Jeśli doniesienia „Naszego Dziennika” są prawdziwe, podważają wiarygodność polskich ekspertów kontaktujących się z rosyjskimi śledczymi.
Wśród kolejnych nowych doniesień dotyczących śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej dwie dzisiejsze wiadomości budzą smutek i poważne zaniepokojenie. Minister sprawiedliwości w ponad sześć miesięcy po tragedii zapowiedział, że śledczy wystosują wniosek o pomoc w ustaleniu, jaka była częstotliwość prądu w Rosji podczas robienia kopii zapisu czarnych skrzynek. Taka informacja jest potrzebna, by wyjaśnić dlaczego pojawiły się na nich zakłócenia. Jak mówią eksperci jakość kopii uniemożliwia dokładne odsłuchanie rozmów. Okazuje się więc, że przez pół roku Polska nie była w stanie wyegzekwować od Rosjan kopii czarnych skrzynek, które miałyby jakąś wartość. Mimo tego od miesięcy prokuratorzy informują, że pracują nad rozszyfrowywaniem zapisów rozmów z Tupolewa. Ciekawe w takim razie, czy dopiero teraz zauważyli buczenie i szumy oraz co robili do tej pory, gdy twierdzili, że próbują odczytać zapisy z czarnych skrzynek?
Sytuacja po raz kolejny pokazuje jak mało wagi polskie państwo przykłada do śledztwa ws. Smoleńska. Ostatnie słowa ministra Kwiatkowskiego świadczą o skandalicznych zaniedbaniach prokuratorów. Gdyby było to pierwsze zaniedbanie, można byłoby się oburzać, mówić, że to skandal. Jednak gdy od pół roku mamy do czynienia z robieniem sobie żartów ze śledztwa, po ujawnieniu wielu zaniedbań, nieprawidłowości oraz ewidentnie widocznym braku woli, by je naprawić i cokolwiek wyjaśnić, słowa polskiego ministra budzą już tylko smutek. Smutek, że polskie państwo w sposób tak jawny jest niszczone przez polskie elity polityczne. Polskie elity, którym przyzwolenie na działania daje społeczeństwo.
Politycy rządzący dają przyzwolenie na działanie organów sprawiedliwości, które w przypadku zwykłego śledztwa powinno kończyć się dymisjami. Gdy idzie o sprawy wagi państwowej, o śmierć najwyższych urzędników i dowódców standardy wydawałoby się powinny być jeszcze większe. Ale zamiast nich mamy do czynienia z zupełnym upadkiem zdolności i chęci do wyjaśnienia najważniejszej od lat tragedii, jaka dotknęła Polskę.
Patrząc na realizację dotychczasowych wniosków o pomoc prawną przez stronę rosyjską można mieć poważne wątpliwości, czy Polska otrzyma satysfakcjonującą kopię nagrań z czarnych skrzynek dostatecznie szybko. A ich rzetelny zapis jest nie do przecenienia np. przy konstruowaniu polskiej odpowiedzi na raport rosyjskiego MAK dotyczący przyczyn katastrofy smoleńskiej. Rozmowy z kokpitu Tupolewa pomogłyby na pewno śledczym w formułowaniu naszego stanowiska dot. wniosków ekspertów z Moskwy. Mimo wszystko nie wiadomo, czy polska strona będzie chciała i będzie w stanie wywrzeć odpowiednią presję na Rosjan. Do tej pory to raczej polskie służby zachowywały się jakby były pod presją Moskwy. Z dużo większym niż Rosjanie zapałem realizowały wszelkie wnioski o pomoc prawną płynące od rosyjskich śledczych.
Inne podejście do realizacji wniosków obrazuje dobrze nierówność Polski i Rosji w prowadzeniu tego śledztwa. To Rosjanie dominują w nim i decydują co się w nim dzieje. Kolejny szokujący dowód tej nierówności opisuje „Nasz Dziennik”. Na marginesie artykułu o zeznaniach funkcjonariuszy BOR „ND” przytoczył okoliczności zeznań, jakie w Moskwie złożył płk. Bartosz Stroiński z 36. pułku transportowego. Po 18 kwietnia pojechał do Rosji, by identyfikować głosy załogi polskiego Tu-154. Jak informuje gazeta, rozpoznał wszystkich członków załogi. Stroiński jest więc jedną z osób, które znają cały, niezmanipulowany przebieg rozmów z kokpitu rządowego Tupolewa. Jednak z jego wiedzy polska strona nie będzie mogła skorzystać, ponieważ – jak twierdzi „ND” - miał się on zobowiązać do nieujawniania treści rozmów nawet przed polską prokuraturą!
Jeśli doniesienia „Naszego Dziennika” są prawdziwe, podważają wiarygodność polskich ekspertów biorących udział w rosyjskich śledztwie. Stroiński w Moskwie miał pracować m.in. razem z członkami Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Czy oni również musieli podpisać lojalki, oświadczając, że polscy prokuratorzy nie dowiedzą się od nich niczego? Cała sytuacja każe się zastanowić, względem kogo są oni lojalni. Jeśli w Rosji pozyskują wiedzę dotyczącą przyczyn katastrofy a potem zobowiązują się do zatajania jej przez polskimi śledczymi, nie tylko przyczyniają się do manipulowania kwestią katastrofy smoleńskiej, ale również łamią prawo. W Polsce, jak dotąd, obowiązuje polskie prawo i to względem polskich organów ścigania Polacy winni być lojalni. Jeśli więc posiadają jakąś wiedzę na temat katastrofy, powinni dzielić się nią ze śledczymi. Jednak Rosjanie zdaje się woleli mieć kontrolę nad Polakami, z pomocy których muszą korzystać przy prowadzeniu swojego postępowania. To oni chcą decydować, do jakiej wiedzy dopuszczą polską stronę i o czym ją poinformują. Chęć kontrolowania całej polityki informacyjnej dotyczącej tej sprawy każe się jednak mocno zastanowić, czy Rosjanie mają coś do ukrycia? Czego się tak boją? I dlaczego w ukrywaniu tym pomagają im Polacy?
Stanisław Żaryn
Subiektywnie, ale rzetelnie
Za: http://stanislawzaryn.salon24.pl/