Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
Po raz pierwszy od zawarcia konkordatu doszło do tak ewidentnej ingerencji partii władzy w sprawy Kościoła

Po powrocie z Ameryki Płd. zastałem wiele listów od Czytelników, proszących mnie o ustosunkowanie się do kontrowersji wokół nominacji nowego biskupa polowego Wojska Polskiego. Opisane one zostały w naszym tygodniku już tydzień temu, więc odpowiadając na listy dodam tylko trzy uwagi. Po pierwsze, zachowanie Bronisława Komorowskiego, który w tej sprawie ewidentnie wywierał presję na stronę watykańską, źle świadczy o nim samym. Niejednokrotnie podkreśla on, że jest praktykującym katolikiem, ale w tym wypadku zachował się jak etatowy działacz partyjny, przekładający interesy swojego ugrupowania nad dobro Kościoła.

Po drugie, cała ta sytuacja zaistniała po raz pierwszy od zawarcia w 1993 r. konkordatu ze Stolicą Apostolską i źle wróży na przyszłość. Przypomina bowiem zachowanie z epoki Władysława Gomułki, kiedy państwo ingerowało w nominacje kościelne, wiele z nich blokowało, a kandydatów zgłaszanych przez stronę kościelną odrzucało m.in. za patriotyczne kazania. Poza tym, można poważnie obawiać się, że wielu aparatczyków z partii władzy o mentalności powiatowych pierwszych sekretarzy PZPR będzie chciało, wzorem Komorowskiego, też mieć wpływ na nominacje biskupie czy proboszczowskie. Może nawet z mikrofonem w kieszeni będą chodzić po kościołach, aby kontrolować, co który ksiądz powiedział na kazaniu. A duchownym będą zakładać TEOK, czyli Teczkę Operacyjną na Księdza. Skąd my to wszystko już znamy?

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
Jaka szkoda, że nasi Umiłowani Przywódcy, nie mówiąc już o przezornych Siłach Wyższych, pogardzają literaturą, a zwłaszcza poezją. Siły Wyższe prawdopodobnie w ogóle poezją się nie interesują, bo „poezji nikt nie zji” – jak mawiał jeden z bohaterów „Towarzysza Szmaciaka”, niejaki Rurka. Bo gdyby się interesowali, to na pewno wzięliby sobie do serca uwagę Cypriana Kamila Norwida, że „nie jest światło, by pod korcem stało, ani sól ziemi do przypraw kuchennych”. Tymczasem najwyraźniej z jakichś zagadkowych przyczyn uznali, że trzeba światło nie tylko schować pod korzec, ale jeszcze przykryć zasłoną tajemnicy, żeby nawet promyczek nikogo nie daj Boże, nie oświecił.

Chodzi oczywiście o informacje, jakie na temat rodziny Pierwszej Damy III Rzeczypospolitej wyszperała w znienawidzonym IPN pani red. Dorota Kania i ogłosiła na łamach „Gazety Polskiej” . Wynika z nich, że pani Anna Komorowska legitymuje się pierwszorzędnymi korzeniami, jako córka Hany Rojer, która po stracie rodziców w czasie okupacji została przygarnięta przez dobrych ludzi, którzy wyrobili jej dokumenty na nazwisko Józefy Deptuły. Już pod tym nazwiskiem wywieziona następnie do Niemiec, wraca po wojnie do Białegostoku, gdzie wstępuje do pracy w Urzędzie Bezpieczeństwa. W UB poznaje przyszłego męża; 22 sierpnia 1952 roku por. Jan Dziadzia dostał pozwolenie na zawarcie małżeństwa z sierżant Józefą Deptułą, tzn. Haną Rojer córką Wolfa. Małżeństwo zostało służbowo przeniesione ze Szczecina do Warszawy, gdzie 11 maja 1953 roku rodzi się córka Anna, po zmianie przez całą rodzinę nazwiska – już Dembowska, obecna Pierwsza Dama. Kiedy w 1968 roku do MSW zaczęły napływać – jak pisze pani red. Kania – „ohydne, antysemickie donosy”, państwo Dembowscy zostali z MSW zwolnieni. Nawiasem mówiąc, skoro są „ohydne” donosy, to a contrario, muszą być też donosy urocze. „Ohydne” są te antysemickie, a urocze jakie? Filosemickie, czy też jakieś jeszcze inne? Esperons, że odważna, ale i dmuchająca na zimne pani red. Kania, również w tej kwestii nas oświeci.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
"Gazeta Niemców w Rzeczpospolitej Polskiej" o znamiennej nazwie "Schlesisches Wochenblatt" (Nr 48 / 973) informuje, iż od 12-tu lat Mniejszość Niemiecka odnotowała najwyższy sukces w wyborach. Koronnym argumentem dla tzw. "Niemców" pozostaje wzrost elektoratu czy tez jego cudowna mobilizacja w ostatnich wyborach. Podczas minionych wyborów lista MN do Sejmiku Wojewódzkiego (woj. opolskie) uzyskała 4000 więcej głosów niż w 2006 r. Jak wynika jednak z informacji zawartych w tej polsko-niemiecko języcznej gazecie aspiracje wyborcze sięgają także województw: warmińsko-mazurskiego oraz śląskiego.
Czy też możemy spotkać się z promowaniem kultury niemieckiej przed miejscową mniejszość w ...Zielonej Górze. Mimo pozoskania elektoratu "Niemcy" utracili jeden mandat w Sejmiku woj. opolskiego z powodu dobrych wyników pozostałych list m.in. silnej PO. Aktualnie posiadają 6 mandatów: Hubert Jerzy Kołodziej, Rasch Norbert,
Herbert Czaja, Krystian Adamik, Józef Kotyś, Andrzej Kasiura. Podobnie rażąca rzecz ujmując "niemieckość" nazwisk występuje wśród autorów artykułów zamieszczanych

w "SW" jak też w przypadku pozostałych kandydatów MN w minionych wyborach. "Niemcy" poparli ponadto Ruch Autonomi Śląska (RAŚ) w wyborach do Sejmiku Wojewódzkiego na Górnym Śląsku, gdzie "Ślązacy" uzyskali 3 mandaty a następnie weszli w koalicję z PO i PSL.

