niezgodności ich ideologii z nauczaniem Kościoła, twierdzą, iż wypowiedzi papieży nie są dla nich wiążące, bo dotyczą kwestii gospodarczych, ekonomicznych, na których Głowa Kościoła nie musi się znać. Owszem, nie musi. Ale też w tych kwestiach się nie wypowiada! Nie wypowiada się ani o budżetach, ani o rezerwach walutowych, ani o PKB. Przypomina jedynie, że każde działanie człowieka podlega ocenie moralnej, również działanie w sferze gospodarki! Że to człowiek ma czynić sobie ziemię poddaną, a nie słuchać ślepych mechanizmów, które zresztą sam wytworzył. Że użyteczność, choć jest istotna, nigdy nie może być najważniejszym kryterium, więc katolik nie może kierować się w życiu błędną etyką utylitaryzmu. Owszem, działanie powinno być skuteczne, ale nie przede wszystkim i nie za wszelką cenę!
Na koniec spróbuję jeszcze odpowiedzieć na pytanie postawione przez jednego z użytkowników forum konserwatyzm.pl: “Jeśli nie liberalizm gospodarczy, to co?”. Ciekawe, że pytanie to powtarza się dość często, w różnych odmianach. Ostatnio w wersji: “Jeśli nie Unia, to co?”. Mamy tu ukrytą sugestię, że właściwie alternatywy nie ma, a jeśli jest, to tylko jedna, najgorsza. Jeśli nie UE, to Białoruś. Jeśli nie liberalizm, to socjalizm. Nie ma nic bardziej mylnego! Jak pisze Adam Doboszyński w swoim dziele “Gospodarka narodowa”: “Zbyt często słyszy się w Polsce żałosne stwierdzenie, że mamy do wyboru tylko dwie możliwości: kapitalizm lub bolszewizm. Twierdzenie to nie tylko żałosne, lecz przede wszystkim nieprawdziwe. Dylemat, przed którym stoimy, brzmi albo materializm (którego współczesne dwa wcielenia zwą się kapitalizmem wzgl. marksizmem) - albo ustrój narodowy.”(18)
Dlatego jedynym, najlepszym rozwiązaniem dla Polski, jest ustrój narodowy, według koncepcji Adama Doboszyńskiego: “Ustrój chrześcijański, oparty na uwłaszczeniu mas, czyli na stworzeniu możliwie jak największej ilości samodzielnych warsztatów, z natury rzeczy opierać się musi na daleko idącej swobodzie gospodarczej. Wolność gospodarcza jednostek, przy planowości moralnej społeczeństwa - to definicja najbardziej może ujmująca właściwy stan rzeczy. Mówiąc stylem ekonomistów, będzie to umiarkowany interwencjonizm, o założeniach moralnych, a nie gospodarczych.”(19). Podobne rozważania znajdziemy u prof. Romana Rybarskiego, który wymieniając sfery działalności państwa, pisał: “Drugi rodzaj działalności państwa w dziedzinie gospodarczej, to działalność uzupełniająca wolną gospodarkę. W niektórych wypadkach, co uznawali nawet starzy liberałowie, zawodzi prywatna inicjatywa.
Nie zbuduje ona portu, nie ureguluje rzek, ani nie przeprowadzi sieci kanałów wodnych. Lasy w rękach państwa zabezpieczają przed deforestacją. Niekiedy z powodów pozagospodarczych, np. ze względu na obronę kraju, państwo zakłada i prowadzi przedsiębiorstwa fabryczne, np. fabryki amunicji. Państwo występuje wtedy jako przedsiębiorca, robi różne inwestycje. (...) Po trzecie państwu przypada rola kierownicza w gospodarstwie narodowym. Państwo zakreśla ramy, w których rozwija się wolna działalność gospodarcza. Państwo przez zewnętrzną politykę handlową umacnia wewnętrzne węzły gospodarstwa i ogranicza je na zewnątrz. Państwo koordynuje samorzutne ruchy różnych dziedzin wytwórczości, wprowadza równowagę między warstwami społecznymi. Państwo tą swoja działalnością nie wyklucza prywatnej inicjatywy, lecz ją kieruje w łożyska, których wymaga szerszy interes narodowy. Nie wprowadza tzw. gospodarstwa planowego, lecz urzeczywistnia swój plan rozwoju narodowego gospodarstwa.(...)".
