Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
Jeszcze jedne wygrane wybory Platformy i będziemy mogli ogłosić upadłość.
Do tego doprowadziła "najmądrzejsza" partia w Polsce by żyło się "lepiej"  "wszystkim"...
Wyborcy Platformy - Jaki los gotujecie przyszłym pokoleniom?
Grzegorz Ślubowski: W studiu jest już gość: prof. Krzysztof Rybiński, ekonomista ze Szkoły Głównej Handlowej. Dzień dobry, panie profesorze.

Prof. Krzysztof Rybiński: Dzień dobry.

G.S.: Panie profesorze, dzisiaj w prasie wielka dyskusja o stanie finansów Polski. W którym momencie my tak naprawdę jesteśmy? Czy jest tak jak twierdzi rząd, że jesteśmy taką „zieloną wyspą” w morzu europejskiego kryzysu i wystarczą niewielkie podwyżki podatków, czy stan finansów Polski jest dużo, dużo gorszy?

K.R.: Stan finansów Polski jest zły, nawet można powiedzieć, że bardzo zły, dlatego że wiele krajów Unii Europejskiej ma olbrzymie dziury budżetowe, one sięgają średnio nieco powyżej 7% produktu krajowego brutto, to jest potężna dziura, prawie dwa razy większa niż dopuszczalna traktatem z Maastricht w strefie euro. Polska też ma taką dziurę, ale u nas nie było recesji. Więc myśmy się dorobili porównywalnej dziury jak inne kraje, ale bez recesji. U nas było prawie 2% wzrostu, nie było żadnej recesji, żadnego wielkiego kryzysu w Polsce. No więc wynika to wyłącznie ze złej jakości, niskiej jakości prowadzone polityki gospodarczej, polityki finansowej państwa.

G.S.: Ale czy jeżeli tak jest źle, jeżeli ta dziura jest tak duża jak pan mówi, to ten wzrost, w sumie niewielki wzrost podatku VAT wystarczy? Pan czytał na pewno dzisiejszą prasę, na pierwsze stronie Dziennika wielki tytuł: „Rząd się prześlizgnie”. Czyli ten wzrost o 1% wystarczy, żeby tę dziurę budżetową załatać?

K.R.: Jeżeli gospodarka cudownie przyspieszy do 5–6%, tak będzie szybko rosła, to być może na tyle nazbiera podatków rząd, że mu się uda, ale jest mało prawdopodobne, żeby nagle nastąpiło wielkie globalne ożywienie w takiej skali, które wyciągnie Polskę z kłopotów.

G.S.: A tendencja w Europie jest chyba raczej odwrotna.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

Z dr. Zbigniewem Kuźmiukiem, ekonomistą, posłem do Parlamentu Europejskiego w latach 2004-2009, rozmawia Anna Ambroziak
Jak ocenia Pan obecną sytuację naszych finansów publicznych?
- Sytuacja finansów publicznych jest bardzo zła. Według Eurostatu, dług Polski już na koniec roku 2009 przekroczył pierwszy próg ostrożnościowy z ustawy o finansach publicznych i wyniósł 51 proc. PKB, czyli blisko 685 mld złotych. Minister finansów Jacek Rostowski jednak twierdzi, że to było tylko 49,9 proc. PKB, manipulując danymi. Mimo tego optymizmu rządzących nie da się ukryć znaczącego przyrostu deficytu finansów publicznych (w roku 2011 w dalszym ciągu będzie on wynosił około 6 proc. PKB) i ciągle gwałtownego przyrostu długu publicznego.
Sytuacja finansów pogarsza się z miesiąca na miesiąc, a za cały okres rządów Donalda Tuska dług wzrośnie o ponad 300 mld zł przy wyprzedaży majątku za przynajmniej 50 mld zł i drenażu dywidend z państwowych firm na kolejne 20 mld złotych. Rząd przyjął projekt budżetu na 2011 rok i życzliwi mu ekonomiści i jeszcze bardziej życzliwe media ocenili, że jest to budżet ambitny, bo deficyt budżetowy będzie aż o 12 mld zł mniejszy od tego, jaki zaplanowano w roku 2010. Rzeczywiście rząd zaplanował stosunkowo wysoki wzrost gospodarczy, wynoszący 3,5 proc. PKB, niską inflację 2,3 proc. i wyraźny spadek stopy bezrobocia do 9,9 proc. przy przewidywanym na koniec tego roku przekraczającym 12 procent. Konsekwencją tego optymizmu jest ograniczenie deficytu do 40,2 mld zł, podczas gdy ten planowany na koniec bieżącego roku miał wynieść 52 mld zł (prawdopodobnie będzie mniejszy m.in. w związku z wysoką, wynoszącą aż 4 mld zł wpłatą z zysku Narodowego Banku Polskiego).

