Foto: Bandera
Dzień, w którym powstało UPA ogłoszono świętem narodowym Ukrainy, a w Przemyślu studenci z Ukrainy paradują z banderowską flagą, grekokatolicki biskup – hitlerowski kolaborant zostaje patronem ulicy, w Krakowie koncert-kwesta na „bojowników” walczących w Donabasie. Może już czas zacząć stawiać w Polsce pomniki Banderze i Szuchewyczowi?
Najpierw pokłonię się nisko wszystkim Czytelnikom i przepraszam za długie milczenie (jeśli kogoś ono obeszło) spowodowane trzymiesięcznym pobytem w szpitalu, no, ale od kilku dni jestem już na wolności, więc pozwolę sobie nadal zapełniać tę rubrykę. Gorąco dziękuję za pozdrowienia i słowa otuchy. A teraz do rzeczy.
Nie wiem czy oświadczenie prezydenta Ukrainy ogłoszone kilka tygodni temu, że 14 października będzie świętem narodowym Ukrainy, nie należy traktować, jako policzek wymierzony Polakom, choć niby nic nam do tego, co Ukraina u siebie ogłasza i kogo czci. Ale jeśli nawet nie czujemy się spoliczkowani, to powinniśmy się czuć zlekceważeni, bo przecież, co najmniej od 2005 roku Polska bardzo aktywnie wspierała „ działania narodu ukraińskiego na rzecz demokracji”, a dużo wcześniej, jako pierwsza na świecie uznała niepodległość Ukrainy. Trzeba się było pchać w te majdany i euromajdany? Mamy coś z tego wspierania? Zreszta my, jak my, ale „wspierani” Ukraińcy też nic z tego nie mają – mam na myśli naród, a nie polityków.
Foto: UPA
Prezydent Poroszenko ogłosił dzień powstania UPA świętem narodowym Ukrainy, wydalając przy okazji, z siebie, wiele ciepłych słów na temat jej bojowników, obiecując żyjacym jeszcze weteranom tej formacji jaki oddziałów SS emerytury wojskowe. Wiem, Poroszenki cyrk, Poroszenki małpy. Tak, zgadzam się, to są wewnętrzne sprawy Ukrainy, ale czy w takim razie nadal powinniśmy uprawiać „politykę miłości" wobec ekipy rządzącej obecnie Ukrainą?
W Polskich mediach od dłuższego już czasu nie uświadczysz, choćby jednego krytycznego zdania wobec Ukrainy. Wszystko jest tam cacy i wszyscy są cacy. To nic, że embargo na Polską żywność, pomimo obietnic nie zostało zniesione, to nic, że polscy przedsiębiorcy są traktowani jak podludzie i to przez tamtejsze instytucje państwowe i samorządowe, to nic, że na polskiej szkole we Lwowie, siedem lat temu umieszczono tablicę ku czci Romana Szuchewycza, kata, dowódcy UPA, upamiętniając jego 100. rocznicę urodzin (to już innego miejsca we Lwowie nie było?). Spróbujmy sobie wyobrazić teraz, że na którejś z ukraińskich szkół w Polsce, zawisła tablica ku czci Orląt Lwowskich, gen. Halera, albo jeszcze lepiej – Zadzierskiego „Wołyniaka”. I co my na to wszystko? My oferujemy „politykę miłości”. Nastawiamy drugi policzek i przełykamy kolejna upokorzenia.
Nowy minister spraw zagranicznych RP Grzegorz Schetyna, a wcześniej minister Sikorski gładko przełknęli banderowskie plwociny, a Schetyna, to się nawet oblizał, bo w te pędy oświadczył, że jednym priorytetów polskiej polityki zagranicznej będzie "dalsza, intensywnie rozwijana pomoc dla Ukrainy", „wspieranie demokratycznych przemian”. Nie wiem, co się kryje za tym stwierdzeniami. Ale jeśli ta pomoc ma tak wyglądać, jak wygląda, to jestem absolutnie przeciw. Hełmy, kamizelki kuloodporne, suchy prowiant, to wszystko dla „bojowników” „Azowa”, „Donbassu” itp. działających pod płaszczykiem Gwardii Narodowej. Och, zapomniałem o lekarstwach, które właśnie wyslano dwiem karetkami do Lwowa, dla tamtejszych szpitali. Tak właśnie, do Lwowa. A gdzie jest ta wojna, do licha ciężkiego? We Lwowie, czy w Doniecku? Gdzie są ranni, chorzy cywile – dzieci, kobiety, starcy? Nie sobie wyzdychają kacapy jedne. No, ale tam są też Ukraińcy. No, to niech też wyzdychają skoro chcieli żyć razem z Ruskimi. A demokratyczne przemiany? A czy do przewrotu Poroszenki Ukraina nie była demokratyczna? Przecież miała parlament, przecież odbywały się tam demokratyczne wybory. Ot zwykły bełkot Schetyny.
