Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
Doktor Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, ekspert prawa międzynarodowego przez rok prowadził śledztwo, którego wyniki niedawno opublikował na łamach tygodnika „wSieci”. Udowodnia on, że Polska nigdy skutecznie nie zrzekła się prawa do odszkodowań za II wojnę światową i może dzisiaj wystąpić do Niemiec o ich wypłatę. O jaką kwotę chodzi?

Grzegorz Kostrzewa-Zorbas: Łączną wartość strat materialnych, które poniosła Polska z powodu polityki niemieckiej III Rzeszy, oszacowano na 258 mld zł z sierpnia 1939 r. – równowartość 49 mld ówczesnych dolarów amerykańskich. Według Zarządu Rezerw Federalnych USA kwota 49 mld dol. z sierpnia 1939 r. odpowiadała w sierpniu 2014 r. kwocie 845 mld dol. Takie nominalne zwielokrotnienie wynika tylko ze skumulowanej inflacji, bez oprocentowania za zwłokę.

Zwróćmy uwagę, że ta gigantyczna kwota nie uwzględnia strat ludzkich. Oto okazuje się, że polski rząd może dzisiaj zwrócić się do Berlina i na mocy prawa międzynarodowego domagać się wypłaty niemal 3 bilionów złotych odszkodowań co daje nam kwotę zbliżoną do dziesięcioletnich dochodów polskiego państwa.

I tu mamy ciekawą oraz zagadkową sytuację. Dlaczego przez dwadzieścia pięć lat takiego śledztwa oraz wyliczeń nie dokonał żaden mieniący się polskim rząd?
Skąd zmowa milczenia na ten temat w mediach począwszy od Gazety Wyborczej, TVN, TVN24 po Polsat i Telewizję Publiczną? Skoro potrafią owe media uzasadniać i usprawiedliwiać łupienie Polaków podatkami to skąd taka litość nad podatnikiem niemieckim? Dlaczego wyniki śledztwa dra Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa zostały totalnie przemilczane i zignorowane?

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

"Ciekawy jestem, co ci ostatni teraz zrobią? Pobiegną z kwiatami i gratulacjami do ambasady Ukrainy? Czy też krzykną "Polacy, nic się nie stało!" i będą dalej wzywać do wspierania ukraińskich bojowników np. poprzez dostawy konserw mięsnych, hełmów i kuloodpornych kamizelek?"


Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko w najnowszym swoim rozporządzeniu zadecydował, że 14 października co roku będzie obchodzone nowe święto państwowe - Dzień Obrońcy Ojczyzny. Skąd wzięła się taka data? Otóż 14 października 1942 r. na bazie banderowskiej frakcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów utworzona została Ukraińska Powstańcza Armia.

Formacja ta wbrew swojej nazwie nie była powstańcza, bo nie podjęła walki z ówczesnym okupantem, czyli z Niemcami. Co więcej, kolaborowała z nimi, a pod jej skrzydła przyjęła wielu hitlerowskich kolaborantów, w tym Ukraińców z policji pomocniczej i złowieszczej SS "Galizien". Trudno też powiedzieć, że była ona armią, bo przez pierwsze lata nie walczyła z innymi zbrojnymi oddziałami, ale zajmowała się wyłapywaniem ukrywających się kresowych Żydów oraz barbarzyńskim wyrzynaniem bezbronnych polskich wiosek, najpierw na Wołyniu, a później na Polesiu, w Małopolsce Wschodniej oraz na Lubelszczyźnie i obecnym Podkarpaciu. Oprawcy nazywali to "akcją antypolską", a w rzeczywistości było to klasyczne ludobójstwo.

  Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko (P) gratuluje nowemu ministrowi obrony Stepanowi Połtorakowi/SERGEY DOLZHEKO /PAP/EPA

Z rąk upowców zginęło ponad 150 tys. Polaków, głównie kobiet, dzieci i starców, a także niezliczona liczba Żydów, Ormian, Czechów oraz tych sprawiedliwych Ukraińców, którzy starali się ratować swoich polskich i żydowskich sąsiadów. UPA rzeczywiście później walczyła z Armią Czerwoną, ale już po dokonaniu ludobójstwa, czyli po zakończeniu II wojny światowej.

Czy prezydenta Poroszenko nie zna tych faktów historycznych? Oczywiście, że zna, ale tak jak w wypadku jednego z swych poprzedników, prezydenta Wiktora Juszczenki, świadomie podjął taką decyzja. Jest to decyzja cyniczna, która nie liczy się ani z odczuciami rodzin ofiar ludobójstwa, ani nawet z pomocy jaką Polska udziela państwu ukraińskiemu od chwili jego zaistnienia na mapie Europy, czyli od 1991 r. Jest to także, co trzeba wyraźnie podkreślić, policzek wymierzony całemu polskiemu narodowi. Prawdopodobnie Poroszenko, kalkuluje, że polski establishment polityczny, słaby i wewnętrznie skłócony, a przy tym bezkrytycznie wierzący w tzw. mit Jerzego Giedroycia, będzie i tak nadal go wspierać. Nawet wtedy, gdy zapłatą będą kolejne afronty i upokorzenia.

