Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

Pierwsza część wywiadu z inż. Krzysztofem Cierpiszem, znanym blogerem zajmującym się tragedią smoleńską

Zygmunt Białas:  Każdy z nas ma określoną wiedzę i jakieś wyobrażenie o przyczynach i okolicznościach tragedii smoleńskiej. Pan konsekwentnie od samego początku przedstawia własną wersję. Tak więc twierdzi Pan, iż członkowie delegacji nie mogli zginąć 10 kwietnia 2010r. w katastrofie lotniczej na Siewiernym podczas próby lądowania samolotu. Jakie zasadnicze argumenty może Pan przedstawić, by uzasadnić swoją tezę?

Krzysztof Cierpisz:   Laudetur Jesus Christus!

1.Brak warunków technicznych na lot, próbę lądowania i rozbicie się wskutek tego lądowania lub ewentualnego sabotażu. Przedstawione informacje medialne, a potem raport Anodiny, są dowodem na to, że była to inscenizacja. To Anodina ma papiery i to ona jest szefem kłamstwa, które opinia publiczna uznała za prawdę. Anodina postawiła nawet kropkę nad „i”, nie podała zapisu lotu od miejsca uderzenia lewym skrzydłem w brzozę do upadku samolotu na ziemię. Czyli nie ma zapisu od miejsca, w którym faktycznie zaczęła się "katastrofa". Nie ma więc dowodu. Jednym daje Anodina coś do przemyślenia, a z tych drugich – mądrzejszych - kpi.
2. Brak dowodów na odlot i przelot tupolewa. Brak dowodów na wejście delegacji na pokład. Dojazd delegatów do lotniska pozostaje też bez dowodów lub jest czasowo niemożliwy. Brakuje dowodów na cokolwiek poza rozpoznanymi kłamstwami w wywiadach TV Trwam oraz "Naszego Dziennika" oraz różnych durnych filmów typu "Mgła" czy podobnych.
Lista pasażerów samolotu jest wydarzeniem retroaktywnym , bo skoro nie wiedziano, jakim samolotem się poleci, to jak można było planować listę pasażerów, której wielkości nie można było ustalić? "Wsie pagibli" (132 osoby w Smoleńsku) według pani speakerki. Informację tę podała 30 minut po katastrofie, co jest też swoistą prawdą i tę szczerość trzeba umieć docenić.

ZB: A co stało się z prezydentem Lechem Kaczyńskim i pozostałymi delegatami udając się na uroczystości w Katyniu? Wydarzenia, które mogły zajść, opisuje Pan w swych tekstach począwszy od dnia poprzedniego, 9 kwietnia.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

Nareszcie jakieś dobre informacje doszły do nas ze strefy zachodniego dobrobytu, który zaludniamy przeważnie w roli taniej siły roboczej, a nasz kraj ma tam opinię krainy, która rodzi niezbyt rozgarniętych tubylców.
Oto wyniki badań prof. Richarda Lyna z University of Ulster ujawniły, że przeciętny iloraz inteligencji (IQ) u Polaków wynosi 106 punktów. Jesteśmy w tym rankingu drudzy w Europie po Niemcach i Holendrach, którym ustępujemy ledwie o jeden punkt – można powiedzieć w granicach błędu statystycznego. Za nami są Szwedzi (104), Włosi (102), Austriacy i Szwajcarzy (101), Brytyjczycy i Norwegowie (100), Belgowie, Duńczycy i Finowie (99), Czesi, Hiszpanie i Węgrzy (98). Kompromitująca dziewiętnastą pozycję okupują Francuzi (94), a ranking zamykają Turcy z 90 punktami.
Prof. Lyn twierdzi, iż mieszkańcy Europy Północnej rozwinęli wyższą inteligencję od swych pobratymców z południa, albowiem zmuszeni byli radzić sobie w trudniejszych warunkach klimatyczno-geograficznych i ogólnie bytowych na przełomie swych historycznych dziejów. Są tutaj pewne nieścisłości, np. klasyczni południowcy Włosi z wysokim IO oraz mieszkańcy północy Norwegowie i Finowie niżej notowani od nich pod względem ilorazu inteligencji. Występują też w Europie swoiste narody pośrednie, dla których podział na czysto północne i południowe, wydaje się zbytnim uproszczeniem. Jednak prof. Lyn prowadzi swe badania od 30 lat i z pewnością są one bardzo miarodajne pod względem warsztatu naukowego. Podobno też mężczyźni wykazują większą inteligencję od pań ( w granicach 5 IQ), ale to już podaję na ryzyko samego profesora.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
Z drugiej jednak strony wyczuć można było niepewność co do intencji władz Kremla, które nie tylko nie przeciwdziałają wzmożonej niemieckiej aktywności w tej rosyjskiej enklawie, ale i wykonują względem niej różne niezrozumiałe gesty.

Przyznam szczerze, że gdy kilka tygodni temu wystąpiłem z „Listem Otwartym do Narodów Federacji Rosyjskiej”, popełniłem błąd niedoszacowania skali niemieckiego zaangażowania w obwodzie kaliningradzkim. Z polskiej perspektywy widać bowiem tylko czubek tej olbrzymiej góry lodowej, której celem jest zatopienie porządku ustalonego na konferencji poczdamskiej i restytucja Wielkich Niemiec.

