Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
Emocje, jakie towarzyszyły wydaniu książki Piotra Zychowicza pt. „Pakt Ribbentrop-Beck…” wyraźnie opadły, dyskusja na łamach prasy wygasła, można zatem spokojnie wrócić do tematu i spojrzeć na pracę Zychowicza w nieco innym ujęciu.

W ostatnim czasie ukazały się bowiem dwie ważne książki dotyczące historii Polski: „Klątwa Generała Denikina” Jana Engelgarda i omawiany właśnie „Pakt …”. Odmienność przywołanych powyżej prac od pozostałych książek historycznych polega na ich szczególnym ujęciu. Generalnie dzieła historyczne pisane były dotychczas w Polsce 10 „Ku pokrzepieniu serc” – my bez skazy, ale zmowa złych sąsiadów nas przemogła. 20 Jako wykład i ilustracja ideologii komunistycznej, 3) Żeby poniżyć Polaków w ich własnych oczach – bez względu na fakty, manipulując i fałszując dowody. Natomiast Jan Engelgard i Piotr Zychowicz piszą z pozycji ludzi wolnych i adresują swoje prace do czytelnika wolnego – intelektualnie. Odbiorcy zdolnego oderwać się od bezwzględnie obowiązujących stereotypów. I na tym podobieństwa „Klątwy…” i „Paktu…” się kończą. Książka „Klątwa generała Denikina”, mimo zbeletryzowanej formy,  jest bowiem wiernym zapisem faktów, natomiast „Pakt Ribbentop-Beck…” jest zamierzoną intelektualną prowokacją.

Jan Engelgard, zestawiając fakt po fakcie, najzwyczajniej w świecie udowadnia, że zsynchronizowanie działań Piłsudskiego z Denikinem przeciw bolszewikom w 1919 r. doprowadziłoby do zniszczenia tych ostatnich. Piotr Zychowicz natomiast doskonale wie, że przyjęcie wiosną 1939 r. przez Becka warunków Hitlera nie oznaczałoby wcale wojny III Rzeszy z Francją i Anglią wiosną roku 40.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

Po inwazji na Czechosłowację (1968) ludzie KGB rządzący komunistycznym imperium zrozumieli, że bez gruntownych przeobrażeń nie da się sprostać konkurencji Zachodu.
W tym celu zamierzano odrzucić zużyty wehikuł ideologiczny (marksizm) i zmienić niewydajny system gospodarczy przechodząc na gospodarkę rynkową.
Polska została wytypowana na „laboratorium pierestrojki” i tu miał się rozpocząć proces „upadku komunizmu”.
Na miejsce „obozu socjalistycznego” miały powstać formalnie „niepodległe państwa” pozostające jednak pod kontrolą „centrali”.
Ogromna i ryzykowna operacja planowana była na lato 1980 r. (już na wiosnę tego roku ewakuowano archiwa KGB z krajów bałtyckich).
Zaczęło sie obiecująco - zainicjowano (sprowokowano) strajki, potencjalni „przywódcy robotników” już byli przygotowani. Wałęsa, Jurczyk i Sienkiewicz, którzy podpisywali porozumienia w Gdańsku, Szczecinie i Jastrzębiu byli ludźmi Kiszczaka.
Do pomocy „prostym robotnikom” w rokowaniach z władzą zorganizowano też „ekspertów” (Geremek, Mazowiecki). Władza zapewniła im bilety lotnicze i zakwaterowanie w hotelu Heweliusz – tym samym, gdzie mieszkali negocjatorzy rządowi. (ABSOLUTNIE konieczne!–film „Sekrety transformacji”)
Jednak błyskawiczny rozrost Solidarności kompletnie zaskoczył „reżyserów historii”. Mimo wysiłków agentury umiejscowionej w strukturach związku nie udało się opanować operacyjnie Solidarności. Nastąpiła seria nerwowych konsultacji warszawsko - moskiewskich w Białowieży i decyzja o siłowym rozwiązaniu związku.
„Okrągły stół” - propagandowo „doniosłe wydarzenie w historii Polski” był inicjatywą moskiewską i przebiegał pod całkowita kontrolą MSW. (cytat z Kiszczaka: „Spokojnie, towarzysze, scenariusz okrągłego stołu napisała partia, a jego realizacja przebiega niezmiennie na warunkach przez nas dyktowanych”)

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
Wtem jeden człowiek niespełna rozumu
Na kamień włazi i woła do tłumu:
Ja wam powiadam i kto chce niech wątpi
Że się to morze przed nami rozstąpi!
J. Karczmarski, Przejście Polaków przez Morze Czerwone

Moja klatka jest otwarta
Moje nogi nie są skute
Tylko dusza niewolnika
Jest strażnikiem do drzwi kluczem
Liczę nieszczęść dni ponure
Płaczę sercem oczy suche
Szyję swą otulam sznurem
I chcę krzyczeć uszy głuche
KSU, Moja nienawiść, moja depresja

Nie jesteśmy Chrystusem Narodów. Ani Winkelriedem. Cała romantyczna spuścizna naszych wieszczów narodowych, mesjanizm, wybraństwo i rola przedmurza chrześcijaństwa w rzeczywistości neosowieckiego zniewolenia nie mają żadnego znaczenia. Nie znaczą nic. Choć możemy się pocieszać i napawać faktem, że w bolszewickich planach podboju Europy stanowiliśmy (i stanowimy pewnie nadal) ważne ogniwo. „Po trupie pańskiej Polski dojdziemy do Berlina!” – wykrzykiwał Michał Tuchaczewski podczas czerwonego pochodu na Zachód, powstrzymanego bitwą warszawską. Dlatego jako kraj tranzytowy, swoisty „pas transmisyjny” rewolucji, stanowimy istotny element moskiewsko – pekińskiego bloku. Jaka jednak rola jest nam, jako społeczeństwu, rozpisana w planach sowieckich strategów? Czy będziemy mięsem armatnim w przyszłym konflikcie zbrojnym? Czy może „tylko” bydłem do strzyżenia, żyjącym w najweselszym baraku neosowieckiego obozu koncentracyjnego? Ku czemu prowadzą nas, sprawujący nad nami zarząd, z sowieckiego nadania, „demokratycznie” wybrani ojcowie narodu?

