Ja to zwykle u nas bywa, nie czekając nawet na powołanie nowego rządu odezwał się chór tak zwanych obiektywnych, wyważonych prawicowych dziennikarzy, którzy – a jakże by inaczej – życzą PiS-owi i Jarosławowi Kaczyńskiemu powodzenia, ale…?
No właśnie to „ale”. Pamiętam, że niemal dokładnie te same z imienia i nazwiska tuzy dziennikarstwa prawicowo-kanapowego z podobną „życzliwością” odnosiły się do rządu Jarosława Kaczyńskiego w latach 2005-07. Dzisiaj też z niecierpliwością w ukryciu obgryzali paznokcie. Jednak jak przystało na rozsądnych, wyważonych i opanowanych publicystów, przed kamerami zachowali kamienne twarze wytrawnych pokerzystów i mędrców apelując o umiar i potraktowanie z powagą słów prezesa PiS mówiących o zaniechaniu zemsty i odrzuceniu pokusy odwetu.
Już na samym początku urządzono nam spektakl po tytułem „PiS i Zjednoczona Prawica zbyt długo tworzą rząd”. Przecież – twierdzili – było do przewidzenia, że wygrają, więc gabinet – najlepiej autorski Beaty Szydło – powinien stać już gotowy w blokach startowych i natychmiast rozpocząć rządzenie. Oczywiście nie podali przykładu jakiegoś wzorcowego demokratycznego państwa bądź grupy państw gdzie się to tak błyskawicznie odbywa, a więc szukając porównań przychodzi nam pozostać na własnym krajowym podwórku. Pamiętajmy, że Prawo i Sprawiedliwość oraz Zjednoczona Prawica tegoroczne wyborcze zwycięstwo odnieśli 25 października, a w chwili gdy ten numer „Warszawskiej Gazety” tafia do Państwa rąk mamy dziewiętnasty dzień od wyborów.
21 października 2007 roku Platforma Obywatelska zwyciężyła w wyborach zaś do zaprzysiężenia rządu koalicji PO-PSL z Tuskiem, jako premierem doszło dokładnie 16 listopada, czyli 26 dni od wyborów. W tym czasie udało się ujawnić jak to przy tworzeniu gabinetu krzątał się „ojciec założyciel” PO, Gromosław Czempiński, były oficer komunistycznego wywiadu.
Po wyborach z 9 października 2011 roku rząd ponownie zwycięskiej koalicji PO-PSL z Tuskiem na czele został zaprzysiężony dopiero 18 listopada, czyli 40 dni od dnia wyborów.
No, ale żeby nie być posądzonym o szukanie porównań tylko z Platformą cofnę się do 23 września 2001 roku, kiedy to bezapelacyjnie w wyborach parlamentarnych zwyciężyło SLD. Rząd Leszka Millera został powołany 19 października to znaczy 26 dni od wyborów.
Jak więc to jest z tą wyważoną krytyką i utyskiwaniem na zbyt długo ciągnące się rozmowy i prace przy tworzeniu obecnego rządu? Podane przykłady ewidentnie wskazują, że obecny gabinet jak na polskie realia powołany zostaje wyjątkowo szybko i sprawnie. W pełni zgadzam się, że proces wyłaniania rządu należało przeprowadzić jak najszybciej po to aby nie dać czasu reżimowym mediom i różnej maści lobbystom na jego rozgrywanie. Dajmy władzy ten kredyt zaufania i uznajmy, że się to udało.
I jeszcze jedno – w polskiej demokracji, czyli partiokracji coś takiego jak rząd autorski nie istnieje. Ktoś, kto o czymś takim mówi jest politycznym analfabetą, albo zwykłym krętaczem. Ja również jestem zwolennikiem rządów autorskich, ale żeby w Polsce do tego doprowadzić należy w nowej konstytucji zapisać system prezydencki. Wybieralibyśmy wówczas głowę państwa i szefa rządu w jednej osobie. Co prawda urząd prezydenta pozbawiony by został inicjatywy ustawodawczej, ale dostałby pełnię władzy wykonawczej i nie ponosiłby odpowiedzialności przed parlamentem. W systemie prezydenckim głowa państwa z mocnym mandatem otrzymanym od narodu odpowiada tylko przed Bogiem, historią i tymże narodem. Skończylibyśmy z wiecznym rozmywaniem odpowiedzialności i nieustannymi przepychankami. Wyciągnęlibyśmy w końcu wnioski z naszej historii i przyznali wreszcie, że parlamentaryzm i sejmokracja zawsze Polskę niszczyły i nigdy dobrze jej nie służyły. Mamy zły ustrój, który należy zmienić! Następnej okazji szybko nie będzie. Koniec, kropka.
