Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
Wiele krajów w prawie karnym ma zapisane tak zwane „kłamstwo oświęcimskie”. W Polsce reguluje to nie kodeks karny, ale art. 55 Ustawy o IPN, który brzmi następująco: „Kto publicznie i wbrew faktom zaprzecza zbrodniom, o których mowa w art. 1 pkt 1, podlega grzywnie lub karze pozbawienia wolności do lat 3”. Przepis kuriozum pod każdym względem, przede wszystkim prawnym, ale także politycznym, społecznym i historycznym. Ktokolwiek powie lub napisze, że w Auschwitz nie było komór gazowych i nie mordowano ludzi, ten może zostać przestępcą. Zwracam uwagę, że w takim stwierdzeniu nie ma nic poza ignorancją, czy propagandą polityczną lub ideologiczną, a to w żadnym prawie jako takie karane nie jest.

Odnosząc „kłamstwo oświęcimskie” do innych niemniej albo jeszcze bardziej tragicznych wydarzeń, bardzo łatwo uchwycić absurd tego zapisu prawnego. Nie jest prawdą, że w Auschwitz doszło do największego ludobójstwa, co często jest podkreślane przy różnych okazjach. Na przełomie wieku XIX i XX belgijski król Leopold II wymordował od 5 do 15 milionów mieszkańców kolonii Kongo Belgijskie. Historia ta jest niemal anonimowa, przez ponad sto lat ludzkość niewiele o tej rzezi wiedziała. Prawdopodobnie jedną z głównych przyczyn utrzymania w tajemnicy tak potężnej zbrodni są ofiary. Byli to rdzenni mieszkańcy Konga, wówczas nazywani dzikusami. Drugą przyczyną są kaci, czyli „cywilizowani” Belgowie, którzy przez lata skutecznie cenzurowali swoje zbrodnie. Właściwie jedyne poważne opracowanie dotyczące ludobójstwa w Kongo Belgijskim zostało opublikowane dopiero w 1999 roku. Książkę pod tytułem „Duch króla Leopolda” napisał Adam Hochschild, amerykański dziennikarz, nie pomogło to jednak wiele w nagłośnieniu belgijskiego bestialstwa.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

Moje pierwsze wspomnienie amerykańskiej polityki sięga dokładnie 60 lat wstecz do chwili, kiedy w lecie 1956 roku oglądałem konwencje polityczne w towarzystwie tego nowego cudownego sprzętu w rodzinie – telewizora. Rodzice popierali prezydenta Eisenhowera ubiegającego się o drugą kadencję i to mi wystarczało. Już jako młodzieniec czułem, że Ike, były naczelny dowódca wojsk sprzymierzonych w Europie w czasie II wojny światowej, był ważną figurą. W niespokojnych czasach emanował autorytetem i pewnością siebie.

Artykuł Andrew J. Bacevicha przetłumaczył Wojciech Worwa.

Dla porównania, kandydat Demokratów Adlai Stevenson wyglądał dość podejrzanie. Przy generale wydawał się miękki, lekko gogusiowaty, a więc nieodpowiedni do tego urzędu. Przynajmniej dla dziewięciolatka z Chicago. O drugiej stronie polityki oczywiście nie mogłem mieć pojęcia.

Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się jasne. Jak z nadania boskiego dwie partie rywalizowały o władzę. Poglądy przez nich reprezentowane określały dopuszczalny zakres opinii. Wynik wyborów wyrażał wspólną wolę narodu i jako taki musiał zostać przyjęty. To, że dorastałem w najlepszej znanej odmianie demokracji na świecie, której samo istnienie było codziennym policzkiem dla wrogów wolności, nie budziło niczyjej wątpliwości.

Naiwne? Żenująco. Jak jednak żałuję, że wybory z listopada 2016 r. nie mogą stanowić dla Amerykanów alternatywy podobnej do tej z listopada 1956 r. Chciałbym móc jeszcze raz wybierać między Ike i Adlai.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

W ostatnim czasie mocno nadwyrężone stosunki turecko-rosyjskie wracają do normy. Po zestrzeleniu w zeszłym roku przez siły tureckie rosyjskiego bombowca, szybkie porozumienie na linii Ankara-Moskwa zdawało się niemożliwe. Kroki podjęte przez Rosję wobec Turcji, polegające na wprowadzeniu restrykcji handlowych oraz działaniu na rzecz ograniczenia ruchu turystycznego ubodły Ankarę, jednak nie na tyle by się pokajać. Zaplecze w postaci NATO i złudna pewność siebie Tayyipa Erdogana, zrodzona na gruncie skutecznego lawirowania pomiędzy potrzebami sojuszników, a swoimi własnymi interesami, nie stwarzała sposobności do autorefleksji dla tureckiego prezydenta.

