Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Od Egiptu po Irak, od Tunezji po Syrię, toczy się wojna wszystkich ze wszystkimi, islamistów z chrześcijanami, sunnitów z szyitami. W całym regionie panuje przygnębienie, bezradność. Wykrwawiająca się powoli Syria staje się wielką tragedią tego wieku. Wg szacunków ONZ, wojna pochłonęła już 300 tysięcy istnień ludzkich. Z ogarniętego pożogą kraju uciekło 4 mln ludzi. Kolejne 6 mln to wewnętrzni przesiedleńcy. Nikt nie wątpi, że po obaleniu Asada pod nóż pójdą innowiercy, że spalone zostaną kościoły. Zdumiewa milczenie Zachodu wobec tragicznego losu kolebki chrześcijaństwa, kraju, który jeszcze niedawno mógł być wzorem pokojowego współżycia różnych wyznań, w którym wyznawcy Chrystusa mieli pełną wolność religijną, którego prezydent uważany był za protektora chrześcijan. Ingerencja zagranicy zaczęła się wiele lat przed początkiem islamskiej rewolty. Wg ujawnionych przez WikiLeaks amerykańskich depesz dyplomatycznych z 2006 r., istniał plan obalenia Asada, przy udziale Tel Awiwu, pod hasłem wyzwolenia Syrii z rąk szyitów, i przy okazji pokazania światu barbarzyństwa wyrzynających się nawzajem Arabów. Szyderstwem jest, że powołaną w tym celu koalicję nazwano „Przyjaciele Syrii”, a rebeliantów bojownikami o wolność i demokrację.

Uchodźcy syryjscy w Europie to dzieło Państwa Islamskiego wyhodowanego całkiem sprawnie przez bliskowschodnich sojuszników Ameryki, przy nieskrywanej radości Izraela. „To jest mecz, w którym chcemy, aby obie drużyny przegrały” - komentował wydarzenia w Syrii Alon Pinkas, konsul generalny państwa żydowskiego w N. Jorku. Izraelczycy nie ukrywają, że najlepszym rozwiązaniem dla toczącej się wojny jest... brak rozwiązania, a status quo, jaki by on nie był brutalny i krwawy, lepszy niż zwycięstwo którejkolwiek ze stron. Izraelscy politycy mówią bez osłonek: „Niech się wykrwawią na śmierć. Niech się nawzajem wybiją. Im więcej, tym lepiej”. Dominuje wyznanie b. ministra obrony Ehuda Baraka: „Izrael jest willą w dżungli, gdy Arabowie są zajęci sobą, mogę spać spokojnie. Świat zajmie się nimi, a nas zostawi w spokoju”. Chaos na Bliskim Wschodzie, uchodźcy u progu Europy zmuszają do zadania pytania: w imię czego raczono uciemiężone narody „demokracją”, a umocniono wściekle radykalnych dżihadystów, którzy obcinają głowy chrześcijanom? Co będzie, gdy nad Damaszkiem załopocze czarna flaga islamistów? To nie MY odpowiadamy za destabilizację i rozkład krajów, z których przybywają dzisiaj uchodźcy. To nie my przemieniliśmy je w państwa, w których panują nieustanny strach i niebezpieczeństwo gwałtownej śmierci, a życie człowieka jest "samotne, biedne, zwierzęce i krótkie".
Piszą w apelu o solidarność z uchodźcami politycy z Europy Wschodniej. Wśród nich Aleksander Kwaśniewski, Zygmunt Bauman, Adam Michnik, Adam Daniel Rotfeld i Aleksander Smolar. Wojna miała być krótka, a Irakijczycy mieli witać Amerykanów z otwartymi ramionami. Jej bilans był jednak katastrofalny, a ogrom ofiar absurdalny: milion zabitych Irakijczyków, 4,5 tys. amerykańskich żołnierzy, dziesiątki tysięcy rannych, pogrzebanie na irackiej pustyni 800 mld dol. Sam Irak zamienił się w koszmar. Dla uzasadnienia interwencji wymyślono pretekst: budowę pierwszego demokratycznego muzułmańskiego kraju na Bliskim Wschodzie. Włosy stają dęba na głowie kiedy przypomnieć sobie, co działo się w należących do trockistów mediach. Żydowsko-amerykańska publicysta pisała: Nie potrzebujemy żadnych dokładnych dochodzeń. Nasz kraj został zaatakowany przez fanatyczną, morderczą sektę. Musimy dokonać inwazji, zabić ich przywódców, a pozostałych nawrócić na chrześcijaństwo! Jonah Goldberg pisał: Musimy zaatakować Irak, bo musimy jakiś kraj zaatakować w tamtym regionie. Wojennemu zapałowi dała się także porwać Anne Applebaum. Krytyków zbywała jako „paranoję, której celem jest zdyskredytowanie prodemokratycznych inicjatyw”. Redakcyjny kolega Applebaum Michael Ladeen mówił tak: Mniej więcej co 10 lat USA powinny wybrać sobie jakiś obrzydliwy mały kraj i porządnie cisnąć nim o ścianę – żeby wszyscy na świecie wiedzieli, że nie żartujemy.