Tekst mojego wystąpienia, opublikowany na kilkunastu portalach i w kilku czasopismach rosyjskich, wywołał szereg mniej lub bardziej merytorycznych komentarzy, z których część otrzymałem bezpośrednio na skrzynkę pocztową. W reakcjach Rosjan przeważało zaskoczenie perfidią niemieckich zakusów, a jednocześnie – co musi cieszyć – brak akceptacji jakichkolwiek ustępstw terytorialnych wobec Berlina. Z drugiej jednak strony wyczuć można było niepewność co do intencji władz Kremla, które nie tylko nie przeciwdziałają wzmożonej niemieckiej aktywności w tej rosyjskiej enklawie, ale i wykonują względem niej różne niezrozumiałe gesty. Do takich zaliczyć należy wyznaczenie na gubernatora obwodu kaliningradzkiego polityka celebrującego swoje niemieckie pochodzenie oraz toczącą się obecnie w radzie miejskiej Kaliningradu debatę nad przywróceniem mu nazwy „Königsberg”. Rosjan słusznie niepokoją również bliskie związki Władimira Putina z Niemcami i bardzo negatywnie postrzegają fakt stałego zamieszkiwania w Monachium jego żony i córki. Choć opinie te w dużej mierze są konsekwencją doświadczeń związanych z tzw. Wielką Wojną Ojczyźnianą a nie umiejętności penetrowania dalekosiężnych celów polityki niemieckiej, to i tak silnie korespondują one z istotą polskiego interesu. Szkoda, że nie są one w żaden sposób wspierane przez Warszawę.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

fot. Adam Chelstowski / FORUM

Jeśli zajrzymy do obowiązującej w MON „Strategii Obronności RP”, zobaczymy, że w razie wojny żadnego okresu samodzielnej obrony nie przewidziano. Jeśli takie są rzeczywiste zamiary, to dywagowanie, czy wycofanie się za Odrę zajmie dwa, czy aż cztery dni, nie ma znaczenia – mówi w rozmowie z PCh24.pl dr hab. Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony narodowej.

Czy Rosjanie szykują się do wojny z Polską?

Nie wiadomo, co zamierzają zrobić Rosjanie. Wiadomo natomiast, że wojny z Polską nie wykluczają, skoro już „odpierali atak sił NATO” na Białoruś w czasie ćwiczeń „Zapad 2009” wskazując, że chodzi o Polaków. Teoretycznie były to działania obronne – z atakiem jądrowym na Polskę – jednak Rosja ma w swej historii liczne przykłady, gdy kogoś napadała twierdząc, że się broni. Ostatnim przykładem była chociażby agresja na Gruzję w 2008 roku. Na terytorium tego państwa zbuntowały się trzy prowincje i rząd w Tibilisi postanowił je zdyscyplinować. Przywołał do porządku jedną i usiłował to samo zrobić z pozostałymi. Wówczas Rosjanie zaatakowali Gruzinów na ich własnym terytorium. Pretekstem było to, że obywatele gruzińscy mają też paszporty rosyjskie, a władze Rosji mają prawo popierać ich separatystyczne dążenia. W efekcie ogłosiły zresztą, że uznają niepodległość tych prowincji Gruzji. Pamiętamy jednak, że w granicach Federacji Rosyjskiej znajduje się Czeczenia. Rosja krwawo spacyfikowała ten naród twierdząc, że ma do tego prawo bowiem ich republika należy do Federacji Rosyjskiej. Jednym słowem, co wolno Rosji, tego nie wolno Gruzji – przykład moralności Kalego w czystej postaci.

Jak reaguje rząd Donalda Tuska na manewry rosyjsko-białoruskie odbywające się według takiego scenariusza?

W czasie ćwiczeń „Zapad 2009” ówczesny minister obrony Bogdan Klich „dziwił się”, że Rosjanie i Białorusini zorganizowali tak wielkie manewry (największe od rozpadu ZSRS) i ubolewał, że nas podejrzewają o brzydkie zamiary, gdy Polska szczerze pragnie dobrych stosunków z Rosją i ani jej w głowie napadać na Białoruś.

Ocena użytkowników: 4 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywna
I. Przemilczany problem

Istnieje temat pomimo swej narzucającej się oczywistości niemal nieobecny w dyskusjach prowadzonych na szeroko pojmowanej prawicy w Polsce. Jest nim współczesne państwo polskie. Taki stan rzeczy może wydawać się zaskakujący, bo przecież grupy zaliczane (przez siebie lub innych) do polskiej prawicy uważają się za środowiska polityczne i we własnym mniemaniu działają na płaszczyźnie politycznej, a podstawową i najważniejszą kategorią polityczną jest państwo: to, co polityczne, odnosi się przede wszystkim do państwa.

Prawica parlamentarna na temat obecnego państwa nie ma do powiedzenia niczego istotnego, ponieważ jedyny problem związany z państwem widzi w tym, jaka partia nim aktualnie rządzi. Jej rzeczywiste postulaty ograniczają się do dokonania zmian partyjnych lub personalnych na wysokich stanowiskach państwowych. Takie wyparcie kategorii państwa przez kategorie partyjne z myślenia klasy politycznej to zresztą charakterystyczny objaw zapaści kultury politycznej w warunkach liberalnej demokracji, który występuje wszędzie tam, gdzie wprowadzono ten szkodliwy ustrój. Gwoli sprawiedliwości należy odnotować, że jednej z parlamentarnych partii zaliczanych do luźno pojętej prawicy udało się wprowadzić do głównego nurtu tzw. debaty publicznej wątek krytyki „słabego państwa”. Z okolic zaplecza intelektualnego tej partii wyszła nawet niedawno książka, stanowiąca próbę naukowego, politologicznego zdefiniowania kryteriów słabości państwa i zastosowania ich do oceny kondycji współczesnego państwa polskiego*. Ugrupowanie, o którym mowa, nie dysponuje jednak skonkretyzowanym programem zamiany państwa słabego w państwo silne, o czym najłatwiej przekonać się, przeglądając jego dokumenty programowe.