Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 
Czyżby Stanisław Wyspiański pomylił się, wkładając w usta Czepca w „Weselu” sentencję, że „nie polezie orzeł w gówna”? Wielu ludzi w Polsce uważa bowiem, że za sprawą pana prezydenta Bronisława Komorowskiego właśnie polazł. Chodzi im oczywiście o odznaczenie w dniu 10 listopada Orderem Orła Białego red. Adama Michnika, Aleksandra Halla i Jana Krzysztofa Bieleckiego oraz JE bpa Alojzego Orszulika. Ale jeśli nawet – to trzeba powiedzieć, że mu nie pierwszyzna, bo i wcześniej Orderem Orła Białego byli dekorowani różni ludzie, między innymi – znani tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa. Oczywiście panu prezydentowi nie chodziło o wdawanie się w spór ze Stanisławem Wyspiańskim i udowadnianie czynem, że poeta nie miał racji, bo jak trzeba, to znaczy – jak padnie rozkaz - to orzeł polezie wszędzie. Pan prezydent Komorowski wybrał sobie akurat te osobistości do udekorowania, kontynuując budowę własnego zaplecza politycznego. Jak pamiętamy bowiem, dobrał sobie na doradców osobistości z kręgu dawnej Unii Demokratycznej, tak zwanego Salonu, w którym nie ma podłogi i tak zwanej umiarkowanej lewicy, którą reprezentuje prof. Tomasz Nałęcz. Dekoracja Adama Michnika jest swego rodzaju ukoronowaniem, postawieniem kropki nad „i” – bo red. Michnik jest dla Salonu postacią najbardziej reprezentatywną, o wiele bardziej, niż dajmy na to – Aleksander Hall. Dekoracja Jana Krzysztofa Bieleckiego ma znamiona zwykłej wdzięczności za pomoc przy wyborze na prezydenta. Ale to drobiazg niewątpliwy w porównaniu z festiwalem w mediach, a zwłaszcza w TVN, jaki urządzony został posłankom Prawa i Sprawiedliwości: Joannie Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiecie Jakubiak po tym, jak prezes Jarosław Kaczyński wyrzucił je z partii. Rozmowom i komentarzom nie ma końca, a ich przedmiotem, podobnie jak przedmiotem serdecznej troski nie tylko najsławniejszych publicystów, ale zapewne i ich przełożonych z razwiedki jest przyszłość obydwu pokrzywdzonych. Czy teraz zapiszą się, dajmy na to, do Polskiego Stronnictwa Ludowego, czy założą własną partię, na przykład pod nazwą „Róbmy Sobie Na Rękę”? Cała Polska wstrzymuje oddech zwłaszcza, że wszystko wskazuje na to, iż kuracja przeczyszczająca, jaką prezes Kaczyński zaordynował Prawu i Sprawiedliwości, dopiero się zaczyna. Zagrożony jest poseł Paweł Poncyliusz, podobnie jak europoseł Michał Kamiński, który, jak to mówią, „w dyrdy” pobiegł do TVN, by wypłakać swoją krzywdę w opiekuńczych ramionach pana red. Morozowskiego, podobnie zresztą jak wcześniej inny europoseł pan Migalski. „Palę wszystko, co kochałem, kocham wszystko, co paliłem” – ta postawa byłych i nadal jeszcze aktualnych polityków Prawa i Sprawiedliwości pokazuje, z jakich ludzi składa się ta partia, podobnie zresztą, jak wszystkie inne ugrupowania tak zwanego „głównego nurtu”. Znakomitą tego ilustracją było dokonane w swoim czasie przejście z PiS do PO posła Antoniego Mężydły, który z tej okazji złożył deklarację, że wcale nie musiał zmieniać poglądów. No naturalnie, jakże by inaczej! Jakich tam znowu „poglądów”? Co tu mają do rzeczy jakieś „poglądy” kiedy najważniejsze, żeby wypić i zakąsić na koszt Rzeczypospolitej?

