Ocena użytkowników: 4 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywna
Zupełnie spokojnie obserwuję konflikt na t.zw. Ukrainie, który dla Polski, w zaistniałej sytuacji, nie ma żadnego znaczenia. Od długiego czasu w kłamliwych polskich mediach otrzymujemy informacje, że armia ukraińska "wyzwala" Donbas. Ale czy to prawda? Czy rzeczywiście jest to armia ukraińska? Otóż nie. Ludzie, którzy walczą z powstaniem w Donbasie, to są bojówki banderowców i płatni najemnicy z t.zw. "Zachodu", w tym prawdopodobnie Polacy.
O ile państwo pamiętają na początku konfliktu wogóle nie było mowy o armii, która nie wyszła z koszar lub wręcz odmawiała walki. I to dlatego junta kijowska posiłkuje się najemnikami i banderowcami ze Swobody oraz Prawego Sektora. Ukraina w zasadzie nie posiada armii, a próby mobilizacji ogłaszanej przez majdanowych zamachowców spełzły na niczym.
I właśnie międzynarodowi bandyci oraz bojówki banderowskie, dla kamuflażu, bo nie istnieją żadne ustawy o tym mówiące, nazwano Gwardią Narodową. Są to zwykłe rzezimieszki.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

 Polska znajduje się w rękach ludzi, którzy z wasalstwa wobec USA i UE uczynili cnotę, zaś z głupoty, ze zwykłej bezmyślności podyktowanej często ubóstwem spojrzenia na otaczający nas świat, stworzyli program "polityczny"...


Polskiej chorobie na Moskala, czyli, mniej subtelnie ujmując - rusofobii, towarzyszy nieodłącznie, jak syjamski bliźniak, wręcz fanatyczne, a co za tym idzie, bezwarunkowe i bezkrytyczne, uwielbienie dla Ukrainy. Oczywiście nie jakiejś tam dowolnej Ukrainy, ale konkretnej - skrajnie antyrosyjskiej, nie tylko nienawidzącej Rosji, ale i stanowiącej przyczółek do ataku na Rosję. Ten patologiczny stan umysłów pokaźnej rzeszy członków narodu polskiego Jędrzej Giertych nazwał w latach 30-tych XX wieku "wiarą ukraińską". W myśl tej "wiary", jej wyznawcy domagają się powstania/istnienia antyrosyjskiego państwa ukraińskiego bez względu na wszystko, i na okoliczności i na wskazania rozumu. W istocie to dla nich dogmat owej "wiary", nie zaś wynik logicznego myślenia.

Od lat 30-tych minęło osiem dziesięcioleci, a niewiele się w polskim podejściu do tych spraw zmieniło, z tym zastrzeżeniem, że obecnie jest jeszcze gorzej. "Wiara ukraińska" stała się, sama w sobie, jednym z dogmatów "wiary polskiej", czyli zawłaszczonego przez szaleńców, wiecznych chłopców i najzwyklejszych krzykaczy, oraz przez nich karykaturalnie zniekształconego, wzorca polskości. W tym wzorcu Polska, jej istnienie ma sens o tyle tylko, jeśli szkodzi Rosji. Rosja jako wróg jest tym ludziom potrzebna jak powietrze, jak słońce na niebie każdego ranka. Gdyby Rosji nie było, ich życie, a przy okazji, istnienie Polski, straciłoby swą rację, swój sens.

Dziś obserwujemy już chyba ostatnie stadium degrengolady moralnej i politycznej wyznawców tej patologicznej idei. Oto, dr Kazimierz Wóycicki, postać niewątpliwie nietuzinkowa. Dziennikarz m.in. "Znaku", BBC. "Życia Warszawy", stypendysta Fundacji Adenauera (1985-86), dyrektor Instytutów Polskich w Niemczech, członek PEN-Clubu, wykładowca Studium Europy Wschodniej UW, opozycjonista, członek redakcji miesięcznika "Głos", zwolennik, a jakże, opcji politycznej proniemieckiej i proukraińskiej. Bez wątpienia sztandarowy wyznawca "wiary ukraińskiej". W styczniu b.r. mówił w wywiadzie dla "Deutsche Welle", że "Żadna Polityka Wschodnia Unii Europejskiej, myślę tu również o tym konkretnym narzędziu, jaki jest Partnerstwo Wschodnie, nie może się obyć bez udziału Niemiec" i "Trudna przeszłość w jakiś sposób została zatarta przez dzisiejszą sympatię w Polsce dla ruchu Majdanu. Tak też jest na Ukrainie.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
CO PISZĄ INNI: Ważny rosyjski ekspert Dymitr Daniłow ocenia na gorąco wczorajszą wizytę Stoltenberga w Polsce

