Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

Myśląc Ojczyzna

red. Stanisław Michalkiewicz (2010-11-03)

Ocena użytkowników: 3 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

Dwudziestego dziewiątego pażdziernika podpisano polsko-rosyjską umowę gazową. Tego dnia "Rzeczpospolita" pisała cytując premiera i wicepremiera rządu wz Warszawy: "Jak jak zrozumiałem, to intencja, aby tranzyt funkcjonował długo poza rok 2019 jest oczywista także ze strony rosyjskiej - powiedział premier w Brukseli. Tusk wyjaśnia, że Polska wybrała wariant "trochę bardziej elastyczny", a więc krótszy z "niezłą ceną", oraz możliwością uzyskiwania upustów w sytuacji, kiedy zmienią się okoliczności."W"aldemar Pawlak stwierdził, że negocjacje zakończyły się sukcesem. - Gaz bez przeszkód i w wystarczających ilościach będzie płynął do Polski - zapewnił.Tranzyt gazu rosyjskiego przez Polskę ma obejmować okres do 2019 r., ale jest możliwość przedłużenia tego okresu do 2045 r. - Porozumienie jest równoważone - tworzy warunki do współpracy spółek i pewne mechanizmy dostaw gazu – dodał wicepremier Pawlak. (źródło: http://www.rp.pl/artykul/556351.html) Dzisiaj Polska Agencja Prasowa relacjonuje spotkanie premiera Rosji z podpisującym umowę w Warszawie wicepremierem Sieczinem: "Podczas spotkania z Sieczinem szef rządu Rosji określił umowę z Polską jako "rzeczywiście dobry znak, świadczący o poprawie kontaktów międzypaństwowych i rozwoju współpracy handlowo-gospodarczej". Putin ocenił, że osiągnięty rezultat jest ważny nie tylko dla Rosji i Polski, ale także dla całej energetyki europejskiej. "Mam na myśli przedłużenie kontraktów na tłoczenie naszego gazu, tranzyt rosyjskiego paliwa do odbiorców europejskich przez polskie terytorium do 2045 roku, tj. na okres 35 lat" - wyjaśnił. "Jest to poważny krok stabilizujący" - dodał.

Ocena użytkowników: 1 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

Przejęcie władzy przez Bronisława Komorowskiego po „Katastrofie smoleńskiej” czy się to komuś podoba lub nie, miało wszystkie cechy zamachu stanu. Być może znajdą się odważni karniści, którzy ustalą czy o takowym można już mówić w momencie ogłoszenia w TV, że przejmuje władzę ok. godziny 10.00{!}, czy w kilka godzin później, wydając polecenia przekraczające jego uprawnienia, lub czyniąc przygotowania i wygłaszając orędzie o godz. 20.30.

 Dopiero po godzinie 16.00{!} strona rosyjska poinformowała, że odnalazła ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jednakże identyfikacji właściwej doskonal jego brat, Jarosław Kaczyński w późnych godzinach wieczornych w Smoleńsku, już po wygłoszonym orędziu.

Przypomnieć w tym miejscu należy, że zgodnie z prawem o zaistnieniu faktu śmierci człowieka decyduje akt identyfikacji jego ciała. Jakim ciężarem, jest ten przepis, dla rodzin osób zaginionych, poszukiwanych przez lata, wiedzą tylko one, czekając na orzeczenie sądu sankcjonujące śmierć bliskiej im osoby. Czy prawo nie obowiązuję, czy elity nie są zobligowane do jego przestrzegania?

