Rządy Platformy Obywatelskiej w koalicji z PSL miały przynieść gruntowne zmiany w Polsce, jak głosiło hasło wyborcze z 2007 roku: „By żyło się lepiej.Wszystkim”. Po dwóch latach można przynajmniej część najważniejszych obietnic premiera zweryfikować, podobnie jak ocenić działania lub też ich brak obecnego gabinetu. Na ocenę realnych starań partii rządzących nie mogą wpływać sondaże. Chociaż są one niezwykle dla PO korzystne (gorsze notowana otrzymuje rząd), to skutek medialnej otoczki, PR-u polityków oraz sporów z opozycją, które Tusk doskonale rozgrywa.
Mijający rok rozpoczął się od reform w szkolnictwie pani minister Hall. Minister edukacji narodowej 23 grudnia ub. r., w sposób niezwykle sprytny, bowiem tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, podpisała rozporządzenie, wprowadzające reformę programową. Dotyczy ona w szczególności nauki historii w szkołach gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Autorki reform - pani prof. Jolanta Choińska-Mika oraz dr Anna Radziwiłł - chcą uszczuplić naukę tego przedmiotu do I klasy liceum. Głównym argumentem wprowadzenia zmian jest powtarzanie tego samego materiału przez uczniów w gimnazjum i liceum, przez co oświata rzekomo traci czas. Oburzenia zmianami nie krył prof. Andrzej Nowak, który pisał wówczas w „Rzeczpospolitej”: „Postawiłem pytanie, czy projekt zmian był przynajmniej przekazany do opinii najważniejszym instytucjom skupiającym historyków zawodowych: do Polskiego Towarzystwa Historycznego, wydziałów historycznych uniwersytetów: UJ, UW, UAM, Instytutu Historii PAN lub bodaj grupy najbardziej znanych i uznanych badaczy historyków, których przykłady w swoim artykule wymieniłem. Na to pytanie właśnie panie nie odpowiedziały, a pozwoliłem je sobie zadać, ponieważ pracuję na Wydziale Historycznym UJ oraz w Instytucie Historii PAN, i w żadnej z tych instytucji nie dotarły do mnie wiadomości, by takie konsultacje były przez MEN organizowane”.Minister Hall nie konsultowała swoich zmian z najważniejszymi i zainteresowanymi dialogiem instytucjami, ograniczającnaukę historii właściwie do 16 roku życia. Przedmiot będzie łączony z WOS-em i podzielony na dziewięć wątków tematycznych, z których nauczyciel wybierze tylko cztery. Wśród nich m.in.:„Kobieta i mężczyzna, rodzina”, „Język, komunikacja i media”, „Wojna i wojskowość”, „Gospodarka”, „Swojskość i obcość”. Oburzenia nie kryli także nauczyciele. Minister Hall chce w programie „uszczuplić” również powieści Sienkiewicza do wybranych fragmentów. Innym, kontrowersyjnym pomysłem MEN w tym roku, jest posyłanie sześciolatków do szkół. Do 2011 r. rodzice mają decydować, czy sześciolatek rozpocznie edukację. Rząd widzi w tym zabiegu przede wszystkim szansę dla rozwoju gospodarczego – rok młodsi absolwenci szkół będą mogli zasilić rynek pracy i pracować dłużej. Problem w tym, że minister Hall nie chce wysłuchać zainteresowanych, czyli samych rodziców. A po stronie przeciwników tak gruntownej reformy padają poważne zastrzeżenia: „Dzieci nie są własnością tego czy innego ministra edukacji. Odpowiedzialni za nie są rodzice i to oni powinni decydować, kiedy ich dziecko powinno rozpocząć naukę”-piszą rodzice w liście do ministerstwa. Resort edukacji w tym roku nie miał zamiaru konsultować swoich reform z nikim. Podobnie jak minister nauki i szkolnictwa wyższego, pani Kudrycka, która w związku z wrzawą wokół pracy magisterskiej Pawła Zyzaka o Lechu Wałęsie, planowała rewizję wszystkich prac w Instytucie Historii UJ. Kiedy pomysł spotkał się z ogromem krytyki właściwie wszystkich – ludzi nauki, publicystów, dziennikarzy i polityków w tym i kolegów z rządu – wycofała się. Od pewnego czasu ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego planuje też zrobić na złość studentom i wprowadzić płatny drugi kierunek studiów. Niektórzy zainteresowani ironizują, że pomysłodawcy reformy sami przecież mogli studiować bez dodatkowych opłat. Nie da się ukryć, że pomysł minister Kudryckiej to pierwszy krok do wprowadzenia odpłatności za podejmowane studia w ogóle. A przecież Donald Tusk na spotkaniu ze studentami UJ w grudniu 2008r. obiecał, że rząd nic takiego nie wprowadzi. Sprawy szeroko pojętej edukacji są prawdziwą piętą achillesową rządu koalicji PO i PSL, ale niestety – nie jedyną. Ogromne zamieszanie w ministerstwie sprawiedliwości po dymisji ministra Ćwiąkalskiego nie przyniosło żadnych korzystnych zmian w wymiarze sprawiedliwości.
