Wczorajsze przesłuchanie przed komisją śledczą ds. afery hazardowej pana Zbigniewa Chlebowskiego potraktowałem jako kiepski polityczny kabaret. Były przewodniczący klubu parlamentarnego i szef komisji finansów w swoim kaznodziejskim wręcz ponad dwugodzinnym przemówieniu uraczył nas historyjką o swojej bezinteresownej służbie krajowi oraz krzywdzie jakiej doznał ze strony byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, który rzekomo wymyślił całą aferę na polityczne zlecenie Jarosława Kaczyńskiego. Zabrakło tylko tego, żeby na koniec swojej mowy pan Chlebowski rzewnie się rozpłakał podkreślając ogrom doznanych „krzywd”. Do przesłuchania Zbigniew Chlebowski starannie się przygotował, jak sam twierdzi przeczytał wiele książek o tematyce psychologicznej, a zapewne miał do dyspozycji speców od PR –u. Problem w tym, że wszyscy podejrzani w tej aferze dostali naprawdę wystarczająco dużo czasu od organów ścigania, aby przygotować odpowiednią linię obrony uwzględniając oczywiście techniki sztuki PR –owskie.
Najlepszym momentem do rozwikłania całej sprawy był okres tuż po ujawnieniu całej afery kiedy to podejrzani w tej aferze czołowi politycy Platformy Obywatelskiej pocili się przed kamerami nieudolnie próbując się jakoś wytłumaczyć. Jeśli wówczas przesłuchano by wszystkich podejrzanych, każdego z osobna, a następnie zestawiono ich zeznania ze sobą otrzymalibyśmy zapewne pełen obraz tzw. afery hazardowej. Obecne przesłuchania przed komisją śledczą dają podejrzanym możliwość odpowiedniego przygotowania się pod okiem specjalistów od wizerunku, a dodatkowo do zapoznania się z zeznaniami wcześniej przesłuchanych świadków. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że ani śledczy z sejmowej komisji oraz opinia publiczna nie nabierze się na żadne sztuczki speców od PR-u. Wydaje się, że przynajmniej część śledczych ma wystarczającą determinację, aby ujawnić całą prawdę, jak choćby poseł lewicy Bartosz Arłukowicz, który szybko sprowadził pana Chlebowskiego na ziemię pytając, czy dalsze przesłuchanie ma być prowadzone na zasadach śledztwa czy dalszego bajdurzenia. Niestety pracy sejmowym śledczym nie ułatwiał raczej przewodniczący komisji pan Sekuła, który wciąż apelował, żeby nie dręczyć świadka, zapewniając w ten sposób swojemu partyjnemu koledze względny spokój.
Niestety z zeznań pana Chlebowskiego nie dowiedziałem się nic konkretnego na temat jego znajomości m.in. z panem Sobiesiakiem i pomocy jaką parlamentarzysta PO wyświadczał mu w ramach pełnienia obowiązków poselskich. Dość dziwnym jest fakt, że wszelkie sprawy z panem Sobiesiakiem Chlebowski załatwiał drogą niezbyt oficjalną, a więc nie ma oficjalnych wniosków czy pism. A już zupełnie niewiarygodne wydaje mi się tłumaczenie, że normalną sprawą jest fakt spotykania się polityka pełniącego funkcję przewodniczącego klubu parlamentarnego rządzącego krajem oraz szefa komisji finansowej na cmentarzu w małej miejscowości. Czy tak wygląda oficjalna droga kontaktowania się interesantów z parlamentarzystami ?