Wiceszef Kancelarii Prezydenta Jacek Sasin już w godzinę po katastrofie otrzymał informację od ministra z kancelarii Lecha Kaczyńskiego Andrzeja Dudy o działaniach podjętych przez Kancelarię Sejmu w celu przejęcia władzy. Mówił on o oczekiwaniach(naciskach) z jej strony by „stwierdzić, że nastąpiły konstytucyjne przesłanki do tego, by pan marszałek Komorowski rozpoczął wykonywanie funkcji prezydenta”, „, Duda miał w tym kontekście użyć słów: "Tu już trwa zamach stanu".[1] Sasina przede wszystkim zadziwił  "nadzwyczajny pośpiech" Kancelarii Sejmu w celu przejęcia uprawnień oraz  Kancelarii Prezydenta. „To zarzut podnoszony nie tylko przez podwładnych Lecha Kaczyńskiego czy PiS−owców. Poseł SLD Marek Wikiński, który był obecny na zebraniu sejmowym zwołanym w dniu katastrofy, mówił potem w wywiadzie prasowym: „Na własne oczy widziałem jego drugą twarz, którą pokazał na posiedzeniu Prezydium Sejmu i Konwentu Seniorów 10 kwietnia – w dniu tragedii smoleńskiej. Była to twarz człowieka cynicznego i bezwzględnego. Po tym, co wówczas zobaczyłem i usłyszałem, nie chcę, żeby został prezydentem”[2]  W tym dniu naciskani „bezpieczeństwem państwa” „Duda i jego koledzy przyjęli telefoniczne zaproszenie na spotkanie Komorowskiego z „tymi ministrami z kancelarii, którzy przeżyli”. Na miejscu dowiedzieli się, że nowym szefem kancelarii będzie Jacek Michałowski, znajomy Komorowskiego. Prezydencka minister Małgorzata Bochenek zaprotestowała i domagała się, by obowiązki szefa pełnił Jacek Sasin, zastępca Władysława Stasiaka, szefa kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Sasin w tym czasie leciał już do Warszawy. Andrzej Duda: „Dodałem, że w przypadku nieobecności szefa kancelarii obowiązki jego szefa podejmuje jego zastępca. Marszałek Komorowski jakby tego nie usłyszał. A przecież nawet jeszcze nie było potwierdzenia zgonu Władysława Stasiaka”.
Komorowski obstawał przy swoim, ale zapowiedział, że swoje funkcjonowanie w ramach kancelarii ograniczy do minimum – zgodnie zresztą z sugestiami konstytucjonalistów. Zdaniem byłych pracowników kancelarii tak się nie stało. W samym dniu katastrofy doszło do kilku potwierdzonych aktów ponurej bezduszności wobec przeciwników politycznych. W przyszłości posłużyły one do jeszcze większego podgrzania sporu i wzajemnych uprzedzeń. W PiS do dziś żywa jest pamięć tego, że sojusznik i przyjaciel Komorowskiego poseł Janusz Palikot rozsyłał SMS−a w swoim stylu: „Dlaczego do Smoleńska wyjechał kartofel, kurdupel, alkoholik, a wrócił mąż stanu?”. Komorowski nie odciął się od przyjaźni z Palikotem, a nawet zbyt ostro go nie skrytykował”[3]

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
W roku 1990 reaktywowany został w Polsce samorząd terytorialny na poziomie gminnym. Za komuny bowiem samorządu terytorialnego nie było z uwagi na obowiązującą podówczas rewolucyjną teorię jednolitej władzy państwowej. Jak wiadomo, władzę sprawował wówczas lud pracujący miast i wsi – ale to była tylko taka rewolucyjna teoria. Rewolucyjna praktyka władzę ludu składała w ręce jego awangardy w postaci partii-przewodniczki, której najtwardszym jądrem były tzw. „organy”, czyli bezpieka. W ramach rewolucyjnej teorii jednolitej władzy państwowej powoływane były sowiety, czyli inaczej mówiąc – rady, które podejmowały uchwały podyktowane przez partię-przewodniczkę. Reaktywacja samorządu terytorialnego stanowiła odejście od rewolucyjnej teorii, bo – w odróżnieniu od poprzednich rad – samorządy zostały wyposażone we własność mienia w ramach tzw. komunalizacji części majątku państwowego.