Czy jest to socjalizm? Zdecydowanie nie! Nie jest to również liberalizm i dlatego właśnie takiego programu teraz potrzebujemy najbardziej.
Marzena Zawodzińska
Przypisy:
1.“Encyklopedia Białych Plam”, Radom 2003, s.69.
2.Opracowane na postawie “Encyklopedii Białych Plam”.
3.Paweł Skrzydlewski, “Rola filozofii w życiu społecznym”, w:
4.“Encyklopedia Białych Plam”, Radom 2003, s. 70.
5.Ibidem.
6.Piotr Jaroszyński, “Etyka – dramat życia moralnego”, w: “Wprowadzenie do filozofii”, Lublin 1999, s. 527.
7.M. Giertych, “Z nadzieją w przyszłość”, Warszawa 2005.
8.Piotr Jaroszyński, “Etyka – dramat życia moralnego”, w: “Wprowadzenie do filozofii”, Lublin 1999, s. 563.
9.Ibidem, s. 565.
10.Ibidem, s. 566.
11.Ibidem, s. 571.
12.Ibidem.
13.“Encyklopedia Białych Plam”, Radom 2003, s. 71.
14.Ibidem, s. 72.
15.Ibidem, s. 114.
16.www.konserwatyzm.pl
17.Papież Pius XI, Quadragesimo anno. ENCYKLIKA O ODNOWIENIU USTROJU SPOŁECZNEGO I O UDOSKONALENIU GO WEDŁUG NORMY PRAWA EWANGELII, http://ekai.pl/bib.php/dokumenty/quadrogesimo_anno/quadrogesimo_anno.html
18.A. Doboszyński, "Gospodarka narodowa", Wrocław, s. 5.
19.Ibidem, s. 19.
20.R. Rybarski, “Podstawy narodowego programu gospodarczego”, 1934, str. 43-44.
Za: http://www.jednodniowka.pl/readarticle.php?article_id=61
Przeczytaj również:
(JKM - Blog) Co narodowa socjalistka pisze o liberaliźmie
Arkadiusz Meller - Nowy Ład gospodarczy...
Marzena Zawodzińska: Odpowiedź na krytykę liberałów
Zamieszczamy odpowiedź Pani Marzeny Zawodzińskiej na krytykę tekstu: "Marzena Zawodzińska - Dlaczego nie liberalizm gospodarczy?" pióra Marcina Jendrzejczaka i Marcina Adamka z portalu Konserwatyzm.pl.
Uważamy że wyjaśni on wiele także wszystkim odwiedzającym z Blogu JKM po jego krytyce w tekście: "Co narodowa socjalistka pisze o liberaliźmie":
Redakcja WSP
Zacznę od pewnego spostrzeżenia. Od jakiegoś czasu zastanawiam się, dlaczego argumenty, jakimi posługują się liberałowie gospodarczy w dyskusjach ze mną, są do moich argumentów takie... nieadekwatne. Odpowiedź przyszła zupełnie nieoczekiwanie. Pewnego razu podczas jakiejś polemiki wyraziłam pogląd, który zaskoczył moich oponentów, ponieważ określili go jako liberalny, a czegoś takiego się po mnie nie spodziewali. Zrozumiałam wtedy, że oni tak naprawdę nie polemizują z moimi poglądami, tylko z poglądami, jakie mi przypisują, z góry przypinając mi etykietkę socjalistki. Oczywiście wynika to z fałszywego założenia, iż nie istnieje nic poza opozycją liberalizm-socjalizm, a więc co nie jest liberalizmem, z całą pewnością jest socjalizmem. Dlatego zresztą napisałam swój artykuł – aby wyjaśnić, dlaczego odrzucam liberalizm gospodarczy i pokazać, iż istnieje niesocjalistyczna krytyka tego systemu. A zatem zarzut, iż “Nie wiadomo, czym dokładnie ma być postulowany przez Autorkę za Adamem Doboszyńskim umiarkowany interwencjonizm o założeniach moralnych, a nie gospodarczych” jest całkowicie bezpodstawny. Nie było moim celem wyjaśnianie, na czym polega gospodarka narodowa. Niewątpliwie zajmę się tym w niedalekiej przyszłości. Na razie jednak ograniczyłam się do krytyki liberalizmu gospodarczego.