Kuracją przeczyszczająca w PiS przypomina czystki, jakie w swoim czasie ordynował w swojej partii przewodniczący Mao Zedong – tyle, że w znacznie mniejszej skali, bo też w porównaniu z Chinami Polska to mały pikuś, tzn. pardon – oczywiście pan Pikuś. Pretekstem, a kto wie – może nawet powodem kuracji jest rozbieżność zdań w sprawie strategii, jaką PiS powinien przyjąć na najbliższy okres. Jarosław Kaczyński najwyraźniej skłania się ku strategii martyrologicznej i to w formie ostrej – o czym świadczy zarówno jego rezygnacja z uczestnictwa w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego przy prezydencie Komorowskim, jak i absencja na państwowych uroczystościach z okazji 11 listopada na Placu Piłsudskiego. Nie tylko sam nie pojawił się na trybunie, ale reprezentanta PiS nie było również wśród przewodniczących klubów parlamentarnych, którzy na Grobie Nieznanego Żołnierza składali wieniec w imieniu Sejmu. Wygląda na to, że ostra forma strategii martyrologicznej oznacza również bojkot państwa. Bardziej wyostrzyć jej chyba już nie można, bo oznaczałoby to konieczność założenia przez pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego własnego państwa. Być może coś jest na rzeczy, bo w przemówieniu prezydenta Bronisława Komorowskiego z okazji 11 listopada znalazło się mnóstwo akcentów, a nawet swego rodzaju zaklęcia o potrzebie współpracy, zwanej z cudzoziemska kolaboracją. W konfrontacji z ostrą formą strategii martyrologicznej pozostaje strategia bratania się ze wszystkimi, jaką Prawo i Sprawiedliwość, a ściślej – komitet wyborczy Jarosława Kaczyńskiego zaprezentował w kampanii prezydenckiej. Jak pamiętamy, ta amikoszoneria doprowadziła aż do pochwał pod adresem Edwarda Gierka i lewicy, które część zwolenników Jarosława Kaczyńskiego wprawiło w potężną konsternację. Z punktu widzenia PiS strategia martyrologiczna jest oczywiście bardziej racjonalna od amikoszonerii, bo ani czciciele Edwarda Gierka, ani dawni partyjniacy, nie mówiąc już o ubekach, ani wreszcie, tresowani przez michnikowski Salon „młodzi, wykształceni” z wielkich miast i ichnie celebrytki na PiS nigdy głosować nie będą, zatem wszelkie umizgi w tę stronę wydają się bezowocne. Natomiast rozpamiętywanie smoleńskiej katastrofy, celebrowanie pamięci „poległych” i demonstrowanie krzywd doznanych od wrogów, budzi w części opinii publicznej żywy rezonans, wytwarzający polityczną siłę nośną, która jest w stanie wepchnąć PiS do Sejmu w przyszłorocznych wyborach. W jakich rozmiarach? Ano, one zależą od tego, czy razwiedka zdecyduje się na wykreowanie w najbliższych miesiącach politycznej alternatywy. Na to jednak nic nie wskazuje, więc i Jarosławowi Kaczyńskiemu nie pozostaje nic innego, jak maksymalne wyostrzanie strategii martyrologicznej, która – jak to można było zauważyć 11 listopada – ociera się o bojkot państwa.

Paradoksalnie, przy oficjalnym, pełnym obłudy ubolewaniu nad tym ze strony przeciwników politycznych PiS, zarówno rząd, jak i prezydent Komorowski, bardzo Jarosławowi Kaczyńskiemu w tym wyostrzaniu pomagają. Oto niemal w przeddzień 11 listopada z inicjatywy szefa Kancelarii Prezydenta, pana Michałowskiego, wczesnym rankiem, po cichutku, krzyż sprzed Pałacu Namiestnikowskiego, aresztowany wcześniej w pałacowej kaplicy, został przeniesiony do kościoła św. Anny – oczywiście już bez improwizowanej oprawy liturgicznej, jaką na poczekaniu próbował wcześniej na użytek usuwania krzyża zastosować JEm. Kazimierz Nycz. Dzięki temu pojawił się pretekst dla kolejnych manifestacji, od których 11 listopada Warszawa aż huczy, bo w odpowiedzi na Marsz Niepodległości zorganizowany przez ONR, środowiska żydowskie i sponsorowane przez „filantropa” grupy postępaków, na rozkaz Seweryna Blumsztajna próbują zablokować „faszystów”, że to niby – „no pasaran!” W ten oto sposób środowiska żydowskie w Polsce wspomagają niedawną konferencję w Princeton, dzięki której świat miał utwierdzić się w przekonaniu, że Polaków nie można pozostawić samopas, że trzeba ustanowić nad nimi kuratelę, najlepiej spośród starszych i mądrzejszych, bo w przeciwnym razie ZNOWU zrobią coś okropnego. „Zasrancen” sponsorowani przez „filantropa” za pośrednictwem najbardziej wpływowego w Polsce cadyka, pana Smolara kierującego Fundacją Batorego, z tej znakomitej koordynacji nie zdają sobie oczywiście sprawy, potwierdzając w ten sposób spostrzeżenie Jana Kochanowskiego, że „Polak przed szkodą i po szkodzie głupi”.

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    14 listopada 2010

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Za: http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1829

Nadesłał: "Polska Prawda"