W czerwcu 1967 roku na Bliskim Wschodzie wybuchła wojna sześciodniowa, w następstwie której wspierane przez Związek Sowiecki państwa arabskie: Egipt i Syria zostały w spektakularny sposób rozgromione przez Izrael wspomagany przez Stany Zjednoczone. W rezultacie Moskwa w podległych sobie krajach socjalistycznych przeprowadziła kurację przeczyszczającą, której celem było wyeliminowanie spośród komunistycznej nomenklatury funkcjonariuszy pochodzenia żydowskiego. Na etapie poprzednim bowiem, to znaczy – za Stalina – Moskwa bardzo Żydów faworyzowała w nie pozbawionym podstaw przekonaniu, że nikt lepiej od nich nie utrzyma w ryzach narodów tubylczych, tradycyjnie uważanych przez Żydów za mniej wartościowe. Mądrość kolejnego etapu nakazywała Żydów się pozbyć, z czego wielu z nich skwapliwie skorzystało, po pierwsze dlatego, że na etapie poprzednim unurzali sobie ręce we krwi przedstawicieli narodów mniej wartościowych aż po łokcie i przezorność nakazywała jak najszybciej oddalić się od miejsca zbrodni. Inni, którzy wprawdzie zbrodni się nie dopuścili, ale na różne sposoby z komunistycznego reżimu korzystali, teraz skwapliwie wykorzystali okazję, by wydobyć się z cudnego raju na Zachód, gdzie w dodatku mogli zaprezentować się tamtejszym naiwniakom w charakterze ofiar komuny i z tego tytułu znowu spijać śmietankę. Właśnie dlatego w obronie Władysława Gomułki, krytykowanego przez zachodnie socjaldemokracje za „antysemicką czystkę”, stanęła Golda Meir wyjaśniając, że Gomułka tylko umożliwił Żydom wyjazd na Zachód.
Naturalnie nie wszyscy wyjechali, na przykład Antoni Słonimski, który w związku z tym doświadczył na własnej skórze tak zwanego „totschweigen”, czyli zamilczania. W roczniku Związku Literatów Polskich redaktorzy pominęli go jako przewodniczącego ZLP, w związku z czym można było odnieść wrażenie, że w latach 1956-1958 nikt nie był przewodniczącym Związku Literatów. Prof. Tadeusz Kotarbiński wysłał wówczas do Antoniego Słonimskiego list, w którym napisał, że „nieistnienie jest atrybutem zaszczytnym, przysługującym także Bogu i sprawiedliwości”. Warto o tym pamiętać również i dzisiaj, kiedy natykamy się na coraz więcej rzeczy nieistniejących, na przykład – Wojskowe Służby Informacyjne, izraelska broń jądrowa, czy wreszcie – żydokomuna.
Pan prof. Paweł Śpiewak, piastujący stanowisko dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego twierdzi, że żydokomuna jest „ antysemickim mitem” , który żywi się „wyolbrzymionymi faktami”. I tak dobrze, że wprawdzie „wyolbrzymionymi”, niemniej jednak „faktami”, bo inni żydowscy autorzy nie tylko zaprzeczają istnieniu jakichkolwiek „faktów”, a w dodatku każdego, kto próbuje o nich przypominać, piętnują nieubłaganym palcem za „antysemityzm”. Nazywa się to „polityką historyczną”, co jest elegancką nazwą fałszowania historii dla potrzeb propagandy, która oczywiście służy jakimś celom politycznym – w tym przypadku – doprowadzeniu mniej wartościowych narodów europejskich do stanu bezbronności, by następnie poddać je bezlitosnej eksploatacji w charakterze tak zwanego „nawozu historii”. Dlatego właśnie środowiska żydowskie, zwłaszcza aktywnie realizujące „politykę historyczną”, stawiają znak równości między „antysemityzmem” i spostrzegawczością. Jest to całkowicie zrozumiałe; jeśli mniej wartościowe narody europejskie będą powstrzymywały się przed ogłaszaniem rozmaitych spostrzeżeń i unikały wzajemnego dzielenia się nimi, perspektywa doprowadzenia ich do stanu bezbronności wydaje się jeszcze bardziej realna.