Wracajmy jednak do naszej prawicowej kanapy. Od dawna było widomo, że partia Jarosława Kaczyńskiego nie może liczyć na konstruktywną krytykę i obiektywizm ze strony opozycji i salonowej dziennikarskiej psiarni. Jak się okazuje nie może też na to liczyć ze strony dziennikarskich „wyważonych przedstawicieli prawicy”, którzy tak chętnie – przystrojeni najczęściej w jedwabne apaszki i szaliczki – zajmują fotele i kanapy w reżimowych mediach. Oczywiście przy każdej nadarzającej się okazji dają nam oni do zrozumienia, że zwycięzcy wyborów powinni podążać za głosem tego bardziej zrównoważonego elitarnego prawicowego elektoratu. Od razu na myśl przychodzi mi „konstruktywna opozycja” z czasów tak zwanej transformacji ustrojowej.
To jest ich zdaniem ta cywilizowana, czyli siłą rzeczy mniej liczna grupa – prawicowy creme de la creme – który brzydzi się zemstą i prymitywną próbą odegrania się za ostatnich osiem lat. A co według nich byłoby tą prymitywna zemstą? Na początek niedopuszczenie PSL do prezydium sejmu. Czyżby marzyło im się, aby marszałka ze zwycięskiego ugrupowania mogła przegłosować opozycja? Po drugie oburzają się na wykorzystanie pomysłu utworzenia nowych jednostek administracyjnych, czyli województw i potraktowanie tego jako pretekstu do przeprowadzenia przedterminowych wyborów samorządowych. Ich zdaniem byłaby to zgodna z prawem, ale jednak prymitywna awantura.
Skoro, więc apeluje się do nas o rozsądek to z rozsądkiem umiarem i uwagą przyjrzyjmy się wynikom ostatniego maratonu wyborczego odnotowanym przez PSL.
Wybory samorządowe – 23,68%. Wybory prezydenckie 1,6%. Wybory parlamentarne – 5,13%. Żaden, nawet salonowy socjolog czy politolog nie jest w stanie racjonalnie i logicznie wytłumaczyć tego przedziwnego rozrzutu głosów. Nikt oprócz organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości nigdy nie ustali prawdziwych przyczyn tak wysokiego wyniku PSL-u w wyborach samorządowych, ani tych milionów oddanych nieważnych głosów, których wysoki procent jest niespotykany nawet w krajach typu Afganistan gdzie wciąż panuje jeszcze analfabetyzm. Zestawienie tych liczb i ich zaakceptowanie, jako prawdziwego wyniku wyborów urąga inteligencji oraz zwykłemu chłopskiemu rozumowi. Ci rozsądni prawicowcy proponują nam przejść nad tym do porządku dziennego i nie jątrzyć. Oczekiwane wysokie standardy i równie wysoko postawiona rządzącym moralno-etyczna poprzeczka każe im podpowiadać, abyśmy ze spokojem przyklepali ewidentny wyborczy przekręt. Jednym słowem ich zdaniem dla dobra demokracji trzeba zapomnieć o zbrodni na demokracji. Wspaniała prawicowo-kanapowa logika.
Jakie wnioski możemy wyciągnąć już na stracie nowego rządu. Otóż są na prawicowej kanapie takie dziennikarskie i polityczne „autorytety”, które jak mówił Józef Piłsudski: chcą niepodległości, lecz pragnęliby, aby ta niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi. Oni mówią nam: Tak chcemy wolnej Polski, ale wojnę o nią prowadźcie tak, aby żadna szyba nie wyleciała z okien. Strzelajcie, ale po cichu, aby nie zagłuszyć bezcennych rad wydobywających się z naszych złotych ust i żeby podczas tego ostrzału nie wpadł nam do porcelanowej filiżanki z poranną kawą jakiś odprysk farby z sufitu. Broń Boże nie otwierajcie ognia, kiedy akurat przemawiamy do tubylczego ludu u Moniki Olejnik, Konrada Piaseckiego, Dominiki Wielowiejskiej czy Agaty Młynarskiej. Weźcie przykład z naszych sojuszników, Anglii i Francji w 1939 roku. Dużo gadajcie, ale na miłość boską, nic nie róbcie, bo przecież nam jest w tej III RP tak wygodnie i przyjemnie jak u Pana Boga za piecem.
Patrzmy na ręce rządzącym i rozliczajmy ich z przedwyborczych buńczucznych zapowiedzi oraz solennych obietnic, które doskonale pamiętamy. Nie wyszukujmy na siłę wyimaginowanych sztucznych problemów. Zajmujmy się tylko tym co ważne, zwłaszcza, że lobbyści grający na przetrwanie III RP nie śpią i krążą wokół nowej władzy. Oni rozpoczęli swoją operację jeszcze na długo przed wyborami. Patrzmy władzy na ręce, a nie na to czy ma zadbane i zgodnie z salonową modą wypiłowane paznokcie.
Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie
Dla Wirtualnej Polonii autor,
Mirosław Kokoszkiewicz
Za: http://wirtualnapolonia.com/2015/11/18/miroslaw-kokoszkiewicz-sila-rozsadku-czy-potega-glupoty/