Wczoraj najwyższe rangą osobistości w polskiej polityce, w tym także prezydent, premier, szefowie MSZ i MON, wdzięczyli się na wyścigi do nowego sekretarza generalnego NATO, Norwega Jensa Stoltenberga, który mówił w Warszawie o rozwoju współpracy Sojuszu Północnoatlantyckiego z Rzeczpospolitą Polską.
Jednakże stopniowo na ich twarzach zaczął się pojawiać wyraz rozczarowania z powodu niektórych niespełnionych nadziei. Jak można ocenić tę wizytę i o co właściwie w niej chodziło rosyjska publicystka Irina Czajko zapytała czołowego eksperta do spraw bezpieczeństwa z  międzynarodowego Instytutu Europy Rosyjskiej Akademii Nauk doktora habilitowanego Dmitrija Daniłowa. Oto jego wypowiedź, w której pobrzmiewają także niepokojące dla Polski nuty:
W tym, że nowy sekretarz generalny NATO Stoltenberg udał się ze swoją pierwszą oficjalną wizytą właśnie do Warszawy, nie ma nic dziwnego. Polska odgrywa ważną rolę w polityce wschodniej nie tylko Sojuszu Północnoatlantyckiego, lecz również Unii Europejskiej. Pragnie też dalszego ugruntowywania swej pozycji wszędzie, gdzie tylko się da! Nasuwa się jednak pytanie – jak da się to wszystko pogodzić z ryzykiem i stratami, związanymi z wydatnym pogorszeniem się stosunków Polski z Federacją Rosyjską na wszystkich kierunkach? Dla mnie nie ma w tym jasności.

Co dotyczy zapowiedzi Jensa Stoltenberga w sprawie udzielania przez NATO bardziej skutecznej pomocy dla Polski i krajów bałtyckich, które odczuwają mistyczne przerażenie w związku z Rosją, to w tym piękne złudzenia polskiego kierownictwa zostały wczoraj ostatecznie rozwiane. Zamiast stałych baz wojskowych NATO w Polsce i dużej liczby wojsk Warszawie  obiecano tylko  magazyny sprzętu. Zamiast zakrojonego napoważniejszą skalę stacjonowania żołnierzy i oficerów z Zachodu na terytorium Polski zadeklarowano jedynie przeprowadzanie od czasu do czasu wspólnych ćwiczeń.  Zamiast rozmieszczenia nowej, odstraszającej broni przeciwko sąsiadowi ze wschodu, zapadła decyzja odnośnie powołania bardzo małej szpicy w składzie sił szybkiego reagowania NATO. A poza tym, Jens Stoltenberg wyraził serdeczną wdzięczność polskiemu kierownictwu za obietnicę zwiększenia wydatków na obronę do wysokości 2% PKB.

Ocena użytkowników: 3 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

 Może do szklanki, to się jeszcze z Węgrami wspólnie nadajemy, ale do szabli to już dawno nie…


Okazuje się, że można. Węgry rosną gospodarczo, ich premier robi co do niego należy, a Zachód może mu tylko naskoczyć. Skąd wziąć takiego dla Polski?
Charyzmatyczny premier Węgier Viktor Orbán jest wciąż jednym z najbardziej imponujących przywódców politycznych w Europie. Umie ciągnąć kasę z Brukseli, może polegać na wiernej falandze posłów z Fideszu, a przede wszystkim ma za sobą poparcie rosnącej większości Węgrów. I tylko za granicą zgrzytają na niego zębami, jak dotąd zresztą  bezsilnie.  Lecz mimo to Komisja Europejska w sierpniu i tak musiała podpisać z Węgrami umowę o partnerstwie o wartości 21,9 miliarda euro, które wpłyną do Budapesztu w latach 2014-2020, aby umocnić trend wzrostowy i konkurencyjność węgierskiej gospodarki. Ponadto Węgry otrzymają subsydia w wysokości 3,45 mld euro na rozwój terenów wiejskich oraz osobno – 39 mln euro na rozwój hodowli ryb. Nawet w nieprzyjaznych Węgrom statystykach widać, że kraj ten dynamicznie rozkwita: ich PKB w drugim kwartale wzrósł prawie o 4% (mierząc wskaźnikiem rocznym), produkcja przemysłowa skoczyła o 11,3%, a tegoroczne dochody z turystyki o ponad 10%. Mało kto w Europie ma takie wyniki. 

