Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
Dla środowiska skupionego wokół „Gazety Wyborczej” organizowanie się Narodu wokół tradycji narodowych i katolickich to olbrzymi ból. Po dwudziestu latach zmagań o duszę Narodu okazuje się, że Radio Maryja i Telewizja Trwam osiągają szczyty popularności.

Sama „Gazeta” niejako ze smutkiem diagnozuje ten stan rzeczy na swoich łamach w rocznicę powstania rozgłośni. Redaktorzy pisma w logo posługujący się czerwonym sztandarem sami chyba nie wierzą w swoje dalsze wywody, jakoby do grona słuchaczy można było zaliczyć prawie wyłącznie ludzi starszych i schorowanych. Wielosettysięczne marsze w obronie wolności słowa mówią o zupełnie czymś innym.

Dla nowej lewicy rzeczą oczywistą było, że walka o rząd dusz rozegra się na płaszczyźnie medialnej. Mimo olbrzymiej przewagi materialnej w tej dziedzinie, mimo represyjnej polityki Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji złożonej z ludzi związanych z „Wyborczą” lub TVN, okazuje się, że nie udało się złamać toruńskiej rozgłośni, a miliony Polaków są formowane w duchu poszanowania wiary katolickiej i tradycji narodowych.

W tym samym numerze „Gazeta Wyborcza” stara się „pocieszyć” swoich zwolenników, publikując na pierwszej stronie wywiad z Januszem Palikotem – w domyśle: największą nadzieją nowej lewicy w Polsce. Wywiad ów zaprezentowany jest pod znamiennym tytułem: „Muszę być chamem”. Ale myliłby się ten, kto sądzi, że redaktorzy krytykują Palikota za „chamstwo”, co czynią nieustannie, wmawiając brak „stylu” przeciwnikom ideologicznym. Palikot jawi się tu niemalże jak rycerz walki o laickość Polski.

Ocena użytkowników: 4 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywna
Polecam szczególnie tym, którzy ciągle wierzą w rzetelność amerykańskich wyborów
"Ameryką rządzą ci którzy mają w swoim ręku FED-czyli drukarkę dolarów."
 
Drugiego listopada redakcja „Głosu Rosji” przedstawiła własną, tradycyjną już prognozę wyniku wyborów prezydenckich w USA, przewidując zwycięstwo Baracka Obamy stosunkiem głosów 55 : 45. Jeszcze większą przewagę uzyskał on w sondażu agencji GlobeScan i PIPA, przeprowadzonym wśród 22 tysięcy ludzi z 21 krajów. Mimo to, rezultat tych wyborów jest przez samych Amerykanów kwestionowany, a ich procedura – coraz mocniej w świecie krytykowana.

Jak poinformowała Agencja „Rosbalt”[1], na dwa tygodnie przed amerykańskimi wyborami wypowiedział się na ten temat oficjalny przedstawiciel Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji, Aleksander Łukaszewicz: „Wybory w USA trudno nazwać nienagannymi z punktu widzenia ich zgodności z ogólnie przyjętymi kryteriami i standardami – powiedział dziennikarzom. Dyplomata zauważył, że w USA prezydent nie jest wybierany w bezpośrednim głosowaniu wyborców, lecz przez kolegium elektorów [United States Electoral College – konstytucyjny organ państwowy, dokonujący wyboru prezydenta i wiceprezydenta, przyp. GG.], a sam proces wyborczy jest zawikłany, аrchaiczny i zdecentralizowany.”

Amerykańska ordynacja wyborcza (większościowa w systemie JOW) daje w przypadku wyborów prezydenckich dwustopniową demokrację pośrednią, w której nie wszyscy obywatele mogą brać udział, i w której wola większości osób głosujących wcale nie musi być respektowana. Pisał o tym w ubiegłym roku p. Tomasz Zaborowski w artykule pt. „Zmiana ordynacji wyborczej na urząd prezydenta USA coraz bliżej”[2]: „Obecny system opiera się na głosach elektorskich i obowiązuje w nim tzw. zasada: winner takes all (zwycięzca bierze wszystko), która polega na tym, że każdy stan ma swoich elektorów i jeśli w danym stanie kandydat uzyska większość głosów w wyborach powszechnych – to wszyscy elektorzy z tego stanu oddają swoje głosy na danego kandydata. W efekcie 4 spośród 54 prezydentów (w tym George W. Bush) zostało wybranych pomimo mniejszej ilości głosów w ogólnej puli głosów ze wszystkich stanów.”

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

Iwo Cyprian Pogonowski

Kiedy Anglia była największą potęgą na świecie głównymi twórcami jej polityki byli kupcy i fabrykanci – wówczas najbogatsi ludzie w tym państwie. Ludzie ci chcieli zawładnąć światem. Brytania dominowała na początku XX wieku ale była w stadium powolnego upadku, tak że z końcem Drugiej Wojny Światowej w 1945 roku USA było bezpieczne i posiadało połowę zasobów świata, jak też kontrolowało w sposób bezprzykładny w historii Zachodnią Półkulę oraz Oceany Spokojny i Atlantycki.

Planiści Roosevelta w czasie Drugiej Wojny Światowej planowali powojenną „wielką przestrzeń” zajmującą całą Zachodnią Półkulę, cały Daleki Wschód, wszystkie byłe kolonie brytyjskie i centra handlowe i przemysłowe Eurazji i Europy Zachodniej za pomocą siły wojskowej i dominacji ekonomicznej, jednocześnie zapewniając sobie ograniczenie suwerenności państw, które mogłyby w tych planach przeszkadzać.