Inwazji na Irak, pod pretekstem obalenia okrutnego Saddama Husajna, który miał rzekomo wspierać islamski terroryzm, popierać Ben Ladena i mieć broń masowego rażenia, zostawiła po sobie zgliszcza. W 2011 r. Amerykanie opuścili kraj, ale bałaganu po sobie nie posprzątali. Potem już było tylko gorzej. W pogrążonym w wojnie domowej kraju powstało Państwo Islamskie. W inwazji na Irak, oprócz Applebaum, czynni byli i inni Polacy. W „prodemokratycznych inicjatywach” z dużym wyprzedzeniem uczestniczył GROM. Według jego założycieli jednym z głównych zadań formacji był eksport demokratycznych oraz wolnościowych ideologii. Nie przypadkowo, a warto to przypomnieć, GROM został stworzony specjalnie dla tranzytu sowieckich Żydów i w ramach tej operacji przerzucono ich do Izraela 60 tysięcy. Za inwazją stała grupa skrajnie proizraelskich polityków amerykańskich żydowskiego pochodzenia, określających się jako neokonserwatyści, a przez prawdziwych konserwatystów zwani neotrockistami. Różnica między nimi i Trockim jest taka, że ten ostatni dążył do rozpalenia światowej rewolucji, oni natomiast do wywołania rewolt pod płaszczykiem szerzenia demokracji. Na Wschodzie dostrzegają interesy tylko jednego państwa – Izraela i jego hegemonię od „Nilu do Eufratu”. Apogeum swoich wpływów osiągnęli za rządów Busha-juniora. „Pożyteczny” (raczej pełny) idiota Bush wywołał za nich dwie wojny i wyhodował islamistów, którzy zadają ciosy Ameryce i jej aliantom. Nie został z tego rozliczony, a szkoda bo byłaby to nauczka dla tych, którzy dziś nawołują do zbombardowania Teheranu i do wojny z Asadem. A propos neokonserwatystów. Nasz geniusz dyplomatyczny – Radek Sikorski, był niegdyś z nimi związany. W jednym ze swych raportów postulował reformę polskiej armii tak, aby mogła wysłać na misje zagraniczne pod dowództwem trockistów nawet kilkanaście tysięcy żołnierzy. Tłumaczył przy tym, że żołnierze z Europy Środkowej są tańsi w eksploatacji. Atak na Irak porównywał do walk pod Monte Cassino i Tobruku.

Na wojnie Polska nie zyskała nic. Koszty naiwnych snów o potędze wyniosły 3 mld zł, plus 720 mln dolarów z umorzenia irackiego długu (nie licząc 7 mld za wojnę w Afganistanie) oraz etykietkę „okupanta” kraju, z którym polskie firmy robiły niegdyś kokosowe interesy. W zamian, na otarcie łez dostaliśmy zardzewiałą fregatę i 40-letnie samoloty transportowe. A ponoć za udział w agresji mieliśmy zostać mocarstwem światowym, a nasi sojusznicy w dowód wdzięczności „umierać za Gdańsk”. Tak więc to „My” w zmontowanej przez trockistów koalicji, pyszniąc się „swoją prowincją”, przerobiliśmy Irak na państwo upadłe, z którego uciekają ludzie. Dziś do przyjęcia uchodźców nawołują ci sami, którzy nawoływali do inwazji. Dziś nikt do tego się nie przyznaje, poza prezesem PiS. A przypomnieć trzeba, że Jarosław Kaczyński krzyczał w Sejmie, że inwazja na Irak „to także nasza wojna”. Nie chciał przy tym słyszeć głosu Jana Pawła II, który się wojnie sprzeciwiał. Polska zyskała mało, ale ci, którzy nawoływali do agresji całkiem sporo. Taki dla przykładu Marek Belka dostał sowicie opłacane przez Amerykanów stanowisko wicegubernatora Iraku.

