Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

"Jesteśmy naprawdę bardzo blisko realnego bankructwa, a problem z tegorocznym deficytem to dopiero cisza przed burzą"

Szewczak o katastrofie finansów publicznych

Fot. Maciej Śmiarowski/KPRM

Po ostatnich informacjach i wydarzeniach związanych z nowelizacją budżetu państwa idea powołania komisji śledczej, która miała by zbadać stan finansów publicznych, jest jak najbardziej uzasadniona. PiS zgłosił pomysł skontrolowania kreatywnej księgowości naszego "sztukmistrza z Londynu", czyli ministra finansów, i jest to pomysł trafny.

Przypomnijmy, ze te cuda wokół finansów publicznych dzieją się właściwie od sześciu lat, od momentu, kiedy ster w ministerstwie na Świętokrzyskiej przejął Jan Vincent Rostowski. Bo co najmniej kuriozalnym wydawało się powołanie na ministra finansów Polski, obywatela brytyjskiego, który nie ma ani polskiego NIP-u, ani PESEL-u i jest dodatkowo zadłużony w brytyjskich bankach. Tę kwestię, kto był promotorem powołania takiej osoby, należałoby wyjaśnić.

Choć oczywiście najważniejszą kwestią jest podjęcie tematu stanu finansów publicznych państwa. A tej stan jest dramatyczny. Jesteśmy bardzo, ale to naprawdę bardzo blisko realnego bankructwa, a problem z tegorocznym deficytem to dopiero cisza przed burzą. Ten deficyt nie wynosi 35 miliardów złotych, jak zaplanował to minister Rostowski, nie wynosi nawet tych 51 miliardów, jak to ogłosił Rostowski po nowelizacji. W mojej ocenie może on wynosić nawet grubo ponad 70 miliardów złotych. Trzeba przyznać, że tajfun "Vincent" skutecznie od lat pustoszy polskie finanse publiczne.

Gdy pan minister wkraczał na polską scenę finansowo - polityczną dług publiczny wynosił około 527 miliardów złotych, dzisiaj oficjalnie wynosi blisko 840 miliardów, ale gdyby policzyć wszystko to, co pan minister poukrywał w ramach ciągłych zmian zasad liczenia rożnych pozycji do długu publicznego, to może on wynosić nawet około 900 miliardów złotych. Jeśli minister pozostanie ministrem, to można właściwie być pewnym, że w 2014 roku dług publiczny sięgnie kosmicznej kwoty 1 biliona złotych.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
Prostytutki powiększą nasze PKB – w jednym z artykułów w “Dzienniku Gazecie Prawnej” czytamy, że w przyszłym roku wszystkie kraje Unii Europejskiej będą wliczały do dochodu narodowego prostytucję, przemyt oraz produkcję i handel narkotykami. Częściowe dane dotyczące narkotyków, przemytu i prostytucji już są uwzględniane w kilku krajach, m.in. w Wielkiej Brytanii, Czechach, Bułgarii, Estonii, Grecji lub chociażby na Węgrzech.

Unia Europejska nie pozostaje w tyle za Polską i również uprawia kreatywną księgowość – szacuje się, że wliczenie tych nielegalnych działalności do Produktu Krajowego Brutto może przynieść wzrost o nawet 1% (Według DGP w przypadku Polski urośnie on o około 16 mld zł) – wzrost oczywiście czysto statystyczny. Trzeba zaznaczyć, że ta regulacja nie ma na celu legalizacji, czy opodatkowania tych źródeł, a wzięcie ich pod uwagę przy obliczaniu “bogactwa” społeczeństwa.

Również eksperci mają w tej kwestii sceptyczne odczucia, ponieważ jak mierzyć dobrobyt społeczeństwa poprzez ilość sprzedanych narkotyków, czy wynajętych prostytutek. Profesor Ryszard Bugaj sądzi, że nowe regulacje “Będą sprzyjać manipulacjom, szczególnie tam, gdzie statystyka nie jest pod porządnym nadzorem. Nielegalną działalność trudno oszacować” – trudno się z tym nie zgodzić.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

Przypominamy

W oryginalnym tekście zawarte są jasne, spójne i logiczne propozycje rozwiązania problemu.
W wersji skrótowej, poniższej, pominięte są wszelkie wyliczenia, tabele i dane statystyczne.

Warto także spojrzeć tu by zobaczyć jak wygląda sytuacja demograficzna Europy wobec ekspansji islamu.
http://www.youtube.com/watch?v=IbC5CxzhvtA

Stanisław Mikołajczak

Zasada solidarności społecznej w wychowaniu i utrzymaniu dzieci i młodzieży jako gwarant suwerenności demograficznej Polski

Od dłuższego czasu Polska znajduje się w niebezpiecznej sytuacji demograficznej. Przy utrzymaniu trwających już wiele lat tendencji rozwoju, a właściwie regresu, populacyjnego Polsce grozi radykalna zmiana jej pozycji w Europie, a przede wszystkim w stosunkowo krótkim czasie 2-3 pokoleń całkowita zmiana etnicznego składu obywateli państwa z wszystkimi wynikającymi z tego faktu konsekwencjami politycznymi, społecznymi, kulturowymi, religijnymi i innymi. W naszym położeniu geopolitycznym, uwzględniając historyczny wymiar naszych dziejów, zwłaszcza ostatnich wieków, widać jasno, że tylko ludny, zwarty etnicznie, prężny populacyjnie naród ma trwałą szansę na niezagrożony niezależny i suwerenny byt państwowy.
Patrząc z tej perspektywy najistotniejszymi celami ogólnymi i długofalowymi polskiej polityki, polskiej racji stanu powinny być dwa założenia: suwerenność energetyczno-surowcowa kraju i suwerenność demograficzna narodu. One powinny determinować wszystkie inne cele i działania narodowe i państwowe jako pochodne tych dwóch podstawowych, jako swego rodzaju polityczno-ekonomiczny rachunek ciągniony polskiego interesu narodowego i państwowego. Bez trwałego zapewnienia suwerenności w tych dziedzinach nie ma mowy o suwerenności i niezależności politycznej polskiego państwa.