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna

Z prof. Antonim Dudkiem (UJ, IPN), historykiem i politologiem, rozmawia Zenon Baranowski

Twórcy stanu wojennego nie ponieśli dotychczas odpowiedzialności. Proces w tej sprawie został wszczęty dopiero niedawno i trwa od lat…
– Formalnie Wojciech Jaruzelski i grupa jeszcze żyjących autorów stanu wojennego są oskarżonymi w trwającym procesie. Problem w tym, że nie widzę woli sądu, aby ten proces zakończyć za życia oskarżonych i przykro mi to stwierdzić. W Polsce mamy niezawisłe sądy, ale odnoszę wrażenie, obserwując dwa lata tego procesu, że strategia jest taka, żeby nie wydać żadnego wyroku w tej sprawie. Sąd chce mieć, najkrócej mówiąc, komfort nienarażania się na krytykę, a jest oczywiste, że wyrok w procesie autorów stanu wojennego – bądź uniewinniający, bądź skazujący – narazi ich na krytykę podzielonego w tej sprawie społeczeństwa i klasy politycznej. Dlatego mam wrażenie, że sąd wybrał takie pseudosalomonowe rozwiązanie, które oznacza przewlekanie tego procesu, o co w Polsce nie jest trudno. Zważywszy na wiek oskarżonych, gdzie właściwie nikt nie ma mniej niż 80 lat, ta sugestia jest dość oczywista. Wystarczy jeszcze pociągnąć ten proces kilka lat i nie trzeba będzie żadnego wyroku wydawać.

Proces Grudnia ’70 wraz ze śledztwem ślimaczy się od kilkunastu lat…
– Jeżeli przyjmiemy analogię do procesu, w którym Jaruzelski też jest oskarżony, a stan wojenny jest jednak poważniejszym wydarzeniem, niż rewolta robotnicza Grudnia ’70, to jest oczywiste, że ten proces się nie skończy za życia podsądnych. I na tym polega słabość państwa prawa. Odbieram to jako brak odwagi ze strony sędziów.

Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna

Afera hazardowa wstrząsnęła polskim życiem publicznym. Wielu zauważyło, że na skutek manipulacji nad ustawą o grach państwo polskie mogło stracić olbrzymie sumy na podatkach. Wydaje się jednak, że polscy politycy nie tylko na sposób hazardowy zachowują się na scenie wewnętrznej, licytując różnorakie ustawy z różnymi szulerami. Jeszcze wyraźniej widać to w polityce międzynarodowej. Gramy tutaj pozornie o wielkie stawki, i ciągle przegrywamy. Wszak taką hazardową decyzją była wyprzedaż polskiego sektora finansowego. Jak bardzo jest to dziś kosztowne, świadczy choćby ostatnio skonstruowana ugoda z Eureko, które za odstąpienie od przejęcia kontroli nad PZU zyska od Skarbu Państwa ładnych kilka miliardów złotych.

Hazardowo przed kilku laty zagraliśmy na Stany Zjednoczone, kupując od nich myśliwce F-16 i uczestnicząc w irackiej wojnie. Miała temu towarzyszyć wielka wygrana: ogromne amerykańskie inwestycje offsetowe, wielkie irackie zamówienia zbrojeniowe. Jaki był wynik tej gry, wszyscy wiemy. Skalę porażki pokazuje doskonale decyzja administracji Baracka Obamy dotycząca rezygnacji z umieszczenia w Polsce tarczy antyrakietowej.
Wydaje się, że najbardziej żałosna jest polska gra o traktat lizboński. Jeszcze kilka lat temu nasi politycy zgodnym chórem przyznawali publicznie, jak zgubnym są dla nas postanowienia europejskiej konstytucji. Ów polski sprzeciw zamykał się w słowach wypowiedzianych przez polityka Platformy Obywatelskiej: "Nicea albo śmierć". Kilka lat później nasi politycy bez problemu zgodzili się pogrzebać Niceę. Zastanawiająca jest tu polska postawa. Przede wszystkim nie wiadomo, dlaczego zrezygnowano z referendum w sprawie traktatu lizbońskiego. Przecież domagają się tego wszystkie szumnie głoszone w Unii zasady tzw. demokracji. Dlaczego Europa, w tym Polska, zgodziła się na powtarzanie referendum w Irlandii? Dlaczego obecne "tak" Irlandczyków dla traktatu jest bardziej wiążące niż "nie" sprzed kilku miesięcy? Posługując się językiem siatkarskim, można by powiedzieć, że w setach jest 1:1. Gra powinna się toczyć przynajmniej do trzech setów. A więc za kilka miesięcy kolejne referendum, a potem jeszcze następne. Kuriozum tej sytuacji jest tak żałośnie oczywiste, że tylko małym dzieciom można mówić, jak UE szanuje zasady prawa i demokracji.
Rzeczą w stu procentach jasną jest również to, że traktat lizboński radykalnie obniża polską siłę głosu w Unii. Dlaczego się więc na niego godzimy? Mówiąc w skrócie: bo nasi politycy obawiają się, że Unia obetnie nam dotacje, a oni stracą poparcie wyborców.