Przyjrzyjmy się zatem artykułowi panów Jendrzejczaka i Adamka.
Na początku stwierdzają oni autorytatywnie, iż “W niniejszej pracy obalamy (podkreślenie moje) tak moralne jak i ekonomiczne zarzuty wobec wolnego rynku, a na koniec demistyfikujemy koncepcję Doboszyńskiego, jako nie tak umiarkowanego znowu interwencjonizmu”. Nie wiem, dlaczego powtórzyli to zdanie aż dwa razy. Być może aby podkreślić magiczne słowo “obalamy”, aby nikt nie miał wątpliwości, że “obalają”. Tymczasem niczego nie obalają i to z kilku powodów. Po pierwsze, nie przypominam sobie, abym przytaczała jakieś “ekonomiczne zarzuty”. Moja krytyka jest filozoficzno-etyczna, przeprowadzona z punktu widzenia myśli narodowej. Oczywiście, kwestie ściśle ekonomiczne są ważne, ale - i to podkreślam z całą mocą – drugo- albo i trzeciorzędne. Dlatego właśnie postuluję “umiarkowany interwencjonizm o założeniach moralnych, a nie gospodarczych”. Po drugie, nie prezentowałam całości koncepcji Doboszyńskiego, a więc końcowa część Panów pracy nie jest polemiką ze mną, tylko z Doboszyńskim. Ja za Biblię uznaję jedynie Pismo Święte, więc żadna inna książka nie jest dla mnie Biblią, nawet “Gospodarka narodowa”. Z każdej koncepcji wybieram to, co uznaję za najlepsze (również z liberalnej). Panowie jeszcze nie wiedzą, co wybrałam z koncepcji Doboszyńskiego, więc i ta polemika jest bezprzedmiotowa. Po trzecie, większość argumentów trafia w próżnię, bo jak już zauważyłam, moi adwersarze polemizują ze swoimi wyobrażeniami, a nie moimi poglądami.
Według autorów moim błędem jest przywołanie Smithowskiej koncepcji liberalnej. Czyżby? Czy to znaczy, iż zasady, które głosił Smith (przynajmniej te, do których się odniosłam, a nie odniosłam się do wszystkich) już nie obowiązują? Gdyby tak było, pewnie artykuł Panów w tym momencie by się skończył stwierdzeniem, iż to już przeszłość, nie obowiązuje, więc nie ma o czym mówić. Dalej jednak bronią tych atakowanych przeze mnie Smithowskich zasad, a zatem je uznają. Tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia, czy powołałabym się na Smitha czy na Cantillona! Przedmiotem mojej krytyki jest bowiem to, co dla liberalizmu gospodarczego najistotniejsze – przekonanie, iż państwo nie może wtrącać się do gospodarki, która ma się rządzić “własnymi prawami”. Podkreślają to sami liberałowie.
Dalej można przeczytać, iż dla mnie “leseferyzm to jest to samo co konserwatywny liberalizm”. No cóż, ja wykażę jednak nieco cierpliwości i dobrej woli i wytłumaczę Panom, czego nie zrozumieli, choć wydaje mi się, że już w swoim artykule zrobiłam to wystarczająco jasno. Otóż przytoczyłam następującą definicję: “Leseferyzm, liberalizm gospodarczy (franc. laissez faire – pozwólcie działać) – model życia gosp., w którym decydujące znaczenie dla wzrostu ogólnego dobrobytu materialnego przypisuje się wolnej inicjatywie jednostek.” I terminu “leseferyzm”, zgodnie z tą definicją, używam zamiennie z terminem “liberalizm gospodarczy”. A zatem kiedy piszę “leseferyzm”, mam na myśli “liberalizm gospodarczy”, a kiedy piszę “leseferysta”, mam na myśli “liberała gospodarczego”.
Następnie czytamy, iż krytykuję “zwolenników wolnego rynku, za wyznawany przez nich pogląd, że interes osobisty jest najważniejszy”. Temu aspektowi akurat nie poświęcam zbyt dużo miejsca, ale i tu coś trzeba wyjaśnić. Nie uważam, aby skupienie się na godziwie rozumianym dobru własnym było czymś złym. Czasami jednak należy na pierwszym miejscu postawić co innego niż interes osobisty. I wcale nie mam na myśli troszczenie się o “dobro Eskimosów”, a zatem wniosek, iż sama sobie zaprzeczam uznaję za wzięty z księżyca.