Najbliższe wybory samorządowe w niedzielę 12 października prawie na pewno umocnią władzę Orbána i jego ekipy na Węgrzech. Potężna tam kiedyś lewica rozpadła się na trzy skłócone partie, z których każda może Fideszowi najwyżej buty czyścić. Właściwie dziś największe zagrożenie dla Fideszu wyrasta raczej z prawej flanki, gdzie przesuwa się większość rozczarowanych, albo najbardziej rozjuszonych. Jobbik, partia węgierskich nacjonalistów zrównała się już bowiem w sondażach z lewicą i prawdopodobnie zdobędzie większość w około 30 samorządach na prowincji. Attila  Juhász, ekspert z klubu Political Capital przewiduje nawet, że Jobbik weźmie w niedzielę także Miskolc, całkiem duże miasto na wschodzie kraju.  

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
CO PISZĄ INNI: Rosyjski publicysta Siergiej Duź tak podsumowuje wojnę na sankcje i „linię Putina” w kwestii ukraińskiej
 
Prezydent Władimir Putin zapewnił biznes, że władza nie zboczy z obranej drogi, mimo problemów wewnątrz kraju i na arenie międzynarodowej. Moskwa ustosunkowuje się wobec zachodnich sankcji spokojnie, chociaż łamią one podstawowe zasady WTO i podważają zaufanie wobec międzynarodowych instytucji finansowych.
Przemówienie wygłoszone przez przywódcę rosyjskiego państwa podczas obrad forum inwestycyjnego „Rosja wita”, miało optymistyczny ton. „Podkreślę to, co najważniejsze: czynniki o znaczeniu zasadniczym zapewniające stabilność, mamy bardzo silne, niezawodne: jest do bezdeficytowy budżet, znaczne rezerwy, dobry bilans płatniczy”, - powiedział przywódca państwa. Jest oczywiste, że temat antyrosyjskich sankcji nie wywołuje niepokoju ze strony Kremla. Niewątpliwie, wojna na sankcje zadaje długoterminowe szkody całej gospodarce światowej, jednak w większej mierze poszkodowani są jej inicjatorzy. Zdaniem ekspertów, europejski biznes już doświadczył konsekwencji antyrosyjskiego entuzjazmu ze strony Brukseli na własnej skórze.

Równocześnie jednak ten entuzjazm w znacznej mierze został narzucony Brukseli od zewnątrz. Jak to otwarcie przyznał w tych dniach wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Joseph Biden, kraje unijne nie dążyły bynajmniej do wprowadzenia sankcji przeciwko Rosji w związku z wydarzeniami na Ukrainie, i zdecydowały się na te posunięcia jedynie pod silną presją ze strony Waszyngtonu.Biden powiedział dosłownie: "Postawiliśmy Putina przed prostym wyborem: albo będzie on respektował suwerenność Ukrainy, albo będzie musiał liczyć się z konsekwencjami. Zaistniała przez to konieczność włączenia większych rozwiniętych państw do akcji ukarania Rosji. Jest prawdą, że one nie chciały tego czynić. Ale zadecydowała kierownicza rola Ameryki oraz fakt, że prezydent Obama obstawał przy sankcjach".A więc, Amerykanie zderzyli ze sobą Moskwę i Brukselę, - uważa dr Aleksander Gałkin, członek Rosyjskiej Akademii Nauk, pracownik Instytutu Socjologii Akademii:
Świetnie wiedzą i świetnie zdają sobie sprawę z tego, że mają całą informację odnośnie autentycznego stanu rzeczy. Cała historia związana z sankcjami stanowi rezultat pewnego manewru w polityce zagranicznej, dla którego sytuacja na Ukrainie była tylko pretekstem. Inicjatorem wszystkiego były Stany Zjednoczone. USA tracą swoją pozycję jedynego decydującego mocarstwa na świecie. Dlatego boją się bardzo, że Unia Europejska przejdzie do innego obozu. Istnieje strategiczny plan i dążenie do skłócenia ze sobą Unii Europejskiej i Rosji na długo i na poważnie.