Tymczasem, wbrew opinii pana prof. Pawła Śpiewaka, istnienie żydokomuny wydaje się nie tylko bezspornym faktem, ale nawet – faktem niepokojącym. Jak bowiem można zlokalizować żydokomunę? Mamy oto dwa kręgi: jeden krąg, to Żydzi, a drugi – to komuniści. Niektórzy Żydzi są komunistami, podobnie jak niektórzy komuniści są Żydami. Zatem obydwa kręgi częściowo na siebie zachodzą i ta przestrzeń, to właśnie żydokomuna. I oto na naszych oczach żydokomuna od kilku lat nie tylko ostentacyjnie manifestuje swoje istnienie, ale również – ambicje polityczne i program. Właśnie ten program nie pozostawia wątpliwości, z czym mamy do czynienia – że mianowicie mamy do czynienia z żydokomuną.
Oto 7 listopada ulicami Warszawy przeszła niebyt co prawda liczna demonstracja - ale wiadomo, że omnia principia parva sunt, co się wykłada, że wszystkie początki są skromne – skierowana przeciwko „faszyzmowi” i „ksenofobii”. Trasa pochodu nie była przypadkowa: od Umschlagplatz, do pomnika Bohaterów Getta, co wskazuje na zainspirowanie organizatorów żydowskim punktem widzenia na historię Polski. Wśród organizatorów dominowały tak zwane „organizacje pozarządowe”, to znaczy – formalnie „pozarządowe”, ale faktycznie poprzysysane do rozmaitych finansowych kurków: rządowych, samorządowych, unijnych, a nawet ONZ-owskich. Koordynuje ich poczynania Helsińska Fundacja praw Człowieka, finansowana z kolei przez żydowskiego finansowego grandziarza Jerzego Sorosa, którego węgierski premier Wiktor Orban publicznie podejrzewa o organizowanie finansowania masowego przemytu tak zwanych „uchodźców” do Europy – nad całością czuwają pierwszorzędni fachowcy z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, co to samego jeszcze znali Stalina i wiedzą kiedy i na kogo można takich hunwejbinów poszczuć. No a hunwejbini, skoro biorą pieniądze, no to jasne, że muszą jakoś się wykazywać, bo w przeciwnym razie nie będzie za co wypić i zakąsić z panienkami. Patronat medialny nad całością trzyma od lat żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana redaktora Adama Michnika, „Żyda Roku 1990”. Sądząc z fotografii, na których część uczestników demonstracji miała pozasłaniane twarze, maszerowali ludzie młodzi, sprawiający wrażenie pozostających na utrzymaniu rodziców. W tej sytuacji ich deklaracje, że „nie boją się uchodźców”, mają mizerny ciężar gatunkowy, bo najwyraźniej liczą na to, że tych „uchodźców” będzie utrzymywał kto inny.
Nawiasem mówiąc, to naiwniacy na granicy głupoty – o czym świadczy przyznanie przez Stowarzyszenie „Nigdy Więcej” nagrody „Antyfaszysty Roku” 2003 Simonowi Molowi z Kamerunu. Pan Mol był chory na AIDS, a jeszcze z Kamerunu zapamiętał, że im częściej i intensywniej będzie spółkował z panienkami, tym większa pewność wyleczenia. Terapia ta wymagała licznego udziału panienek, ale okazało się, że nie ma z tym problemu, bo w środowiskach postępowych pan Mol zastosował prosty patent – że spółkowanie z nim jest dowodem przezwyciężenia rasistowskich stereotypów. Podobno skuteczność zastawki była stuprocentowa.
Jak się wydaje, polityczną ekspozyturą tej subkultury jest partia Razem pana Zandberga, głosząca program jeśli nie wprost komunistyczny, to w każdym razie – komunizujący. Nie można wykluczyć, że RAZWIEDUPR, z łaski którego zainstalowany został w Polsce model kapitalizmu kompradorskiego, ponownie stawia na uwodzenie komunizmem młodzieży, którą gwoli ciągnięcia większych zysków z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju, pozbawił perspektyw.
Stanisław Michalkiewicz
Felieton • tygodnik „Nasza Polska” • 18 listopada 2015
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.
Za: http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3514