Jednak afera hazardowa to niejedyna sprawa, w którą zamieszani są politycy Platformy Obywatelskiej i pan Sobiesiak, która wymaga natychmiastowego i dogłębnego zbadania. Jak doniosła w minionym tygodniu prasa ogólnopolska niejasne są również okoliczności powstania wyciągu narciarskiego w Zieleńcu, którego właścicielem jest właśnie pan Sobiesiak. W najnowszym numerze tygodnika „Angora” przedrukowano artykuł z „Rzeczpospolitej”, w którym autorzy ujawniają kulisy inwestycji firmy Ryszarda Sobiesiaka w Zieleńcu. Sprawą tą zajęła się również „Gazeta Polska”. Autorzy tych tekstów ujawniają, że podczas realizacji inwestycji dochodziło do łamania prawa : „inwestycja w Zieleńcu cieszyła się niespotykaną przychylnością urzędników : od burmistrza przez regionalnych przedstawicieli lasów, Dyrekcję Generalną Lasów Państwowych, aż po Ministerstwo Środowiska. To nie wszystko. Choć skomplikowane procedury urzędowe, które zwykle trwają miesiącami, odbywały się błyskawicznie, Interpol nawet na to nie czekał. Biznesmen uzyskał formalne prawo do ubiegania się o pozwolenia na budowę dopiero w marcu 2009r. A wyciąg z podgrzewanymi kanapami kręcił się w najlepsze od Wigilii Bożego Narodzenia”. („Angora” nr 4, z 24.01.2010r., s. 16-18. )
Jak to możliwe, że bez wymaganych pozwoleń firma pana Sobiesiaka wykonała inwestycję ? Wydaje się, że odpowiedź jest aż nazbyt oczywista : przez odpowiednie poparcie właściwych osób. Zacytujmy dalej ustalenia dziennikarzy „Rzeczypospolitej” : „losem inwestycji spółki Ryszarda Sobiesiaka interesował się osobiście ówczesny szef klubu Platformy Obywatelskiej Zbigniew Chlebowski. Według naszych ustaleń, kontaktował się w tej sprawie z wysokimi urzędnikami Lasów Państwowych. (…) Najważniejszą rolę w lobbingu dla Sobiesiaka odegrał jednak wpływowy urzędnik Lasów Państwowych, który w 2009r. został skazany prawomocnym wyrokiem za przestępstwa na szkodę tej instytucji. To zaufany człowiek Sobiesiaka – Bolesław Bdzikot, który 3 października 2007r. jako przewodniczący Sekretariatu Zasobów Naturalnych Ochrony Środowiska i Leśnictwa NSZZ „Solidarność” podpisał z liderem Platformy Donaldem Tuskiem przedwyborcze porozumienie o współpracy w utrwalaniu narodowego charakteru lasów. Leśnicy byli jedyną strukturą „S”, która udzieliła tak jednoznacznego poparcia PO”. („Angora” nr 4, z 24.01.2010r., s. 16-18 )
Polecam lekturę artykułu zamieszczonego w cytowanej przeze mnie „Angorze”, a także tekstu pana Grzegorza Wierzchołowskiego opublikowanego w tygodniku „Gazeta Polska” z 20.01.2010r., s.9, z którego możemy dowiedzieć się, że całą „sprawę nadzorowali ludzie związaniu z wrocławską Platformą Obywatelską, m.in. z Grzegorzem Schetyną”.
Czy politycy PO nadal będą zapierać się, jak to we wczorajszym przesłuchaniu uczynił pan Chlebowski, bliskiej zażyłości z panem Sobiesiakiem ?
W tym kontekście nie mogę nie odnieść się do jednego z wywiadów udzielonych przez pana Romana Giertycha, który wraz z Tomaszem Nałęczem próbowali przekonywać, że afera hazardowa miała na celu uderzyć bezpośrednio w premiera Donalda Tuska, który za tą sprawę nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Obaj panowie twierdzili, że o żadnym przecieku ze strony premiera mowy być nie może. Rozumiem, że niechęć pana Giertycha do partii braci Kaczyńskich jest wielka, ale nie przypuszczałem, że przerodziła się w tak wielką nienawiść, że popchnęła go do bronienia premiera Tuska. W ten sposób niestety traci on swoją polityczną wiarygodność. Owszem można się zastanowić czy ujawnienie premierowi szczegółów całej akcji Centralnego Biura Śledczego na wstępnym etapie, ale z drugiej strony mając świadomość rychłego odwołania, z resztą niezgodnie z przepisami prawa, ze stanowiska szefa CBA Mariusz Kamiński nie miał zbyt wielkiego pola manewru. Być może, gdyby akcja CBA mogła swobodnie toczyć się dalej znalazłyby się twarde dowody nie tylko na obecnie podejrzanych w aferze hazardowej czołowych polityków PO, ale na jeszcze kolejnych. Nie znajduję żadnego usprawiedliwienia dla Donalda Tuska, który przecież sam świadomie dobierał sobie współpracowników, za których jako szef partii ponosi pełną odpowiedzialność. A ponadto kary dla polityków zamieszanych w aferę nie są zbyt drastyczne. Wszyscy pozostają w partii, nie stracili mandatów i mogą liczyć na wsparcie partyjnych kolegów w komisji śledczej, którzy nie bardzo nadają się na śledczych. Poseł Urbaniak nie bardzo wie chyba czego dotyczy działalność komisji śledczej i wciąż dopytuje o PiS, a przewodniczący Sekuła dba o dobre samopoczucie świadków.