Ocena użytkowników: 4 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka nieaktywna
Zupełnie spokojnie obserwuję konflikt na t.zw. Ukrainie, który dla Polski, w zaistniałej sytuacji, nie ma żadnego znaczenia. Od długiego czasu w kłamliwych polskich mediach otrzymujemy informacje, że armia ukraińska "wyzwala" Donbas. Ale czy to prawda? Czy rzeczywiście jest to armia ukraińska? Otóż nie. Ludzie, którzy walczą z powstaniem w Donbasie, to są bojówki banderowców i płatni najemnicy z t.zw. "Zachodu", w tym prawdopodobnie Polacy.
O ile państwo pamiętają na początku konfliktu wogóle nie było mowy o armii, która nie wyszła z koszar lub wręcz odmawiała walki. I to dlatego junta kijowska posiłkuje się najemnikami i banderowcami ze Swobody oraz Prawego Sektora. Ukraina w zasadzie nie posiada armii, a próby mobilizacji ogłaszanej przez majdanowych zamachowców spełzły na niczym.
I właśnie międzynarodowi bandyci oraz bojówki banderowskie, dla kamuflażu, bo nie istnieją żadne ustawy o tym mówiące, nazwano Gwardią Narodową. Są to zwykłe rzezimieszki.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

Rano wyszperałam, że w Odessie Prawy Sektor zabrał się za Żydów……

Zauważ, że macherzy od światowej polityki mają nierzadko to szczęście, iż nie do końca ich plany realizowane są zgodnie z założeniami, a czasem wręcz obracają się przeciw nim.
Tak było z uzbrojonymi po zęby i finansowanymi bandziorami którym na początku dość łatwo udało się zabałaganić na Bliskim Wschodzie.
Gdy jednak Baszszar al-Asad okazał się nie do obalenia, a przeciągające się w ruinach miast walki zaczęły być bezowocne, uzbrojone i zaprawione już w boju bandy zwrócili się w inne kierunki, gdzie zysk i zwycięstwo było łatwiejsze, bardziej spektakularne i dające widoki na utworzenie własnego kalifatu. Zatem nieograniczonej władzy i nieprzebranych bogactw w postaci petro i euro dolarów.
Dotychczasowi sponsorzy i chlebodawcy w tym momencie przestali być potrzebni. Macherzy światowej rozpierduchy po czasie pojęli, że Cerber zerwał im się z łańcucha i możne rzucić im się do gardła.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

 Polska znajduje się w rękach ludzi, którzy z wasalstwa wobec USA i UE uczynili cnotę, zaś z głupoty, ze zwykłej bezmyślności podyktowanej często ubóstwem spojrzenia na otaczający nas świat, stworzyli program "polityczny"...


Polskiej chorobie na Moskala, czyli, mniej subtelnie ujmując - rusofobii, towarzyszy nieodłącznie, jak syjamski bliźniak, wręcz fanatyczne, a co za tym idzie, bezwarunkowe i bezkrytyczne, uwielbienie dla Ukrainy. Oczywiście nie jakiejś tam dowolnej Ukrainy, ale konkretnej - skrajnie antyrosyjskiej, nie tylko nienawidzącej Rosji, ale i stanowiącej przyczółek do ataku na Rosję. Ten patologiczny stan umysłów pokaźnej rzeszy członków narodu polskiego Jędrzej Giertych nazwał w latach 30-tych XX wieku "wiarą ukraińską". W myśl tej "wiary", jej wyznawcy domagają się powstania/istnienia antyrosyjskiego państwa ukraińskiego bez względu na wszystko, i na okoliczności i na wskazania rozumu. W istocie to dla nich dogmat owej "wiary", nie zaś wynik logicznego myślenia.

Od lat 30-tych minęło osiem dziesięcioleci, a niewiele się w polskim podejściu do tych spraw zmieniło, z tym zastrzeżeniem, że obecnie jest jeszcze gorzej. "Wiara ukraińska" stała się, sama w sobie, jednym z dogmatów "wiary polskiej", czyli zawłaszczonego przez szaleńców, wiecznych chłopców i najzwyklejszych krzykaczy, oraz przez nich karykaturalnie zniekształconego, wzorca polskości. W tym wzorcu Polska, jej istnienie ma sens o tyle tylko, jeśli szkodzi Rosji. Rosja jako wróg jest tym ludziom potrzebna jak powietrze, jak słońce na niebie każdego ranka. Gdyby Rosji nie było, ich życie, a przy okazji, istnienie Polski, straciłoby swą rację, swój sens.

Dziś obserwujemy już chyba ostatnie stadium degrengolady moralnej i politycznej wyznawców tej patologicznej idei. Oto, dr Kazimierz Wóycicki, postać niewątpliwie nietuzinkowa. Dziennikarz m.in. "Znaku", BBC. "Życia Warszawy", stypendysta Fundacji Adenauera (1985-86), dyrektor Instytutów Polskich w Niemczech, członek PEN-Clubu, wykładowca Studium Europy Wschodniej UW, opozycjonista, członek redakcji miesięcznika "Głos", zwolennik, a jakże, opcji politycznej proniemieckiej i proukraińskiej. Bez wątpienia sztandarowy wyznawca "wiary ukraińskiej". W styczniu b.r. mówił w wywiadzie dla "Deutsche Welle", że "Żadna Polityka Wschodnia Unii Europejskiej, myślę tu również o tym konkretnym narzędziu, jaki jest Partnerstwo Wschodnie, nie może się obyć bez udziału Niemiec" i "Trudna przeszłość w jakiś sposób została zatarta przez dzisiejszą sympatię w Polsce dla ruchu Majdanu. Tak też jest na Ukrainie.