A po powrocie intratną pozycję dyrektora w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. Aleksander Kwaśniewski zarobił na wykładach na Uniwersytecie Georgetown. Objął także fuchę prezesa Europejskiej Rady ds. Tolerancji, czyli monitorowania antysemityzmu. Millerowi pozwolono zwiedzić siedzibę CIA. Bezpiece przypadło 15 milionów dolarów w kartonie za instalację centrum tortur w Starych Kiejkutach. Na usprawiedliwienie Millera trzeba dodać, że wcześniej skończyła mu się moskiewska pożyczka. Nie wyszedł mu też numer z 17,5 milionami dolarów, gdy posłał Rywina do Michnika. Doświadczenie zdobyte w Bagdadzie przydało się Belce w NBP, gdzie otoczył się irackimi weteranami, a z finansami publicznymi zrobił drugi Irak.
Obama powoli, ale konsekwentnie wycofuje się z bliskowschodnich awantur wojennych. Gdy doszedł do władzy, filarami swej nowej strategii zrobił: unikanie nowych wojen w tej części świata; skoncentrowanie się na, jak sam to nazwał, nation-building at home, i zasadzie „polityka zagraniczna zaczyna się w domu”. Wierzy, że wojna w Syrii nie ma związku z bezpieczeństwem USA, a zwycięstwo rebeliantów niekoniecznie oznacza przejęcie władzy przez ludzi mu przyjaznych. Są pierwsze owoce tej strategii - porozumienie z Iranem, a nawet zalążki współpracy z Teheranem i Moskwą dla zwalczania kalifatu. Ale problemem są „przyjaciele Syrii”, którzy przekonują, że zwycięstwo może być osiągnięte tylko po obaleniu Asada. Ci, ktorzy dają takie rady to ci sami, którzy mówili: Irak stanie się modelowym państwem jak tylko obalimy Saddama. A trzeba wiedzieć, że gdy Obama pokazał im środkowy palec, czyli najzwyczajniej w świecie nie chciał w interesie Izraela zbombardować Teheranu i posłać amerykańskich żołnierzy na pustynię syryjską, wywołał niekontrolowany atak furii trockistów. Gdy uświadomili sobie, że główną przeszkodą na drodze realizacji ich wizji świata jest współpraca Obama-Putin, ich kontrposunięciem była Ukraina, a myślą przewodnią - „podbić oko” Putinowi za przeszkadzanie w obaleniu Asada. „Washington Post” kpił z Obamy: kolejna „zmiana reżimu” powinna mieć miejsce w Moskwie.

Na przełomie 2010/11 wybuchła tzw. arabska wiosna. Pprzeprowadzona wedle jednego schematu przyniosła chaos i wędrówkę ludów. U nas opisywano ją jako wspaniały obywatelski zryw, porównywalny z buntem stoczniowców na Wybrzeżu. Weźmy przykład Libii. Jak na bliskowschodnie standardy, była wzorem stabilnego kraju. Rebelia oraz interwencja Francji i W. Brytanii obaliła Kadafiego, ale bez planu, co dalej. W polityczną próżnię weszli islamiści, i zdobyli połowę kraju. Tak powstało upadłe państwo, pierwsze komórki Państwa Islamskiego i problem uchodźców nabierający na naszych oczach apokaliptycznych rozmiarów i. Na nic przy tym nie zdał się dramatyczny apel Kadafiego: wybierajcie - albo ja, albo fala uchodźców. Co do tego, kto doprowadził do powstania Państwa Islamskiego nie ma wątpliwości. Pytanie brzmi – czy było to działanie celowe czy też polityczny błąd? Bez popadania w judeosceptycyzm można też zadać pytanie: czy to wszystko nie było przypadkiem w interesie Izraela? W mediach, w kontekście uchodźców i Syrii mówi się o wszystkich, o Ruskich, Turkach, Czeczenach, Ujgrach, niezawoda „Gazeta Polska” pisze nawet o rosyjskiej wojnie hybrydowe, ale zawsze pomija się Izrael. I jeszcze jedno - patrząc na chaos rozszerzający się na ogromne obszary świata na skutek „misji stabilizacyjnych”, można by sobie pomyśleć, że trockiści pracują bez planu. Jednak przy dokładnym przyjrzeniu się widzimy, że jak domki z kart kładą się tylko państwa arabskie, te nieprzyjazne Izraelowi.

