Putin górą. W trzy dni po moskiewskiej defiladzie, po raz pierwszy od dwóch lat wizytę złożył mu sekretarz stanu USA. Wręczył gałązkę oliwną od Obamy. Przyznał, że Rosja jest zbyt ważna, aby ją ignorować. Putin w niczym nie ustąpił, nic nie oddał, szczególnie najcenniejszego łupu - Krymu. Dodajmy, że ceny ropy rosną, a wartość rubla tak poszybowała w górę, że aby zapobiec jej dalszemu wzrostowi, Centralny Bank Rosji zaczął skupować dolary. Kerry przyznał, że gospodarcza i polityczna izolacja Rosji rozleciała się, że sankcje nie działają. Co prawda publicznie wyraził troskę (nawet głęboką) co do „pomocy Rosji dla separatystów”, ale nie omieszkał dodać, że Rosja przestrzega warunków porozumienia z Mińska, czyli - wzmógł presję na Poroszenkę, aby prorosyjskim regionom przyznał autonomię.
Tematu Krymu w ogóle nie omawiał. Szukał za to pomocy Rosji w rozwiązaniu innych gorących problemów, z którymi USA same nie mogą sobie poradzić. Jest to szczególnie prawdziwe w odniesieniu do Iranu. Bo dla Obamy, który myśli już o miejscu w historii, fiasko porozumień z Teheranem byłoby wielką osobistą porażką. A co do ostrych sankcji, które miały ukarać „zbira i tyrana stojącego na czele bankrutującego państwa”, to objęły tylko kilku pomocników Putina, a nie objęły bankierów, adwokatów i buchalterów, którzy pomogli ograbić Rosjan na setki miliardów dolarów. Do Soczi Kerry przybył w 3 dni po moskiewskich obchodach zwycięstwa nad Niemcami, w których wcześniej odmówił udziału, a nawet wymusił na sojusznikach, aby poszli jego śladem.
Jak Polska rozegrała dyplomatycznie rocznicę zakończenia wojny? Komorowski zaprosił na Westerplatte (oprócz wnuka żołnierza Wehrmachtu) Niemca, Słowaka, Litwina, Bułgara, Rumuna, Hiszpana, Łotysza, Węgra i Ukraińca (ten ostatni paradował z kokardą UPA, która Polakom kojarzy się z SS Galizien). Czyli: w Moskwie obchodzono rocznicę zwycięstwa z udziałem tych, którzy walczyli z Niemcami, a na Westerplatte z udziałem sojuszników Hitlera. Kto ułożył listę świętujących? - Schetyna, wg którego Auschwitz wyzwolili Ukraińcy, i którego ojciec przybył ze Lwowa do Polski w taborach Armii Czerwonej. W akademiach i paradach w Moskwie nie uczestniczyła też Merkel, ale do Moskwy przyleciała już nazajutrz, złożyła wieniec pod murem Kremla i odbyła owocne rozmowy z Władimirem Władimirowiczem. Za ocenę niech służy komentarz „FAZ”: istotny gest i wyraz respektu wobec Moskwy (...) przeprosiny i pokajanie się przed współczesnymi Rosjanami (…) kanclerz niestrudzenie przekonywała, że bezpieczeństwo w Europie i na Ukrainie możliwe jest tylko z udziałem Putina. Żeby było weselej (Putinowi, nie Schetynie!), na cmentarzu żołnierzy sowieckich w Tiergarten szef SPD i premier Brandenburgii stwierdził: żołnierze Armii Czerwonej, którzy zmarli w niemieckiej niewoli powinni zająć w niemieckiej pamięci takie samo miejsce jak ofiary Holokaustu.