Andrzej Czuma okazał się jednym z najgorszych członków gabinetu Donalda Tuska. Opinia publiczna przyjęła jego kandydaturę z aprobatą, bowiem pomimo fatalnego kierowania obradami komisji śledczej ds. rzekomych nacisków w czasach rządów PiS, jest to postać z piękną, opozycyjną kartą. Okazało się, że to zbyt mało aby kompetentnie zarządzać tym bardzo ważnym resortem. Wystarczy przypomnieć, iż Czuma otwarcie bronił podejrzanego o korupcję prezydenta Sopotu – Jacka Karnowskiego, dzięki czemu wywarł pewien nacisk na prokuratorów, prowadzących sprawę. Do ogromnych wpadek minister musi zaliczyć ogłoszenie opinii publicznej, że polskie służby specjalne wiedzą niemal wszystko o terrorystach, którzy porwali i zamordowali Piotra Stańczaka, a władzom pakistańskim zarzucił wręcz współpracę z zamachowcami. Andrzej Czuma był na celowniku dziennikarzy, badających jego długi sprzed lat. Okazało się również, że zasiadał w spółce „Elektron”, która należała do syna. Jako minister sprawiedliwości poważnie nadwyrężył ustawę antykorupcyjną. Wdał się również w konflikt z blogerką Kataryną, z którą chciał się sądzić jego syn za nieprzychylne teksty. Jakby tego było mało, Andrzej Czuma wstawił się za bohaterami afery hazardowej na październikowej konferencji prasowej – Drzewieckim i Chlebowskim - co przelało czarę goryczy i musiało skończyć się dymisją. Bez wątpienia, to najgorszy minister w rządzie koalicji PO-PSL w 2009 roku.Bardzo ważną sferą dla bezpieczeństwa państwa są służby specjalne. Na tym polu obecny gabinet nie tyle nie zdał egzaminu, co dawno nie było tak ogromnego zamieszania.
W mijającym roku szefowie ABW – Krzysztof Bondaryk i Jacek Mąka - musieli się tłumaczyć z podsłuchiwania dziennikarzy w związku z tzw. sprawą Sumlińskiego. Wiceszef służby specjalnej wytoczył proces „Rzeczpospolitej” i dziennikarzowi Cezaremu Gmyzowi za tekst z lipca 2008r., w którym Gmyz przytoczył treść listu aresztowanego Sumlińskiego. Miał on odkryć niezgodne z prawem zdobycie mieszkania przez Mąkę. W tym roku okazało się, że pełnomocnik wiceszefa ABW do akt sprawy cywilnej włączył stenogramy z podsłuchów z rozmów prywatnych dziennikarzy: Sumlińskiego i jego adwokatów, Gmyza, Rymanowskiego oraz Latkowskiego, chociaż powinny zostać usunięte. Prokuratura, która najpierw udostępniła dokumenty adwokatowi Mąki, nie widzi w całym procederze złamania prawa. Postępowanie ABW oburzyło znanych prawników, jak prof. Filar czy Kruszyński. W wypadku sprawy podsłuchów, złamano prawdopodobnie tajemnicę dziennikarską, a służby mogły poznać przynajmniej częściowo linię obrony Sumlińskiego, kontaktującego się z pełnomocnikami. Donald Tusk zapowiedział kontrolę w ABW, bo jak sam przyznał: „Mam wrażenie, że są instytucje, albo osoby w Polsce, które zajmują się zakładaniem podsłuchów, zupełnie nie tam gdzie trzeba i nie temu, komu trzeba”.Później z planów najwyraźniej się wycofał, bo swoje stanowiska zachowali zarówno Bondaryk jak i Mąka. Najważniejszym wydarzeniem, które uderzyło w rząd, były afery: hazardowa i stoczniowa, wykryte przez CBA. Szczególnie ta pierwsza spowodowała dymisje kilku ministrów i zawieszenie Zbigniewa Chlebowskiego. Ale tak naprawdę ukarany został tylko Mariusz Kamiński.