Putin ErdoganRefleksja przyszła z czasem, gdy niejasnej proweniencji pucz zatrząsł fundamentami jego władzy, uświadamiając wszystkim wokół iluzoryczność tureckiej stabilizacji i siły. Cwany Erdogan jest politykiem najwyższej próby, co widać chociażby po łatwości z jaką manipuluje państwami Unii Europejskiej, wycyganiając od nich ciężkie pieniądze za „powstrzymanie” napływu uchodźców, robiąc jednak w zamian tylko tyle, ile wymaga minimum przyzwoitości. Pucz, ktokolwiek by nie był jego organizatorem, gdyż pojawiały się sugestie, jakoby był nim sam Erdogan, wytworzył napięcie pomiędzy Turcją a USA. Napięcie to, zapewne z góry zaplanowane, popchnie teraz Turcję w objęcia Rosji. Wniosek stąd taki, że pucz mógł być sprawką Amerykanów, dla których quasi – islamista Erdogan, stał się z jakichś względów niewygodny. Amerykanie gustują w destabilizowaniu wybranych regionów świata i zaprowadzaniu tam swojej odmiany demokracji, polegającej na tym, że jeśli w wyborach nie zostają wybrani „ich” ludzie, to dokonują przewrotu siłami opozycji. Przykładem niech będzie choćby Egipt, gdzie demokratycznie wybrani muzułmańscy radykałowie ponownie zostali zastąpieni wojskową juntą. Nikt chyba nie wątpi, kto za tym stoi.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

Jeśli do tej pory mogło się komuś zdawać, że postępująca wasalizacja Polski względem USA jest polityką co najwyżej teoretycznie dyskusyjną, a nie jednoznacznie i praktycznie godzącą w nasze interesy, ten powinien ostatecznie przestać się łudzić. Poza centralnym „słoniem w menażerii”, którego wszyscy zgodnie starają się nie dostrzegać, tj. sprawą roszczeń żydowskich, kiedy Stany Zjednoczone występują wobec nas w charakterze żyranta i komornika jednocześnie, możemy dowolnie wydłużać całą listę realnych strat i utraconych zysków składających się na lawinowo rosnące koszta naszej „lojalności sojuszniczej”.

Zespawanie „na sztywno” polskiej racji stanu z dyrektywami Waszyngtonu oznaczało w ostatnich latach m.in. prowadzenie przez Warszawę sprzecznej z naszą racją stanu polityki zagranicznej zwłaszcza na kierunku wschodnim, bo w praktyce było to hołubienie szowinizmu ukraińskiego i litewskiego (pod szantażem „lojalności sojuszniczej”) oraz wpychanie Białorusi coraz głębiej w objęcia rosyjskie (pod pretekstem wzmacniania wschodniej flanki). W eskalacji wojennej prowadzonej na naszym terytorium przez USA nadstawiliśmy po raz kolejny głowę (ryzykując przyjęcie na siebie „deeskalacyjnego” uderzenia Rosji i odwetu islamskich rezunów za udział w pacyfikacji Azji Środkowej i Bliskiego Wschodu), nie zyskawszy dotąd literalnie nic.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

Rothschildowie zorganizowali kolację połączoną ze zbiórką funduszy, wstęp za opłatą 100 tysięcy dolarów, na kolacji pojawiła się Hillary Clinton. Prywatną korespondencje Hillary Clinton z Lynn Rothschild ujawniły dokumenty opublikowane przez Wikileaks.

EditorItem_35879_3_56163The Wall Street Journal, jedna z najbardziej znanych i poczytnych gazet o tematyce gospodarczej przedstawia nam dowód na to, że kandydaci ubiegający się o prezydenturę w USA są kukiełkami w rękach rządzących oligarchów. Hillary Clinton wzięła udział w kosztującej 100 000 USD od osoby kolacji z okazji zbiórki funduszy zorganizowanej przez Lynn Forester de Rothschild, prominentnej bizneswoman z Nowego Jorku wspierającej Panią Clinton.