W Polsce nie wysnuto żadnej głębszej refleksji, jaki mamy interes w popieraniu Ukrainy. Dominuje wygłaszany bezwstydnie slogan lub raczej brednia - „nie ma silnej Polski bez silnej Ukrainy”. Triumfy święci doktryna: interesom RP służy każda akcja bijąca w Rosję, tj. doktryna ignorująca prymat polskich interesów; nie wyczuwająca moralnego świństwa w stawianiu interesów obcej wspólnoty na równi z własnymi (w dodatku wspólnoty tak z krwi i kości słowiańskiej, jak Poroszenko i Jaceniuk); nie dostrzegająca głupoty w napędzaniu strachu przed „śmiertelnym wrogiem, któremu na drodze do podboju świata stoi tylko Polska”. „Gazeta Polska” zamieszcza ostrzeżenie o możliwej prowokacji „Nocnych Wilków”, która miałaby polegać na... uczczeniu Polaków pomordowanych przez Ukraińców zapaleniem zniczy pod pomnikiem ofiar Wołynia we Wrocławiu. Uderza przy tym komizm sytuacji - jakby chodziło o przejazd dywizji czołgów. Dzielny opór, jaki stawiliśmy „Nocnym Wilkom”, przejdzie niewątpliwie do historii polskiego oręża i zajmie miejsce równie poczesne jak obrona Westerplatte. Na wysokości zadania stanął Schetyna. A dokładniej mówiąc, stanął przed kamerą, rzekł kilka słów i ojczyznę przed wrogiem numer jeden z opresji wybawił. Ten schemat działania propagandy został już przećwiczony wcześniej. Przed Marszem Niepodległości „Wyborcza” i „Polska” też wiedziały, kto kogo pobije i co podpalą.
Brutalnie tłumione są inne opinie, snute infantylne, prymitywne analogie i porównania historyczne rodem z wczesnego PRL. Media demaskują narodowców jako „partię jawnie rosyjską” i ubolewają nad „staczaniem się w tym samym kierunku” PSL i SLD. Co prawda, tu PiS się upiekło, ale PO wkrótce i w tym względzie opozycję przelicytuje, a nawet z antyrosyjskiej gorliwości rozliczy. „Zmiłuj” nie ma dla nikogo. Brutalnie traktowany jest każdy, kto znajduje jakiekolwiek usprawiedliwienie dla Orbàna lub, nie daj Boże, twierdzi, że winniśmy brać z niego przykład. W czasie ostatniej wizyty Merkel na Węgrzech uwaga mediów skupiona była na krytyce rządu Fideszu za prorosyjskość i niedostatki demokracji, ale na zakończenie wizyty kanclerz rozpromieniona stwierdziła: „z Orbànem można się dogadać”. Okazało się, że niemieckie firmy zawarły kilka niezwykle lukratywnych kontraktów. Prawdziwym polityczno-biznesowym majstersztykiem jest tłusty kąsek dla Siemensa - wykona systemy kontrolni i zabezpieczenia elektrowni jądrowej w Paksu, budowanej przez Rosjan z rosyjskiego kredytu. Elektrowni, która nie tylko zaspokoi 40 proc. potrzeb energetycznych kraju, ale i przestrzeganie norm CO2. Krytykom Orbàna przypomnieć tu trzeba, że niedawno zmusił Gazprom do odsprzedaży Węgrom znacznego pakietu akcji koncernu paliwowego MOL, i że dwa lata temu odkupił od niemieckiego E.ON za 870 mln euro kluczowe spółki gazownicze, za które wcześniej Niemcy zapłacili 2,1 miliarda. Krótko mówiąc, biznes z Merkel zrobił lepszy niż my z „Tuskiem na króla Europy”.
W Wierchownoj Radzie, w majdanowym stylu swą mowę odczytał Komorowski. „Wyborcza” opisała ją tak: świetna, zasłużył na owacje na stojąco (…) wyraził gotowość udzielenia Ukrainie wszelkiej pomocy, nakreślił granice między cywilizacją zachodnią, a współczesną odmianą wschodniego barbarzyństwa, obrona przed barbarzyństwem powinna przeważyć nad dziedzictwem sporów i swarów ukraińsko-polskich (…) przypomniał zacietrzewionym rodakom imperatyw pojednania i wybaczenia. Bezkrytyczne wsparcie dla władz Ukrainy - to także główne założenie polityki zagranicznej, przedstawione w Sejmie przez Grzegorza Schetynę. Szef MSZ poinformował, że zamierza przeznaczyć dla Ukrainy dodatkowe środki. Zapowiedział kontynuowanie polityki historycznej „w oparciu o prawdę”, ale nie postrzega jako zagrożenia ustaw uznającących barbarzyńców z UPA za bojowników o wolność i demokrację, i ustanowiających najsurowsze kary dla tych, którzy bandytów krytykują. Za główną przyczynę ochłodzenie w relacjach z Moskwą uznał zabójstwo Borysa Niemcowa. Innych problemów z Rosją nie dostrzegł! „Domagając się zwiększenia gwarancji bezpieczeństwa ze strony NATO czy UE, sami będziemy musieli spłacić tę solidarność zwiększeniem zaangażowania w rozwiązanie sprawy imigrantów” - tyle funkcjonariusz propagandy z TVN24. Czyli jeśli Polska nie zgodzi się na multi-kulti, gwarancje NATO pozostaną na papierze, i inwazję Rosji mamy jak w banku. Odetchnęliśmy jednak z ulgą. Schetyna znowu stanął na wysokości zadania. Rosja nas nie zaatakuje. Nie zapytał tylko, z jakiej racji Polska ma dzielić się z Włochami imigrantami płynącymi z Libii. Nie zauważył, że Libia nie była polską, ale włoską kolonią, i że to nie my wprowadzaliśmy u Arabów „demokrację”.