Tak jak Roosevelt miał nadzieję już w 1937 roku, w czasie Drugiej Wojny Światowej amerykańska produkcja przemysłowa czterokrotnie wzrosła, wyprowadziła USA z depresji, w czasie kiedy rywale byli niszczeni i osłabiani. Obecnie sformułowane zasady są nadal stosowane mimo osłabienia USA „wojną na kredyt” przeciwko Irakowi.

Pismo Foreign Affairs opublikowało niedawno jako główny artykuł, tekst prof. Chomsky’ego, pod tytułem „Czy Ameryka wykończyła się” („Is America Over?”). Stwierdzano w nim, że „potęga rośnie w Chinach i w Indiach które prawdopodobnie będą hegemonami globu w przeszłości”.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

Andrzej Kumor rozmawia z prof. Wojciechem Błasiakiem – polskim socjologiem, posłem na Sejm II kadencji z ramienia KPN.

blasiakW 1975 prof. Błasiak ukończył studia na Wydziale Przemysłu Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Następnie uzyskał stopień naukowy doktora nauk humanistycznych. W latach 1993–1997 z ramienia Konfederacji Polski Niepodległej sprawował mandat posła II kadencji. Później był związany z KPN-OP i AWS.
Jest prezesem Stowarzyszenia Polskiej Myśli Strategicznej w Katowicach. Publikował artykuły na tematy społeczno-ekonomiczne, zamieszczane m.in. w tygodniku "TAK" w 1992. Związany z Ruchem Obywatelskim na rzecz JOW. Pracował w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Śląskiego.

Andrzej Kumor: – Panie Profesorze, zacznijmy od tego, że jest Pan kojarzony z ruchem jednomandatowych okręgów wyborczych. Czy JOW to panaceum na polskie bolączki?
Prof. Wojciech Błasiak: – Jak pan wie, w życiu społecznym nie ma żadnych panaceów, natomiast to jest mniej więcej tak – nie można zrobić stołu, jak się nie zetnie drzewa i nie potnie na deski, to jest kluczowa rzecz. Polska demokracja jest fasadowa, ponieważ ta ordynacja wyborcza, tzw. proporcjonalna, odbiera obywatelom zarówno bierne, jak i czynne prawo wyborcze, obywatele głosują na już wybranych, bo jest selekcja listy, czyli de facto w Polsce w tej chwili o tym, kto będzie w Sejmie, decyduje mniej osób niż za czasów PZPR-u, komunistów, bo tam jeszcze była selekcja przez komitety wojewódzkie. Tu nie, tu decydują oligarchie partyjne, pięć – sześć osób.
– Mówi Pan, że odbiera bierne prawo wyborcze...
– Czynne.
– Pan powiedział, że bierne, czyli że jeden obywatel nie może się sam zgłosić do Sejmu?
– Po pierwsze, wybieramy między tymi, którzy już zostali wybrani. Oni selekcjonują kandydatów, my mamy wtórną rolę, my głosujemy, ale nie wybieramy. A po drugie, jeszcze ważniejsze, odbiera bierne prawo wyborcze, ponieważ nie jest pan w stanie dostać się do Sejmu bez przyzwolenia liderów którejkolwiek partii, która przekracza próg pięcioprocentowy, bo to jest wzmocnione progiem pięcioprocentowym, jeszcze jest wzmocnione finansowaniem z budżetu partii, które już są w Sejmie.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
Józef Bizoń

 

12 grudnia 2007 r. - Prezydent RP Lech Kaczyński przybywa na czele polskiej delegacji do Lizbony celem podpisania Traktatu z Lizbony konstytuującego nowy byt prawa międzynarodowego (superpaństwo) i likwidującego suwerenność Polski. Media poprzedziły to nagłaśnianiem przepychanek pomiędzy ośrodkiem rządowym i ośrodkiem prezydenckim odnośnie tego, czy Lech Kaczyński poleci do Lizbony w jednym samolocie razem z premierem Donaldem Tuskiem, czy też polecą oni dwoma oddzielnymi samolotami. W ten sposób odwracano uwagę Polaków od dramatu dla Polski i Narodu Polskiego, który nastąpi w dniu 13 grudnia 2007 r.

Powstawały w ten sposób pozory niezgody pomiędzy ośrodkiem prezydenckim i ośrodkiem rządowy. Ostatecznie wylatują dwoma oddzielnymi samolotami.

Media, ani ktokolwiek inny, nie podają, że Traktat z Lizbony podpiszą w imieniu Prezydenta RP premier Donald Tusk i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski i że to im Prezydent RP Lech Kaczyński udzielił pisemnych pełnomocnictw do działania w jego imieniu, a zatem, że Lech Kaczyński będzie podpisywał Traktat z Lizbony za pośrednictwem ustanowionych przez niego pełnomocników.

 

13 grudnia 2007 r. -  Prezydent RP Lech Kaczyński podpisuje - za pośrednictwem  ustanowionych przez siebie pełnomocników - Traktat z Lizbony. Pełna oficjalna  nazwa traktatu:TRAKTAT Z LIZBONY ZMIENIAJĄCY TRAKTAT O UNII EUROPEJSKIEJ I TRAKTAT USTANAWIAJĄCY WSPÓLNOTĘ EUROPEJSKĄ”.