Powtórzę, że największym błędem był brak przesłuchania przez organy śledcze wszystkich osób zamieszanych w tą sprawę zaraz po ujawnieniu afery, kiedy to w publicznych wypowiedziach widać było, że nie mają przygotowanej żadnej linii obrony. Zapewne dałoby to o wiele większe efekty niż obecne przesłuchiwanie już przygotowanych i odpowiednio przeszkolonych przez specjalistów. Obrona premiera w wykonaniu Romana Giertycha jest dla mnie czymś zupełnie niezrozumiałym, gdyż niechęć do Prawa i Sprawiedliwości nie powinna zasłaniać meritum, czyli afery hazardowej i wszelkich związanych z nią okoliczności. I nie piszę tego jako szczególny sympatyk PiS –u. Mam jedynie dość zamiatania kolejnych afer pod dywan, braku politycznej odpowiedzialności najważniejszych polityków. Dość mam wysłuchiwania po ponad dwóch latach rządów PO o tym, za co to odpowiada partia Kaczyńskiego i przysłaniania każdej afery frazesami o podłym CBA. Dość mam już rządów partii, która wciąż mówi o wysokich standardach etycznych i moralnych, a swymi czynami przeczy tym standardom. Dość politycznej bezkarności. Szkoda, że media nie są tak bardzo dociekliwe i krzykliwe w ujawnianiu afer związanych z politykami PO jak były przy wyszukiwaniu i nagłaśnianiu rzekomych afer poprzedniego rządu.
W piątek przed sejmową komisją śledczą miał swoje zeznania złożyć były minister sportu Mirosław Drzewiecki. Jednak zdumieni śledczy, oczywiści ci nie należący do Platformy Obywatelskiej, o fakcie wpłynięcie do sekretariatu wniosku pana Drzewieckiego dowiedzieli się z mediów. Dopiero później pan przewodniczący Sekuła poinformował śledczych, iż przesłuchanie byłego ministra sportu nie odbędzie się w zaplanowanym terminie, lecz niemal tydzień później, gdyż przychylił się pozytywnie do wniosku świadka. Dość dużo czasu zajęło przewodniczącemu wytłumaczenie w jaki sposób przedmiotowy wniosek trafił do komisji. Okazało się, że wniosek dostarczył inny poseł PO Karpiniuk. Jakby tego było mało Mirosław Drzewiecki do wniosku nie załączył żadnego zwolnienia lekarskiego, co pozwala snuć domysły o tym, co właściwie było przyczyną przełożenia jego przesłuchania. Dziennikarze mówią o tym, że pomimo dwu tygodniowych przygotowań w hotelu poselskim Drzewiecki nie jest jeszcze przygotowany do stawienia czoła komisji śledczej. Nie bez znaczenia wydaje się również ujawniona przez dziennikarzy afera z udziałem brata byłego ministra sportu, który miał rzekomo proponować kontrakty austriackiej firmie powołując się na wpływy w ministerstwie sportu. Jedno jest pewne czas działa na niekorzyść prawdy, gdyż pozwala wszystkim podejrzanym świetnie przygotować się do obrony i przeanalizować przesłuchania innych świadków, aby ewentualnie skorygować swoje przyszłe wypowiedzi.
Paweł