Niepostrzeżenie mija ćwierćwiecze wschodniej strategii, a właściwie jej ostatecznej klęski. Jej efekty są, jak na razie, marne – anektowany Krym; oderwany Donbas; Putin, któremu wszystko uszło na sucho i jest na dobrej drodze zmiany statusu Ukrainy na gorszy - z państwa buforowego na upadłe; Schetyna budzący się z ręką w nocniku. Ale czy przejrzał na oczy? Czy dostrzegł, że prawdziwym celem sojuszników jest wynegocjowanie warunków kapitulacji Ukrainy, że Polska niepostrzeżenie stała się pionkiem w wojennej grze sojuszników, a konkretnie w wojnie informacyjnej, obejmującej demonizowanie przeciwnika i sankcje (z przerzuceniem ich konsekwencji na innych)? W czasach przed i po Smoleńsku USA (i Niemcy) życzyły sobie spokoju w interesach z Kremlem, i tym samym przyjaznego nastawienia Polski do Rosji, nawet kosztem interesów własnych. Dzisiaj życzą sobie pryncypialnego nieprzejednania, i prześcigania się w antyrosyjskości, też kosztem interesów własnych. W obawie przed Ruskimi na motocyklach Polska zbroi się na potęgę. Priorytetem stały się przygotowania wojenne, militaryzacja myślenia i życia publiczne. Kraj wpadł w euforię czyli chorobliwy stan wesołości z powodu miliardów wydawanych na zakup zabawek dla generałów, które z punktu widzenia militarnego przydatne będą co najwyżej przy lub do porywania się „z motyką na słońce”. Nie ważne przy tym, czy wojować z Rosją każą nam Żydzi z Nowego Jorku, czy Niemcy z Berlina.
W Polsce przypisuje się Ukrainie nadzwyczajną wagę geopolityczną i rolę w strategii Zachodu. Tymczasem nie ma ona większego znaczenia. Jest państwem praktycznie upadłym, na skraju bankructwa, w głębokim politycznym i gospodarczym chaosie, nękanym przez rozliczne patologie. Żeby tylko wymienić mafijność, wszechwładność służb specjalnych (w dodatku dogłębnie spenetrowanych przez Rosjan), wszechogarniającą korupcję. W interesie Waszyngtonu nie jest degradacja i rozbicie Rosji, bo Rosja ma być elementem w ograniczaniu Chin i islamistów w Azji, elementem istotnym, chociaż z uwagi na demograficzną, kulturową i gospodarczą słabość, drugorzędnym. I porównywanie przepychanek w Donbasie do zimnej wojny to mocna przesada. W takiej optyce Waszyngton składa Rosji obietnice, że Ukraina nigdy nie znajdzie się w NATO. Co więcej, wysyła sygnały o konieczności powrotu Ukrainy do roli państwa o „zrównoważonych relacjach z Rosją i Zachodem”, czyli państwa buforowego. W takiej optyce Obama dyscyplinuje Putina, i tu w jakiejś mierze jest mu przydatna Polska. Stąd kuszące ekspertyzy intensywnie nakłaniające nas do bycia „niezatapialnym lotniskowcem Pentagonu” czy „Izraelem w Europie”. Dla tubylczej klasy politycznej rola chłopca na posyłki to uśmiech losu, i tę zaszczytną funkcję gotowi są pełnić całkowicie bezinteresownie. Tymczasem pionki w szachach są od tego, by je w razie potrzeby poświęcać. Krótko mówiąc, Waszyngton za Warszawę umierał nie będzie. Ale i Kreml - dodajmy na pocieszenie - po Polskę sięgał nie będzie.
Krzysztof Baliński
(artykuł ukazał się w „Warszawskiej Gazecie” 5 czerwca 2015 r.)