Atakuję koncepcję wolnego handlu, to prawda, ale nie uznaję jej za “wyraz klasowych dążeń bogatych Brytyjczyków”, przynajmniej nie z definicji. Przykład ten przytoczyłam za “Encyklopedią Białych Plam” tylko dlatego, aby pokazać, iż to bogaci i silni popierają wolny handel, a nie biedni i słabi. Dalsze wywody moich adwersarzy, oparte na “rozumowych argumentach profesora Hansa Hoppego” świadczą z kolei o niezrozumieniu, co mam na myśli pisząc o protekcjonizmie. To naturalne, że państwo powinno popierać rodzimą (a nie np. eskimoską) produkcję. I nie chodzi tu o zmuszanie (w sensie stosowania nakazów i zakazów), aby nie kupowano za granicą. Chodzi o stworzenie takich warunków, aby to polska produkcja była tańsza, aby właśnie nie opłacało się sprowadzać z zagranicy tego, co z powodzeniem można wyprodukować w kraju. I nie zamierzam nikogo pozbawiać dostępu do “towarów eksportowych”. Przykłady innych krajów natomiast absolutnie do mnie nie przemawiają. Jak napisał Roman Rybarski: “Prawdziwy myśliciel, czerpiąc podnietę z obcych źródeł, marząc o tym, by jego naród obcym dorównał, nie ogranicza się do biernego naśladownictwa obcych systemów, choćby największa otaczała je powaga, lecz ma przede wszystkim na myśli swój naród, jego położenie, jego przeszłość, i na tej podstawie dopiero buduje swoje nauki. I tylko takie dzieło jest naprawdę coś warte(Roman Rybarski, Naród, jednostka i klasa, Gebethner i Wolff, Warszawa, 1926, s.215).”
Cieszę się, że zgadzamy się chociaż w kwestii zakazu handlu pornografią. Ale przecież jeśli w handlu funkcjonuje choć jeden zakaz, to ten handel już nie jest całkowicie wolny! A więc jak to naprawdę jest? Oczywiście pisząc o piwie miałam na myśli tylko zakaz jego reklamy, a nie handlu, co zdają się sugerować moi adwersarze. Jest to jednak już drugie ograniczenie. A co z innymi, również koniecznymi? Przypomnę swoje słowa: “Widzimy zatem, że nie wszystko wolno sprzedawać. A czy można sprzedawać każdemu i wszędzie? Np. polską ziemię Niemcowi albo polski zakład Holendrowi? Liberał powie: oczywiście, może kupić każdy, kto da więcej. A powie tak, bo nie liczy się dla niego kryterium narodowe, a jedynie kryterium użyteczności, zysku, które w tym przypadku powinno być zupełnie drugorzędne. Powiem więcej – liberał, choć często nazywa się patriotą, nie ma pojęcia, co to jest interes narodowy! Dla niego to całkowita abstrakcja! W przeciwieństwie zapewne do interesu światowej finansjery...” Tego przedostatniego nie wymyśliłam sama, powiedzieli mi to liberałowie. Interes narodowy to abstrakcja... Straszne.
A zatem, podsumowując ten wątek: choć zgadzam się, iż należy znieść setki niepotrzebnych przepisów i koncesji ograniczających swobodny rozwój przedsiębiorstw (po co na przykład tyle kontroli??), to nie można rezygnować z:
• popierania rodzimej produkcji przez państwo;
• zakazu handlu pornografią i narkotykami;
• zakazu reklamy niektórych towarów, np. piwa;
• zakazu sprzedawania ziemi obcokrajowcom;
• ograniczeń w lokalizacji przedsiębiorstw (aby supermarkety nie stawały obok kościołów albo zakłady utylizacji śmieci obok ośrodków wypoczynkowych);
• zakazu handlu w supermarketach w niedzielę i święta;
• niektórych innych regulacji prawnych, których tu nie wymienię, a wiem, że nie podobają się liberałom.
(Niestety, z niektórych rzeczy już zrezygnowaliśmy...)
