Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

Rachunek ciągniony

IF

W ekonomii istnieje takie pojęcie. Oznacza ono z grubsza, że do kosztów pewnych decyzji należy doliczyć koszty konsekwencji tych decyzji. Na przykład bezsensowna walka z rodziną Gmurków kosztowała miasto 30 milionów. Nie są to koszty procesu, lecz suma strat poniesionych w czasie przeszło 20 letniego sporu. Przypominam, że Gmurkowie żądali trzech milionów za swoją nieruchomość i rozsądniej byłoby zapłacić im tę sumę 22 lata temu.

            PO godnie kontynuuje tradycje realnego socjalizmu nagminnie stwarzającego problemy, z którymi nie był sobie w stanie potem poradzić. Oto przykłady:

            1) Pani minister Hall posłała 5-letnie dzieci do przedszkoli. Pogląd, że dziecko musi zaczynać edukację w tym wieku jest typowym lewackim mitem. Socjalizacja dziecka w przedszkolu sprowadza się w najlepszym wypadku do przyswojenia sobie od kolegów popularnych brzydkich słów i zabaw seksualnych, w najgorszym- do trenowania ulubionej rozrywki grup rówieśniczych, jaką jest wykluczanie wybranej ofiary. Jeżeli naszemu dziecku przypadnie rola ofiary- to dla niego i dla nas prawdziwa tragedia.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
Z początku musiało być trochę strachu, ale wygląda na to, ze wszystko zakończy się wesołym oberkiem. Przynajmniej dla pana ministra Aleksandra Grada, który śmiało może zacząć rywalizować z Szecherezadą, która, jak wiadomo, z konieczności została autorką „Baśni z tysiąca i jednej nocy”. Pan minister Grad jeszcze tylu baśni nie wymyślił, ale już starożytni Rzymianie zauważyli, ze omnia principia parva sunt, co się wykłada, że wszystkie początki są skromne. A zaczęło się od tego, że kiedy przewodnicząca Eurokołchozu rozkazała tubylczemu rządowi pozamykać stocznie pod śmiesznym pretekstem nadużycia pomocy publicznej (śmiesznym w sytuacji, gdy lichwiarze futrowani są przez skorumpowane rządy pieniędzmi podatników, aż po dziurki w mięsistych nosach), minister Grad ogłosił, że sprzedał stocznie tajemniczemu inwestorowi strategicznemu, który wprawdzie stocznie „kupił”, ale jeszcze „nie zapłacił”. Wszyscy, jeden przez drugiego, zachodzili w głowę, któż to może być, a kiedy jakaś Schwein spenetrowała, że za strategicznym inwestorem kryje się grono izraelskich razwiedczyków, w tej sytuacji pan minister opowiedział bajkę o katarskim szejku – że to niby on jest tym kupcem. Kiedy te skrzydlate wieści przekazano premieru Tusku, oświadczył on, że jeśli szejk nie zapłaci 380 mln złotych do godziny 24.00 17 sierpnia, to minister Grad pożegna się ze stanowiskiem. Zabrzmiało to szalenie groźnie, ale już Jan Kochanowski zauważył, że „próżno się rząd mniemaną potęgą nasrożył, który na gruncie cnoty rządów nie założył”. Kiedy zatem wszyscy w napięciu liczyli ostatnie minuty do północy 17 sierpnia i okazało się, że szejk nie tylko nie zapłacił, ale na domiar złego „nie ma z nim kontaktu”, wyglądało na to, że godziny ministra Grada też są policzone. Ale, wzorem Szecherezady, opowiedział on premieru Tusku następna bajkę – że mianowicie zgłosił się inny szejk, szejk państwowy, który tym razem już na pewno... i tak dalej. W tej sytuacji premier Tusk łaskawie odroczył ministru Gradu swoje ultimatum.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