Kiedy jednak w 1997 roku okazało się, że rządząca w latach 1993-1997 koalicja SLD-PSL „zawłaszczyła państwo”, to znaczy – ulokowała ludzi ze swego politycznego zaplecza w takich miejscach, z których nie mogła wycisnąć ich nawet zmiana rządu, koalicja ZWS-UW, która w roku 1997 przejęła zewnętrzne znamiona władzy, postanowiła wprowadzić wiekopomne reformy, by w organizm Rzeczypospolitej wprawić mnóstwo nowych klamek, na których mogliby uwiesić się członkowie politycznego zaplecza nowej koalicji. Ta myśl skrzydlata przybrała wkrótce postać reformy samorządowej, która polegała na dodaniu do istniejącego samorządu gminnego dwóch dodatkowych szczebli – samorządu powiatowego i samorządu wojewódzkiego. W rezultacie mamy obecnie w Polsce 16 województw, 375 powiatów – w tym 65 grodzkich, to znaczy – miast na prawach powiatu oraz 314 ziemskich oraz 2479 gmin, w tym 306 miejskich, 597 miejsko-wiejskich i 1576 wiejskich. Ponieważ czteroletnia kadencja samorządów właśnie dobiega końca, na 21 listopada wyznaczony został termin wyborów do rad samorządowych wszystkich szczebli oraz na stanowiska prezydentów miast, burmistrzów i wójtów.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
Możemy się spodziewać wręcz niezwykłego wyścigu Janusza Palikota i Grzegorza Napieralskiego w atakowaniu Kościoła – a wszystko to obliczone na pozyskanie względów antyklerykalnych wyborców oraz środowisk liberalnych w Unii Europejskiej.

Od dłuższego już czasu mówi się w polskim życiu politycznym o tzw. partii Janusza Palikota. Sam Palikot opowiadał o swojej rozmowie z Donaldem Tuskiem, w której to premier miał go odwodzić od pomysłu tworzenia nowego ugrupowania. Jednakże dalsze wypadki mówią o czymś wręcz przeciwnym. Szef rządu publicznie odcinał się od posła z Lublina, do skrajnego napięcia doszło na linii Palikot – Schetyna. To właśnie marszałek Sejmu miał dążyć do wyeliminowania Palikota z Platformy Obywatelskiej, i to rzekomo jego ludzie nasłali Centralne Biuro Antykorupcyjne, by sprawdziło finanse skandalisty z Lublina. Burzę wywołało ostatnie stwierdzenie Janusza Palikota: „Obecna prokuratura ma strukturę stalinowską!”. Trzeba to zmienić, aby politycy nie mogli bezkarnie używać służb do walki politycznej. W podtekście było to oskarżenie skierowane do Grzegorza Schetyny, który jakoby miał używać prokuratury i służb do walki z Palikotem. Eskalacja napięcia między tymi dwoma sztandarowymi postaciami z PO powinna raczej doprowadzić do wyjścia Palikota z partii i stworzenia nowego ugrupowania. Wiele wskazuje na to, że taki scenariusz jest na rękę Donaldowi Tuskowi. Od czasu kampanii prezydenckiej, gdy kompletnym fiaskiem zakończyła się próba przejęcia przez Bronisława Komorowskiego elektoratu Sojuszu Lewicy Demokratycznej, w kręgach kierowniczych Platformy pojawiają się coraz to nowe pomysły spacyfikowania Sojuszu. Partia Palikota, która osiągnęłaby elektorat przekraczający próg pięcioprocentowy, w sposób oczywisty przejęłaby starych eseldowskich wyborców. Byłby to o wiele łatwiejszy koalicjant dla Tuska niż partia Grzegorza Napieralskiego. O tym, że Palikot nie chce iść na totalną wojnę z PO, świadczy chociażby fakt, iż do tej pory w ogóle nie zaatakował Donalda Tuska, lecz Grzegorza Schetynę. Otwiera sobie w ten sposób drogę do porozumienia po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych.