Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
Wy, młode pokolenie!

Pokolenia

            Zwracam się dzisiaj z tym artykułem do nowego pokolenia, do ludzi, którzy w dorosłe życie weszli lub wchodzą w Polsce niepodległej, którzy nie pamiętają PRL-u i którzy, jak każde nowe pokolenie, chcą ulepszać znany im świat. Sprawy, którymi żyliśmy w PRL to dla Was historia, często mało zrozumiała, często irytująca ze względu na odnoszenie się do niej pokolenia obecnie sprawującego władzę i rząd dusz w Polsce. Samozachwyty nad walką z komuną, strajkami, wspomnienia styropianowe, przechwalanki o to, kto więcej zdziałał, więcej głowy nadstawiał, większą rolę odegrał, więcej przesiedział w areszcie; to wszystko jest dla Waszego pokolenia jałowym szumem zakłócającym własne starania o lepszą przyszłość.

            Historia się toczy pokoleniami.

O ile pokolenie wojenne i cierpiące za czasów stalinowskich, często określane jako AK-owskie, budziło respekt ze względu na autentyczne bohaterstwo i autentyczne cierpienia, o tyle pokolenie „solidarnościowe” takich reakcji już nie budzi. Przyczyny są dwie. Po pierwsze pokolenie wojenne i powojenne (pomijając kolaborantów, którzy swą rolą dziś się nie chwalą) było zjednoczone w swej postawie wobec zagrożeń zewnętrznych, a pokolenie „solidarnościowe” jest rozczłonkowane na przeróżne orientacje, a brakuje wyraźnych kryteriów tego zróżnicowania. Po drugie, te cierpienia czy rzekome cierpienia „solidarnościowców” nie były aż tak strasznie dokuczliwe. Ktoś dostał pałką, ktoś przesiedział parę dni w areszcie, ktoś był internowany (w ośrodkach wczasowych), kogoś wyrzucili z pracy, kogoś zmusili do emigracji – ot i wszystko. Liczba ofiar śmiertelnych była minimalna. Tego nie da się porównać z obozami hitlerowskimi, gułagami, więzieniami stalinowskimi, wojną i partyzantką.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

Jerzy Przystawa 8 grudnia 2010

Podstawą demokracji są wolne wybory. PRL nazywała się demokracją ludową, a zagwarantowane konstytucyjnie wolne wybory polegały na tym, że na głosowanie można było pójść albo nie pójść, a jak się poszło, to za kotarą (tajnie!) można było albo kogoś skreślić, albo nie skreślić. O tym, kto znajdował się na listach wyborczych decydowała Partia. Jedna, jedyna i słuszna.

Po1989 roku nastąpił w zakresie wolnych wyborów znaczący postęp. Nie tylko można na głosowanie pójść albo nie pójść, nie tylko można za kotarą wypisywać na karcie wyborczej co się chce, albo i ją nawet podrzeć lub zjeść. Można też postawić krzyżyk przy jednym nazwisku na listach sporządzonych nie przez jedną partię, ale nawet bardzo wiele partii, dzięki czemu do głosowania dostajemy nie listę nawet, ale wręcz całą książeczkę z nazwiskami. Jednak o tym, kto się w tej książeczce znajdzie decydują partie, choć już nie jedna partia.

A cóż to jest bierne prawo wyborcze? Tej sprawy ogromna większość Polaków wydaje się nie rozumieć, co nie jest takie dziwne, jeśli się zważy osobliwe rozumienie biernego prawa wyborczego przez najwybitniejszych polskich konstytucjonalistów , autorów podręczników i innych oficjalnych i zawodowych nauczycieli obywatelskości i standardów demokracji.

Bierne prawo wyborcze, tak jak je rozumieli twórcy Rzeczypospolitej (ale nie III RP), Alexis de Tocqueville czy Ojcowie Założyciele Stanów Zjednoczonych, to równe dla wszystkich prawo do kandydowania, ograniczone tylko minimum wymogów formalnych. Jakie to są te minimalne wymogi formalne? Trzeba być pełnoletnim obywatelem, którego praw obywatelskich nie ograniczono wyrokiem sądowym. Jak to wygląda w praktyce dojrzałej demokracji pokazał popularny ostatnio przykład amerykańskiej senator Lise Murkowski. Liza Murkowski, członek Partii Republikańskiej, przegrała partyjne prawybory na urząd senatora Stanu Alaska i jej partia zgłosiła innego kandydata. Liza Murkowski ogłosiła decyzję o kandydowaniu niezależnym. Kandydatury swojej nawet nie rejestrowała w żadnej komisji wyborczej. Wezwała mieszkańców Alaski, żeby sami wpisywali jej nazwisko na kartkach wyborczych. I wygrała wybory.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

Mamy dzień na morzu, po drodze do Indii, więc jest trochę więcej czasu, by usiąść i poczytać. Wpadła mi w oko informacja, że syn ministra Wróbla, którego pocięte piłą mechaniczną zwłoki wyłowiono z wody, zostanie, jako niepoczytalny uwolniony z zarzutów i skierowany na leczenie. Ciekawe, bardzo ciekawe….

Na trzy dni przed publikacją przez MAK raportu na temat przyczyn katastrofy na lotnisku smoleńskim ginie dr inż. Eugeniusz Wróbel. Należał do nielicznego grona ekspertów, którzy doskonale orientują się w tematyce lotniczej i są w stanie poddać merytorycznej ocenie dokument moskiewskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.

Wykładał na Wydziale Automatyki, Elektroniki i Informatyki Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Był wybitnym specjalistą od komputerowych systemów sterowania lotem samolotów. Zajmował się również tematyką z zakresu teleinformatyki w transporcie lotniczym. Był specjalistą od precyzyjnej nawigacji satelitarnej dla lotnictwa, specjalizował się też w kwestiach światowych i europejskich instytucji i organizacji transportu lotniczego oraz w przepisach lotniczych krajowych i unijnych. W latach 90. był wicewojewodą katowickim. Z jego inicjatywy powstało Górnośląskie Towarzystwo Lotnicze, które pod jego nadzorem doprowadziło do uruchomienia i rozbudowy Międzynarodowego Portu Lotniczego “Katowice” w Pyrzowicach. W latach 1998-2001 jako ekspert sejmowej Komisji Transportu i Łączności oraz doradca kolejnych ministrów transportu i gospodarki morskiej uczestniczył m.in. w opracowaniu projektu prawa lotniczego. Od listopada 2005 do grudnia 2007 roku pełnił funkcję wiceministra w resorcie transportu. Ostatnio zaangażowany był m.in. w tworzenie Centrum Kształcenia Kadr Lotnictwa Cywilnego Europy Środkowo-Wschodniej przy Politechnice Śląskiej.

Wróbel był współautorem publikacji o zastosowaniu różnicowego odbiornika nawigacji satelitarnej GPS działającego na dwóch częstotliwościach i sygnałach o bardzo wysokiej precyzji, odpornego na zakłócenia zewnętrzne. Był moderatorem na międzynarodowej konferencji poświęconej problemom nawigacji lotniczej.

No, jednym słowem typowy ciemny, niewykształcony pisowski oszołom, mieszkaniec małej miejscowości, zwolennik teorii spiskowych i moherowy fanatyk. Podręcznikowy wręcz przykład szaleńca, który nie znając się kompletnie na lotnictwie ulega szalonym teoriom o zamachu, prawda? Otóż od samego początku w prywatnych rozmowach podawał w wątpliwość, że wrak na Siewiernym to Tu-154 Lux o numerze bocznym 101.

Jerzy Polaczek konsultował z nim treść części interpelacji poselskich kierowanych w sprawie katastrofy samolotu z prezydentem RP na pokładzie. – „Był w tym temacie wyjątkowo na bieżąco. Mogę śmiało powiedzieć, że Eugeniusz był jedną z niewielu osób w kraju, które w sensie intelektualnym i przedmiotowym byłyby w stanie formułować wnioski i uwagi, słowem – odnosić się do całokształtu raportu MAK „– ocenił Jerzy Polaczek.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
Poszukiwany listem gończym zalożyciel WikiLeaks – Julian Assange – oddał się w ręce Scotland Yardu. Zostanie on wydalonu do Szwecji, gdzie jest oskarżony o gwałt. Gwałt miał miejsce dwie noce pod rząd, kiedy to Assange zbierając w sierpniu tego roku fundusze w Szwecji, spędził je z dwiema swoimi wielbicielkami – Sofią Wilen i Anną Arden. Tuż po tym fakcie Anna Arden zdażyła jeszcze wydać huczne przyjęcie w swoim mieszkaniu na cześć Juliana i dopiero potem zawiadomiła policje o przestępstwie. Przestepstwo polegało na tym, że Assange odbył stosunek płciowy z obu kobietami za ich zgoda i akceptacją, ale odmówił użycia prezerwatywy. W myśl szwedzkiego prawa taki mężczyzna jest potworem i należy go pociąnąć do odpowiedzialności karnej. Nieoczekiwanie człowiek, który miał wstrząsnąć rządami w wielu stolicach świata, znalazł się za kratkami jako pospolity zboczeniec i perwert.

Nawet szwedzki sędzia, który formułował zarzut nie mógł powstrzymać śmiechu, bo nie ulega już wątpliwości, że udający playboya Julian Assange został wrobiony. Nie pierwszy raz zresztą.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

Obraz Polski wyłaniający się z opublikowanych przez Wikileaks not dyplomatycznych nie pozostawia złudzeń -  nasz kraj jest traktowany w polityce światowej jako przedmiot rozgrywek wielkich mocarstw. To od ich wzajemnych relacji i globalnych interesów zależały decyzje podejmowane w sprawie Polski. Nie jest to wizja zaskakująca, a wszystkie informacje na temat Polski potwierdzają jedynie tezę, że słaba, kapitulancka dyplomacja  grupy rządzącej czyni z niej wprost idealnego „partnera” w grze światowych potęg.
Tę prawidłowość szczególnie łatwo dostrzec na przykładzie kwestii związanych z instalacją tarczy antyrakietowej. Sekwencja zdarzeń wynikająca z kolejnych dokumentów dyplomatycznych jednoznacznie wskazuje, że powodem rezygnacji z tarczy był sprzeciw Moskwy, połączony z propozycją włączenia Rosji do systemu antyrakietowego oraz  koncepcja nowej administracji Białego Domu, prowadząca do „resetu” w stosunkach rosyjsko-amerykańskich, za cenę kolejnych ustępstw wobec Kremla.  W tym obrazie, rola rządu Donalda Tuska została zredukowana do pozycji biernego odbiorcy.
Pierwsza z depesz, z 29 kwietnia 2009 r. pochodzi z amerykańskiej placówki dyplomatycznej w Moskwie i dotyczy negocjacji w sprawie  traktatu rozbrojeniowego START.  Wynika z niej, iż  Rosjanie stali na stanowisku, że nie włączą się w projekt europejskiej tarczy antyrakietowej, jeśli jej elementy zostaną rozmieszczone w Polsce i Republice Czeskiej. Cytuje się w niej wypowiedź ministra Ławrowa: „Rosja jest zainteresowana wspólną budową tarczy antyrakietowej z USA, ale amerykańskie propozycje rozmieszczenia elementów tego systemu w Polsce i Czechach zakłócają równowagę między Moskwą a Waszyngtonem.” Przytacza się również słowa wiceministra spraw zagranicznych Siergieja Riabkowa, który miał  powiedzieć, że radar w Czechach i antyrakiety w Polsce, jeśli zostaną włączone w światową architekturę systemu antyrakietowego, mogą "znokautować Rosję". W odpowiedzi na to stanowisko amerykański senator Levin, uczestniczący w rozmowach, stwierdził, że Stany Zjednoczone mają zobowiązania wobec Polski i Czech, w związku z tym propozycja Rosjan musi zostać przemyślana tak, by pogodzić obietnice złożone obu tym państwom z projektem włączenia Rosji do systemu antyrakietowego. Nie było zatem ze strony USA żadnego sprzeciwu wobec dyktatu Rosji, a jedynie troska, by znaleźć rozwiązanie satysfakcjonujące obie strony.