Cui bono, czyli w czyim interesie? Strategicznym celem Izraela pozostaje nakreślenie nowej mapy regionu, wtrącenie go w stan permanentnego chaosu, podział państw arabskich na etniczne i religijne państewka. Dzisiaj ekspansja państwa islamskiego stwarza idealny pretekst, aby taki scenariusz wprowadzić w życie. Uruchomione w Kongresie proizraelskie lobby próbuje wciągać Obamę w konflikt, prowokuje do zbrojnej akcji, do poparcia rebeliantów. Dąsy Obamy musiały bardzo rozsierdzić trockistów w Waszyngtonie. Cały misternie zaplanowany plan – Bagdad, Damaszek, Teheran – na nic, psu na budę. Izrael ma ciężki orzech do zgryzienia. Powstanie Państwa Islamskiego sprawiło, że w oczach wielu państw Iran przestał być państwem bandyckim i awansował do rangi jedynego stabilnego państwa w regionie, potencjalnego sojusznika. W takiej sytuacji Netanyahu nie pozostaje nic innego jak przeszkadzać w rozprawieniu się z Państwem Islamskim. „Jeśli okaże się, że sprawy przybierają zły obrót, to Izrael na pewno nie będzie się temu przyglądał biernie. Izraelczycy nie mogą bezczynnie czekać na zagładę” - pisze Szewach Weiss. W ostatnich miesiącach widzimy prawie wszystkich kandydatów na urząd prezydenta USA jak licytują się w zwalczaniu porozumienia z Teheranem, jak gardłują: Obama popiera radykalny islam; Obama jest największym na świecie sponsorem terroryzmu; Nasz wróg w Teheranie zawarł porozumienie z naszym wrogiem w Białym Domu. Najwyraźniej jednak trockistowska strategia podpalania świata i wyciągania kasztanów z ognia cudzymi rękami przestała się Amerykanom podobać, co może oznaczać początek końca pewnej epoki. Niemniej dopilnowanie, aby Natanjahu nie wywrócił stolika z kartami nie będzie łatwe.

Jedno zawsze jest pewne. Gdy jakiś temat zdominuje media w Polsce, to wyprany jest z wszelkiej użytecznej treści i kontekstu. Albo inaczej - kiedy jesteśmy bombardowani jakimiś problemem, to możemy być pewni, że nic nie dowiemy się o jego prawdziwej przyczynie. A tak właśnie ma się sprawa z uchodźcami, I tak jest z wypowiedziami naszych polityków na temat uchodźców. Bo trzeba wiedzieć, że wolta Kopacz nastąpiła po połajankach „Wyborczej”, i że premier nie chciała uchodźców, zanim jeszcze nasz „strategiczny partner” przekazał jej w tej sprawie stosowne instrukcje. Zawsze, zewsząd słyszymy o bohaterskiej walce Syryjczyków przeciwko brutalnemu reżimowi, o tym że Zachód wspomaga dzielnych „powstańców”, że Izrael jest przedmurzem Europy, ale gdy powstał kalifat z bezbronnych cywilów opadły łachy przebierańców, ukazując dobrze wyszkolonych, uzbrojonych po zęby dywersantów, w dodatku nie Syryjczyków. Co z tego dla nas wynika? Przestrzeganie zasady – interes i bezpieczeństwo własnego kraju nade wszystko, i nieprzerwane poddawanie stosunków z sojusznikami testom wiarygodności.

Krzysztof Baliński
(artykuł ukazał się w „Warszawskiej Gazecie” 2 października 2015 r.)