Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

Polska kupiła F-16, który jest samolotem tzw. IV generacji. Obecnie w lotnictwie następuje jednak zmiana generacyjna uzbrojenia. W innych armiach zaczną wkrótce wchodzić na uzbrojenie samoloty V generacji (F-35). Polska nie ma pieniędzy na zakup najnowszych aparatów, a więc za kilka lat ponownie będziemy mieli przestarzałe samoloty

Z prof. KUL dr. hab. nauk wojskowych Romualdem Szeremietiewem, byłym ministrem i wiceministrem obrony narodowej, rozmawia Marta Ziarnik

Jak ocenia Pan wyposażenie naszych Sił Powietrznych?
- Mamy w Polsce 48 nowoczesnych samolotów F-16. Będą jednak one zdolne do wykonywania zadań bojowych, zdaje się, dopiero w 2018 roku. Ponadto na uzbrojeniu znajduje się jeszcze 31 myśliwców Mig-29 (będą wycofane do 2025 roku) i 44 stare szturmowce Su-22, przewidziane na złom za sześć lat. Wkrótce w ogóle nie będzie jednak odrzutowych samolotów szkoleniowych, ponieważ iskry (54 maszyny) znikną z Dęblina w przyszłym roku. Stosunkowo liczne jest natomiast lotnictwo transportowe: 11 nowych samolotów CASA (plus 1 zamówiony), 3 używane amerykańskie C-130 Hercules (łącznie będzie ich 5) i 17 samolotów bryza (zamówiono dodatkowo 12). Będziemy mieli malejącą z czasem liczbę samolotów bojowych, żadnych do szkolenia pilotów i pokaźną flotę do transportowania żołnierzy.

Na szkolenia dla pilotów i paliwo brakuje pieniędzy...
- W tej kwestii w 2009 roku pojawił się meldunek generała Anatola Czabana, ówczesnego szefa Szkolenia Sił Powietrznych. Pisał on, że w 2008 roku nie udało się zrealizować żadnego z zadań szkoleniowych w Siłach Powietrznych, a na rok 2009 w lotnictwie brakowało ponad 50 proc. paliwa. Sądzę, że wystarczającym komentarzem w tej kwestii jest odejście ze służby p.o. szefa lotnictwa - gen. Krzysztofa Załęskiego, który według nieoficjalnych doniesień uznał, że nie ma wpływu na system szkolenia pilotów i planowanie lotów.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
Średnie obciążenie podatkowe w naszym kraju na tle innych państw Unii Europejskiej jest bardzo niskie. Jednak ekonomiści zwracają uwagę, że dla podatnika istotne jest nie to, jaki procent dochodów państwo zabiera mu w formie podatku, lecz to, jaka kwota zostaje mu w kieszeni

Pod względem obciążeń podatkami bezpośrednimi oraz składkami na ubezpieczenia społeczne - nasze daniny publiczne są jednymi z najniższych w Europie. Jednak gdy weźmiemy pod uwagę podatki pośrednie, to plasujemy się w czołówce europejskich państw. Eksperci alarmują, że podatki w Polsce są źle skonstruowane. W ich ocenie, VAT obciążający konsumpcję jest za wysoki, co najsilniej odczuwają osoby o niskich dochodach, podatek dochodowy jest zbyt spłaszczony i preferuje najzamożniejszych podatników, zaś składka zdrowotna - za niska i niewłaściwie rozłożona. Ponadto jesteśmy jedynym krajem w Europie, w którym składka na opiekę zdrowotną opłacana jest wyłącznie przez pracownika.

Po obniżce stawek podatkowych w 2009 roku przeciętne efektywne obciążenie podatnika w zakresie podatku dochodowego wraz ze składką zdrowotną (po uwzględnieniu kwoty wolnej od podatku oraz ulg i odliczeń) spadło z 16,75 proc. do 15,1 procent. W zakresie podatków bezpośrednich jesteśmy jednym z najniżej opodatkowanych społeczeństw Europy. Jednak "średnia" to nie wszystko. Z danych wynika, że na obniżce skorzystali najzamożniejsi podatnicy, których efektywne obciążenie zmniejszyło się z 29 proc. do 23,6 proc., dla pozostałych, a tych jest 98,4 proc., średnie realne obciążenie nieznacznie wzrosło z 13,53 proc. do 13,73 procent. - W naszym systemie podatkowym panuje "pogoda dla bogaczy" - ocenia prof. Jerzy Żyżyński z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.
Przeciętny mieszkaniec Unii Europejskiej po uregulowaniu podatków i składek ubezpieczeniowych zachowuje w portfelu, jak wyliczyła firma PriceWaterhouseCoopers, ok. 70 proc. pensji brutto. W portfelu Polaka zostaje natomiast ok. 74 proc. płacy brutto. Większe od naszych obciążenia ponoszą np. Duńczycy, którzy odprowadzają w formie danin publicznych niemal 60 proc. zarobków, Belgowie - 45 procent. Najmniej obciążeni są natomiast Hiszpanie i Estończycy, którzy otrzymują na rękę odpowiednio 83 i 82 proc. zarobków brutto, a więc ich średnie obciążenie na rzecz funduszy publicznych jest niższe niż 20 procent.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