Oskarżenie o demagogię to nic nowego w argumentacji liberałów, nie widzę więc powodu, aby się tym przejmować. “Niewidzialna ręka rynku” uprzedmiatawia człowieka, ponieważ nie można nią sterować dla jego prawdziwego dobra i zmusza go do określonych zachowań (o dziwo, to ewidentne zmuszanie jakoś nie przeszkadza liberałom!). Poza tym decyzje konsumentów, wbrew optymistycznym twierdzeniom moich oponentów, najczęściej nie są suwerenne. Ale do zagadnienia tej “niewidzialnej ręki” jeszcze powrócę.
“Dalej Autorka wprawdzie zgadza się na istnienie i pewną rolę własności prywatnej...” - to brzmi jakbym łaskawie i “w ostateczności” się na taką formę własności zgadzała. Nic bardziej błędnego! To własność prywatna jest i zawsze będzie podstawową formą własności w życiu prywatnym. Pisałam zresztą: “Własność prywatną należy wzmocnić i upowszechnić.” W państwie jednak, obok własności prywatnej, musi istnieć państwowa i to nie ze względów ekonomicznych, tylko dla ochrony obywateli oraz suwerenności państwowej. Prywatyzacja, nieważne, uczciwa, czy nie, kluczowych resortów, może doprowadzić do przejęcia kontroli nad państwem przez kapitał zagraniczny, a do tego dopuścić nie można. Czytałam ostatnio w Gaz.Wyb., że nasze, polskie kopalnie mogą być sprzedane tylko inwestorowi zagranicznemu, bo Polacy nie mają pieniędzy... Na taki skandaliczny pomysł mogę odpowiedzieć tylko w jeden sposób – cytując Wyspiańskiego: “Wy lokaje i fagasy cudzego pyszalstwa, którzy wyciągacie dłoń chciwą po pieniądze - po łupież pieniężną, zdartą z tej ziemi, której złoto i miód należy jej samej i nie wolno ich grabić”. Nasze bogactwa naturalne są wyłącznie nasze i mają pozostać nasze!
Kolejna sprawa. Ja nie wyrażam nadziei, iż “kto powiedział, że prywatny przedsiębiorca zawsze będzie lepiej gospodarował od państwowego zarządcy? Jeśli jest uczciwym i odpowiedzialnym człowiekiem (są jeszcze tacy!) to tak samo zadba o własną firmę, jak i o państwową.”, ja to wiem! I nie chodzi tu o żadną bezinteresowność ludzką, co sugerują autorzy, zarzucając mi niekonsekwencję. To liberalizm gospodarczy opiera się na fałszywej antropologii! Ja mam na myśli zwykłe poczucie obowiązku, które mimo wszystko wielu ludziom nie jest obce – chodzą do pracy i wykonują solidnie swoje obowiązki, chociaż nie pracują na swoim. Zawsze są wyjątki, ale akurat można je łatwo wychwycić i nie powierzać im odpowiedzialnych zadań.
“Człowiek oczekujący roztropnego zarządzania własnością wspólną (...) musi bazować na nadziei, że jej zarządca będzie chętny do dbania o nie-swoje” - nie musi! Bardzo wiele osób dba o nie-swoje tak samo jak o swoje. Nawet jeśli nie z poczucia obowiązku, to z obawy przed odpowiedzialnością. “(...) w przypadku własności prywatnej tego ryzyka nie ma” - ryzyka, że ktoś nie będzie dbał o swoje? Tylko dlatego nie ma, że na ogół innych ludzi nie obchodzi, co ktoś robi ze swoim. Oczywiście dopóki im to nie szkodzi. Zwykły bałagan na podwórku sąsiada raczej nikomu nie przeszkadza. Ale kiedy ten bałagan przekształca się w wysypisko śmieci, to już inna sprawa...
“Po trzecie wbudowany w naturę każdego (także uczciwego) człowieka instynkt samozachowawczy mobilizuje bardziej do dbania o należącą do nas samych własność”... No cóż, jak każde uogólnienie, jest to teza, której w żaden sposób nie da się obronić! Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że w pracy na biurku mam zawsze porządek, natomiast w domu, w moim pokoju, do którego nikt nie wchodzi... różnie to bywa. Poza tym obowiązków w pracy nigdy nie odkładam na później. W domu się nie pali, wszystko może poczekać. Widocznie ten “instynkt” za słabo mnie mobilizuje. Inne przykłady? Proszę bardzo. Kiedyś widziałam w telewizji program, czy reportaż, o kobiecie, która podpaliła własny dom, żeby zrobić na złość córce. Skrajny przypadek? Owszem, ale pokazuje, że ludzie często kierują się nie rozsądkiem, tylko emocjami. Poza tym wcale nie jest bardzo odosobniona zupełnie inna, niż zakładają Panowie, postawa, którą można wyrazić w słowach: “To nie jest moje, więc muszę o to dbać. A to jest moje, więc mogę z tym zrobić, co chcę, nawet zniszczyć.”