W ramach pomocy „bojownikom” i ich rodzinom, krakowscy artyści urządzili koncert-kwestę. Dochód z tej imprezy przekazali tam, gdzie zamierzali. Nieważne, że z rąk adresatów tej pomocy ginęły dzieci, kobiety. Młodych ludzi, którzy protestowali przeciwko tej akcji „Gazeta Polska” wyzwała od bolszewickich agentów.
W Przemyślu przejawem „polityki miłości” było uczynienie patronem jednej z ulic ukraińskiego biskupa grekokatolickiego – Jozafata Kocyłowskiego. Biskup ów zasłynął z tego, że odprawił mszę polową dla ukraińskich rekrutów niemieckiej formacji SS-Galizien (Hałyczyna), otoczonej później ponurą sławą (m.in. zbrodnia w Hucie Pieniackiej).Tym właśnie ludziom -jeśli to słowo jest w ogóle stosowne wobec nich – bp Kocyłowski błogosławił, choć nie mógł nie wiedzieć, czym SS się "trudni".
Pomimo petycji 500 mieszkańców Przemyśla tamtejsza rada miejska nie zrezygnowała z tego pomysłu, choć np. Stowarzyszenie Wspólnota Samorządowa „Dolina Sanu” proponowała innego duchownego grekokatolickiego jako patrona. Miał on tę zaletę, iż był przeciwny konfliktowaniu Ukraińców z Polakami. Radni, którzy poparli kandydaturę „kapelana” SS tłumaczyli, że to w trosce o Polaków mieszkających na Ukrainie. Czas pokaże, czy Polacy na tym skorzystają, bo jakoś do tej pory pomimo różnych gestów ze strony Polski, jak było, tak jest.
Też Przemyśl – studenci z Ukrainy, którym państwo polskie opłaca studia, fotografują się w jednej z przemyskich galerii handlowych pod banderowską flagą. Do Przemyśla przywiózł ją ich kumpel, który walczy w Donbasie. Przedstawiciele Związku Ukraińców w Polsce twierdzą, że to rosyjska prowokacja. Chłopcy studiują dalej.
I znów Przemyśl. Do tamtejszej Państwowej Wyższej Szkoły Wschodnioeuropejskiej przyjedżają z Ukrainy uczestnicy międzynarodowej konferencji, która ma się odbyć w tej uczelni. Ich bus jest przystrojony w banderowską flagę. Pasażerowie tłumaczą, ze to inicjatywa kierowcy.
Pamiętam z Przemyśla coroczne pochody weteranów UPA, które zaczęły się chyba w połowie lat 90. Choć większości mieszkańców się to nie podobało (pamiętajmy, że w Przemyślu prawie w każdej rodzinie były ofiary bandyckich rajdów UPA), to jednak nikt głośno złego słowa nie powiedział. Co roku takim pochodom na podprzemyski cmentarz Strzelców Siczowych, towarzyszyła banderowska flaga, a mimo to, nikt nie rzucał obelg, nikt nie atakował.
Uważam, że Polska powinna skończyć z tymi zalecankami do Poroszenki i jego towarzyszy, ponieważ plują nam w twarz i lekceważą. Nie pchajmy się na siłę, tam gdzie nas nie chcą, poczekajmy na kogoś przyzwoitego – nie brakuje takich ludzi na Ukrainie. Ale na razie, wszystko wskazuje na to, że nasze władze czy to „pełowskie”, czy to pisowskie nadal będą uprawiać ową „politykę miłości” wobec sukcesorów Bandery, a już za niecały rok, polski prezydent i premier, bez względu na to, kto nim będzie, złoży wieniec i przyklęknie przed pomnikiem Bandery z okazji święta UPA, pardon święta narodowego Ukrainy i... przeprosi za Wołyń. Niewykluczone, że kolejnym krokiem będzie postawienie pomnika Banderze w centrum Warszawy. Może już czas?
Janusz Młynarski
Za: http://thepolishreview.co.uk/index.php/nie-lubie-poniedzialkow/1037-czy-juz-czas-stawiac-w-polsce-pomniki-banderze.html