Poniżej, zgodnie z oryginalna pisownią, postulaty zapisane 18 sierpnia 1980 r. na drewnianych tablicach przez członków Ruchu Młodej Polski Arkadiusza Rybickiego i Macieja Grzywaczewskiego:
1. Akceptacja niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych wynikających z ratyfikowanych przez PRL Konwencji nr 87 Międzynarodowej Organizacji Pracy dotyczących wolności związków zawodowych.
2. Zagwarantowanie prawa do strajku oraz bezpieczeństwa strajkującym i osobom wspomagającym.
3. Przestrzegać zagwarantowanej w Konstytucji PRL wolności słowa, druku i publikacji, a tym samym nie represjonować niezależnych wydawnictw oraz udostępnić środki masowego przekazu dla przedstawicieli wszystkich wyznań.
4. Przywrócić do poprzednich praw
a. ludzi zwolnionych z pracy po strajkach w 1970 i 1976 r., studentów wydalonych z uczelni za przekonania,
b. zwolnić wszystkich więźniów politycznych (w tym Edmunda Zadrożyńskiego, Jan Kozłowskiego, Marka Kozłowskiego),
c. znieść represję za przekonania.
5. Podać w środkach masowego przekazu informację o utworzeniu Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego oraz publikować jego żądania.
6. Podać realne działania mające na celu wyprowadzenie kraju z sytuacji kryzysowej poprzez: a. podanie do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej, b. umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenie w dyskusji nad programem reform.
7. Wypłacić wszystkim pracownikom biorącym udział w strajku wynagrodzenie za okres strajku jak za urlop wypoczynkowy, z funduszu Centralnej Rady Związków Zawodowych (CRZZ).
8. Podnieść zasadnicze uposażenie każdego pracownika o 2 tys. zł na miesiąc jako rekompensatę dotychczasowego wzrostu cen.
9. Zagwarantować automatyczny wzrost płac równolegle do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
Parę lat temu nadzwyczaj ambitni bracia Dariusz i Ireneusz Rasiowie, rodem z jednego nowohuckich osiedli, związali  się mocno z księdzem kardynałem Stanisławem Dziwiszem, stając się jego przybocznymi. Pierwszy z nich, ksiądz, uzyskał awans na sekretarza kardynalskiego, drugi, poseł i szef małopolskiej Plaformy Obywatelskiej  (wcześniej był radnym miejskim z ramienia PiS), dał się wykreować na łącznika pomiędzy kurią krakowską a swoją obecną partią.
Wykorzystując te relacje obaj bracia nie tylko budują na nich swoje życiowe kariery, ale i przy ich pomocy starają się wspólnie powiązać archidiecezję krakowską ze strukturami  PO. Taki mały, dość prymitywnie sklecany, sojusz ołtarza z tronem, którego efektami są wizyty kandydatów PO w czasie kampanii wyborczych na kardynalskich salonach, oczywiście w błyskach fleszy, oraz rekolekcje organizowane dla posłów i senatorów, ale tylko dla swojego ugrupowania. Dlaczego tylko dla PO? Niektórzy księża żartują, że widocznie bracia stosują tutaj ewangeliczną zasadę, iż "nie zdrowym, ale chorym potrzeba lekarza".  
Księża - którzy na ogół mają już dość szarogęszenia się braci - żartują także, iż poseł Ireneusz Raś chciałby bardzo decydować o ważniejszych nominacjach proboszczowskich w archidiecezji krakowskiej, a jego starszy brat ks. Dariusz, pragnie ustalać kolejność nazwisk na liście wyborczej małopolskiej PO. Niby to żart, ale rzeczywiście duchowni pragnący awansu nisko kłaniają się się panu posłowi, a młodzi i ambitni aktywiści partii władzy starają się zaprzyjaźnić z księdzem kapelanem.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
Zupełnie nie rozumiem interwencji stołecznej policji, która spisała felietonistę Janusza Korwin-Mikke za złożenie wiązanki pod kolumną Zygmunta w Warszawie. Powodem złożenia kwiatów była równa 400-setna rocznica zdobycia Kremla przez Polaków.

Zachodzę w głowę, co kierowało policjantami. Natrętnie chodzą mi po głowie kawały o milicjantach, jeszcze rodem z PRL-u. Ale przecież to czas przeszły dokonany, nie ma już milicjantów, są policjanci z orłami w koronach. Rozumiem, że smutny pan premier Tusk nie uznał za właściwe w sposób godny uczcić tę, bądź co bądź, wiekopomną rocznicę. Obawiał się pewnie, że Putin się obrazi, albo przy najbliższym ich spotkaniu rozwali się na fotelu i będzie patrzył, jak badacz owadów na ćmę, na przycupniętego na rogu fotela polskiego premiera (pamiętamy tę scenę z zeszłorocznego szczytu z Davos?). Ale czemu, u licha, zabraniać obywatelom nawet tak ekscentrycznym, jak redaktor JKM, składania kwiatów. Owszem, w tejże Warszawie ćwierć wieku temu, w stanie wojennym i po nim ZOMO i Milicja Obywatelska spisywała ludzi składających kwiaty na tzw. kwietnym krzyżu najpierw przy Kościele Św. Anny, a potem na pl. Zwycięstwa (dziś pl. Józefa Piłsudskiego). Wszak przecież te czasy miały minąć…