Św. Tomasz pisze o trochę innej sytuacji. “Gdzie służba jest bardzo liczna”, czyli gdzie jest wiele osób odpowiedzialnych za to samo, zawsze pojawi się próba spychania obowiązków na innych. To prawda. Ale wystarczy dokładnie określić zakres tych obowiązków, aby takiej postawy uniknąć. Może wyjaśnię znowu na swoim przykładzie. Pod koniec ubiegłego roku zajmowałam się zamówieniami dla instytucji, w której pracuję. Robiłam to tylko ja, a zatem gdybym nie zdążyła w terminie, albo gdybym przekroczyła wyznaczoną kwotę, nie byłoby wątpliwości, kto za to odpowiada. Nawet gdybym chciała, aby ktoś mnie wyręczył, nie dało się! Zresztą muszę się Panom do czegoś przyznać. Pracuję na państwowym uniwersytecie. Codziennie mam kontakt ze studentami, innymi pracownikami, ale często jestem też sama. Nikt nie patrzy mi na ręce. Mam swoją pracownię, którą sobie zagospodarowałam tak, że czuję się w niej jak u siebie. A moja praca daje mi tyle satysfakcji i jest dla mnie tak przyjemna, że nie ograniczam się do wykonywania tylko tego, co muszę, ale ciągle wcielam w życie swoje nowe pomysły. I wcale nie jestem wyjątkiem! Zresztą nawet gdybym była wyjątkiem, to i tak już nie można by powiedzieć, że WSZYSCY bardziej dbają o swoje niż o wspólne.
Teraz sprawa szkolnictwa. Otóż twierdzenie przeciwne do mojego zupełnie nie usprawiedliwia likwidacji państwowych szkół. Oczywiście nie są one całkowicie bezinteresowne, ale nie ma w nich postawy “płacę, więc wymagam”. Oczywiście od nauczyciela, nie od dziecka.
Swoje szkoły kończyłam w PRL-u i były to bardzo dobre szkoły. Panowała w nich dyscyplina i miały wysoki poziom. Do dziś wspominam swoich nauczycieli, a z niektórymi utrzymuję kontakt. Nie pracowali “na swoim”, pewnie nie zarabiali kokosów, ale w wielu przypadkach było widać, że im zależy, że naprawdę chcą nas czegoś nauczyć. Zwłaszcza Ci, którzy robili coś “ponad”, angażowali się bardziej niż inni i niewątpliwie byli nauczycielami z powołania. Panowie liberałowie pewnie uważają, że to niemożliwe, że tacy ludzie nie istnieli i nie istnieją. Trudno, nie jest to mój problem.
“Nauczyciele dostają jako zapłatę pieniądze skonfiskowane podatnikom” - w słowie “skonfiskowane” widać całe doktrynerstwo gospodarczych liberałów. To w istocie nienawiść do państwa, w tym do państwa własnego. Dla nich myślenie kategoriami przywiązania do własnego państwa jako wartości samej w sobie nie istnieje! Równie dobrze przecież można by napisać: “policjanci dostają jako zapłatę pieniądze skonfiskowane podatnikom”. Wszyscy płacą na policję, choć nie wszyscy bezpośrednio korzystają z jej usług. Sporo pieniędzy się marnuje, w dodatku kwitnie tam korupcja. Ale liberałowie nie chcą prywatyzować policji. Bo cel jest ważniejszy niż koszty! Nie tylko zresztą w tym przypadku. Podatki płacimy wszyscy, jest to nasz obowiązek. Te pieniądze trafiają do wspólnej kasy i idą na wspólne cele, czyli policję, sądy, wojsko, szkolnictwo itp. TAK, szkolnictwo też jest dobrem wspólnym! A to, że kiedyś czegoś nie było, nie znaczy, że teraz nie może być. Zwłaszcza, że kiedyś żyliśmy w zupełnie innych realiach. Umiarkowany interwencjonizm jest dziś konieczny i wcale nie jest sprzeczny z etyką ani dobrem wspólnym. Wyjaśniłam to pisząc o rodzajach sprawiedliwości. Dobro wspólne to dobro konkretnej osoby ludzkiej, jej rozwój. I czasami trzeba, aby ze wspólnej kasy skorzystał konkretny bezrobotny, zwłaszcza, jeśli do tej pory sam do niej dokładał. Zwracam jednocześnie uwagę, iż osoby, które nie chcą pracować, nie są przez Doboszyńskiego uznawane za bezrobotne!