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
Średnie obciążenie podatkowe w naszym kraju na tle innych państw Unii Europejskiej jest bardzo niskie. Jednak ekonomiści zwracają uwagę, że dla podatnika istotne jest nie to, jaki procent dochodów państwo zabiera mu w formie podatku, lecz to, jaka kwota zostaje mu w kieszeni

Pod względem obciążeń podatkami bezpośrednimi oraz składkami na ubezpieczenia społeczne - nasze daniny publiczne są jednymi z najniższych w Europie. Jednak gdy weźmiemy pod uwagę podatki pośrednie, to plasujemy się w czołówce europejskich państw. Eksperci alarmują, że podatki w Polsce są źle skonstruowane. W ich ocenie, VAT obciążający konsumpcję jest za wysoki, co najsilniej odczuwają osoby o niskich dochodach, podatek dochodowy jest zbyt spłaszczony i preferuje najzamożniejszych podatników, zaś składka zdrowotna - za niska i niewłaściwie rozłożona. Ponadto jesteśmy jedynym krajem w Europie, w którym składka na opiekę zdrowotną opłacana jest wyłącznie przez pracownika.

Po obniżce stawek podatkowych w 2009 roku przeciętne efektywne obciążenie podatnika w zakresie podatku dochodowego wraz ze składką zdrowotną (po uwzględnieniu kwoty wolnej od podatku oraz ulg i odliczeń) spadło z 16,75 proc. do 15,1 procent. W zakresie podatków bezpośrednich jesteśmy jednym z najniżej opodatkowanych społeczeństw Europy. Jednak "średnia" to nie wszystko. Z danych wynika, że na obniżce skorzystali najzamożniejsi podatnicy, których efektywne obciążenie zmniejszyło się z 29 proc. do 23,6 proc., dla pozostałych, a tych jest 98,4 proc., średnie realne obciążenie nieznacznie wzrosło z 13,53 proc. do 13,73 procent. - W naszym systemie podatkowym panuje "pogoda dla bogaczy" - ocenia prof. Jerzy Żyżyński z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.
Przeciętny mieszkaniec Unii Europejskiej po uregulowaniu podatków i składek ubezpieczeniowych zachowuje w portfelu, jak wyliczyła firma PriceWaterhouseCoopers, ok. 70 proc. pensji brutto. W portfelu Polaka zostaje natomiast ok. 74 proc. płacy brutto. Większe od naszych obciążenia ponoszą np. Duńczycy, którzy odprowadzają w formie danin publicznych niemal 60 proc. zarobków, Belgowie - 45 procent. Najmniej obciążeni są natomiast Hiszpanie i Estończycy, którzy otrzymują na rękę odpowiednio 83 i 82 proc. zarobków brutto, a więc ich średnie obciążenie na rzecz funduszy publicznych jest niższe niż 20 procent.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

Polska kupiła F-16, który jest samolotem tzw. IV generacji. Obecnie w lotnictwie następuje jednak zmiana generacyjna uzbrojenia. W innych armiach zaczną wkrótce wchodzić na uzbrojenie samoloty V generacji (F-35). Polska nie ma pieniędzy na zakup najnowszych aparatów, a więc za kilka lat ponownie będziemy mieli przestarzałe samoloty