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
Bogucki odsyła mnie z powrotem do sekretarki. Od niej mam otrzymać oficjalny dokument dla WKP(b), w którym będą odnotowane wszelkie dane o mojej przynależności do KPP. Jakie nazwisko wybrałyście sobie?” – brzmi jej pierwsze pytanie. „Przybyłam tu jako Sara Sznajderman, córka Mojżesza” – odpowiadam. A po cóż wam tu, w Związku Radzieckim, takie imię i nazwisko? Wybierzcie sobie słowiańskie, dobrze brzmiące” – uświadamia mnie, i natychmiast budzi się we mnie nieprzyjemna asocjacja – z tym, co mnie tak odstręczało tam w kraju.
 
„Przed kim powinnam tu ukrywać moje pochodzenie?” – nie mogę się pohamować. Chwila milczącego napięcia. „Nie życzę sobie słowiańskiego nazwiska, ani słowiańskiego imienia. Zapiszcie: Sara Sznajderman, córka Mojżesza”. Powiedziałam już to zbyt głośno, jak na dobrze wychowaną osobę. „Wiecie co? Zastanówcie się jeszcze…” – radzi mi przyjaźnie, z uśmiechem, uprzejma i jak widać doświadczona w tych sprawach sekretarka. „Poradźcie się tutejszych towarzyszy i przyjdźcie jutro z ostateczną odpowiedzią”.
Mało kto z moich nowoprzybyłych towarzyszy oparł się tej pokusie. Lea Kantorowicz przeobraziła się w Jelenę Kamińską; jej mąż Icchak Gordon – w Aleksandra Lenowicza; Nechama i Józef Feigenbaum stali się Natalią i Osipem Krawczyńskimi; Chana Milsztajn jest tu Hanną Turską; Motke Hajman to teraz Mikołaj Wojnarowicz; z jednego Rapaporta zrodził się Krawiecki, z drugiego, częstochowskiego – Józef Karpiński, itd., itp. Nawet mój Szaul, który szczęśliwie przybył dwa tygodnie po mnie z Warszawy do Moskwy, porwany został ogólnym prądem i zgodził się zmienić swe imię i nazwisko – Szaul Landał – na Teodor Skórski. Pod tym nazwiskiem żył i publikował swe prace w Związku Radzieckim do dnia swej tragicznej śmierci (…).

Ocena użytkowników: 3 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

W przeddzień rocznicy śmierci profesora Plinio Correa de Oliveiry, przypominamy Państwu tekst Jacka Bartyzela, opublikowany kilka lat temu jako wstęp do biografii brazylijskiego myśliciela - książki "Krzyżowiec XX wieku", autorstwa prof. Roberto de Mattei.

Plinio Corrêa de Oliveira nie jest – dzięki Bogu – postacią zupeł­nie nieznaną w naszej ojczyźnie. Przed kilku laty krakowskie „Arcana” wydały jego opus magnum – Rewolucję i Kontrrewolucję, a w miesięczniku pod tym samym tytułem opublikowano jego Autobio­grafię filozoficzną. Mamy także pięknie wydaną – przez Stowarzysze­nie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi – Drogę Krzyżową. Również w innych czasopismach („Pro Fide Rege et Legę”, „Punkt Widzenia”) i opracowaniach (Encyklopedia „Białych Plam”) czytel­nik polski znaleźć może fragmenty różnych prac „Doktora Plinio”, zwłaszcza niedocenionej subtelności wykłady z cyklu Środowiska -Zwyczaje – Cywilizacje, tudzież przyczynki mu poświęcone. Jedna­kowoż ukazanie się pracy profesora Roberta de Mattei wytwarza zupełnie nową jakość w polskiej recepcji dzieła brazylijskiego bojow­nika sprawy Chrystusowej. Przede wszystkim dlatego, że jest to bez wątpienia najlepsza i najpełniejsza, jak dotąd, monografia, jaką o Pli­nio Corrêi de Oliveira napisano – lecz nie tylko dlatego. Mamy tu bo­wiem do czynienia z czymś znacznie większym, niż tylko spełniającą wszelkie standardy warsztatowe rozprawą naukową, albo – z inne­go punktu widzenia – zajmującą vie romancée. Książka profesora de Mattei istotnie angażuje czytelnika, ale nie zaspokajaniem próżnej ciekawości tyczącej „sławnego człowieka”, lub choćby podniet inte­lektualnych. Przenika ona – chciałoby się rzec: „prześwietla” deli­katnym i czułym, a jednocześnie niezwykle precyzyjnym aparatem poznawczym i empatycznym – niezmierzone bogactwo myśli, czynu i duchowości człowieka, który żył na tym świecie, ale był nie z tego świata; który żył tak, jak by już mieszkał „w domu Ojca swego”.