“1 sierpnia br. na tablicach upamiętniających miejsca straceń Polaków w Warszawie pojawiły się naklejki zasłaniające wykute w pomnikach słowo “hitlerowcy”. Naklejki zmieniały treść przekazu, informując, że zbrodni dokonali nie członkowie tej niemieckiej, lewicowej partii i wyznawcy kultu narodowo-socjalistycznego przywódcy Niemców, Austriaków i wielu przedstawicieli innych narodów Europy Środkowej, Zachodniej, Północnej czy Wschodniej z połowy ubiegłego wieku – Adolfa Hitlera, lecz – Niemcy, czyli przedstawiciele tego narodu.” – informuje strona internetowa Antysocjalistycznego Mazowsza – ASME.

Na stronie ASME można obejrzeć film z wypowiedziami warszawiaków, którzy komentują tę, zmuszającą każdego do myślenia, akcję.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
zdjęcie:"ja się pytam, co jest grane"*   
Rządowy kontrakt na masowce mógłby rewitalizować polskie stocznie.
Do 2015 r. PŻM planuje zakup 34 takich okrętów
 
Polska Żegluga Morska to największy polski armator oraz jeden z największych w Europie. Jednak już od wielu lat ta państwowa firma nie kupuje statków w polskich stoczniach. Zdaniem rzecznika PŻM Krzysztofa Gogola, powodem są wysokie koszty produkcji w Polsce oraz asortyment, w którym brak masowców będących na wyposażeniu PŻM. Według kpt. ż.w. Zbigniewa Sulatyckiego, produkcję statków w naszym kraju powinno wesprzeć państwo, podobnie jak to się dzieje w Niemczech, gdzie na ten cel przeznaczane są miliardy euro.

- Już od wielu lat polskie stocznie nie budują statków, które my mamy w swej flocie, a więc masowców. To są statki bardzo proste w konstrukcji. Za każdym razem jak zamawialiśmy poszczególne serie statków, w pierwszej kolejności zwracaliśmy się z pytaniem do polskich stoczni i za każdym razem odpowiadano, że przykro nam, ale nie mamy takich statków w ofercie - wyjaśnia rzecznik prasowy PŻM Krzysztof Gogol. Wysoka cena w Polsce wynika z faktu, że masowce składają się głównie ze stali, a ta jest kilka razy tańsza na Dalekim Wschodzie i w związku z tym za statki w tamtym rejonie świata płaci się kilka milionów dolarów mniej. Jak wyjaśnia rzecznik, średniej wielkości masowiec, ponad 30 tys. DWT, kosztuje tam ok. 30 mln dolarów, a w Polsce cena byłaby o kilka milionów dolarów wyższa. - Gdyby nawet stocznia polska podjęła się takiej budowy, statek taki musiałby być droższy nawet o kilka milionów dolarów niż np. w Chinach, gdzie cena stali jest kilkakrotnie niższa niż w Polsce - podkreśla kpt. Mirosław Fołta, przewodniczący Rady Pracowniczej PŻM.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
Ludzie mają dobrą pamięć, tylko krótką. Piszę, bom smutny i sam pełen winy, bo na śmierć zapomniałem o atucie, jakim dysponuje rząd premiera Tuska na przyszłoroczne wybory prezydenckie. A przecież już Mateusz Bigda, nieśmiertelny bohater powieści Juliusza Kadena-Bandrowskiego pod tym samym tytułem, całą Rzeczpospolitą miał w swojej spiżarni rozwieszoną na hakach. O roli "haków" w naszym życiu politycznym wprawdzie wspominałem, ale żeby zapomnieć o słoniu w menażerii? Karygodne!

Tym skwapliwiej zatem przypominam, że kiedy my tu się borykamy, a to ze starszą panią Luizą Ciccone, a to z perypetiami barona Münchausena w Afganistanie, to w którymś z aresztów śledczych siedzi sobie pan Peter Vogel, który tak naprawdę nazywa się Filipczyński i był w swoim czasie skazany przez niezawisły sąd na tak zwaną "ćwiarę" za zabójstwo starszej pani.