Z prof. KUL dr. hab. nauk wojskowych Romualdem Szeremietiewem, byłym ministrem i wiceministrem obrony narodowej, rozmawia Marta Ziarnik

Jak ocenia Pan wyposażenie naszych Sił Powietrznych?
- Mamy w Polsce 48 nowoczesnych samolotów F-16. Będą jednak one zdolne do wykonywania zadań bojowych, zdaje się, dopiero w 2018 roku. Ponadto na uzbrojeniu znajduje się jeszcze 31 myśliwców Mig-29 (będą wycofane do 2025 roku) i 44 stare szturmowce Su-22, przewidziane na złom za sześć lat. Wkrótce w ogóle nie będzie jednak odrzutowych samolotów szkoleniowych, ponieważ iskry (54 maszyny) znikną z Dęblina w przyszłym roku. Stosunkowo liczne jest natomiast lotnictwo transportowe: 11 nowych samolotów CASA (plus 1 zamówiony), 3 używane amerykańskie C-130 Hercules (łącznie będzie ich 5) i 17 samolotów bryza (zamówiono dodatkowo 12). Będziemy mieli malejącą z czasem liczbę samolotów bojowych, żadnych do szkolenia pilotów i pokaźną flotę do transportowania żołnierzy.

Na szkolenia dla pilotów i paliwo brakuje pieniędzy...
- W tej kwestii w 2009 roku pojawił się meldunek generała Anatola Czabana, ówczesnego szefa Szkolenia Sił Powietrznych. Pisał on, że w 2008 roku nie udało się zrealizować żadnego z zadań szkoleniowych w Siłach Powietrznych, a na rok 2009 w lotnictwie brakowało ponad 50 proc. paliwa. Sądzę, że wystarczającym komentarzem w tej kwestii jest odejście ze służby p.o. szefa lotnictwa - gen. Krzysztofa Załęskiego, który według nieoficjalnych doniesień uznał, że nie ma wpływu na system szkolenia pilotów i planowanie lotów.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
Parę lat temu nadzwyczaj ambitni bracia Dariusz i Ireneusz Rasiowie, rodem z jednego nowohuckich osiedli, związali  się mocno z księdzem kardynałem Stanisławem Dziwiszem, stając się jego przybocznymi. Pierwszy z nich, ksiądz, uzyskał awans na sekretarza kardynalskiego, drugi, poseł i szef małopolskiej Plaformy Obywatelskiej  (wcześniej był radnym miejskim z ramienia PiS), dał się wykreować na łącznika pomiędzy kurią krakowską a swoją obecną partią.
Wykorzystując te relacje obaj bracia nie tylko budują na nich swoje życiowe kariery, ale i przy ich pomocy starają się wspólnie powiązać archidiecezję krakowską ze strukturami  PO. Taki mały, dość prymitywnie sklecany, sojusz ołtarza z tronem, którego efektami są wizyty kandydatów PO w czasie kampanii wyborczych na kardynalskich salonach, oczywiście w błyskach fleszy, oraz rekolekcje organizowane dla posłów i senatorów, ale tylko dla swojego ugrupowania. Dlaczego tylko dla PO? Niektórzy księża żartują, że widocznie bracia stosują tutaj ewangeliczną zasadę, iż "nie zdrowym, ale chorym potrzeba lekarza".  
Księża - którzy na ogół mają już dość szarogęszenia się braci - żartują także, iż poseł Ireneusz Raś chciałby bardzo decydować o ważniejszych nominacjach proboszczowskich w archidiecezji krakowskiej, a jego starszy brat ks. Dariusz, pragnie ustalać kolejność nazwisk na liście wyborczej małopolskiej PO. Niby to żart, ale rzeczywiście duchowni pragnący awansu nisko kłaniają się się panu posłowi, a młodzi i ambitni aktywiści partii władzy starają się zaprzyjaźnić z księdzem kapelanem.