Generalnie większość zarzutów, jakie moi adwersarze stawiają interwencjonizmowi, wynikają z tego, iż rozumieją to pojęcie fałszywie, utożsamiając z tym, co teraz może państwo. Tymczasem większość przepisów można z powodzeniem zlikwidować (“Nadmiar ustaw kastruje” N. G. Davila). Ogromne oszczędności przyniosłaby z kolei likwidacja powiatów oraz dotacji dla partii politycznych i organizacji pozarządowych. Ale nie to jest tematem mojej odpowiedzi.
Istnieją oczywiście większe zagrożenia dla rodziny niż konieczność mobilności. Ale to wcale nie sprawia, że ta ostatnia staje się niegroźna. I to między innymi miałam na myśli pisząc, iż “niewidzialna ręka rynku” uprzedmiatawia człowieka. Liberał twierdzi, że jeśli w okolicy nie ma pracy, to należy szukać jej gdzie indziej. Bo do tego zmusza sytuacja na rynku pracy! To nie jest uprzedmiotowienie? Owszem, jest! Bo nie można zmuszać nikogo, aby pozostawił rodzinę, dom, ojcowiznę, tylko dlatego, że zmusza go do tego jakiś “mechanizm rynkowy”!
To oczywiste, że państwo nie powinno się wtrącać do rodziny i przejmować jej funkcji. Ale powinno ją wspierać w tych funkcjach, które rodzina nie jest w stanie wypełnić. Oczywiście, najlepiej by było, aby np. rodzice uczyli dzieci w domu. Nie każdy jednak jest w stanie zapewnić odpowiednie wykształcenie swoim dzieciom, a bez wykształcenia nie ma dziś przyszłości ani dla konkretnego człowieka, ani dla narodu. To, co teraz zrobiono ze szkolnictwem, to zupełnie inna sprawa. Edukacja po prostu potrzebuje kontrrewolucji, jak zresztą większość dziedzin naszego życia. Ale liberałowie zdają się uznawać tylko jedną formę leczenia – poprzez amputację chorego organu.
Niestety nie biorą zupełnie pod uwagę realiów. Parafrazując znany cytat dotyczący socjalizmu można stwierdzić, iż liberalizm gospodarczy ma w nosie problemy, które sam stwarza. Likwidacja rent i emerytur nie spowoduje, iż zacznie się rodzić więcej dzieci (przyczyna mniejszej liczby narodzin jest o wiele bardziej złożona), a będzie katastrofą dla dużej części społeczeństwa, bo pozostawi bez środków do życia nie tylko niezdolnych do pracy starszych ludzi, ale często i pozostające na ich utrzymaniu bezrobotne dzieci.
Z dalszą częścią artykułu nie będę polemizować i wyjaśniłam już, dlaczego. Twierdzenie o małym błędzie na początku, który wielkim jest na końcu, dotyczy liberałów gospodarczych. Zupełnie zapominają, że ich doktryna wywodzi się z fałszywej filozofii, a więc należy ją odrzucić, niezależnie od ewentualnych pozytywnych skutków ekonomicznych. Ekonomia jest tylko narzędziem, nie wolno jej podporządkowywać naszego życia. Autorzy artykułu przekonanie o wyższości liberalizmu nad wszystkimi innymi systemami sprowadzają do rangi aksjomatu, czemu towarzyszy dezawuowanie jego oponentów, mające charakter kpiny mędrców z profanów. Całe szczęście to też nie jest mój problem. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała znowu udowadniać, iż nie jestem wielbłądem...
Marzena Zawodzińska
Za: http://www.jednodniowka.pl/news.php?readmore=70