Donald Tusk pomimo obowiązującej ustawy, nakreślającej powody odwołania szefa tej służby, odwołał go ze stanowiska i zastąpił Pawłem Wojtunikiem. Od tej pory winnym ulegania naciskom biznesmenów, spotkaniom na cmentarzu i walki o korzystne dla branży hazardowej zapisy w ustawie, jest szef CBA oraz Prawo i Sprawiedliwość. Premier dymisję Kamińskiego argumentował upolitycznieniem służby. Problem w tym, że Bondaryk był kiedyś jednym z najważniejszych polityków PO, a nie przeszkadza do dzisiaj Tuskowi. Przy okazji z dokumentów CBA wyszło na jaw, iż szef rządu o całej sprawie i zamieszaniu wokół Totalizatora Sportowego (w spółce pracę miała dostać córka biznesmena Sobiesiaka – Magdalena – dzięki działaniom Marcina Rosoła, współpracownika ministra Drzewieckiego; cały plan upadł po przecieku z akcji CBA) wiedział od 12 sierpnia. W dniu 10 września, Kamiński radzi premierowi, by wyciągnął konsekwencje wobec zamieszanych w aferę polityków, bowiem akcja biura jest na tyle zaawansowana, że nic jej nie przerwie. Donald Tusk aż do października nie zrobił nic, chociaż powinien zareagować jako odpowiedzialny szef rządu. Akcję CBA przerwał przeciek. Po wybuchu całej sprawy w mediach, powołano komisję śledczą. Jej ogromny zakres kompetencji (badanie powstawania ustawy od rządów Millera po Tuska) i krótki czas obradowania (do końca lutego) uniemożliwia racjonalne wyjaśnienie czegokolwiek.
Póki co członkowie koalicji rządzącej skupiają się tylko na politykach PiS i to w dodatku komicznie.
Rok 2009 jest też zmarnowany pod względem obchodów dwudziestolecia obalenia komunizmu. Donald Tusk, z obawy przed związkowcami, przeniósł uroczystości 4 czerwca do Krakowa. Znów elity polityczne były podzielone – Lech Kaczyński ze związkami zawodowymi świętował w Gdańsku, rząd w Mieście Królów Polskich. Na uwagę zasługują również niespełnione obietnice premiera. W ciągu dwóch lat rządów nie da się wszystkiego zrealizować, ale za część spraw trzeba już rozliczyć. Okazało się, że wprowadzenie euro w 2011 roku było mrzonką i ekonomiści, choć podzieleni, optują za rokiem 2015. Rząd miał uporać się z problemem masowych wyjazdów młodych Polaków za granicę, a wedle niedawnych danych Eurostatu, emigrantów ciągle przybywa. Szybka, czysta i w dodatku tania kolej to wciąż marzenie dla podróżujących. Reformy KRUS-u nie udało się zrealizować po myśli rządu, bowiem Polskie Stronnictwo Ludowe zagroziło wyjściem z koalicji. Obietnica obniżenia podatków również się nie sprawdziła – czego dowodem m.in. wzrost akcyzy na alkohol i papierosy. W lecie padł pomysł, by dziurę budżetową łatać właśnie zwiększeniem podatków albo wykorzystaniem środków Narodowego Banku Polskiego, co spotkało się z oburzeniem ekonomistów. Z danych obietnic rząd wywiązał się tylko z powrotem naszych żołnierzy z Iraku, ale nastąpił on de facto w roku 2008. Jeśli mam za coś pochwalić rząd, to za odebranie przywilejów emerytalnych esbekom, które zgodnie z ustawą wejdzie w życie z nowym rokiem. Nie mam wątpliwości, że na ten krok władze powinny zdecydować się już wiele lat temu, tuż po obaleniu komunizmu.
Skupiłem się na sprawach dzisiaj naprawdę palących. Na edukacji, zarządzanej źle zarówno przez minister Hall jak i Kudrycką, co odbija się na uczniach, szkołach, nauczycielach oraz studentach. Na kłopotach w resorcie sprawiedliwości, gdzie zamiast reform - jak choćby równy dostęp do zawodów prawniczych - doczekaliśmy ciągłych wpadek Andrzeja Czumy. Służby specjalne przeżywały okres wytężonej pracy jak i niezwykle szkodliwego zamieszania, nad którym nie umiał, a być może nie chciał zapanować premier Tusk. Rok 2009 jest też czasem niespełnionych obietnic, pomimo już dwóch lat rządów. Za sukces PO i PSL mogą przypisać sobie rzekomy spokój na scenie politycznej i brak u władzy Jarosława Kaczyńskiego. Problem w tym, że krytykowany język Andrzeja Leppera, Romana Giertycha czy Jacka Kurskiego, zastąpił ten Janusza Palikota, Stefana Niesiołowskiego i Sławomira Nitrasa. A mijający rok, ze względu na głębokie podziały nawet przy wspólnym święcie obalenia komunizmu, pokazał, że antagonizmy i spory na szczeblach władzy, które miały być również zażegnane, są kolejną, niespełnioną obietnicą. Biorąc pod uwagę ogromne zaufanie społeczne i zaprzepaszczoną szansę na rozwój dla Polski, kierowanie się sondażami i nie podejmowanie decyzji niepopularnych, a przecież wymaganych oraz bezczelne rozgrywanie afer, jest to faktycznie najgorszy rząd w III RP i rację ma Ziemkiewicz.