Co to jest suwerenność demograficzna narodu (państwa), jakie są konsekwencje jej utraty?
Przez suwerenność demograficzną narodu (państwa) rozumiem taki kształt jego struktury demograficznej - w ujęciu dynamicznym, który sprawia, że obywatele państwa są w stanie zapewnić funkcjonowanie wszystkich struktur państwowych i wszystkich usług, które państwo i jego różnorodne struktury i agendy także pozapaństwowe, pozarządowe, społeczne – mają obowiązek spełniać, a więc np. zapewnić ciągłość i choćby minimalny poziom wypłat emerytur i rent, świadczenia zdrowotne, opiekę nad ludźmi starymi, terminalnie chorymi itd.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

 Przypominamy

Marek Lipski 

Sytuacja demograficzna Polski jest dramatyczna, a będzie jeszcze gorzej!

Demograficzna sytuacja Polski jest dramatyczna, a będzie jeszcze gorsza ok. 2020 r., kiedy pokolenie wyżu powojennego zacznie odchodzić na emerytury - ostrzegał ekonomista, prof. Krzysztof Rybiński ..
..podczas konferencji "Bariery ograniczające dzietność w Polsce", zorganizowanej w środę w Senacie.

Konferencję zorganizowała senacka Komisja Rodziny i Polityki Społecznej we współpracy ze Związkiem Dużych Rodzin "Trzy Plus" oraz Fundacją Energia dla Europy.

Według prof. Rybińskiego, ekonomisty z Uczelni Vistula, działania, które mogłyby zwiększyć dzietność są kosztowne, wymagają odważnych i zdecydowanych posunięć, na które nikt nie potrafi się zdobyć. "Jedne wydatki trzeba znacząco zwiększyć, a inne drastycznie ograniczyć, uderzając w grupy najbardziej uprzywilejowane" - mówił, przyznając jednak, że byłyby to posunięcia niepopularne, które przyniosłyby efekty w perspektywie 30-40 lat, a nie kolejnej kadencji, dlatego politycy wolą ich nie podejmować. Propozycje rządu to kropla w morzu potrzeb

Jego zdaniem propozycje rządu dotyczące polityki rodzinnej (m.in. wydłużenie urlopów rodzicielskich, zwiększenie nakładów na żłobki i przedszkola) idą w dobrym kierunku, ale są zaledwie kroplą w morzu potrzeb. "Możemy robić drobne postępy, ale tu potrzebny jest wstrząs. A demografia nie jest dziedziną, która przynosi wstrząsy, tu do katastrofy zmierza się latami" - przekonywał. Według niego przypomina to sytuację żaby w garnku z gotującą się wodą - woda nagrzewa się stopniowo, dlatego żaba tego nie czuje i zamiast wyskoczyć - ugotuje się.

 W opinii prof. Rybińskiego barierami zniechęcającymi do posiadania dzieci są niska jakość infrastruktury opiekuńczej, zmiany w mentalności, inna kultura pracy oraz kwestie finansowe - dziecko obniża standard życia. Żeby to zmienić, potrzebne są znaczące dopłaty do każdego dziecka lub preferencje podatkowe, a są to rozwiązania kosztowne dla budżetu.

Bariery leżą w mentalności?

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

Dług publiczny, czyż może być coś gorszego? Media przegapiły ważny moment w polskiej historii.  Dług publiczny niebawem przekroczy 1 bln zł (przynajmniej zdaniem niektórych, bo wg oficjalnych danych to brakuje nam jeszcze 150 mld zł. I to równie dobrze może być statystycznym kłamstwem). Bilion to jedynka z 12 zerami, która wygląda tak: 1 000 000 000 000. Żeby spłacić tę kwotę, przeciętny Polak musiałby pracować  24 mln  lat.

Oczywiście jest to niemożliwe, a takie porównanie nie służy niczemu innemu, tylko pokazaniu jak bardzo mocno jesteśmy zadłużeni. Na głowę każdego mieszkańca Polski, od oseska do starca, przypada 26 tys. zł długu publicznego. W Polsce pracuje niecałe 16 mln ludzi. Zatem, aby spłacić tę kwotę, każdy zatrudniony musiałby przez rok pracować jak niewolnik nie otrzymując za swoją pracę ani złotówki, a wszystkie wytworzone dobra i usługi oddawać za darmo wierzycielom. Pewne jest, że w tej sytuacji cały szczaw z nasypów byłby wyżarty…
Sama obsługa długu publicznego to ponad 51 mld zł rocznie, czyli stanowi to ponad 15% budżetu naszego kraju. W zasadzie są to pieniądze wywalone w błoto, za które nie kupuje się żadnego dobra i usługi, nie zabezpiecza ludzi społecznie, nie wydaje na wojsko. To tylko pewny dochód osób i instytucji, które pożyczyły rządowi pieniądze na realizację celów, na które nigdy nas nie było stać.

Teoretycznie Polakom żyje się coraz lepiej. Tak wynika ze wskaźników, np. Human Development Index. Tylko, że jest to życie na kredyt.W zasadzie to mnie zawsze najbardziej zastanawiało. Gdzie jest ten bilion złotych? Jakoś nie zauważyłem złotych latarni w parkach. Na co wydaliśmy te pieniądze?